Sweet lies |•| Magicstone |•|
Gladstone Gander był najszczęśliwszą gęsią na świecie i nie ważne jak niebezpieczne to było, nawet się z tym nie krył. Nie uważał żeby to w ogóle wpłynęło na niego jakoś negatywnie, przynajmniej pod względem fizycznym. Tak jak sam jego tytuł wskazywał mimo, że mogło wydarzyć się coś złego to jego fart zawsze wyłączał nieprzyjemne ewentualności. Mógł więc szaleć do woli. Oddawał bez obaw swoje wygrane w loteriach na różne placówki, które tego potrzebowały lub oddawał swoje mieszkania ludziom którzy ich nie mieli, i tak nazajutrz wszystko znów się u niego uzupełniało jakby nigdy tego nie zabrakło, a wręcz nawet dostawał dzięki temu kolejne korzyści. Chyba nigdy nie będzie w stanie zapomnieć jak pewnego dnia bezdomny któremu oddał kilkaset tysięcy złotych pod impulsem stanął na jego progu całkowicie odmieniony dziękując mu za jego szczodrość i niosąc mu w czarnej walizce miliony. Najwyraźniej przez te kilka lat stał się właścicielem jakieś ważnej firmy i postanowił mu się odwdzięczyć.
Do teraz potrafił zacząć się śmiać w przypadkowym momencie kiedy wyobrażał sobie minę Scrooge kiedy się o tym dowiedział. Nawet nie potrafił zliczyć ile razy słyszał kazania typu, że kiedyś go to wszystko zgubi i będzie prosił na kolanach by mu pomóc, a nikt się za nim nawet nie obejrzy. I on zdawał sobie z tego sprawę. Zdawał sobie sprawę z tego, że jego szczęście mogło przyciągać naprawdę dziwnych i nieprzyjemnych ludzi. Przez większość roku jednak wszyscy trzymali się na odległość, no, przynajmniej większość.
— Gladstone Gander, czy naprawdę chcesz prowadzić takie życie? Czy naprawdę nie oczekujesz czegoś więcej niż tylko chciwości innych ludzi w zamian za twoją szczodrość? Nie musisz się więcej o to zadręczać bowiem ja-
— Mówisz tak jakbyś sama nie chciała przypadkiem mnie wykorzystać — zaśmiał się posyłając jej zadziorne spojrzenie kiedy ta wpatrywała się w niego tylko przez chwilę nic nie mówiąc po czym prychnęła pod nosem krzyżując ramiona na piersi oraz mamrocząc pod nosem coś o prostkach i niewychowańcach.
Kiedy młody mężczyzna po raz pierwszy ją spotkał miał dwadzieścia jeden lat, a ona była już pod postacią cienia pozbawiona większości swoich mocy oraz ciała. Na dobrą sprawę nawet jej na początku nie zauważył. Przechadzał się właśnie chodnikiem, a pogoda na niebie była wręcz idealna do pójścia na coś chłodniejszego. Jego wuj oraz kuzyni natomiast chcieli skorzystać z przychylnych warunków i wyruszyć na przygodę, piąty raz w tym tygodniu, a był wtorek. Jego jakoś mocno do tego nie pchało, z resztą tak samo jak Donalda jednak ten mimo wszystko na nie wyruszał. On postanowił zostać nieco z tyłu. Nie przepadał za wysiłkiem, jego szczęście zawsze dawało mu co tylko potrzebował więc tak naprawdę nie musiał robić wielu rzeczy, nawet tak podstawowych jak otwieranie drzwi.
Jemu to nie przeszkadzało jednak nie można było tego samego powiedzieć o jego rodzinie z którą mieszkał do upływu określonego terminu. Scrooge nienawidził rzeczy które były uzyskane za sprawą czegoś innego niż ciężkiej pracy, a co za tym idzie nienawidził również tej cząstki którą miał w sobie jego siostrzeniec. Nie koniecznie nienawidził jego, ale mimo wszystko wolał żeby trzymał się z daleka od rzeczy na które mógłby wpłynąć. Jakby uważał, że to wcale nie było tak, że jego szczęście działało tylko dla niego samego. Nie mógł go przekazać ani nie mogło tak po prostu przepłynąć przez niego na kogoś trzeciego nawet gdyby próbował. Dlatego więc wiele osób, które chciały zaprzyjaźnić się z nim z myślą, że wpłynie ono również na nich odchodziło rozczarowanych ponieważ jeśli on tego nie chciał oni mogli dostać z tego tylko i wyłącznie okrągłe zero, a on jeśli chodziło o jego energię życiową rozrzutny nie był, chociaż wiedział, że było prawdopodobieństwo, że nigdy się nie wyczerpie.
Gwizdał pod nosem podrzucając w dłoni monetę, a jakiś mężczyzna obok którego przechodził podał mu nagle loda mówiąc by spróbował i powiedział czy mu smakuje. On wtedy natomiast oddał go dziewczynce której chłodny przysmak właśnie spadł na chodnik i zaproponował by podzieliła się swoimi wrażeniami z mężczyzną odchodząc zadowolony z siebie. Wtedy też na chwilę zrobiło mu się nieco ciemnej przed oczami jednak ten efekt szybko minął kiedy wyszedł na mocniejsze słońce. Zatrzymał się na chwilę w miejscu nie do końca wiedząc dlaczego tak się stało jednak po chwili tylko wzruszył ramionami i poszedł dalej nie dostrzegając tego jak jego cień wydłuża się nienaturalnie na kilka sekund.
Kierował się w stronę biblioteki miejskiej mając w planie poszukania czegoś ciekawego do zajęcia. Niby wiedział, że za jakiś czas jego rodzina wróci do posiadłości i będą świętować jakieś tam wydarzenie, ale jemu już się imprezy przejadły więc raczej nie zamierzał wracać tam w najbliższym czasie. Zwłaszcza, że Della jak i Donald mogli już legalnie pić alkohol co nie mogło się skończyć dobrze znając ich wybuchowość. Po za tym był dorosły. Mógł wracać o której godzinie chciał i mógł nie chodzić tam gdzie akurat nie miał ochoty. A przynajmniej miał taki przywilej od wuja.
Wchodząc po schodkach pochylił się na moment podnosząc dwadzieścia dolarów z płytek. Zdążył już w taki sposób dzisiaj wzbogacić się o całe sto dolarów i nic nie wskazywało na to żeby ta dobra passa miała się skończyć. Gdyby jego kuzyn to zobaczył to najpewniej już byłby czerwony ze złoci. Nie było w końcu tajemnicą, że jeśli chodzi o szczęście to oddziaływało na niego w kompletnie przeciwny sposób niż na jego kuzyna, który był chyba żywym magnesem na pech.
Zaczął lekko gwizdać pod nosem naciskając na klamkę i wchodząc do środka. Przechodząc przez pewnego rodzaju korytarz rozglądał się dookoła obserwując uważnie wywieszone ogłoszenia na tablicy korkowej. Zawsze mógł się w końcu do czegoś przydać jeśli komuś się zgubiło zwierzątko lub zapodział telefon, prawda? Nie dostrzegając jednak niczego takiego jego uwaga ponownie spoczęła na kierunku przez niego obranym. Znajdując się po chwili już w centrum biblioteki kiwnął głową na przywitanie do nieco młodszej od niego dziewczyny za ladą która była tutaj na praktykach. Ta odmachała mu z zaangażowaniem wychylając się nieco za blat, jednak po chwili została sprowadzona do porządku przez swoją przełożoną, która posłała mu tylko długie spojrzenie. Nie był jej szczególnym ulubieńcem i się nawet z tym nie kryła.
Tak więc by oszczędzić kłopotu i jej i sobie natychmiast przywitał się tylko niemo z uprzejmości którą mimo wątpliwości wielu posiadał, a następnie zniknął za pierwszym lepszym regałem nawet samemu nie wiedząc w jaki dział wszedł. Uniósł głowę, a następnie zmrużył oczy. Fantastyka. W sumie w niczym mu to nie przeszkadzało więc dlaczego by nie? Ewentualnie mogło by się to zamienić w komedię ponieważ należąc do rodziny do jakiej należał znał wiele ciekawych faktów na temat stworzeń występujących w tego typu gatunkach, a tak oczywiste (przynajmniej dla niego i rodziny Duck) błędy na papierze dotyczące, ich które w niektórych przypadkach naprawdę kuły w oczy naprawdę dobrze mogły poprawić humor.
Wyciągnął rękę w bok wyciągając pierwszą lepszą książkę wiedząc, że będzie to szczęśliwy traf tak jak zwykle. Kiedy jednak otworzył książkę na papierze nie było żadnych liter ani nawet obrazków. Przekartkował ją nieco dalej jednak ponownie nie dostrzegając ich nigdzie, zmarszczył brwi. Ktoś musiał tutaj to najwyraźniej zostawić przez przypadek chociaż było to mało prawdopodobne biorąc pod uwagę to jak bardzo wyróżniała się już nawet sama okładka na tle innych.
Światło nad jego głową zamigotało przez co zmrużył oczy. Kiedy jednak to po chwili nie minęło postanowił cofnąć się i kogoś o tym poinformować bo na pewno tak nie miało być. Kiedy miał już się wrócić coś koło jego głowy poruszyło się przez co znieruchomiał i powoli się w tamtą stronę odwrócił. Jego oczom ukazał się cień, a właściwie cień kobiety przez co gdyby nie miał pewności, że nikt za nim nie stoi to szybko by przekręcił głowę by dostrzec osobę, która go straszyła. Przez chwilę dookoła roznosiła się cisza, która wzmagała tylko nieznośne napięcie między nimi dopóki on się nie odezwał niszcząc to.
— Kim jesteś? — Jego głos był aż nazbyt swobodny, zupełnie tak jakby się nie bał. No bo w końcu jakby nie spojrzeć tak było. To nie było pierwsze i ostatnie zjawisko tego typu, które zobaczył i zobaczy.
— Kim ja jestem?! — Jej głos się uniósł wypełniony zirytowaniem, a po oczach w kolorze czerwieni, które tylko kolorem oddzielały się od reszty jej ciała można było wywnioskować, że to jedno pytanie dość ją uraziło. Szybko jednak się wyraźnie opanowała. — Ja jestem Magica de Spell, najpotężniejsza-
— Oh! Ty jesteś tą którą jakiś czas temu wujek Scrooge walczył! A on cię przypadkiem nie zniszczył czy jakoś tak? — Przechylił głowę w bok. Nie śledził rzeczy których jego wuj dokonał, ale wiedział jednak o tych poważniejszych. Przynajmniej w większości. A o tym raczej nie mógł nie usłyszeć skoro Della się tym tak ostatnio ekscytowała.
— Ktoś tak marny jak Scrooge McDuck nie zdołałby pokonać mnie! Najpotężniejszej-!
— Okej, okej. Zrozumiałem, nie musisz się powtarzać. Możesz być też trochę ciszej? To jest biblioteka.
Tak to się wszystko zaczęło i doprowadziło do sytuacji teraz, kiedy jedna z największych wrogów jego wuja siedziała z nim w jego sypialni w posiadłości tej samej osoby którą tak bardzo chciała zniszczyć. Szybko zdał sobie sprawę, że kobieta się od niego tak zwyczajnie nie odklei dostrzegając w nim najsłabsze ogniowo i szansę na powrót. Tak więc pozwolił jej się za nim ciągnąć nawiedzając go od czasu do czasu doskonale wiedząc, że i tak niczego mu nie zrobi ponieważ nie miała jak. Nie powiedział również o tym nikomu, nie było to coś takiego w co trzeba było angażować jego rodzine. Przynajmniej na razie.
Westchnął wyłączając lampkę ultrafioletową oraz odkładając swojego rodzaju "lekturę" którą próbował choć minimalnie zrozumieć. Miał już trochę dość tego, że za każdym razem jak Magica się pojawiała odczuwała swojego rodzaju potrzebę żeby zacząć od jakiegoś rodzaju przemówienia.
— Ale nie musisz się obawiać. Może w końcu ci się uda mnie przekonać. Jak to było? Do stu razy sztuka? — Zaśmiał się widząc jak mruży na niego gniewnie oczy.
Wbrew pozorom i chłodnej postawy którą próbowała przyjąć już na pierwszy rzut oka mógł dostrzec, że zirytowanie jej nie było wcale aż tak trudne, zwłaszcza jak mówiło się jej niewygodną dla niej prawdę prosto w jej twarz i nie owijając w bawełnę. On sam również czuł się dość bezkarny co tylko popychało go dalej do grania na jej nerwach. Mógłby przysiąc, że kilka razy zastanawiała się nawet nad tym żeby doprowadzić do jakiegoś wypadku w którym centrum całkowicie przypadkowo znajdzie się on.
— Tak czy siak nie sądzę żebyś miała dzisiaj czegokolwiek tutaj szukać. Wyjeżdżamy niedługo na przygodę i mogę zgadywać, że ty tam będziesz więcej niż tylko niemile widziana — jego uśmiech nie zniknął nawet na chwilę, a na dodatek miał taki naturalny i zaskakująco niezłośliwy wygląd, że nawet i starsza musiała się dwa razy zastanowić czy on przypadkiem znowu z niej nie szydzi.
— Przygoda? — Prychnęła pod nosem. — Myślałam, że akurat ty jeden w tej rodzinie potrafisz używać mózgu.
— Oj no weź — machnął ręką. — Bo jeszcze pomyślę, że się o mnie martwisz.
Dzisiaj były jego urodziny przez co został zatrzymany w Duckburgu na nieco dłużej niż rzeczywiście planował zostać. Jak się okazało nie musiał o tym nikogo informować ponieważ każdy o tym wiedział, a jego kuzynka zdołała już rozplanować dzisiejszy dzień co do najmniejszych detali by to celebrować. Może i był tym najmniej lubianym kuzynem jednak w jej oczach najwyraźniej na to zasługiwał więc kim był żeby się z nią o to spierać. Jak potem rozmawiał z Donaldem kiedy przypadkowo na siebie wpadli okazało się, że nawet i on pojedzie z nimi, a w kącikach jego ust czaił się niebezpieczny uśmieszek przez który przypomniał sobie pewną ciekawą ciekawostkę na temat jego urodzin. W tym dniu jego szczęście wygasało. Nie znajdywał na ziemi pieniędzy, nie wygrywał na loteriach ani światło nie zmieniało się na zielone akurat wtedy kiedy chciał przejść przez jezdnię. Oczywiście było tam gdzieś wewnątrz niego, ale zdawało się ukrywać nie chcąc zostać wyłowionym na powierzchnię. Zupełnie jakby potrzebowało odpoczynku po tych wielu dniach działania bezustannie.
— Oczywiście, że nie, co za obrzydliwy i uwłaczający mi pomysł — prychnęła patrząc na niego z czymś w rodzaju pogardy. — Po prostu szkoda by była gdyby ktoś o takim potencjale się zmarnował — kiedy nie uzyskała odpowiedzi, a tylko to, że gęś podniosła jedną brew najwyraźniej poczuła potrzebę kontynuowania. — Pomyśl tylko o tym co byłbyś w stanie osiągnąć dołączając do mnie i porzucając to co nie pozwala ci się rozwijać. Twoja rodzina jest dla ciebie tylko i wyłącznie ciężarem który ja mogę z ciebie zdjąć-
— Bla bla bla. Fajnie, pośmialiśmy się już. Muszę ci pogratulować, tym razem nawet o mało nie zainteresowałem się wzięcia cię na poważnie.
— Ty mały- — syknęła, a jej cień się wydłużył co tylko mogło sugerować o tym, że tym razem już nieco przesadził.
Lampa na jego biurku zachwiała się niebezpiecznie po czym poleciała w dół. Nie przejął się tym jednak specjalnie doskonale wiedząc, że upadnie centralnie na poduszkę którą zrzucił tam wczoraj i z którą jeszcze nic nie zrobił. Tak, może i jego szczęście schowało się głęboko w środku jednak nadal w nim było i nie zamierzało go w najbliższym czasie opuścić. Po prostu będzie trochę mniej intensywne niż zazwyczaj. I wtedy usłyszał kroki na korytarzu, a następnie ruch gałki od drzwi. Jak na zawołanie Magica ponownie zmieniła się w cień przedmiotu najbliżej jej, a on przybrał bardziej naturalną pozę odruchowo sięgając po książkę niedaleko żeby wydawało się, że coś robił. Scrooge wszedł do środka przez chwilę przyglądając mu się nadawczo jakby chcąc sprawdzić czy przypadkiem nic nie zostało podpalone. Jego wzrok padł na lampę przez co posłał swojemu siostrzeńcowi pytające spojrzeniem kiedy ten tylko wzruszył w odpowiedzi ramionami.
— Zbieraj się już. Za chwilę odlatujemy. Jeśli się spóźnisz zostaniesz sam — oznajmił swoim rzeczowym tonem. Rzadko kiedy pozwalał swoim siostrzeńcom jeździć na przygody więcej niż w dwójkę doskonale wiedząc, że to nie mógłoby skończyć się dobrze. Kiedy byli dziećmi zdecydowanie mu to udowodnili podczas incydentu z fontanną i Zeusem.
— Wiesz, zostanie samemu w tak wspaniałej rezydencji jak ta z pewnością też nie byłoby najgorsze — posłał mu swój firmowy uśmieszek, a starszy mógł już tylko westchnąć po czym powtarzając żeby się pospieszył wyjść z pokoju.
— Mam nadzieję, że tam zdechniesz — oświadczyła Magica ponownie pojawiając się na ścianie naprzeciwko.
— To w końcu mam nie umrzeć czy umrzeć? No chyba, że chorujesz na jakieś zaburzenia osobowości i nic mi nie powiedziałaś.
I po wypowiedzeniu tego na głos był pewny, że gdyby spojrzenie mogło zabijać już leżałby martwy na podłodze z około trzydziestoma ranami kłótymi. Na jednej ręce. Dalej nie opłacałoby się liczyć. Mimo wszystko zaśmiał się pod nosem na ten obraz. Nie mogło się to skończyć aż tak źle prawda?
---
Jego kroki odbijały się po wiekowych ścianach, a lampa naftowa kołysała wesoło w jego dłoni rzucając sobą cień na ścianę. Postać kobiety również zdawała się być przez to bardziej wyrazista zupełnie tak jakby nie chciała być ani trochę bardziej ostrożna biorąc pod uwagę to, że jego rodzina wcale nie była tak daleko od niego i dzieliło ich tylko kilka metrów odległości (pomijając oczywiście to, że ten dystans cały czas się powiększał).
— Mógłbyś się nieco pospieszyć, zaraz się zgubisz, a ja nie zamierzam ci w żaden sposób pomagać — syknęła na niego.
— Spokojna głowa, mimo wszystko ja i mój szczęśliwy traf nadal jesteśmy dobrymi przyjaciółmi — uśmiechnął się czarująco odpowiadając niemal niesłyszalnie tak by jego rodzina tego nie zauważyła. — Z resztą, co ty tu w ogóle robisz? Czym sobie zasłużyłem na to żeby sama królowa cieni włóczyła się ze mną po jakiejś jaskini? — Miał ochotę dodać nieco dramturgi do swojego głosu jednak to powstrzymał czując, że gdyby to zrobił echo jaskini już nie współpracowałoby tak z nim jak robiło to gdy mówił bez niej.
— Nie wszystko kręci się wokół ciebie — posłała mu surowe spojrzenie zupełnie tak jakby go karciła co go tylko bardziej rozśmieszyło. — Mam swoje powody by tu być, a tobie nic do nich.
— Jak agresywnie — wywrócił oczami. — Jeśli chodzi o tą monetę wujaszka to zapomnij, on nigdy się z nią nie rozstaje i podczas przygody nie jest inaczej. Prędzej byłbym w stanie stwierdzić, że najłatwiej byłoby ci ją dostać gdyby spał — wywrócił oczami nieświadomie dając kobiecie wskazówkę. W końcu i tak nie miała niczego czym mogłaby się posłużyć żeby ją zdobyć.
— A skąd pomysł, że chodzi właśnie o nią?
— I tak nie idziemy po nic magicznego. Mogę się założyć, że jesteśmy tu tylko po złoto, a tobie się raczej nie przyda w tej postaci — posłał jej zadowolone z siebie spojrzenie na co ona prychnęła donośnie.
— Gladstone pospieszysz się? — Donald obrócił się w jego stronę, a sylwetka kobiety ponownie rozpłynęła się w cieniu.
— Już idę~! Musiałem tylko podnieś dwadzieścia dolarów! — Krzyknął wymachując banknotem. Na dobrą sprawę nawet nie skłamał.
Kiedy kaczor z powrotem obrócił się w stronę naprzeciw niego gęś posłała cieniowi krótkie spojrzenie spod przymrużonych oczu gestem dłoni sygnalizując jej, że będzie ją miał na oku. Jak się oczywiście można było spodziewać ta tylko wywróciła oczami podirytowana. Najmłodszy w grupie przyspieszył swój krok już niedługo wyrównując się nim z Dellą która parła na przodzie zaraz u boku Scrooge'a który przyglądał się zaciekle jakiejś mapie. Jego kuzynka spojrzała na niego kątem oka z lśniącym błyskiem podekscytowania w oku, a on się uśmiechnął szerzej żeby zasygnalizować jej, że on również nie może się doczekać aż dotrą do celu podróży. Żadne z nich nic nie mówiło wiedząc, że starszy mężczyzna nie lubił tego kiedy zajmował się swoimi priorytetami jakimi było dostanie się do złota i zostawienie skarbca tylko i wyłącznie z unoszącym się dookoła kurzem. Nie do końca był pewny dlaczego jego wuj ma taką obsesję na tym punkcie skoro był najbogatszą kaczką na świecie i utrata tego tytułu mu nie groziła, jednak postanowił nie drążyć tego tematu za bardzo. Każdy w końcu miał swoje dziwactwa, a on w stosunku do tego nie był wyjątkiem. Nie przyzna się jednak przed nikim do tego, że potrafił jednego dnia wydać ponad tysiąc dolarów na wyprzedaży garażowej. Na jednej wyprzedaży. A Bóg jego światkiem, że dzieńnie mijał ich przynajmniej dwie nie mogąc się powstrzymać przed kupnem czegoś kompletnie mu nie potrzebnego. No cóż, przynajmniej mógł to potem oddać tym którzy tego potrzebują.
W pewnym momencie mężczyzna zatrzymał się co nakazało trójce podążających za nim zrobić to samo. Uśmiechnął się zadowolony, a następnie nakazał im patrzeć zupełnie jakby już tego nie robili, a może to tylko Gladstone przyczepiał się do niczego w swoich myślach tak zbliżonych do tych Magici ukrywającej się w jego cieniu. Scrooge wyszedł do przodu, a następnie skręcił w bok tak by stanąć przed ścianą, a następnie zaczął sunąć po niej ręką. Kuzyni wymienili pomiedzy sobą spojrzenia po czym znów skierowali je na mężczyznę który nadal nie przestawał kreślić niewidzialnych szlaczków po kamieniu. Kiedy się jednak odsunął podpierając obie ręce o swoje biodra z zadowoleniem wypisanym na twarzy nie musiano długo czekać żeby niespodziewanie coś co wydawało się być skałą nie do ruszenia zaczęło się rozsuwać ukazując ukryte przejście. Donald nawet podskoczył do góry wystraszony na co Gladstone posłał mu rozbawione spojrzenie ku niezadowoleniu starszego.
Della jak zwykle pobiegła pierwsza nawet nie zastanawiając się czy nie ma tam żadnej dodatkowej pułapki, jednak skoro ich wuj nie zareagował w żaden sposób jej nie odciągając to raczej było to całkowicie bezpieczne. Zaraz za nią weszła pozostała dwójka, a Gladstone jak tylko postawił tam stopę zagwizdał cicho na widok przed nim. Ściany jaskini połyskiwały na niebieski odcień, a przed nimi ciągnął się długi most prowadzący na drugą stronę chroniąc przed przepaścią pod nim, z tego co dało się zauważyć była to jedyna droga tam, a jeśli by się spadło można by było się roztrzaskać o coś czego nawet nie mogli dostrzec bo było to na tyle głębokie, że ciemność pochłaniała dalsze fragmenty odcinając je od ich wzroku.
— Teraz słuchajcie mnie uważnie dzieciaki — odezwał się Scrooge wychodząc na przód grupy. — Ten most może i jest stary, ale bardzo stabilny i trwały, dopóki nie będziecie wyczyniać niewiadomo czego nie powinno nic się stać więc o to się nie bójcie, nie patrzcie tylko w dół jeśli boicie się wysokości bo to będzie katastrofa gwarantowana. Zaraz po drugiej strony tego przejścia jest sarkofag, opróżniamy go, jednak bez przesady, najpewniej będziemy musieli się jeszcze kilka razy wrócić żeby wynieść wszystko ponieważ tak jak mówiłem ten most jest mocny, ale nie niezniszczalny. Po za tym przyda wam się trochę ruchu, a nie siedzicie tylko na kuprze i oczekujecie, że wszystko zrobione zostanie za was — posłał Gladstone sugestywne spojrzenie, a młody mężczyzna wystawił mu tylko język w jakże dojrzałym geście na co jego wuj wywrócił oczami tak samo jak Donald. Della nie zwracała na to za to uwagi zbyt uszczęśliwiona perspektywą przejścia przez most tuż nad jedną z najgłębszych przepaści, które w życiu widziała. — Ja przejdę pierwszy, róbcie to co ja — nakazał im ruszając przed siebie.
Kiedy jego wuj postawił po raz pierwszy stopę na drewnienie Gander wstrzymał na chwilę oddech by za moment wypuścić powietrze niemal niesłyszalne, zginorował wiszącego nad nim cienia Magici, która wpatrywała się w niego tym działającym mu na nerwach wzrokiem po czym sam zrobił to co reszta zdążyła już zrobić będąc już w połowie drogi. Most nawet się nie zachwiał gdy oparł na nim cały ciężar swojego ciała jednak nie chciał ryzykować więc nie starał się robić ani długich, ani ciężkich kroków.
— Della dziecko, uważaj — nakazał jej Scrooge widząc jak jego siostrzenica zaraz za nim przeskakuje co kilka belek tuż nad wyrwami pomiędzy którymi bez problemu mogłaby utknąć jej płetwa.
— Spokojna głowa wujku Scrooge, sam mówiłeś, że jest to stabilne — jej głos zachwiał się na moment gdy się poślizgnęła, nie upadła jednak gdyż chwyciła się liny, a za nią stał Donald który odruchowo złapał ją za ramiona. — Dobra, może powinnam bardziej uważać — przyznała, a jej brat posłał jej karcące spojrzenie.
Gladstone uśmiechnął się czuło pod nosem. Della zawsze była najbardziej energiczna z nich wszystkich, nawet bardziej od samego Fethry'ego który miał ADHD połączone z autyzmem co z jego ciekawością świata tworzyło mieszankę wybuchową której lepiej nie ignorować. Tak jak jednak ich kuzyn miał słomiany zapał i dość często sobie odpuszczał różne sprawy tak Della parła do ich zrealizowania dopóki nie osiągnęła porządnego przez nią efektu nawet jeśli zdawała sobie sprawę, że prędzej czy później będzie miała z tego powodu problemy, wolałaby się rozbić na bezludnej wyspie niż powiedzieć na głos, że jakiś jej pomysł był durny. I za to ją kochali, jednak nie można było ukryć, że nie jeden raz nie wpłynęła pozytywnie na ich interesy.
Przedostanie się na drugą stronę nie było tak naprawdę zbytnim wyzwaniem jeśli nie liczyć małego potknięcia się Delli. Już po około siedmiu minutach wszyscy bezpieczne stali po drugiej stronie tylko na moment się zatrzymując i idąc dalej. Gladstone rozciągał się przez chwilę po czym z westchnieniem ruszył za swoją rodziną. Było nudno. To nie tak, że nie lubił przygód (mógł za nimi nie przepadać gdy są szczególnie często co mu nie groziło bo był zabierany dość rzadko jednak nie nie lubił), po prostu nic się nie działo. Wylot był dość spokojny i bezproblemowy, przy wejściu nikt nie rzucił na nich żadnej klątwy, a sama Magica była tak cicha i wtapiająca się w tło, że przez moment o niej zapomniał. To było jak dla ich standardów bardzo nietypowe oraz niepokojące. Znając życie już nie długo miało się wydarzyć coś co przerwie tą dobrą passę, chociaż teraz Gladstone wolał tego nie obstawiając bo jeszcze by wyszło, że sprowadził to na nich jego kiepskim spojrzeniem na przyszłość; może jego szczęście jednak wcale się nie schowało i tym razem postanowiło z nim w ten dzień nieco współpracować? Cóż, byłby za to naprawdę wdzięczny gdyby okazało się to prawdą, może jego ciąg nieszczęść w urodziny właśnie dziś miał się przerwać?
Kiedy reszta się zatrzymała on również to zrobił wyglądając znad ramienia wuja do środka pomieszczenia przed nimi. Zrobił jeszcze kilka kroków przed, a następnie gwizdnął po raz drugi tego dnia wyrażając w ten sposób swój podziw i oparł dłonie o biodra. Ściany jaskini, które jeszcze przed chwilą wyglądały tak jakby pochodziły z epoki kamienia tutaj wyglądały tak jak w mieszkaniu w którym dopiero co przeprowadzano remont, dało się chyba nawet dostrzec na nich złote ozdobniki; na podłodze natomiast całymi stertami walały się, jakby wcale nie były warte miliony czy nawet więcej, złote monety oraz różnego rodzaju inne zabytki takie jak wysadzana diamentami włócznia czy amulet z przyczepionym rubinem po środku. Były tam również drzwi prowadzące głębiej do kolejnego pokoju z którego wyglądały kolejne skarby, które kusiły swoim błyskiem.
Scrooge wyraźnie bez większego namysłu poszedł dalej, a dwójka jego siostrzeńców zaraz za nim. Tylko gęś postanowiła zostać na razie w tym pomieszczeniu po chwili pochylając się w stronę czegoś całkowicie losowego na ziemi co okazało się małym niebieskim kamykiem. Wbrew pozorom Gladstone znał się na wycenach różnych przedmiotów i miał umiejętność wyceniania ich bez większych przeszkód, pozwoliło mu to więc stwierdzić, że ten mały ładnie wyglądający kryształek nie był warty najpewniej nawet dziesięciu dolarów jednak mimo wszystko postanowił go zatrzymać. Mógłby ładnie komponować się przy jego gablotce w mieszkaniu w Grecji.
— Uh — usłyszał koło siebie głos, który natychmiast zwiastował mu to, że jego spokój właśnie dobiegł końca. — Ile tu kurzu, to obrzydliwe. Nie rozumiem co wy nędzni śmiertelnicy widzicie w tych spleśniałych monetach — zgięła się nienaturalnie pod kątem dziewięćdziesięciu stopni patrząc przymrużonymi oczami na mysz, która przemknęła jej koło stóp.
— No cóż, każdy ma swoje upodobania — odpowiedział cicho nadal mając na uwadze, że jego krewni mogliby go usłyszeć. — I to wcale nie tak, że sama mówiłaś, że masz powód by tu być, wcale — sarkazm w jego głosie był aż nazbyt wyczuwalny.
— Zamilcz — syknęła na niego z jadem. Czasami Gander lubił się zastanawiać czy faktycznie jej ton nieco złagodniał od czasu ich pierwszego spotkania czy to tylko iluzja jego mózgu. — To prawda, mam swoje motywy, ale nigdy z własnej woli bym nie zagłębiła się w takie miejsce po same odpadki, to jest poniżej mojej godności.
Gęś wywróciła tylko rozbawiona oczami po czym wróciła do przeglądania skarbów. Chociaż nie powiedział tego na głos oboje wiedzieli co teraz myślał i w żadnym wypadku nie było to mniej złośliwe niż było do tej pory. Pewnie nie jedna osoba nazwałby go głupcem za takie lekceważenie samej władczyni cieni jednak prawdą było to, że ta kobieta nie byłaby w stanie skrzywdzić nawet muchy gdyby ta nie była po stronie jej królestwa. Z tego czasu z który z nią spędziła nauczył się za to jednej rzeczy; poruszanie jakiegokolwiek przedmioty po stronie żywych kosztowało ją naprawdę wiele energii i magii, nie opłacało jej to się zwyczajnie i dlatego szukała kogoś kim mogłaby manipulować. Na jej nieszczęście jednak wybrała do tego złą osobę.
Zaraz potem wrócił Donald najwyraźniej nie znajdując tam dla siebie nic ciekawego. Postać Magici jak na zawołanie rozmyła się bez żadnego śladu na ścianie akurat wtedy kiedy on spojrzał w tamtą stronę. Zmrużył na chwilę oczy nie odrywając wzroku po czym przeniósł spojrzenie na kuzyna który mrugającymi w jego stronę niewinnie oczami.
— Wujek Scrooge powiedział żebyśmy zaczęli wynosić rzeczy. Tylko żeby nie przyszło ci do głowy brać ich więcej niż udźwignie ten most, tym razem twoje szczęście cię nie uratuje.
— Tak, tak. Cokolwiek powiesz — machnął lekceważąco ręką po czym sięgnął do sterty najbliżej niego i zaczął nakładać sobie przedmiotów w ramiona oraz do kieszeni.
Już po chwili z powrotem balansował na moście żałując, że jednak nie wziął na razie na spróbowanie nieco mniej złota. Już ono samo charakteryzowało się tym, że nie było aż tak lekkie, a jeszcze na dodatek nie rozłożone równo po każdej części ciała stanowiło większe problemy. Zdołał jednak bezproblemowo przejść dalej, a potem również powtórzyć ten proces kilka razy. W międzyczasie dołączyła do nich również Della oraz wuj Scrooge i już niedługo po tym wypracowali sobie system.
Gladstone stąpał ostrożnie patrząc pod swoje nogi i uważając by zaraz nie wywinąć przypadkowo orła. Donald szedł zaraz przed nim zachowując jeszcze większą ostrożność ze względu na to, że jego pech nie przestał dziś działać, z resztą i tak było dobrze, że jeszcze się nie wywrócił i nie spadł w dół bez szans na ratunek.
Zupełnie tak jakby wyczuwając jego myśli most zaskrzypiał czego nikt oprócz niego zdawał się usłyszeć. Gęś zignorowała to nie wyczuwając żadnego niebezpieczeństwa i ruszyła dalej jednak dźwięk ponowił się, tym razem tuż pod płetwami jego kuzyna. Zmarszczył brwi spoglądając w tamtym kierunku, a jego serce zamarło dostrzegając rysę przebiegającą przez miejsce w którym stał kaczor. Zaraz potem pęknięcie pojawiło się w następnym miejscu na które przeszedł, tym razem głębsze.
Gander przez chwilę stał w miejscu nie wiedząc co zrobić i ocknął się dopiero wtedy kiedy Della postukała go w tył pleców chcąc by się przesunął do przodu. W tym czasie jego kuzyn zdołał przesunąć się w przód na tyle, że już nie byłby w stanie chociażby dotknąć jego ramienia gdyby jego dłonie przedłużyły się raz dwa przez swoją obecną długość. Przyspieszył swój krok zbierając po drodze nierozumiejące spojrzenia kuzynki i wujka. Nie mógł tutaj krzyknąć żeby uważał, jaskinia była kopułą co oznaczało, że echo się wzmacniało. Kto wie czy przypadkiem coś nie zawaliło by im się na głowę. Tak więc musiał podejść na tyle blisko żeby nie musiał tego robić.
— Donald! — Mimo wszystko podniósł nieco głos kiedy był już na tyle blisko niego by go ostrzec o pogorszonej z jakiegoś powodu wytrwałości mostu. Już praktycznie byli przy trwałej powierzchni.
— Co się dzieje? — Obrócił głowę w jego stronę. Już wcześniej czuł, że Gladstone przyspieszył jednak nie sądził, że coś było na tyle pilne do powiedzenia żeby nie mógł z tym poczekać.
— Drewno-
Poczuł jak jego płetwa trafia na nagłą pustkę która za pomocą grawitacji pociągnęła go w dół. Otworzył szerzej oczy nie rozumiejąc przez ułamek sekundy co się dzieje jednak gdy zdołał przez ten króciutki moment dostrzec zszokowaną minę kaczora zrozumiał. Najwyraźniej przestał uważać na tyle żeby wpaść w dziurę pomiędzy deskami po których mieli się poruszać. Zaraz potem czuł uderzający w niego pęd powietrza oraz usłyszał krzyki.
Gdyby go ktoś teraz zapytał jak to się stało, że jakimś cudem trafił swoim ciałem na półkę skalną nie do końca potrafiłby odpowiedzieć chociaż doskonale znał tego przyczynę, bardziej nie rozumiał motywów osoby, która podczas jego upadku popchnęła go w bok dzięki czemu uderzył w nią z impetem. Ból przeszedł przez jego bark, a jego zęby zacisnęły się na tyle mocno na jego języku, że poczuł krew w ustach której od razu chciał się pozbyć więc splunął nią na kamień pod nim. Otarł dziób po czym rozejrzał się dookoła niczego nie widząc, jedynym źródłem światła było to z samej góry z czego dało się wywnioskować, że wcale nie spadł tak nisko. Sięgnął do swojej kieszeni w duchu błagając by zostało w niej coś czym mógłby poświecić i z zadowoleniem, które widać było mu w oczach wymacał mała przenośną latarkę którą włożył do wewnętrznej strony kieszeni. Co prawda szkiełko było nieco zbite jednak nadal dało się z niej korzystać.
Od razu jak ją zapalił na ścianie przed nim pojawił się cień kobiety, która wpatrywała się w niego niby od niechcenia. Na początku nie zrozumiał dlaczego tu była. To nie tak, że była do niego przyczepiona, mogła odejść w każdej chwili, a raczej nie miała powodu żeby podążać za nim w dół. Przez chwilę mierzyli się wzrokiem po czym uśmiechnął się szeroko zaskakując nawet samego siebie.
— Zależy ci — miał ochotę zacząć się śmiać kiedy tylko to stwierdzenie opuściło jego usta. Brzmiało ono tak nierealistycznie, że aż zabawnie. Wzrok Magici stał się o wiele bardziej cięty ciążąc na jego sylwetce.
— Nie gadaj bzdur, po prostu jesteś w posiadaniu czegoś na czym mi zależy — nie zamierzała ustąpić.
— A ja już kilkaset razy ci powtarzałem, że ci nie pomogę. Gdybym zginął to wręcz wyszłoby na twoją korzyść — wskazał na nią oskarżycielsko palcem mając ochotę wybuchnąć jej w twarz śmiechem chociaż powstrzymywał się ze względu na swoje obolałe żebra. — Kto by pomyślał. Wielkiej królowej cieni zrobiło się żal małej gęsi przez co ocaliła ją od pewnej śmierci, jakież to romantyczne — drwił dalej robiąc przesadnie urocze miny.
— Radzę ci zamilknąć w tej chwili ponieważ sama cię tam zrzucę i już nie będzie żadnego rycerza na białym koniu który cię uratuje — syknęła, a jej sylwetka się powiększyła nieco choć nie znacznie ponieważ promień światła nie był wielki.
— Białym? Bardziej powiedziałbym czarnym, taki z czerwonymi oczami — kąciki jego ust zaczynały go boleć od uśmiechu.
— Stąpasz na cienkim lodzie. Przysięgam, że-
— Gladstone! Słyszysz mnie?! — Krzyk przerwał cieniowi w połowie zdania, a gęś podparła się rękoma o kamienie oraz wstała na chwiejnych nogach.
— Tak! Słyszę cię! — Odkrzyknął chwilowo nie dbając o echo oraz wielkiego wroga Scrooge'a McDuka który uratował mu życie.
— Dzięki Bogu żyjesz! Powiedz jak głęboko spadłeś? — Kobieta zapytała go, a on praktycznie odruchowo wyjrzał zza koniec pułki skalnej i wzdrygnął się widząc ciemną otchłań.
— Nie jestem pewien!
— Trzymaj się tam chłopcze! Zaraz cię wyciągniemy, złap się liny! — Tym razem rozpoznał głos wuja.
— Może być z tym mały problem! Chyba wybiłem bark! — Spojrzał na uszkodzone miejsce krzywiąc się. Nie znał się ani trochę na medycynie, ale nie wyglądało to dobrze więc pewnie dobrze też i nie było, prawda?
— Okej nowy plan! Spuścimy do ciebie Donalda!
— Oszalałaś?! A co jak ja również tam utknę? — Bliźniaki zaczęły się kłócić, a Gladstone ze znudzeniem spojrzał na De Spell która patrzyła dotychczas do góry wsłuchując się w głosy, a teraz skierowała czerwone plamy, które można było brać za oczy, na niego. On tylko wzruszył ramionami sycząc lekko z bólu.
— Wcale, że nie, pamiętaj, wszystko jest dla ciebie możliwe! — Kibicowała bratu, a zaraz potem dało się słyszeć stłumiony jęk. Czyli może wcale nie był tak głęboko - pomyślał wzdychając z ulgą. Może to wcale nie skończy się kolejną katastrofą.
— A więc postanowione. Za chwilę cię z tamtąd wyciągniemy! — Oznajmił Scrooge pewnym głosem.
Gladstone wpatrywał się przez chwilę po tym oświadczeniu w górę po czym skierował światło latarki na najbliższą ścianę na której jak na zawołanie pojawił się większy od niego cień. Wpatrywali się przez chwilę w siebie po czym młodszy uśmiechnął się pod nosem niemalże w wyrazie którego kobieta nie była w stanie rozpoznać.
— Wiesz, szkoda, że tak to się potoczyło — w jego głosie nie można jednak było odczytać żalu, raczej rozbawienie swoją sytuacją. — No wiesz, musisz czuć obrzydzenie wchodząc w interakcje z kimś takim jak ja. I zapewniam cię, że to wzajemne uczucie — uniósł palec zaznaczając bardziej swoje słowa.
— Czy ty naprawdę jesteś samobójcą? — Zapytała zrezygnowana. Czasami naprawdę nie potrafiła pojąć jakim cudem ten mężczyzna był na razie jej jedyną przepustką do pokonania Scrooge'a. Prawda, była jeszcze Lena, ale ona nie jest aktualnie jeszcze gotowa do tego by zacząć atak od wewnątrz, z resztą i tak nie mieli ku temu żadnej okazji. Ewentualnie jest jeszcze opcja żeby to Gladstone wprowadził ją do środka, ale on już wielokrotnie nie wyrażał chęci do współpracy, na dodatek był irytujący. Może naprawdę powinna pozwolić mu po prostu umierać w męczarniach.
— Ale wiesz, zawsze mogliśmy trafić gorzej — kiedy zobaczył jej pełen powątpienia wzrok kontynuował. — No sama sobie wyobraź co by się stało gdybyś trafiła na taką Delle, nawet gdyby cię nie wydała miałabyś przejebane. Na nieszczęście nie ma tak samo wspaniałego humoru. No i wiesz, nawet jak na osobę, która dosłownie próbuje zamordować mnie i moją rodzinę czasami wydajesz się być w miarę w porządku — dodał zanim zdołała skomentować tą uwagę o idealnym humorze.
— Czy ty uderzyłeś się tak mocno w głowę czy zawsze gadałeś do siebie? — Głos Donalda przywrócił go do rzeczywistości, a cień Magici całkowicie zniknął najpewniej chowając się gdzieś blisko w cieniu.
— Nie wiem o czym mówisz mój ulubiony kuzynie, najwyraźniej to ty słyszysz jakieś głosy — przybrał minę błazna gdy Donald wyłonił się zza ściany.
— Dobra, dobra. Chodź szybko inaczej cię tu zostawię — oboje doskonale wiedzieli, że to nie prawda, jednak Gladstone wolał nie ryzykować tego, że zaraz lina na której wisiał kaczor pęknie.
Dlatego też wyciągnął w jego stronę zdrową rękę za którą od razu został pociągnięty w ramiona Donalda który chwycił go mocno by przypadkiem nie spadł. Przez chwilę bujali się nad przepaścią aż nie stanęli mniej więcej w miejscu. Donald uderzył parę razy w linę wysyłając ku górze wibracje informujące o tym żeby zaczęto ich wciągać. Wtedy kiedy jego kuzyn nie patrzył Gladstone wykonał pojedynczy gest dłonią upewniając się, że na pewno jest widoczny nieco dalej.
Natomiast oczy Magici skrytej w mroku rozszerzyły się rozpoznając dany znak.
Znak który oznaczał "dziękuję".
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro