8- Lucy
Scott:
Kurwa!
Jedyne co przyszło mi do głowy, gdy odzyskałem przytomność, w szpitalu. Byłem pewny, że mam przejebane. Co jakiś czas przychodziło stare zrzędliwe babsko nazywane pielęgniarką. To jakaś karma czy coś? Dlaczego nie mogę mieć młodej ładnej pielęgniarki?
Z tego co mi powiedziano wynika, że przedawkowałem heroinę. Jak na złość znalazł się na imprezie typ co zadzwonił po pogotowie. No i mleko się rozlało, w badaniach wyszła nikotyna, heroina, alkohol, marihuana i inne gówna. Badań zrobili mi tyle, że nie mogłem zliczyć. Czekałem wkurwiony, aż mnie wypiszą. No niedoczekanie, podejrzewają próbę samobójczą!
Jak to usłyszałem, to parsknąłem śmiechem, a jakaś jebnięta maszyna zaczęła szybko pikać. Lekarka, też stara zrzęda, zaczęła pierdolić, żebym się uspokoił.
- Panie Sallow, proszę się uspokoić! Co pan sobie myśli?!
- Co myślę ? - kobieta spojrzała na mnie znad małych okularów. - Ja nie myślę, ja robię. A gdybym chciał się zabić, to na pewno zrobiłbym to skutecznie. A teraz proszę mnie wypisać.
- Nie możemy tego zrobić. Potrzebna zgoda rodzica bądź opiekuna prawnego.
No japierdole.
- Mam siedemnaście lat, proszę o wypis na żądanie !
- Proszę się uspokoić panie Sallow! Nie wypiszemy pana, potrzebna zgoda rodzica.
Wstałem z łóżka, nie robiąc sobie nic z zawrotów głowy i kroplówki przyczepionej do mojej ręki. Stałem przy łóżku i tych walonych maszynach, które piszczały jak pojebane. Lekarka wołała jakiś personel czy chuj wie kogo. Wyrwałem te wszystkie kable i rurki ze swojego ciała i ruszyłem do drzwi.
Jak pijany przeszedłem korytarz, przytrzymując się ściany. Lekarka krzyczała do mnie. Ja po jebanych lekach byłem szybszy niż ta gruba kobieta, przecież ona ledwo przeszła przez drzwi!
Jakiś sanitariusz starał się mnie przytrzymać, no niestety. Siłownia się opłaca, odepchnąłem od siebie to truchełko i ruszyłem do wyjścia.
Dotarłem już do recepcji, byłem blisko drzwi, ale zatrzymał mnie znajomy głos.
- Scott... ?
Zacisnąłem powieki, nie wierzę! Kurwa nie wierzę!
- Lucy... - nie odwracałem się w kierunku dziewczynki. - Gdzie mama ?
- Poszła do ciebie. Powiedziała, żebym tu zaczekała. A mi się nudzi.
W końcu odwróciłem głowę, nadal przytrzymując się ściany. Tak jak sadziłem na środku korytarza stała pięciolatka w różowej spódniczce i czarnej bluzie. Jej ciemne oczy patrzyły na mnie zmartwione, a czarne włosy do ramion dodawały jej uroku.
- Brzydko wyglądasz. - stwierdziła, podchodząc bliżej. - Gdzie idziesz? Mogę z tobą ?
- Z tobą to zawsze można liczyć na szczerość. - posłałem jej delikatny uśmiech, jeszcze bardziej oparłem się o ścianę. Zsunąłem się po niej i usiadłem na ziemi. - Chciałem się przejść, ale posiedzę z tobą.
- Fajnie.
- Mhm...
Przymknąłem oczy wiedząc, że za chwilę ktoś mnie zauważy i wrócę na salę. Zrobiło mi się słabo, w głowie kręciło mi się jeszcze bardziej i nie słyszałem opowieści Lucy, która siadła koło mnie. Wszytko przycichło, przed oczami miałem ciemność.
Kim:
Wymówka Willow pomogła nam odwieść Matta od wydania nas rodzicom. W końcu wysłał nas do szkoły, spóźnione weszłyśmy na trzecią lekcję. Szybko przeprosiłyśmy za spóźnienie i usiadłyśmy razem w ławce. W klasie było mało osób, widocznie nie tylko my poszłyśmy na imprezę w środku tygodnia.
Mało obchodziła mnie klasa, ale za nami w ławce nie siedział Scott. Zmartwiło mnie to. Nie pamiętam go z wczorajszej imprezy. Willow też o nim nie wspominała, mówi, że w ogóle z imprezy pamięta tylko początek.
Nie chciałam o nim myśleć, ale ostatecznie szybko napisałam.
Kim – 11:28
Czemu nie ma cię w szkole ?
Nic nie odpisał, uznałam, że śpi.
*
Jest już po szesnastej, przed chwilą dzwoniła do mnie Willow mówiąc, że Scott przedawkował! Myślałam, że oszaleje, zaczęłam do niego wypisywać, co nie miało sensu. Z jakiegoś jebanego transu wyrwał mnie dzwoniący telefon. Odebrałam, przerywając pisanie.
- Hej Kim. Jadę do szpitala. O Szesnastej trzydzieści autobus będzie przy twoim przystanku. Jak możesz, to jedź ze mną.
Standardowo, Willow wiedziała, co robić.
- Okej. Dobrze, że dzwonisz. Pojadę.
- Dobra. Kończę, pa.
- Papatki.
Szybko się ogarnęłam i zeszłam na dół.
Matt kręcił się w kuchni, do której weszłam.
- Matt?
- Hmmm...?- pochłonięty krojeniem warzyw, nie zaszczycił na mnie spojrzeć. - No, czego Kim?
- Scott przedawkował.- odpowiedziałam na wydechu, reakcja brata była natychmiastowa. Odłożył nóż, nie myśląc o niepokrojonej marchewce. Podszedł do mnie, a moje oczy zaszły łzami. - Willow jedzie już autobusem.
W opłakanym stanie, dosłownie, spojrzałam na dziwnie pustego Matta.
- Zawiozę was, napisz do Willow, że ma do nas przyjść.
- Okej, dziękuje.
Objęłam brata, na co ten nieznacznie się spiął i odwzajemnił mój uścisk.
*
Jeździliśmy w kółko szukając miejsca pod szpitalem. Razem z Willow siedziałyśmy z tyłu i z ręką na klamce gotowe wysiąść czekałyśmy niecierpliwie. Gdy w końcu się to udało, jak poparzone wysiadłyśmy z przyjaciółką i prawie biegiem ruszyłyśmy do szpitala. Podeszłam szybko do recepcji czy czegoś takiego. Spytałam o Scotta, a kobieta zmierzyła mnie tylko spojrzeniem, nie zdążyła mi nic powiedzieć, bo zawołała mnie Willow. Odwróciłam się do przyjaciółki, która stała przy ścianie, trzymając szarpiącą się dziewczynkę. Podeszłam do niej. Dziewczynka wyrywała się i płakała starając się sięgnąć do...do Scotta. Chłopak miał sine wargi i był cały blady.
Nie minęła minuta a Sallow już był pod opieką lekarzy. Willow wzięła dziewczynkę na kolana i usiadła z nią w poczekalni. Mała już się nie wyrywała, tylko cicho popłakiwała.
Kucnęłam przed nimi i nakierowałam głowę dziewczynki na siebie.
- Jak masz na imię? - spytałam cicho.
Po chwili ciszy nastąpiła odpowiedź.
- Lucy.
- Hej Lucy, ja jestem Kim. A na kolanach trzyma cię Willow. Powiedz, skąd znasz tego chłopaka?
- To mój brat. Jak mama się dowiedziała, że jest tu, wracałyśmy z przedszkola. Od razu pojechała tu, a ja z nią. Kazała mi tu czekać, gdy poszła szukać taty Scotta. A on przyszedł do mnie i powiedział, że ze mną posiedzi. - dziewczynka chlipała co drugie słowo.- A wy? Skąd znacie mojego brata?
- Chodzimy z nim do szkoły. - odpowiedziałyśmy w tym samym czasie z Willow.
Po piętnastu minutach zapłakana kobieta w średni wieku schodziła po schodach. Lucy wstała z kolan Willow i podbiegła do kobiety krzycząc "Mama!".
Zaraz po tym obie podeszły do nas, kobieta przedstawiła się jako Kira Mangold i podziękowała za opiekę nad Lucy. Willow od razu spytała o sale, w której jest Scott. Gdy uzyskała odpowiedź, szybko pożegnała małą Lucy i jej mamę, po czym chwyciła mnie za rękę i udała się biegiem w kierunku odpowiedniej sali.
________________________________________________________________________________________________________________________________________________________________________________________________
W następnych rozdziałach pojawią się już piosenki z wczoraj.
Nie wiem czemu, ale nie jestem zadowolona z tego rozdziału, może wy wyłapiecie co jest w nim nie tak.
Miłego dnia
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro