19 - Lubi, lubi
Witajcie kochani, zapraszam was serdecznie na maraton obejmujący trzy rozdziały. Życzę wam miłego czytania, zachęcam do komentowania :) <3
1 z 3
________________________________________________________________________________________________________________
Użalałam się nad sobą, bo cóż innego może osoba po nieudanej próbie z jeszcze większą liczbą myśli niż przedtem? Było mi trochę głupio, nawet zabić się nie potrafię. Trochę smutno, gdy pomyślałam jaką egoistką byłam. Byłam wkurzona na samą siebie, że nie potrafię żyć tak, jak każdy inny człowiek. Martwiłam się, chciałam pomocy, chciałam porozmawiać z rodzicami, ale szybko zbyłam tę myśl. To było by bezsensowne martwienie ich.
Do którego i tak dojdzie, nie będę przecież przez całe lato chodzić w bluzach.
Masa myśli przebiegała mi przez głowę, niby leżałam tylko na narożniku w domu mojej cudownej przyjaciółki, a jednak nadal byłam zmęczona i rozbita.
Z natłoku myśli wyrwała mnie Kim.
- Dobrze skarbie, trzeba coś zjeść - dziewczyna pomogła mi wstać i przeniosłyśmy się do kuchni gdzie usiadłyśmy do wyspy kuchennej. Siedziałam w tym samym miejscu, gdzie niecały miesiąc temu dostałam zjebię od Matta. - Masz na coś ochotę? - spytała mnie Kim krzątając się po kuchni.
- Na nic -mruknęłam, dokuczał mi ból głowy i zmęczenie. - Jestem zmęczona, daj mi pójść spać.
Opuściłam ręce, a głowę położyłam na zimnym, kamiennym blacie. Obserwowałam ze znudzeniem przyjaciółkę, szukającą czegoś po szafkach.
- Obawiam się, że „nic" się skończyło - rzuciła przez ramię. - Mam natomiast zupę.
- Mhmm... Nie dasz mi spokoju, prawda?
- Prawda - przytaknęła.
- W takim razie zaskocz mnie i daj mi coś do jedzenia. - powiedziałam niechętnie.
- Kocham cię - dziewczyna zrobiła z palców połówkę serca i wyciągnęła rękę w moją stronę.
- Też cię kocham. Tylko nie za dużo tego jedzenia, proszę.
- Będzie dużo, masz zacząć jeść. Wiem, że nie zjesz całego, zjedz tyle ile dasz radę, ale zaczyni wreszcie wpierdalać, bo to się źle skończy.
Mruknęłam tylko ciche „mhm" po chwili przede mną stałą miseczka zupy pomidorowej, pełna miseczka...
***
- Jeszcze trochę, dawaj. Dasz radę, wierze w ciebie! - Kim dopingowała mnie, jakby chodziło o moje życie albo jakbym właśnie biegła maraton. - Wiem, że dasz radę! Proszę jeszcze trochę.
- Kim, ja już nie mogę - spojrzałam na miseczkę w połowie pełną.
- No dobrze...chcesz obejrzeć ze mną film? - dziewczyna wpatrywała się we mnie przygryzając wargę. Martwiła się. - Możemy obejrzeć jakiś klasyk, albo może wolisz jakąś bajkę?
- Proponujesz coś konkretnego? - spytałam.
Oczy dziewczyny rozbłysły.
Leżałam na wygodnym narożniku, wtulona w Kim. Obie byłyśmy przykryte kocem, a w małej przestrzeni pomiędzy nami leżał pilot.
Z tego co pamiętam to przyjaciółka włączyła „Mulan", ale ja przysnęłam zanim w ogóle dziewczyna dotarła do obozu wojskowego, czy jak to się nazywa.
Obudziłam się jakoś pod koniec bajki. Próbowałam się podnieść, ale kompletnie nie miałam siły. Do tego znów się zapomniałam i podparłam na rękach. Kim jak na zawołanie się wybudziła, widocznie też przysnęła na bajce.
- Wszytko dobrze? Chcesz przeciwbólowe? - i znów się o mnie martwiła...
- Nie, dzięki. Jest oki...
- Na pewno?
- Mhmm... - westchnęłam i jeszcze bardziej wtuliłam się w przyjaciółkę. - Która godzina?
- Jakoś koło szesnastej.
- Och..oki.
Przymknęłam oczy. Można jeszcze pospać...
- Willow...?
- Tak?
- M-my musimy pogadać.
- O czym?- jak na zawołanie otrzeźwiałam i usiadłam nie zważając na szwy.
- Po pierwsze i zawsze o tym pamiętaj, kocham cię nad życie - Kim przygryzła wargę i zaczęła się bawić palcami. - Bardzo się bałam na tym dachu, gdyby nie Scott, nie wiem, co było by z tobą i...ze mną. To on ogarnął transport, on powiedział, żeby posprawdzać dachy. On wybłagał pana Sallowa, by ci pomógł nie informując nikogo. Był przy mnie, starał się...nie bez powodu...Znasz go, tak naprawdę znamy się wszyscy od dawna, a on..On mnie spytał czy zostanę jego dziewczyną...
Nastała cisza, tylko dziewczyna pociągała nosem. Wstrzymałam oddech, nie spodziewałam się tego. Z drugiej strony, nie muszę rzucać palenia...mieli się przyjaźnić...
- Willow, powiedz coś. Proszę..
- Zgodziłaś się...? - nie wiem, czemu powiedziałam akurat coś takiego. Wpatrywałam się w ścianę przede mną. Przecież to oczywiste, też bym się zgodziła, gdyby mnie spytał, ale nie spytał...
- T-tak...przepraszam. Wiem, że tobie też się podobał..
Gwałtownie odwróciłam głowę w stronę dziewczyny.
- Skąd...
- Nie kłam, każdy to wiedział, szczerze myślałam, że on ciebie też lubi, lubi.
- Lubi, lubi? Powiedzmy to wprost, woli ciebie. - posłałam przyjaciółce delikatny uśmiech. Przecież wprost mi to napisał, do końca życia zapamiętam te słowa..Wolę Kim... - Ja nie jestem dla niego nikim ważnym.
- Ale dla mnie jesteś najważniejsza. I jeśli nasz związek ma cię ranić...to powiedz mi to, a ja...Ja wtedy z nim zerwę... - co przepraszam bardzo?!
- Co? Nie! Stało się to, czego tak bardzo pragnęłaś, cieszę się twoim szczęściem skarbie. Naprawdę.
- Dziękuję. - dziewczyna rzuciła mi się na szyję.
Miałam mieszane uczucia co do tego wszystkiego. Nie wiedziałam nawet, co dokładnie działo się na dachu czy w klinice, a tu nagle okazuje się, że moja najlepsza przyjaciółka jest z osobą, która.... Która co ? Którą też kocham? Nienawidzę? Lubię, lubię ? To wszystko było trochę za bardzo pomieszane i nieistotne.Przecież on i tak woli Kim.
Wcześniej nie wiedziałam, co do niego czuję, teraz wiem, co czuć muszę. Od dziś Scott Sallow to osoba, która jest...jest osobą, której nienawidzę. Co by nie zrobił i czego nie powiedział, nadal nie będę go lubić.
W tamtym momencie myślałam, że to bardzo dobrze, iż miłość i nienawiść dzieli tak cięka granica. Myliłam się, cholernie mocno się myliłam.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro