Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

1

Witam wszystkich bardzo ciepło i zapraszam do czytania mojego pierwszego fanfiction. ❤

* Julia *

Do Kayla: Idę na plażę z Rocky'm, jeśli masz czas, będę tam do 18.

Do Juls: Nie dam rady Mała, zdycham po "wczorajszo - dzisiejszym".

Do Kayla: O której skończyliście pić? 🤣

Do Juls: A kto ci powiedział, że skończyliśmy?

Grupa "Całe życie z idiotami":
Juls: Psychicznie skrzywieni alkoholicy 😛
Kayl: Chyba ty 😜
Zack: Twoja Stara 😏
Juls: Chyba twoja 😎
Zack: Spadaj głąbie, ale najpierw polej 🍷
Juls: Moi kochani idioci 💙
Zack: Też cię kocham mój skarbie! ❤️🥀
Kayl: ❤️

Popołudnie zapowiadało się pogodnie jednakże potem miały nadciągnąć burze, dlatego tuż po zamknięciu sklepu wsiadłam z psem do mojego wysłużonego, ale niezawodnego picupa i pojechałam nad morze, by Rocky wybiegał się zanim zagrzmią pioruny i lunie deszczem. Zaparkowałam dalej niż zazwyczaj dziwiąc się braku miejsc w miasteczku. Nigdy nie było u nas tłoczno, turyści również nie rozpieszczali mieszkańców obecnością co miało swoje dobre, ale i złe strony, dlatego tak wielkie zdumienie mnie ograneło gdy dojechałam do głównego wejścia na plażę.
Gdy tylko zbliżyłam się do centrum, okazało się, że wszędzie, po prostu wszędzie są tłumy, głównie dziewczyn
piszczących i wylewających łzy przemiennie ze śmiechem. Trzymały w rękach zdjęcia i machały nimi w górze, co jakiś czas podskakując przy tym jak na trampolinie.

- Co tu się dzieje? - zapytałam jednej z nastolatek, która stała z dziesięć metrów od barierek pilnowanych przez nieznaną mi firmę ochroniarską, która napewno nie była od nas. Dziewczyna na oko miała z piętnaście lat, rozmazany od łez makijaż, z przejęcia prawie zieloną twarz i szybko oddychała jak ryba rzucona na brzeg. Nie przeszkadzało jej to jednak by obdarzyć mnie zdumionym spojrzeniem.

- Jest tu! On tu jest! - wykrzyknęła mi prosto w twarz, a po chwili zaczeła wachlować sobie przed nosem ręką.
Nagle przymrużyła oczy i lekko się zachwiała, łapiąc się mojego rękawa.

- Heeej, oddychaj spokojnie, ok? - powiedziałam i wyjęłam szybko z papierowej torebki specjalnie przygotowany pokarm dla ptaków, który wzięłam na plażę, by nakarmić mewy.
Rocky oczywiście rozumiał mnie bez poleceń, bo siedział grzecznie za mną. Pociągnęłam dziewczynę lekko w dół i posadziłam na krawężniku, podałam papierową torebkę i kazałam jej do niej oddychać. Skrzywiła się od zapachu, ale po chwili musiała dojść do wniosku, że nie  może liczyć na nic lepszego, a perspektywa opuszczenia tego miejsca musiała być dla niej przerażająca, dlatego przemogła się i wsadziła nos w torebę. Liczyłam wdechy i wydechy dopóki nie zobaczyłam, że powoli odzyskuje kolory na twarzy.

- O Boże - westchnęła - dziękuję ci, a mogę zostawić sobie to na później? - wskazała na papier - może będzie tędy wracał, gdy skończy kręcić teledysk.

- Oczywiście - odpowiedziałam zdumiona upychając kulki z karmy w torbie, którą miałam przewieszoną przez ramię, nie bardzo interesując się tym kto i gdzie nagrywa teledysk, a bardziej tym jak dopiorę potem torbę z tłuszczu i śmierdzących sardynek.

- Uważaj na siebie - powiedziałam do dziewczyny i odeszłam z psem w inną stronę, mając nadzieję, że kolejne wejście na plażę nie będzie zamknięte.

Zostawiłam za sobą piszczący tłum i poszłam do wejścia, które było oddalone o kilometr. Pewnie i tak bym z Rocky'm przeszła ten dystans, a nawet większy, ale zawsze pokonywaliśmy tę odległość plażą. Gdy dotarłam do następnego wejścia, okazało się, że prawie dotąd sięga taśma ostrzegawcza, której pilnują ochroniarze. W oddali, przy wcześniejszym wejściu zobaczyłam tłum, a mniej więcej w połowie odległości rozłożone statywy z białymi parasolami, szereg lamp i jeszcze inne przedmioty, kilka przyczep i duży namiot. Przy moim wejściu jednak było w miarę spokojnie, bo wszystko działo się kawałek stąd. Odetchnęłam z ulgą i skręciłam w lewo, po prawej zostawiając ochroniarzy i plan zdjęciowy. Spuściłam psa ze smyczy i sięgnęłam do torby po przygotowany w moim sklepie posiłek dla moich skrzydlatych przyjaciół. Rocky pobiegł w stronę morza, a ja wiedząc, że wejdzie tylko po kostki i nie muszę go zbytnio pilnować, skupiłam się na ptakach. Mewy atlantyckie, rybitwy i inne ptaki morskie, które już doskonale kojarzyły porę podwieczorku, od razu zaczęły krążyć nad moją głową. Rzucałam im kawałki karmy, a one łapały je w locie.

- One tak zawsze?- podskoczyłam słysząc przyjemny głos, a gdy się odwróciłam zobaczyłam starszego mężczyznę w uniformie ochroniarza, który schylił się pod taśmą by podejść do mnie.

Mężczyzna lekko siwiał na skroniach, w kącikach oczu miał głębokie zmarszczki, które teraz, gdy się uśmiechał nieco się pogłębiły.

- Tak, przyzwyczajają się bardzo szybko do dobrego, potrafią być również bardzo nachalne - uśmiechnęłam się i podałam mężczyźnie kilka kawałków mojej mieszanki.
- Co to? - zapytał.
- Nasiona kukurydzy, groszek zielony, kilka sardynek. Zmielone i wymieszane razem, są ich ulubionym pokarmem - oderwałam zlepek i podrzuciłam, a kilka mew podfrunęło ku górze, ale tylko jedna upolowała zdobycz. Reszta przysiadła na piasku i powoli zaczęła do nas podchodzić. Nagle usłyszałam z daleka głośne przekleństwo i jednocześnie radosne szczekanie Rocky'ego.

- Cholera, weźcie stąd tego psa!

Odwróciłam się w stronę ogrodzonej przestrzeni i zobaczyłam jak Rocky biega wokół ciemnowłosego mężczyzny w czarnym płaszczu, stojącego pośrodku pustej, pilnowanej części plaży. Z daleka nie widziałam dobrze jego twarzy, ale gdy ruszyłam szybko za ochroniarzem w kierunku mojego psa, usłyszałam głos.

- Wyluzuj John, zobacz jaki fajny - mężczyzna kucnął przed psem, a ten po prostu położył mu łapę na kolanie! Nieznajomy podrapał mojego psa za uszami, a pies odskoczył i okręcił się wokół siebie z radości. Facet roześmiał się dość głośno i szczerze. To był bardzo przyjemny dźwięk.

- Fajny, nie fajny opóźnia robotę - odkrzyknął John. Szybko się opamiętałam, choć w uszach wciąż słyszałam śmiech mężczyzny.

- Rocky! - zawołałam - do nogi, ty zdrajco! - pies poderwał się i ruszył w moją stronę merdając ogonem. Nie wiem co mu odbiło, to znaczy wiem, że zwierzę to zawsze zwierzę i może nie posłuchać, ale Rocky nigdy nie oddalał się za daleko i nie podchodził do obcych.

Mężczyzna w czarnym płaszczu odwrócił się na moje zawołanie i popatrzył na mnie i ochroniarza, z którym stałam. Kogoś mi przypominał, ale był za daleko bym rozpoznała rysy twarzy. Uśmiechnął się szeroko ukazując śnieżnobiałe zęby. Nagle jego wzrok powędrował w górę na mewy, które oczywiście przyfrunęły za nami, a raczej za podwieczorkiem.

- John?- zawołał do mężczyzny, który stał przy statywie z kamerą - możesz je nagrać? - wskazał palcem na ptaki.

John pokiwał głową i zwrócił kamerę ku górze, a mężczyzna, z którym się spoufalił Rocky ruszył w naszą stronę. Podniosłam się przestając głaskać psa i odwróciłam się w kierunku z którego przyszłam. Nie lubiłam takich sytuacji - niezaplanowanych. Nie lubiłam poznawać nowych ludzi, kimkolwiek by nie byli. Oddałam więc szybko starszemu mężczyźnie mieszankę:

- Niech pan im rzuca, bo inaczej polecą za mną i nic nie nagracie - wyciągnełam jeszcze małe opakowanie mokrych chusteczek i podałam ochroniarzowi, by mógł po wszystkim wytrzeć sobie dłonie, bo sardynki, wiadomo, miały specyficzny zapach - do widzenia - powiedziałam.

Starszy mężczyzna uśmiechnął się do mnie, odpowiedziałam tym samym i wołając Rocky'ego pobiegłam truchtem brzegiem rozchlapując wodę z podpływających fal na psa i swoją spódnicę. A szczęśliwy Rocky nie został mi dłużny, otrzepując sierść co jakiś czas przy moich nogach.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro