chapter nighteen
Samochód Kyungsoo zatrzymał się z piskiem zaraz przed starą, od dawna już zardzewiałą bramą, która rozpoczynała miejsce, jakie przez tutejszych nazywane było opuszczonym osiedlem. W rzeczywistości jednak wcale nie było to aż tak wielkie miejsce, składając się jedynie z kilku starych budynków, które położone były zaraz obok siebie, stojąc od bardzo dawna bez właścicieli, jacy mogliby dokończyć ich budowę. Nikt nie miał ochoty kończyć tej roboty, ponieważ lepiej byłoby postawić nowe blokowiska i zburzyć te, niż kontynuować.
Wyszedł jak najszybciej z pojazdu, wkładając chwilowo telefon do kieszeni spodni, wciąż jednak będąc czujnym na każde powiadomienie. Mógł przestać naciskać na Jimina, wszyscy mogli sobie po prostu odpuścić. W końcu każdy z nich doskonale wiedział, jak delikatną i wrażliwą osobą jest chłopak i mimo ostrzeżen Bhuwakula, dalej to ciągnęli. Teraz Park sobie uciekł, a on nie wiedział nawet, czy uda mu się go znaleźć.
Kilka razy chodzili w to miejsce całą grupą, zwiedzając opuszczone i trochę straszne korytarze. Odpadający tynk ze ścian, ledwo trzymające się schodki i skrzypiąca podłoga była tam na każdym kroku. Szczerze mówiąc nigdy nie słyszał, aby którykolwiek z nich poszedł tam chociaż raz samemu, a już na pewno nie podejrzewałby o to Jimina.
To on zawsze najbardziej się bał, trzymając Taehyunga za rękę w razie ataku jakiegoś potwora. Do czuł się cholernie winny i naprawdę nie miał pojęcia, co powinien teraz zrobić. Bał się, że nie znajdzie Paska w ostatnim miejscu, w jakim ten mógł być, a wtedy wszyscy wylądują w ciemnej dupie. Miał już nawet plan, że zaraz po odwiedzeniu tego miejsca uda się po prostu na policję, żeby to oni zajęli się jego ucieczką. W głębi serca miał jednak wciąż nadzieję, że nie będzie musiał tego robić.
Zamknął samochód, ruszając w stronę bramy, aby potem zgrabnie przez nią przeskoczyć i ruszyć w stronę środkowego budynku. To właśnie do niego chodzili najczęściej i miał nadzieję, że tam znajdzie ich małego aniołka. Wszedł do środka przez miejsce, gdzie kiedyś znajdowały się drzwi, od razu biorąc do ręki telefon, aby utrzymywać wciąż kontakt z chłopakami, oraz przy okazji używać latarki.
Przez brudne okna do środka docierało naprawdę mało światła, co dodawało miejscu mrocznego klimatu. Na podłodze praktycznie wszędzie znajdowały się gruzy, odłamki szkła, czasami również pozostałości po farbach. Legendy na temat tego, dlaczego budowa osiedla zamieniła się w trzy niedokończone budynki były różne i prawdopodobnie żadna z nich nie była prawdziwa.
Podobno właściciel budowy oraz ziemi nagle zrezygnował z niewiadomych powodów. Inni mówili również, że kierownik zobaczył nieznaną mu postać i postanowił zebrać swoją ekipę. Jeszcze inni twierdzili, że koszt miał się okazać zbyt wielki, ale nikt nie znał prawdy.
Kyungsoo ustał na środku partnera, rozglądając się na każdą możliwą stronę, jakby Park miał być już tutaj. Czuł, jak szybko bije jego serce oraz widział, że jego dłonie zaczynają się delikatnie trząść ze strachu o młodszego chłopaka. Nigdy nie wybaczyłby sobie, gdyby Jimin zrobił sobie cokolwiek przez ich głupie żarty, nawet jeżeli tym czymś miałoby być zwykłe skaleczenie w palec.
Nie miał pojęcia, gdzie najpierw powinien się udać, w które miejsce pójść na początku, a gdzie później. Chciał go oznaleźć już teraz, przytulić do siebie i przypilnować, żeby dotarł bezpieczne do swojego mieszkania. Wina otaczała go z każdej strony, ale na głos nigdy w życiu by tego nie powiedział. Przed nikim nie byłby w stanie przyznać się do tego, jak cholernie martwił się o tego dzieciaka, nawet trochę bardziej niż powinien, jako przyjaciel.
— Jimin! — krzyknął, niewiele myśląc. — Jimin, jeżeli tutaj jesteś, błagam, odezwij się!
Nie wiedział, dlaczego postanowił to zrobić, skoro nie miał żadnego zapewnienia co do tego, że Park będzie chciał się z nim widzieć. W końcu to jego dotyczyła po części cała ta sytuacja, a on wciąż na niego naciskał. Nie chciał nawet myśleć o tym, jak w czasie tej głupiej rozmowy musiał czuć się jego przyjaciel, ale nie był w stanie cofnąć czasu i tego, co się stało. Jedyne, co mógł teraz zrobić to znaleźć go, przeprosić i zabrać bezpiecznie do domu.
Kiedy przez dłuższy czas nie usłyszał odpowiedzi, postanowił po prostu ruszyć w stronę schodów, rozpoczynając przechadzkę po kolejnych piętrach. Wraz z zatrzymaniem się na każdym z nich krzyczał imię przyjaciela w nadziei, że ten go usłyszy i mu odpowie, co niestety się nie działo. Przeszedł pierwsze piętro — zero odpowiedzi. Stanął na drugim — cisza. Co kilka schodków odpowiadało mu tylko i wyłącznie jego własne echo.
Kiedy znalazł się na ostatnim piętrze, usiadł na schodach, mając ochotę się już poddać. Położył telefon obok siebie, chowając twarz w dłoniach, starając się uspokoić jakoś swóch oddech. Nie pamiętał, kiedy ostatnio był na siebie aż tak bardzo zły i nie miał pojęcia, dlaczego akurat teraz była w nim taka furia. Zawsze nie wie, w którym momencie powinien się zamknąć przez co wszyscy przez to cierpią. Tylko dlaczego akurat Jimin musiał znaleźć się w ich gronie. Miał ochotę uderzyć pięścią w jedną z tych sypiących się ściań i krzyczeć najgłośniej, jak tylko potrafi.
Obiecał sobie, że to znajdzie, a nienawidził łamać obietnic, zwłaszcza tych składanych własnej osobie. Po dłuższej chwili znowu złapał komórkę w dłonie, wstając ze schodów na równe nogi, następnie wykonując obrót wokół własnej osi. On musiał tutaj być. Musiał.
— Jimin do cholery jasnej gdzie ty jesteś?! — krzyknął, zaciskając mocno palce na swoim urządzeniu. — Odezwij się do kurwy nędzy, bo nie ręczę za siebie!
W tym momencie usłyszał coś, co teoretycznie mogło nie mieć żadnego znaczenia, ale wystarczyło, aby wręcz wybiegł z miejsca. Kamyk. Toczenie głupiego kamyka nad jego głową wystarczyło, aby nadzieja na znalezienie Parka natychmiastowo się powiększyła. Modlił się w głębi duszy, aby to nie był wiatr, ani żaden ptak tylko jego uroczy i cholerne irytujący przyjaciel, jaki tak elegancko sobie spierdolił.
Wbiegł po ostatnich schodach, prowadzących na dach budynku, już kilka sekund później znajdując się na zewnątrz. Uśmiechnął się delikatnie, kiedy zauważył w końcu drobną postać o ciemnych włosach, siedzącą na jednej z kilku stert pustaków. Jeszcze zanim do niego podszedł, napisał do swoich przyjaciół, potem znowu postanawiając pobiec do przodu.
Wystarczyło kilka szybkich kroków, aby wreszcie mógł znaleźć się obok siedzącego Parka. Bez większego zastanowienia klęknął zaraz za nim, przytulając się do jego pleców, przez co ciało chłopaka natychmiast się spięło.
— Znalazłem cię — szepnął, zamykając swoje oczy i wtulając twarz w zagłębienie szyi młodszego. — Nigdy więcej nawet nie próbuj uciekać tak znowu.
Gdy tylko do uszu Jimina dobiegł ciepły głos Kyungsoo, miał wrażenie, że z jego oczu polecą łzy, mimo iż wewnątrz siebie wcale nie chciał pokazać mu swojej słabości. Bycie blisko starszego chłopaka było naprawdę trudne i chociaż często o tym marzył, Do nie przepadła za bliskością. Tymczasem teraz sam wręcz przykleił się do jego pleców, mówiąc tonem, o którym do tej pory jedynie mógł śnić.
Kyungsoo nie zamierzał zastanawiać się nad tym, jak bardzo głupio mógł teraz postąpić, oraz co mógł sobie o nim pomyśleć młodszy. On po prostu nie potrafił ukryć tego, jak bardzo cieszy się przez to, że znalazł tego idiotę całego i zdrowego. Cieszył się również, że to właśnie on, a nie nikt inny odnalazł Jimina, mając tym samym okazję, aby go przytulić, podczas gdy nikt inny nie będzie o tym wiedział.
— Dlaczego? — zapytał trochę łamiącym się głosem, nie potrafiąc wycisnąć z siebie nawet pojedynczego słowa więcej.
Panika, jaką wielokrotnie przeżywał przy swoim przyjacielu, teraz wstępywała na zupełnie nowy poziom. Jego ulubiony hyung znajdował się tak blisko, ale jednocześnie pozostawał tak daleko. Może i przytulał się do niego, ale wciąż był niczego nie świadomy, nie wiedział o niczym. Chyba właśnie to bolało Parka najbardziej, ale nie był w stanie nic zrobić.
— Bo się kurwa martwiłem, idioto — powiedział, sprawiając, że serce Jimina miało ochotę wybuchnąć. — Bałem się o ciebie jak nigdy wcześniej.
Po tych słowach Kyungsoo podniósł się na równe nogi, niestety odsuwając się tym samym od młodszego, przez co jego plecy obwiał chłód. Nie trwało to jednak zbyt długo, ponieważ już kilka sekund później czarnowłosy znalazł się naprzeciwko uciekiniera, łapiąc go delikatnie za jeden z nadgarstków, pociągając lekko do góry, dzięki czemu Jimin również wstał.
Ku zaskoczeniu nieco drobniejszego, Do tak po prostu przyciągnął go do siebie, znowu obejmując jego ciało. Tym razem Park czuł go o wiele lepiej, to jak wręcz rozpada się pod jego najmniejszym dotykiem. Mimo iż byli podobnego wzrostu, w ramionach starszego czuł się, jakby był tylko małym dzieckiem. Po chwili wahania rów je z go objął kładąc swoją głowę na jego ramieniu, dzięki czemu mógł wąchać mocne perfumy mężczyzny.
Chciał zapomnieć o tym, że są dla siebie jedynie przyjaciółmi i skupić się na jego spokojnym oddechu, unoszącej się klatce piersiowej, oraz na dłoniach delikatnie masujących jego plecy. To było niczym scena z jednego z jego snów, ale tym razem to wszystko działo się naprawdę.
— Nie powinieneś być na mnie zły? — zapytał, zaciskając dłonie w pięści na koszulce starszego. — Za to, że uciekłem i za ten cały gay panic.
— Głuptasie, nie umiem się na ciebie gniewać, a poza tym nie mam za co — powiedział szeptem, muskając swoim nosem szyję Parka, przez co ten się szeroko uśmiechnął. — Zapomnijmy o tej głupiej sytuacji i po prostu wróć ze mną do domu.
Ciemnowłosy naprawdę nie był w stanie powstrzymać szerokiego uśmiechu, jaki pchał się mu na usta po usłyszeniu tych wszystkich słów. Przyjaciel, w którym całkowicie przypadkowo się zakochał martwił się o niego i chciał zapewnić mu bezpieczeństwo. Może i nie było to do końca to, o czym marzył, bo wciąż brakowało mu wielu rzeczy, jakie Kyungsoo robił w jego snach.
Cieszył się jednak z tego, co miał, bo w końcu drugi raz mógł już nie mieć okazji usłyszeć takich słów, ani poczuć ciepłego oddechu hyunga na swojej szyi.
— Dobrze, ale za chwilkę — powiedział, robiąc niewielki krok do przodu, aby znaleźć się jeszcze bliżej Do. — Zostańmy tak jeszcze troszkę, proszę.
Czarnowłosy nie zamierzał zabraknąć tego młodszego, po prostu spełniając jego życzenie, nie odsuwając się od niego nawet na sekundę. Wciąż trzymał go w swoich ramionach, jedną dłoń zatrzymując na karku Parka, aby móc delikatnie ją głaskać, drugą wciąż jeżdżąc po jego plecach. Z jakiegoś powodu on też nie chciał się już od niego odsuwać, chcąc zostać w tej pozycji jak najdłużej tylko był w stanie.
— Czemu nic mi nie powiedziałeś wcześniej? — zapytał ściszonym głosem, wkładając palce w miękkie włosy chłopaka. — Boisz się mnie aż do tego stopnia?
— Wstydziłem się i tyle — odpowiedział wręcz od razu, nie chcąc zwlekać. — Poza tym, jestem chyba jedyną osobą, która pod żadnym pozorem nie jest w stanie się ciebie bać.
— Pamiętaj, że to nie było nic złego i każdemu się zdarza — szepnął. — Chodź już do samochodu, Minnie.
Młodszy bez słowa pokręcił po prostu głową i bardzo niechętnie pozwolił Kyungsoo odsunąć się od niego, kończąc tym samym tą magiczną chwilę. Nie spodziewał się jednak, że Do chwyci za jego rękę, zaczynając go prowadzić wprost do ich celu, jakim był samochód starszego. Jimin dziękował a to, że obecnie mężczyzna znajdował się plecami do niego, przez co nie był w stanie zauważyć jego delikatnie różowych policzków.
Ich dłonie rozłączyly się dopiero wtedy, gdy oboje stanęli przed autem, a czarnowłosy otworzył drobniejszemu drzwi, aby ten mógł wejść do środka. Na twarzy Parka widniał teoretycznie ledwo zauważalny, ale zarazem strasznie promienny uśmiech, jakiego nie był w stanie hamować. Nie był nawet zły na to, że zaraz wróci do własnego mieszkania i Kyungsoo pewnie znowu zostawi go samego.
To, co stało się na dachu zdecydowanie mu wystarczyło, aby dziękować za te kilka chwil.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro