Rozdział 2
Emma
– Wiesz, kto to był? – powiedziała, Jennifer, kiedy podeszłam do niej.
– Wiem – powiedziałam krótko i odwróciłam się w drzwiach, aby spojrzeć na Samuela Cartera.
Stał tam i patrzył się na mnie. Powróciłam szybko wzrokiem, na przyjaciółkę, żeby nie zauważyła, że mu się przypatrywałam. Na całym uniwersytecie, nie było chyba dziewczyna, ani nikogo innego, żeby nie wiedział kim był, Samuel. Widziałam go już kilka razy na korytarzu, czy zajęciach, jakie mieliśmy razem. Poznałam go przez brata, który studiował tutaj kilka lat wcześniej. To on, przestrzegł mnie właśnie przed zawodnikami, co było dla mnie paradoksalne, gdyż sam nim był. Jednak, widząc to, co nieraz działo się u nas w domu, wiedziałam, że muszę się od nich trzymać, jak najdalej.
Rady brata, brałam sobie bardzo do serca, gdyż tylko on mi został i stał się moim prawnym opiekunem. Kiedy miałam dwanaście lat, a Jacob dziewiętnaście, nasi rodzice zginęli w wypadku samochodowym. Inny kierowca, zderzył się z nimi czołowo, a później ich samochód, dachował parę razy. Mama, zmarła na miejscu, a tata, parę godzin później w szpitalu. dla dziecka, którym wtedy byłam, to wydarzenie, odcisnęło piętno na mojej psychice. Przez jakiś czas, nie mogłam wsiadać do samochodu, gdyż bałam się, że spotka mnie taki sam los. Do tej pory tak miałam, gdy jechałam z kimś nieznajomym. Jacob, z racji tego, że pracował oraz się uczył, mógł mi zagwarantować normalne warunki. Przechodziłam kilka lat terapii, która bardzo dużo mi pomogła. Teraz, dziesięć lat później, byłam dziewczyną, która była wdzięczna za te wydarzenia. Co prawda, miałam problem z zaufaniem, przebywaniem w miejscu, gdzie byli obcy ludzie oraz byłam nieśmiała, w stosunku, do niektórych.
Wróciłam myślami do teraźniejszości i weszłyśmy do sali, w której miałyśmy zajęcia z filologii. Od zawsze chciałam być nauczycielką i właśnie teraz spełniałam te marzenia. Mama, była nauczycielką od historii, a ja za trzy lata miałam się stać nauczycielką od naszego ojczystego języka.
Zajęłyśmy z Jennifer, wolne miejsca, zaraz z kraja i wyciągnęłyśmy zeszyty do notowania. Akurat te zajęcia bardzo lubiłam, gdyż prowadził je młody i przystojny, profesor. Każda dziewczyna z roku, wzdychała do niego potajemnie, nawet ja, co było dziwne. Zaraz przed przyjściem profesora, dziewczyny poprawiały włosy, dokładały jeszcze jedną warstwę szminki, czy obniżały dekolt bluzki. Przekręciłam oczami na takie zachowanie. Jakby był zainteresowany, jakąś z nas, to by dawał jasne sygnały, choć taka relacja groziła wydaleniem.
Profesor Evans, wszedł do sali i rozpoczął swój wykład, który miał trwać, przez następne półtorej godziny. Z ciekawością, słuchałam go o historii języka angielskiego i skąd pochodził. Ważniejsze rzeczy, zapisywałam w zeszycie.
– Dasz mi później odpisać – nachyliła się w moją stronę, Jennifer. Spojrzałam na nią szybko i zobaczyłam, że pisze ze swoim chłopakiem, Martinem.
– Nie – wróciłam wzrokiem na profesora.
– Wiem, że żartujesz. Zawsze dajesz mi odpisać i za to cię kocham, Em.
– Jestem dla ciebie za dobra.
– No co ty. Zawsze możesz być jeszcze lepsza.
– Jen... – przeciągnęłam jej imię.
– No dobra. Siedzę już cicho – udawała, że zamknęła usta i wyrzuciła kluczyk.
Przewróciłam oczami i wróciłam do notowania. Godzinę później, kiedy zajęcia się skończyły, dałam zeszyt Jennifer, która miała mi go jutro oddać. Z racji tego, że był weekend, nie martwiłam się o niego. Nie byłam z tych osób, które są kujonami, ale z tych, co po prostu lubią się uczyć, a gdy dostaną dwóję, nie płaczą, że nie zaliczyły ważnej pracy semestralnej.
Jennifer, mieszkała zaledwie przecznicę ode mnie, więc zawsze wracałyśmy razem do domu. Spotkałyśmy się na pierwszym roku i od tej pory byłyśmy nierozłącznymi przyjaciółkami. Nie miałam takiego zatrzymania w stosunku do jej osoby. Przy niej mogłam być sobą. Po prostu, Emmą Dixon. Tą, która potrafiła płakać pół dnia przez brak rodziców. Tą, która miała ochotę kogoś zabić, kiedy zrobił coś nie po mojej myśli. Tą, która chciała mieć prawdziwą rodzinę, spełniając swoje marzenia.
– Emma, bo dzisiaj jest impreza... – zaczęła przyjaciółka, a ja już wiedziałam do czego zmierzała ta rozmowa.
– Yhy... I co w związku z tym?
– Może byśmy poszły? Tak długo nigdzie nie wychodziłaś.
– Przecież byłam z tobą ostatnio na imprezie mikołajkowej.
– Mikołajkowej! To było dwa miesiące temu! – podniosła głos. Musiałam, aż to przeliczyć w głowie, czy aby na pewno się nie pomyliła, ale nie. To było dwa miesiące temu.
– Jennifer, wiesz, że nie lubię takich imprez. A poza tym, Jacob jest w tym tygodniu w domu.
– I? Powiesz, że idziesz do mnie. Emma, proszę zgódź się – stanęła na środku chodnika i chwyciła mnie za dłonie. – Dla mnie – popatrzyła na mnie tym wzrokiem, na który nie umiałam powiedzieć; nie.
– No dobrze – westchnęłam. – Na którą mam być u ciebie?
– Na dwudziestą. Kocham cię – przytuliła mnie i pocałowała w policzek. – Do zobaczenia – ucieszona, odeszła ode mnie i skierowała się do swojego domu.
– I co ja teraz powiem, Jacobowi? – zastanawiałam się na głos. Wtedy zadzwoniła moja komórka. Nie musiałam patrzeć na wyświetlacz, kto dzwonił, gdyż do każdego kontaktu miałam dopisaną piosenkę. W tym przypadku było to We own it – 2 Chainz & Wiz Khalifa.
– Co tam braciszku? – odebrałam wesoło.
– Spóźnię się dzisiaj do domu.
– Po co mi to mówisz? Nie mam dziesięciu lat, żebym się o ciebie martwiła.
– Emma – westchnął. – Wiem, ale wolałem ciebie uprzedzić. Praca mi się przeciągnie, a nie chcę brać jej na weekend.
– Dobrze. Chciałabym cię poinformować, że idę później do Jennifer na noc.
– Znów? Nie uważasz, że za często tam chodzisz? Rozumiem, że to twoja przyjaciółka, ale to nie zmienia faktu, że ona jest inna od ciebie.
– I właśnie przez to się dogadujemy. Coś ty się na nią tak uwziął, od kiedy ją poznałeś?
– Wydaje ci się. Jestem po prostu twoim starszym bratem, który się o ciebie martwi.
– Yhy... Powiedzmy, że ci wierzę – podniosłam spojrzenie z chodnika, na który prze cały czas patrzyłam i rozglądnęłam się dookoła. Czułam na sobie kogoś wzrok, ale nie zauważyłam, żeby ktoś mi się przyglądał. Byłam przewrażliwiona.
– Muszę kończyć. Do zobaczenia.
– Do zobaczenia – rozłączyłam się i skręciłam w swoją ulicę.
Mieszkaliśmy w domu, w którym się wychowaliśmy. Rodzinne zdjęcia, dalej wisiały na ścianach, w ogrodzie dalej były świeże kwiaty, a meble stały w tym samym miejscu, w którym były dziesięć lat temu. Może sama siebie dobijałam, ale nie chciałam zmieniać domu. Jacob, zaproponował to zaraz, jak dostał nade mną prawo opieki, ale ja nie chciałam. Wolałam mieć, choć taką pamiątkę po rodzicach, niż nie mieć żadnej. Najpierw otworzyłam furtkę, a później drzwi do domu i weszłam, do środka. W domu, było czuć piękne zapachy. Nie musiałam się domyślać, kto był w środku.
– Pani, Smith? Co pani tutaj robi? Mówiłam, że poradzimy sobie.
– Emma, przestań. Wiesz, że ciebie i Jacoba, traktuje, jak swoich wnuków – uśmiechnęła się do mnie, starsza pani. To właśnie pani Smith, dbała o nas po śmierci naszych rodziców. Była to nasza sąsiadka, która miała tylko jednego syna, który mieszkał we Francji.
– Wie pani, że nie jesteśmy już dziećmi – oparłam się blat, zaraz przy niej i spojrzałam do garnczka, w którym coś się gotowało.
– Wiem, ale nie umiem przestać do was przychodzić – spojrzała na mnie z ciepłym, rodzinnym blaskiem w oczach. Właśnie tak samo, patrzyła na mnie mama. Przykre wspomnienie, wkradło się do mojej głowy.
– To dobrze, bo nikt pani stąd nie wyrzuca. Pójdę się przebrać – wskazałam na schody. Pani Smith, kiwnęła tylko głową. Wzięłam torebkę, w której miałam zeszyty i poszłam do swojego pokoju.
W moim pokoju, można było zobaczyć największą zmianę na przestrzeni tych dziesięciu lat. W tym miejscu, nie chciałam, aby cokolwiek, przypominało mi o rodzicach. To była moja wieża, która chroniła mnie przed innymi. Na komodzie były tylko dwa zdjęcia. Nasze rodzinne oraz drugie, na którym byłam sama z rodzicami. To była nasza ostatnia, najwspanialsza chwila. Zdjęcia były zrobione dokładnie na tydzień przed wypadkiem.
Rzuciłam torbę na łóżko i podeszłam do zdjęć, jak to miałam w zwyczaju. Dotknęłam palcem ramki i uśmiechnęłam się smutno. Miałam nadzieję, że byli ze mnie szczęśliwi, gdziekolwiek teraz byli.
– Kocham was – powiedziałam cicho i odeszłam od komody.
Otworzyłam szafę i wzięłam pierwsze z brzegu dresy oraz bluzę, która należała do Jacoba. Nie miał za złe, że ją pożyczyłam, a może bardziej przywłaszczyłam. Umyłam się po szkole i przebrałam w wygodniejsze ciuchy. Zeszłam do kuchni akurat wtedy, gdy nalewała zupę do miski.
– Mogła mnie pani wcześniej zawołać! – rzuciłam w jej stronę, oburzonym tonem.
– Aj tam, dziecko – machnęła ręką. – Przecież nic mi się nie stało.
Nic jej nie odpowiedziałam tylko westchnęłam. Choć była starszą panią, to nieraz miała werwy więcej, niż przeciętny kilkunastolatek. Usiadłam przy stole i zaczęłam jeść obiad. Po skończonym posiłku, pani Smith posiedziała jeszcze ze mną godzinę i wróciła do siebie. W tym czasie, gdy czekałam na umówioną godzinę z Jennifer, poszłam do salonu i wzięłam jedną z ulubionych książek mamy. Duma i uprzedzenie. Klasyk literacki, ale za każdym razem, zakochiwałam się w panu Darcy, od nowa.
Dwie godziny później do domu przyszedł, Jacob. Widziałam po nim, że praca do późna, nie była jego mocną stroną, ale już nie raz mówił, że zrobi wszystko, abym skończyła tą szkołę i spełniała swoje marzenia. Jacob, pracował w jednej z firm w centrum Londynu i zajmował się sprawdzaniem rachunków. Był pomocnikiem księgowego, a czasami nawet i głównym księgowym, gdy tamten był chory. Po czasach liceum i college, brat uspokoił się, co do randek z dziewczynami i poświęcił się mi. Byłam zadowolona, że wieczne imprezy i różne dziewczyny, przestaną się przewijać przez nasz dom, ale było mi go za razem żal, bo dla mnie musiał zrezygnować z życia towarzyskiego. Nawet nie byłam pewna, czy od tych kilku lat, miał dziewczynę.
– Nie miałaś przypadkiem spotkać się, z Jennifer? – zapytał, gdy oglądał rugby, a ja dalej czytałam książkę.
– Miałam – spojrzałam na zegar, który wisiał na ścianie i otworzyłam szerzej oczy. Byłam spóźniona pół godziny. – To wszystko wina, Darcego.
– Zawsze możesz zadzwonić i powiedzieć, że nie dasz rady – usłyszałam w jego głosie nadzieję. Nie wiedziałam czemu, ale ta dwójka nienawidziła się od samego początku.
– Obiecałam, że do niej przyjdę. Nie mogę złamać słowa.
– Jesteś za dobra dla ludzi – pokręcił głową.
– Może masz rację? Chyba nie umiem teraz odmawiać ludziom, a Jen traktuje bardziej jak siostrę. To też dzięki niej stałam się otwarta na ludzi.
– Przynajmniej spełniła jeden dobry uczynek – odburknął pod nosem.
– Jacob...!
– No co? Leć, bo będzie na ciebie jeszcze bardziej zła.
Miał rację.
Poszłam do swojego pokoju i przebrałam się w czarne jeansy i pierwszą bluzkę, jaką znalazłam. Wzięłam jeszcze pieniądze oraz telefon i zeszłam na dół. Pożegnałam się z bratem i poszłam w stronę domu przyjaciółki. W myślach, widziałam już jej wściekłą twarz i oczy, które chciały mnie zabić.
I nie myliłam się, gdy pięć minut później, stanęłam przed jej drzwiami i pukałam. Byłam tak zmęczona biegiem, że wydawało mi się, iż moje serce wyskoczy z piersi. Oparłam się jedną dłonią o murek przy drzwiach i nabierałam głęboko powietrza.
– Spóźniłaś się – powiedziała z założonymi rękoma, gdy otworzyła mi drzwi.
– Wiem, przepraszam.
– Nie przepraszaj, ale mam jedno pytanie.
– Pytaj – odpowiedziałam jej, już bardziej spokojna.
– W tym chcesz iść na imprezę? – pokazała na moje ciuchy.
– Yyy... Tak? – bardziej zapytałam, niż udzieliłam twierdzącej odpowiedzi.
– Cholera, nie! Chyba cię, Pan Bóg opuścił. Chodź musimy cię przebrać – pociągnęła mnie za rękę do swojego pokoju.
Jennifer, sama wyglądała, jak milion dolarów. Krótka sukienka w kolorze czerwonym, którą nie odważyłabym się założyć, pokręcone włosy i tak mocny makijaż, że nie widziałam w przyjaciółce prawdziwej, Jen.
– No, dobrze. Spodnie mogą zostać, ale to coś, co imituje bluzkę, musi zniknąć – pokazała na mnie palcem i zaczęła przeglądać wśród swoich ubrań, czegoś odpowiedniego dla mnie.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro