♡twenty-five♡
and if death was coming for you
i'd give my live for you
so please, stay alive for me
— Wsiadaj, do cholery! — krzyknąłem do Baekhyuna, który zbiegał ze stromego wzgórza, kiedy ja już byłem przy aucie, otwierając drzwiczki. Adrenalina wypełniała całe moje ciało i umysł, ręce trzęsły się ze strachu, a krew w moich żyłach wrzała. — Baekhyun! — krzyknąłem, chcąc wchodzić już do auta, aż nagle zobaczyłem, jak chłopak potyka się o gałąź i upada prosto na twarz, robiąc przy tym kilka fikołków. — Kurwa mać — warknąłem, rozszerzając mocno oczy i zrywając się z nóg, aby do niego dobiec. Cały szalałem, nie potrafiłem myśleć do końca racjonalnie i liczyło się dla mnie teraz tylko to, aby jak najszybciej stąd uciec. — Ja pierdole — powiedziałem, kiedy podniosłem z ziemi obolałego Baekhyuna, który jęczał z bólu pod nosem, z którego leciała stróżka krwi. — Dasz radę, Baekhyun — dodałem, bez pytania biorąc go na ręce i wracając sprintem do samochodu.
Wszystko działo się tak szybko.
Posadziłem jego wiotkie ciało na fotelu, z trzaskiem zamykając drzwi i obiegając samochód.
— Stój! — usłyszałem krzyk i światła latarek, co spowodowało jedynie, że jeszcze bardziej się zestresowałem, a moje serce chciało przebić się przez moją skórę.
— Chanyeol! — wrzasnął Baekhyun, plując krwią, która napływała mu z nosa do ust, kiedy odpalałem auto i niespokojnie patrzałem na wzgórze. — Czy ja mogę wiedzieć, o co ci do cholery chodzi?! — wrzasnął.
— Po prostu się zamknij! — odpowiedziałem wrzaskiem, chaotycznie wykręcając do tyłu. Uderzyłem autem w jakieś śmietniki, czy może też słupki, po czym z piskiem opon ruszyłem przed siebie, wciskając pedał gazu tak bardzo, że nas obydwóch przycisnęło do fotela.
— Zwolnij, kurwa! — krzyknął, wyszczerzając oczy, kiedy podskoczyliśmy w powietrzu przez krzywą szosę i dziury, po których przejeżdżałem z prędkością światła. — Przecież ci ochroniarze są już dawno za nami, co ci do kurwy odbiło?! — wrzasnął, przecierając ręką krew. — Chanyeol! — zawołał, szarpiąc mnie za ręce, które mocno były zaciśnięte na kierownicy.
— Uspokój się! — krzyknąłem, odpychając jego ręce ode mnie. Spojrzałem nerwowo w lusterko, o mało nie wypadając z ostrego zakrętu. Widoczność była słaba przez ciemność, moje światła w aucie ledwo działały, a ja nie miałem zamiaru zdjąć nogi z gazu.
— Zabijesz nas, kurwa! — zaczął, szarpiąc moim ramieniem i panikując. Czułem, jak złość i stres kłębią się we mnie, przez co tylko przyspieszałem, pędząc jak ostatni idiota. — O co ci chodzi? To zwykła, kurwa, ochrona! — wrzasnął po raz kolejny, a ja widziałem, jak jego oczy wypełniają się furią i przerażeniem. Starałem się skupiać na drodze najbardziej jak mogłem, co kiepsko mi wychodziło, bo nawet przez chwilę miałem wrażenie, że jedzie za nami jakieś czarne auto, ze zgaszonymi światłami.
Skup się, Chanyeol.
— Nie — warknąłem, wykonując chaotyczny zakręt. Miałem wrażenie, że drzewa zaczynają wchodzić wręcz na drogę, która robi się coraz węższa. — Po prostu bądź przez chwilę kurwa cicho! Nie mów nic teraz i się uspokój!
— Kim oni do cholery są? — wrzasnął całym swoim gardłem, łapiąc z całej siły moje ramię i wręcz wyrywając je z kierownicy, sprawiając, że wreszcie na niego spojrzałem.
I przy tej prędkości, było to wręcz samobójstwem.
Ale kiedy spojrzałem na jego twarz, całą we krwi, ujrzałem tę furię w oczach i paniczny strach, moje myśli zajęły się tylko tym, jak bardzo go kocham i jak bardzo pragnę, aby nie musiał się przy mnie niczego bać.
— Chanyeol! — wrzasnął. — Czy ty mnie słyszysz? — krzyknął, uderzając mnie w twarz, co i tak nie zdołało odwrócić mojego wzroku z jego twarzy, którą tak bardzo kochałem. — Zabijesz nas, kurwa mać! — kolejny krzyk, a ja nadal widziałem wszystko w zwolnionym tempie.
— Tak bardzo Cię kocham, Baekhyun — uśmiechnąłem się, wreszcie ściągając nogę z gazu, co dalej nie podziałało. Jego twarz wystraszyła się jeszcze bardziej, a ciało rzuciło się z krzykiem na mnie, łapiąc za kierownicę.
Jednak już było za późno, aby zwalniać.
Pamiętam tylko głośny trzask, huk, silne uderzenie i wiotkie, krwawiące ciało Baekhyuna na moich nogach. Pamiętam jak wydostałem się z zadymionego auta, ostatnimi siłami wyciągając z niego Baekhyuna i dusząc się od dymu, biegłem jak najdalej, po chwili słysząc wielki wybuch. Pożar zajął całe auto i kilka okolicznych drzew, a ogień był jedynym źródłem światła, które oświetlało mi twarz Baekhyuna, całą w krwi i włosy nią zlepione. Słone łzy zaczęły uwalniać się z moich oczu wraz z gardłowym krzykiem, który z siebie wydałem. Nie miałem pojęcia, co robić, co mówić, co myśleć.
Słyszałem jedynie bicie swojego serca, palące się auto i mój głośny krzyk, rozdzierający moje gardło na takie same kawałki, w których tkwiło moje bolące serce. Prosiłem Boga o pomoc, patrząc na bladą, zakrwawioną twarz Baekhyuna i czując, jak jego temperatura ciała z każdą sekundą się zmniejszała.
Nie chciało mi się wierzyć, że to naprawdę się działo. Chciałem mieć nadzieję, że to tylko sen, a ja zasnąłem z nim na wzgórzu, oglądając zachód słowa i trzymając go żywego w ramionach, zaraz się budząc i w spokoju oglądając jego harmonijny, szczęśliwy uśmiech.
Nie wiedziałem, czy żył, czy oddychał, czy to czuł, czy słyszał cokolwiek. W kółko obsesyjnie powtarzałem, że go kocham, trzymając jego głowę na swoich kolanach, zalewając jego zakrwawioną twarz łzami i między słowa wplątując bezsilne krzyki, błagające kogokolwiek o pomoc.
Miałem wrażenie, że mój głos staje się niemy i zanika zupełnie tak samo szybko jak chęci do dalszego oddechu. Całe moje ciało się trzęsło, a ja miałem ochotę wbić sobie prosto w brzuch nóż, umierając razem z nim, z nadzieją na wieczne, pośmiertne życie razem.
Boże, mógłbym nawet dla niego trafić do piekła, aby tylko być z nim.
Pragnąłem go bardziej, niż kolejnego oddechu, przez co mój obraz zaczął się rozmazywać, a w tle słyszałem różne krzyki, mieszające się z wybuchami auta i palącymi się drzewami, które kolejno spadały na ziemię, podpalając szosę i całą drogę dookoła nas.
Byłem pewien, że już nie ma innego wyjścia. Nie wydostaniemy się, nie uciekniemy nigdzie, nie damy rady przeżyć, skazując się przez własną głupotę na śmierć.
Miałem wrażenie, że umieram z rozpaczy, moje serce przestaje bić, a ból osiąga stan najwyższy, wprawiając moje ciało w silne drgania i niemożliwie wielkie cierpienie.
Ostatni raz mówiąc, że go kocham, poczułem jak odchodzę, widząc jedynie jego martwą, zakrwawioną twarz.
I wmawiałem sobie, że po raz ostatni zdążył się do mnie uśmiechnąć.
— Proszę się nie martwić, z głową jest wszystko dobrze — zapewnił mnie lekarz, kiedy siłą dałem założyć sobie na głowę opatrunek. Nadal całe moje ciało się trzęsło, oczy były przekrwione z nerwów, a w głowie miałem jedynie obraz nieżyjącego Baekhyuna. — Nie mam pojęcia, jakim cudem uniknął pan większych obrażeń.
— Ja też — odpowiedziałem, patrząc na jego uśmiech, który mnie obrzydzał. — Powinienem tam zdechnąć.
— Ależ proszę tak nie mówić — zaśmiał się lekarz, zapisując ostatnie wyniki badań. Wszystko mnie przerastało. Te białe ściany, niewygodne łóżko, kroplówka, bandaż na głowie i mnóstwo chorych osób na oddziele, które stale rzucały mi miłe, współczujące uśmiechy. — Jest pan bardzo młody, całe życie przed tobą, chłopcze. No właśnie, co do wieku. Nie możemy dodzwonić się do twoich rodziców.
— I się nie dodzwonicie — powiedziałem, głosem zupełnie pozbawionym emocji. Mój wzrok był tak samo pusty, jak ton i czyny, a leżąc na szpitalnym łóżku, ciągle miałem wrażenie, że naprawdę umieram. — Są daleko, nie są mną zainteresowani.
— No dobrze — westchnął, wkładając teczkę pod ramię. — W takim razie warunkowo tutaj zostaniesz jeszcze kilka dni, dopóki twój stan się nie polepszy.
— Nie ma nawet szans, że kilka minut. Wychodzę — oznajmiłem, machając na boki głową i sięgnąłem do igły, która tkwiła w moich żyłach, żeby ją po prostu wyrwać. Nie obchodziło mnie, co to właściwie jest, czy nie rozerwę sobie połowy ręki i jak bardzo boleć to będzie.
W tym momencie, już nic nie mogło boleć mnie bardziej, niż strata Baekhyuna.
— Czy ty oszalałeś, chłopcze? — zapytał, klepiąc mnie w dłoń i marszcząc brwi. — Nie wypuszczę cię w takim stanie.
— Musi pan — powiedziałem, wzruszając ramionami. — Przysięgam, że jeżeli zaraz pan tego nie ściągnie, po prostu wstanę i wyrwę to ze swoich rąk.
— Ależ gdzie ci się tak śpieszy? — westchnął. Czułem na sobie wzrok większości osób na sali, szczególnie pielęgniarek, które krzątały się po pomieszczeniu z lekami, posiłkami i kroplówkami. — Twój przyjaciel leży na oddziale specjalnym, nawet się tam nie dostaniesz.
— Wstaję — oświadczyłem twardo, nie mogąc już dłużej wytrzymać. Gdy już poczułem silne kłucie w ręce, kiedy stanąłem na równych nogach, lekarz zerwał się, łapiąc mnie za dłoń.
— Sam tego chciałeś — mruknął pod nosem, zaczynając mnie uwalniać od tego świństwa.
A ja czując, jak igła opuszcza moje żyły, miałem ochotę wbić sobie ją mocno w serce, umierając i spotykając Baekhyuna.
Ile było szans, że on żyje?
Nie miałem pojęcia, jednak wiedziałem, że mimo wszystko, obydwoje zostaliśmy zabici.
Nie potrafiłem już racjonalnie myśleć, biegałem w kółko między oddziałami szpitala, pytając wszystkich o Baekhyuna, jednak nikt nic nie wiedział, odsyłając mnie ciągle do innych sal. I znów, wchodząc przez białe drzwi, mając nadzieję na ujrzenie jego twarzy, znajdywałem kolejne pielęgniarki, odsyłające mnie gdzieś indziej.
Wiedziałem, że go zawiodłem. Wiedziałem, że kochając go, powinienem trzymać go jak najdalej od siebie, pozwalając na spokojne życie. Z dala od sekretów, kłamstw, tajemnic, alkoholu, narkotyków, nieodpowiednich ludzi, mnie i od bliskiej śmierci.
— Byun Baekhyun — powiedziałem, łapiąc jedną z pielęgniarek mocno za ramię, aby się zatrzymała. Nie obchodziło mnie, że wypadły jej z rąk wszystkie lekarstwa, rozsypując się z hukiem na białe podłogi, ani to, że cała moja twarz była zalana łzami, a moje oczy domagały się ujrzenia go, będąc jednocześnie przekrwione do granic możliwości.
— Mój boże... — odpowiedziała kobieta, spoglądając na mnie i zapominając zupełnie o lekach. — Czy coś się stało? — zapytała mnie łagodnie, na co od razu miałem ochotę odpowiedzieć sarkastycznie, jednak barwa jej głosu, łagodne spojrzenie i dotyk dłoni na ramieniu zupełnie to złagodził.
— Tak — odpowiedziałem, przełykając ślinę i wciągając katar. — Szukam Byun Baekhyuna, powinien być na jakimś oddziale specjalnym. Jest po poważnym wypadku.
— Byun Baekhun? — zmarszczyła brwi, przyglądając się z troską mojej twarzy. Była dość młoda, jej brązowe włosy spięte były w lekko rozpadający się kok, a jej oczy przypominały mi coś, co już kiedyś widziałem. — Moment, czy ty nie jesteś przypadkiem Park Chanyeol? — powiedziała dziewczyna, przybierając nagle na twarzy lekki uśmiech i kładąc drugą dłoń na moim ramieniu.
— Tak — odpowiedziałem. — Czy my się znamy?
— Boże drogi — powiedziała, uśmiechając się jeszcze bardziej i mocniej mnie ściskając dłońmi. — Irene, pamiętasz mnie może? — zapytała, delikatnie przekręcając twarz w bok i rzucając mi rozbawione spojrzenie.
A mi się automatycznie przypomniało uczucie jej ust na moich wargach, kiedy pocałowałem ją w pierwszej gimnazjum, ciesząc się z tego, że jest moją pierwszą dziewczyną. Przed oczami pojawiła mi się jej naga sylwetka, kiedy pierwszy raz uprawiałem seks, a ona rumieniła się mocno za każdym razem, gdy szeptałem jej coś na ucho podczas powolnego dotyku.
— Park Chanyeol — zaśmiała się, lustrując moją sylwetkę. — Kto by pomyślał, prawda? Kopę lat, trochę się zmieniłeś.
A ja byłem w totalnym szoku.
— Boże, Irene — powiedziałem, patrząc na jej roześmiane oczy. — Co ty tutaj robisz?
— Jestem na praktykach, będę startować na studia pielęgniarskie — uśmiechnęła się dumnie.
— To dobrze, zawsze chciałaś nią zostać — uśmiechnąłem się delikatnie, dalej niespokojnie się rozglądając na boki i lekko trzęsąc.
Baekhyun, Baekhyun, Baekhyun.
— Tak, do dzisiaj pamiętam nasz role play — powiedziała nagle, znów zwracając na siebie moją uwagę i powodując, że lekko wyszczerzyłem oczy. — Nie pamiętasz? Ja pielęgniarka, ty doktor... — dodała, przejeżdżając po moim ramieniu, a ja zacząłem mieć wrażenie, że robi się niebezpiecznie.
— Możesz mi pomóc?
— Pewnie, w czym?
— Jak już mówiłem — zacząłem, ciesząc się, że udało mi się zmienić temat. — Szukam Byun Baekhyuna. Proszę cię, znajdź go dla mnie.
— Po wypadku? — zmarszczyła delikatnie brwi.
— Tak.
— Wydaje mi się, że jeszcze przed chwilą podawałam mu znieczulenia... — zamyśliła się, przygryzając wargę i rozglądając po salach.
— Znieczu co? Jak to? Jakie znieczulenia? Czemu? — wpadłem w nagłą panikę, obawiając się naprawdę najgorszego.
— Czekaj, może się mylę — zamyśliła się. — Nie, chyba znosili go przed chwilą do chłodni.
— Gdzie?
— Wybacz, późna godzina — zaśmiała się, klepiąc mnie w napięte ramiona. — Powoli nie kontaktuje.
— Gdzie go, kurwa, znosili — warknąłem, zrzucając jej ręce ze swoich ramion i sprawiając, że uśmiech opuścił jej twarz. — Mów, do cholery jasnej.
— Dobrze — odpowiedziała lekko przestraszona, mrugając kilka razy i patrząc na mnie ze strachem w oczach. — Daj mi chwilę, sprawdzę to tylko w systemie — dodała, wskazując kciukiem na recepcję i odeszła pospiesznym krokiem, wchodząc za ladę.
— Zajebiście — powiedziałem pod nosem, uderzając pięścią w ścianę, jednocześnie zwracając na siebie uwagę kilku osób, siedzących w poczekalni na zielonych krzesłach.
Czułem wszystko naraz — smutek, złość, furię, rozpacz i przede wszystkim ból, który już dawno wypełnił mnie całego.
Zabiłem go. Zabiłem jedyny i ostatni sens mojego życia.
Zabijając go, popełniłem samobójstwo, skazując się na śmierć z rozpaczy.
Nie potrafiłem nawet opisać, tego, co czułem w danej chwili. Miałem wręcz wrażenie, że przez to wszystko zaraz będę czuł totalną obojętność na wszystko, co mnie otacza. Chciałem jedynie spojrzeć na jego tętniące życiem oczy, uśmiech przyspieszający bicie mojego serca i usta, które mogłyby znów otworzyć się na mój widok.
Tymczasem nie wiedziałem nawet, czy on żyje.
Podparłem się ściany, opierając o nią głowę i patrząc tępo w biały sufit i światło, które mnie oślepiało. Miałem dość tego miejsca, zapachu szpitalnych korytarzy i ludzi, którzy ciągle rzucali mi dziwne spojrzenia, czasami przepełnione troską, która również mnie irytowała.
— Chanyeol — usłyszałem znów jej głos, przenosząc niechętnie spojrzenie na jej twarz. I nie ukrywam, że bardzo zaniepokoił mnie jej smutny wyraz twarzy. — Obawiam się, że odwiedziny twojego przyjaciela są niemożliwe... — powiedziała, na chwilę spuszczając wzrok na ziemię, jednocześnie powodując, że mój cały świat się załamał.
— Nie — powiedziałem, patrząc na nią i czując, jak powoli moje oczy zalewają się łzami, a moje kolana uginają się, przez co już po chwili wylądowałem na nich na ziemi. Schowałem twarz w drżących dłoniach, nie mogąc opanować cichego płaczu i drgawek, które przeszywały moje całe ciało.
Nie, przecież to nie mogła być prawda.
Po chwili poczułem, jak dziewczyna schyla się do mnie, obejmując mnie mocno i głaszcząc moje plecy, szepcząc mi do ucha rzeczy, których kompletnie nie rozumiałem.
— Przesuńcie się! — usłyszałem krzyk z daleka oraz dźwięk noszy, jednak nie miałem zamiaru wstawać. Podniosłem się dopiero wtedy, kiedy silny uścisk Irene przechylił mnie na bok, a moje ciało bezwładnie upadło na ziemię, co wcale mi nie przeszkadzało.
Chciałem, aby mnie zadeptali na śmierć.
— Coś się stało? — usłyszałem nad sobą zmartwiony głos, więc już po chwili podniosłem swój wzrok, stwierdzając, że powinienem się podnieść na nogi. — Irene? — lekarka zmarszczyła brwi, widząc mój stan. — Co się dzieje? — zapytała, łapiąc mnie za ramie i przyglądając się dokładnie mojej twarzy.
— Pożegnania są trudne — powiedziała dziewczyna, sprawiając, że moje serce zabolało jeszcze bardziej.
— Zabiorę pana ze sobą, dobrze? Nie powinien pan tak tutaj leżeć — powiedziała lekarka, łapiąc mnie za łokieć, abym szedł z nią. Nie miałem nawet siły protestować, czy cokolwiek powiedzieć, aby zostawiła mnie w spokoju. — Uważaj, nosze — powiedziała, cofając mnie, kiedy kilku ratowników biegło z kimś na noszach, krzycząc, aby się przesunąć.
I kiedy tępo spojrzałem na osobę, którą przenosili, wpadłem w furię, wyrywając się lekarce z rąk i Irene, która z krzykiem starała się mnie zatrzymać. Zrzuciłem z siebie bluzę, za którą mnie obydwie ciągnęły, nie dając się powstrzymać.
Wszystko znów widziałem w zwolnionym tempie, biegnąc za ratownikami i krzycząc na cały oddział to jedno imię.
— Baekhyun! — wydałem z siebie silny, gardłowy krzyk, przepełniony rozpaczą i cierpieniem. Udało mi się dobiec do noszy i mimo silnego odpychania mnie przez dwóch ratowników, dostrzegłem jego w pół zamknięte oczy, które patrzą na mnie z zupełną, przerażającą mnie, pustką. Jego klatka piersiowa ledwo się podnosiła, całą głowę miał w bandażach, nogę w gipsie i był podłączony do masy urządzeń, w tym inhalatora. — Baekhyun! — krzyknąłem po raz kolejny, kiedy jego powieki się powoli zamknęły, a ostatni ratownik wprowadził go do sali operacyjnej.
Dwójka pozostałych nadal się ze mną szarpała, czego dokładnie nie pamiętam oprócz faktu, że za wszelką cenę starałem się dostać do drzwi. Krzyczałem, aby mnie puszczali, popychałem ich na ściany, szarpałem za ramiona, jednak to nic nie dawało.
Byłem za słaby przez to wszystko.
— Wpuście mnie tam do kurwy! — wydarłem się jeszcze głośniej, popychając jednego z nich do tyłu i robiąc niemałe zamieszanie na korytarzu.
— Chanyeol! — usłyszałem za sobą głośny, znajomy mi krzyk, a już po chwili zostałem mocno pociągnięty do tyłu, wreszcie oddalając się od ratowników, którzy weszli od razu do sali operacyjnej, zamykając szczelnie drzwi.
— Kurwa! — krzyknąłem w ich stronę, po czym odwróciłem się do tyłu, dostrzegając zmęczonego Sehuna, który trzymał mnie za ramiona.
I nie mam pojęcia, czemu to zrobiłem, co mi odbiło i jaki to miało cel, jednak bez chwili zastanowienia uderzyłem go mocno z pięści w skroń, przez co przechylił się na bok, depcząc swoje okulary, które spadły mu z nosa.
— Irene, biegnij po ochronę!
Kolejne ciosy były nieco lżejsze, jednak Sehun ciągle zostawał uderzany na tyle mocno, aby nie móc mi oddać, lub stanąć w miejscu. Czułem, jak całe moje emocje wypływają na wierzch, adrenalina bardzo powoli spada, a warga krwawi przez moje mocne przygryzanie jej.
Docisnąłem go mocno do ściany, okładając jeszcze kilka razy z kolana w brzuch, kiedy starał się mnie zatrzymać i przemówić mi do rozsądku.
A ja naprawdę nie zdawałem sobie sprawy z tego, co robię.
Już po chwili poczułem, jak dwójka silnych mężczyzn łapie mnie za ręce, zginając moje ciało w pół i wyprowadza mnie z oddziału, popychając mocno i kierując mnie do drzwi.
Ostatnie, co widziałem to spustoszony oddział, przerażone pielęgniarki pomagające Sehunowi, jego twarz w krwi, oraz jego smutny, zawiedziony wzrok, kiedy wstawał z ziemi, nakładając na nos połamane okulary.
Byłem potworem.
— Chanyeol, mogę wiedzieć, co w ciebie wstąpiło? — zapytał mnie Luhan, wręczając mi butelkę wody i siadając obok mnie, na krawężniku przed szpitalem. Trzymałem się mocno za włosy, niezainteresowanym faktem, że moja rana na głowie zaczyna przez to krwawić i sprawia mi ból.
Ten ból był znacznie lepszy niż ten, który przeszywał moją duszę.
— Wiem, że to straszne i też się okropnie przejmuję Baekhyunem, ale nie możesz brutalnie bić wszystkich, którzy chcą ci pomóc... Pomyśl, co czułby teraz Baekhyun.
— Naprawdę myślisz, że mi tym pomagasz? — prychnąłem głośno, pijąc wodę. — Poza tym, to nie ty go zabiłeś, łatwo ci mówić.
— Przecież nikt go nie zabił, Chanyeol... — odparł spokojnie, patrząc się na mój profil i kładąc mi rękę na zgarbionych ze zmęczenia plecach. — On żyje, zaraz z tego wyjdzie.
— Nie, nigdy nie wyjdzie — powiedziałem, strzepując z siebie jego dłoń. — Nie zaufa mi więcej, przecież ja go o mało co nie zabiłem i to wszystko tylko przez to, że bałem się przeszłości — dodałem, machając na boki głową i starając się, aby mój głos nie był przepełniony winą i cierpieniem.
— Nie rozumiem?
— Bałem się dwóch rzeczy — zacząłem, patrząc tępo w ulicę, znajdującą się dalej, po której szybko przejeżdżały auta. — Albo, że policjanci nas złapią i spiszą, następnie wpisując mnie do bazy. Wtedy wiedzieliby już, że znaleźli Park Chanyeola, którego szukała połowa mojego starego miasta, jeszcze niecały rok temu. Na szczęście bogaci rodzice chociaż raz się mną wtedy zainteresowali, przekupując ich — powiedziałem, ze smutnym uśmiechem patrząc na jego lekko przerażoną minę. — Albo tego, że nas zatrzymają i zobaczą, że w aucie trzymam kokainę i nielegalną broń.
— Chanyeol... — przerwał mi, jednak zignorowałem to, odwracając się przodem do niego.
— A wiesz, co jest najlepsze? — zaśmiałem się, przygryzając wargę. — Najlepsze jest to, że zamartwiałem się tym wszystkim, oprócz Baekhyuna, który powinien być dla mnie, kurwa, najważniejszy! — krzyknąłem, znów szarpiąc mocno za włosy i kuląc w sobie.
— Ej, spokojnie. Proszę cię — powiedział, przybliżając się do mnie. — Nieważne, co się stało. Myśl tylko, co jest teraz i módl się, aby Baekhyun wyszedł z tego w jak najlepszym stanie, okej?
— Naraziłem go na tak wielkie niebezpieczeństwo — kontynuowałem. — Dalej narażam. To ja powinienem tam teraz leżeć, to ja powinieniem posmakować śmierci.
— Przestań. Wiesz, przez co przechodziłby Baekhyun?
— Myślisz, że teraz jest mu lepiej? — zaśmiałem się, patrząc na niego niepoważnie. Wiedziałem, że naprawdę jest mu przykro i stara się mi pomóc, jednak nie potrafiłem tego w tamtej chwili docenić.
— Na pewno nie wtedy, kiedy bijesz swojego najlepszego przyjaciela, a on to widzi — uniósł brew. — Sehun starał się tylko ci pomóc i uspokoić...
— Wiem, nie musisz mi tego mówić. Doskonale to wiem.
Między nami zapadła krótka cisza. Wpatrywałem się tępo w ulicę, czując jak ciepły, nocny wiatr rozwiewa moje łzy na boki, aż nagle usłyszeliśmy otwieranie się bocznych drzwi.
Uniosłem głowę, a widząc zabandażowaną głowę Sehuna, miałem ochotę wbić sobie nóż w serce.
— Sehun... Tak bardzo cię prze — zacząłem, podnosząc się z ziemi, kiedy stanął nad nami, jednak nie pozwolił mi dokończyć.
Spodziewałem się najgorszego. Tego, że mnie wyśmieje, odda mi, poda na policję lub napluje a twarz, odchodząc.
Jednak to był Sehun, który tak bardzo był mi teraz potrzebny.
— Cicho — mruknął, przytulając do siebie Luhana i całując go szybko w czubek głowy. — Mam coś od Irene, o czym zapewne nie pomyślałeś — powiedział, przytulając do siebie bliżej blondyna. — Zmarzłeś? — zapytał szybko, na co Luhan pomachał na boki głową, uśmiechając się.
— Co? — zmarszczyłem brwi, będąc zbyt zaszokowany jego spokojną postawą, aby cokolwiek rozumieć. Blondyn westchnął, odpinając kieszeń w swojej szarej kurtce i wyciągnął z niej telefon Baekhyuna, po chwili wręczając mi go do dłoni.
— Powinieneś coś zobaczyć — powiedział, kiedy spojrzałem na niego w szoku, odbierając drżącymi dłońmi urządzenie. — Wiadomości — uściślił, przygryzając wargę. — Ale zanim to zrobisz — dodał szybko, łapiąc mnie za dłoń, kiedy chciałem już odpalać ekran. — Rodzice Baekhyuna są już od dawna w szpitalu i dowiedziałem się od nich, że jest teraz w trakcie operacji — powiedział, lekko zmieszany.
— Jest bardzo źle, prawda? — zapytałem, pociągając nosem i widząc jego minę, już znałem odpowiedź na to pytanie.
— Stan krytyczny — powiedział cicho, spuszczając wzrok na dół i mocno przytulając Luhana, którzy cicho załkał. — Mówię ci to tylko dlatego, że nie chcę cię okłamywać... — powiedział z troską w głosie, patrząc na mnie ze zrozumieniem.
— Spoko — powiedziałem, przygryzając do krwi wargę i patrząc znów na auta, starając się zachować jakikolwiek spokój, co oczywiście mi się nie udało.
— Nie wiem, czy chcesz teraz patrzeć na te wiadomości, ale myślę, że powinieneś — dodał, poprawiając swoje okulary i puszczając mój łokieć, wreszcie pozwolił mi na podgląd.
— Raczej już nic nie zaboli mnie bardziej.
Byłem w błędzie.
Nieznajomy 02.45
Chanyeol... Powinien jeździć ostrożniej, prawda, Baekhyun?
A co, jeżeli ten wypadek, wcale nie był z jego winy? ;)
___
czeeeść, słodziaki.
znów pojawiam się z wielką przerwą między rozdziałami, ale chyba lepiej późno, niż wcale, right?
mam nadzieję, że pomimo wszystko rozdział się Wam spodobał, a wasze humorki nie są w stanie krytycznym:(
do zobaczonka, trzymajcie się cieplutko i dbajcie o zdrowie, koniecznie.
see u soon, lovely<333
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro