5
*Julia*
Gdy obudziłam się rano o 8, po głowie chodziło mi tylko jedno: kawa, kawa, kawa. Kompletnie nie miałam ochoty wstawać, ale za godzinę miał być pan Korey po cebulki tulipanów. Zawsze ubierałam się po śniadaniu i myciu zębów, bo należałam do osób roztrzepanych i gdybym się ubrała już teraz, na pewno bym się czymś pobrudziła. Jak codziennie rano, zjechałam na dół po poręczy schodów i gdy już wylądowałam w salonie, napotkałam wpatrzone we mnie i śmiejące się zielone oczy. Zatkało mnie, bo kompletnie zapomniałam, że może być ktoś na dole, czyli Harry.
- Dzień dobry - powiedział, a jego głos z poranną chrypką sprawił, że zadrżałam. Stał przy kuchennym blacie i popijał wodę z wysokiej szklanki.
- Boże, co to jest? - Spytał uśmiechając się szeroko z dołeczkami, wskazując na moją żółtą, flanelową piżamę w niebieskie misie.
- Heeeej - uśmiechnęłam się - ani słowa na temat mojej piżamy!
Roześmiał się w głos.
- Wyglądasz... słodko... - powiedział to dziwnym tonem i odkładając szklankę zrobił krok w moją stronę.
Serce zaczęło mi mocno walić, więc, by wybrnąć z tej sytuacji powiedziałam.
- Nie spodziewałam się Ciebie tak wcześnie. Przecież wczoraj pracowałeś cały dzień, a spać też poszliśmy późno.
- Ale obudziłem się godzinę temu, chyba miły wieczór i bycie z dala od zgiełku miasta naładowało mi baterie.
Przeczesał ręką włosy, a ja zaczęłam się zastanawiać jakie mogą być w dotyku. Jednak oprzytomniałam i szybko wymijając Harrego, podeszłam do lodówki.
- Lubisz omlety? - Spytałam stojąc do niego tyłem.
- Chyba? - Na niepewność w jego głosie, aż się odwróciłam - nie wiem, nigdy nikt mi nie robił omletów - odpowiedział jakby zmieszany.
- No to, panie Styles - powiedziałam otwierając lodówkę i kiwając na niego głową - będziesz miał dziś ze mną swój pierwszy raz - rzuciłam, a jego kącik ust uniósł się do góry. Gdy uświadomiłam sobie dwuznaczność mojej wypowiedzi, szybko schowałam głowę w lodówce.
- Masz, umyj jajka - podałam mu sześć jajek, a sama wzięłam jeszcze z lodówki masło i mleko. Z jednej szafki wyjęłam mąkę, z drugiej miskę, a z piekarnika patelnię.
- Lubisz szczypiorek?
- Lubię, tylko oliwek nie cierpię - odpowiedział kładąc jajka na osączarce.
- Ooo ja też, a umiesz wybijać jajka?
- Pewnie - rzucił, podałam mu miskę - wybij tu.
Włączyłam ekspres do kawy i wychodząc na dwór rzuciłam tylko
- Zaraz wracam.
*Harry*
Wybijając jajka, patrzyłem jak Julia znika za oszklonymi drzwiami, a potem boso idzie do części ogrodu gdzie rosły warzywa. Oczywiście od razu, gdy wyszła, pojawił się przy niej Rocky i całą drogę obskakiwał ją z radością. Usłyszałem jej śmiech, kiedy pies stanął na tylnych łapach, opierając przednie na jej brzuchu.
Gdy poczochrała jego głowę i uszy, zadowolony wrócił na cztery łapy i pognał gdzieś w głąb ogrodu. Dziewczyna kucnęła i po chwili podniosła się i skierowała z powrotem. Gdy weszła, od razu poczułem zapach szczypiorku.
- Rany, świeży, od razu pachnie w całym domu!
- Prawda? - Podeszła do kranu i najpierw umyła starannie mydłem ręce, a potem umyła szczypiorek.
- Kroisz czy mieszasz? - Spytała.
- Mieszam - odpowiedziałem szybko.
- Ale nie wyrzucisz mnie z mojej kuchni jak szefową kuchni w X Factor? - Rzuciła, a ja udając obrażonego zmierzyłem ją wzrokiem. Nagle wrzasnąłem:
- Get out of my kitchen!
W pierwszej chwili podskoczyła, a potem zaczęła się tak śmiać, że dobrą chwilę nie mogła się uspokoić.
- Boże, uwielbiam Cię - powiedziała kierując się w stronę szuflady. Powiedziała to z taką szczerością i swobodą, że poczułem w brzuchu... Motyle?
- Łyżką mieszasz czy widelcem?
- Widelcem? Jestem Harry nie Liam - znów się uśmiechnęła podając mi łyżkę.
- Chyba nie wytrzymam z Tobą kilku dni jeśli dalej tak będzie, będę miała zakwasy ze śmiechu.
Spojrzałem w jej roześmiane oczy i w końcu zacząłem mieszać. Julia wsypała do miski mąkę i wlała kilka łyżek mleka, podczas gdy ja cały czas mieszałem.
- Ile czego dodajesz? - Zapytałem.
- Po łyżeczce mąki i po dwie łyżki mleka na jajko - kiwnąłem głową - potem jak wymieszasz, wlewasz na patelnię, na której wcześniej rozpuszczasz łyżkę masła - tłumaczyła i od razu włączyła patelnię i położyła łyżkę masła - omlet się ścina na malutkim ogniu, a w międzyczasie szykuje się i wrzuca dodatki.
Julia pokroiła gruby plaster sera w słupki, szynkę w cienkie kawałeczki i podała mi deskę z serem i szynką - możesz wrzucić jak popadnie, albo poukładać jak na pizzy.
Gdy podeszła do kuchenki i sypała na patelnię szczypiorek znów poczułem zapach bzu.
- No, już - nie mogąc się skoncentrować przy niej na gotowaniu, zacząłem w myślach liczyć do 10. W tym czasie dziewczyna posypała omlet świeżo zmielonym kolorowym pieprzem i drobiną soli - teraz przykrywasz i jak będzie wszystko ścięte możesz podawać.
Zasalutowałem na ten jej wywód, a ona spontanicznie machnęła we mnie ścierką.
- Chyba się jednak przebiorę do śniadania - rzuciła - pilnuj jedzenia. Pobiegła na górę skacząc po dwa schody. Czekając aż omlet będzie gotowy, zastanawiałem się czy to możliwe by po kilkunastu godzinach znajomości można było poczuć się z kimś tak swobodnie. Po kilku minutach znowu zobaczyłem ją zjeżdżającą po poręczy. Wyglądała świeżo i niewinnie. Miała na sobie niebieskie spodnie alladynki w duże ciemniejsze kwiaty i białą koszulę przewiązaną w pasie w supeł.
-I jak? Gotowe?- spytała podchodząc i nachylając się nad patelnią, a rozpięta trochę od szyi koszula zsunęła się na prawe ramię, dostrzegłem na samym środku ramienia kolejny jej tatuaż - lilię.
*Julia*
- Boże, to jest rewelacyjne - mruknął Harry i zaczął szybciej jeść. Uśmiechnęłam się pod nosem upijając ze szklanki sok pomarańczowy.
Nagle zadzwonił dzwonek do drzwi, a ja sobie uświadomiłam, że nie spakowałam cebulek. Zerwałam się szybko zapominając, że Harry to ktoś obcy i rzuciłam w jego kierunku.
- To Korey, możesz otworzyć i zaprowadzić go do mnie na koniec ogrodu? Stoi tam altanka.
Harry pokiwał głową z dziwną miną i zapytał.
- To Twój chłopak?
- Co? - Popatrzyłam na niego zdezorientowana.
- No ten Korey, aż Ci się oczy zaświeciły gdy o nim mówiłaś.
- Nie, Harry, nie mam faceta - mruknęłam i ruszyłam na dwór.
Miałam chłopaka raz w życiu przez tydzień, jak do tej pory wszyscy chłopcy chcieli się ze mną tylko kumplować, przyjaźnić, zasięgali rad sercowych, a jeden nawet posunął się do tego, że opowiedział, mi jak to beznadziejnie bawił się na balu maturalnym z jakąś koleżanką, rzucając na koniec "nawet nie pomyślałem, że mógłbym pójść z Tobą, a szkoda, bo przynajmniej byś się nie dąsała. Jesteś spoko".
Dlatego jak ktoś był pewien, że mam kogoś, czułam się beznadziejnie musząc zaprzeczyć. Ale jeśli chodzi o pana Koreya, to rzeczywiście, gdy go widziałam, oczy mi błyszczały. Usłyszawszy rozmowę, wyszłam z altanki napotykając jakby przepraszające spojrzenie Harrego. Pan Korey, 86 letni siwiutki mężczyzna, dreptał powoli, jedną ręką opierając się na drewnianej lasce, a drugą trzymał za łokieć Harrego.
- Dzień dobry, mój aniołku - powiedział głośno, sam nie dosłyszał, więc wszystko co mówił, starał się mówić dużo głośniej niż było potrzeba.
- Dzień dobry, panie Korey - cmoknełam go w policzek - jak się miewa pani Ines?
- Och, śliczna jak zawsze, a te jej warkocze... Szkoda, że nie mam już siły w rękach tyle co dawniej, pociągnąłbym ją za nie - zachichotał jak zakochany nastolatek.
- Oczywiście, panie Korey - powiedziałam przysuwając mu krzesło ogrodowe, a Harry odruchowo go na nim posadził - już to widzę - kontynuowałam - prędzej, by nosił ją pan na rękach niż ciągnął za warkocze.
Spojrzałam jeszcze raz do papierowych torebek i powiedziałam:
- Są wszystkie kolory, które lubi pana żona - zaklasnął w dłonie i zwrócił się do Harry'ego.
- To na naszą sześćdziesiątą rocznicę, jutro przyjadą dzieci i wnuki i posadzimy sześćdziesiąt tulipanów, a na wiosnę, jak Bóg da, będziemy podziwiać ich piękno.
Zebrało mi się na płacz i tylko uścisnełam staruszka, nic nie mówiąc. Poklepał mnie po ręce, po czym zbierając się w sobie, wstał ciężko z krzesła.
- Hellen, moja córka- zwrócił się do Harrego - czeka w samochodzie, więc nie będę wam zabierał czasu.
Nagle spojrzał na Stylsa i zapytał.
- Będziesz dla niej dobry?
Harry zaniemówił, a ja przerwałam.
- Panie Korey, Harry to tylko znajomy, wyjeżdża za kilka dni - spojrzałam na Harrego, a on świdrował mnie wzrokiem.
- Jak jest głupi, to wyjedzie - zaśmiał się staruszek.
- Będę dla niej dobry, może być pan pewien - powiedział nie spuszczając ze mnie spojrzenia swoich pięknych oczu.
Pan Korey uśmiechając się pogroził mu palcem
i podreptał do furtki od strony ogrodu. Nagle oczy Harrego pociemniały i w jednym kroku stanął bardzo blisko mnie.
- Tylko znajomy? - wyszeptał, a potem oczy mu rozbłysły - "tylko znajomy" nigdy nie zrobiłby czegoś takiego - powiedział i mocno złapał mnie za ramiona.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro