Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

65. Wybaczyłem ci już dawno, ale nie chcę mieć z tobą nic wspólnego.

  Niall siedział na ławeczce, wpatrując się tępym spojrzeniem w nagrobek, stojący całkiem niedaleko, niemal na wyciągnięcie jego dłoni, które aktualnie chował w kieszeniach swojej czarnej bluzy. Nie było chłodno, było raczej ciepło, czuł jak promienie zachodzącego słońca wypalały dziurę w jego ciemnym ubraniu, ale totalnie mu to nie przeszkadzało. Można by powiedzieć, że wyłączył się z otaczającego go świata i wszelkich bodźców, które powinien odczuwać. 

  Zbyt zajęty obserwowaniem napisu, na którym mieściły się dwa imiona, nazwiska i daty urodzenia oraz śmierci, nawet nie poczuł, kiedy na jego ramieniu spoczęła czyjaś dłoń.

  — Niall — mruknął szatyn, a kiedy nie dostał ani odpowiedzi albo chociażby jakiejkolwiek uwagi, szarpnął chłopaka za materiał ubrania — Horan, kurwa — warknął i dopiero wtedy jego przyjaciel przeniósł na niego swoje zmęczone spojrzenie — Siedzisz tutaj czwartą godzinę, pora do domu, nie sądzisz? Zaraz zacznie się ściemniać i zamkną cmentarz — poinformował — Nikt nie będzie stał za tobą i cię pilnował.

  — Nigdy nikogo nie prosiłem o ochronę, nie zauważyłeś? Chciałem posiedzieć tutaj sam, to ty zwabiłeś tych szympansów, nie mając cienia przyzwoitości, aby dać mi kilka godzin prywatności — burknął, strzepując jego rękę.

  — Martwię się o ciebie. Powinieneś mieć ochronę, opiekę, bo... nigdy tak naprawdę nie wiadomo, kiedy ktoś cię zaatakuje. Twój brat nie żyje, wiadomym jest, że... teraz będą polowali na ciebie — westchnął ciężko. — Niall, proszę. Chodźmy do domu, jutro tutaj przyjdziesz. 

  — Spierdalaj, Louis, do swojego chłopaka, okej? — sarknął — Nikt mi nic nie zrobi. Chcę posiedzieć tutaj w jebanym spokoju bez osób trzecich. To jest cmentarz, a nie... nie wiem, kurwa, wystawa w muzeum — prychnął — Nie potrzebuję zbędnych gapiów, a poza tym, mam nadzieję, że nie zapomniałeś, że umiem się obronić i jestem twoim, cholernym szefem.

  — Rozmawialiśmy już o tym — westchnął ciężko, kręcąc głową i siadając tuż obok przyjaciela — Jesteśmy przyjaciółmi i dobrze wiesz, że właśnie tak cię traktuję — ułożył dłoń na udzie blondyna, który zagryzł wnętrze policzka, chowając swoją rękę ponowie do kieszeni bluzy — Martwię się o ciebie, okej? Nie wiadomo, z kim Greg miał zatargi, kto na niego polował, z kim współpracował, a Luke zapewne nie odpuści tak po prostu i... nie chcę, żeby coś ci się stało, zrozum to.

  — Okej, rozumiem to — skinął głową — Dam sobie świetnie radę sam i jeżeli ktokolwiek będzie chciał mnie zabić to zrobi to w ciemnej ulicy, a nie na cmentarzu — poinformował. — Kilka dni temu pochowałem brata, z którym mimo wszystko, byłem związany, teraz ty mnie zrozum i weź swoich goryli i wróćcie do bazy. Leć do Harry'ego, zabierz go na randkę, naprawdę cokolwiek, Louis, ale zostaw mnie tutaj. Chcę pomyśleć, ułożyć sobie to w głowie — poprosił, przekręcając głowę, aby spojrzeć w niebieskie oczy szatyna, który w końcu westchnął ciężko, zgadzając się na jego prośbę.

  — Ale, gdyby coś się działo to dzwoń i uciekaj ile sił w nogach — wstał z ławeczki.

  — Louis, ile mam lat i kim jestem? — uniósł brwi, lekko podirytowany — Bo wydaje mi się, że pięć latek skończyłem kilkanaście lat wstecz, a wszelkie kursy samoobrony mam za sobą. 

  — Okej, niech ci będzie. Może kiedyś docenisz to, że istnieją ludzie, którym na tobie zależy — wywrócił oczami, kierując się w stronę wyjścia z cmentarza. 

  Irlandczyk prychnął pod nosem, przymykając powieki i biorąc dwa głębokie wdechy. Nie chciał być niemiły dla swojego przyjaciela, który w ciągu ostatnich kilku tygodni zrobił dla niego naprawdę wiele i powinien być mu wdzięczny (był oczywiście, ale nie okazywał tego, co było błędem). Czuł się po prostu... wyobcowany, nie czuł się zbyt dobrze i chciał pobyć sam, zwłaszcza w momencie, w którym pochował swojego brata tuż obok swojej matki. 

  Louis był czasami zbyt bardzo opiekuńczy i nie rozumiał, dlaczego tak bardzo się nim przejmował i pilnował go na każdym kroku. Okej, stracił właśnie dwie ważne osoby, został oszukany i przez dłuższy czas był z nimi jedynie ciałem, a jego duch odpłynął hen daleko, ale teraz wrócił i był zdolny do normalnego funkcjonowania. Było z nim lepiej, potrzebował tylko odpoczynku i jebanej samotności, a nie ciągłych odwiedzin i niepotrzebnych rozmów. 

  Słysząc kroki niedaleko siebie, otworzył oczy i zdziwił się, widząc znajomą sylwetkę, pochylającą się nad grobem i składającą tuż przy nim kwiaty. Mężczyzna klęknął, przeżegnał się, wstał, a następnie usiadł obok Nialla, nie wiedząc, jak powinien się przywitać. Nastolatek spiął się, jednak tak samo jak drugi, milczał przez kilka kolejnych minut. 

  — Czemu nie zorganizowałeś pogrzebu? — spytał Zayn, patrząc na napisy. 

  — Bo na niego nie zasługiwał, to po pierwsze, a po drugie, po co robić niepotrzebne zamieszanie? — mruknął — Wszystko zrobione było po cichu, aby nie zwabić zainteresowanych i ciekawskich. Nie chciałbym niepotrzebnych kłopotów, a o to naprawdę nie trudno — wyjaśnił gładko. 

  — Rozumiem. Może to faktycznie lepiej — odpowiedział.

  Zapanowała między nimi cisza. Niebieskooki zerknął na niego kątem oka, aby móc spokojnie zeskanować jego profil, który oświetlało zachodzące słońce i uśmiechnął się delikatnie, obserwując jego kilkudniowy zarost, pokrywający policzki. Brunet był cholernie przystojny i nawet, jeśli był zły na niego to nie mógł temu zaprzeczyć. W zasadzie to teraz podchodził do sprawy z nim neutralnie - wiedział, że dalsze znajomości nie mają sensu, bo zaszkodziłby jedynie sam sobie. W takim miejscu nie było miejsca na miłość i sprawa Gabriela i jego narzeczonej idealnie mu to udowadniała. 

  Często myślał nad tym wszystkim. Przeżył jakieś większe zauroczenie, miłość czy cokolwiek to było i mógł iść dalej. Odczuł na własnej skórze, jak bardzo uczucia potrafią dać w kość, jak przyjemne są pocałunki czy widok drugiej osoby i to powinno mu wystarczyć na kilka kolejnych lat. Zdecydowanie bardziej opłacało mu się wynajęcie jakiejś dziwki - przeżyłby niemal to samo, a nie zakochałby się i nie czuł bólu w klatce piersiowej. 

  — Niall — zaczął Zayn, biorąc wdech — Wiem, że spieprzyłem całą relację między nami, ale może... jest jednak cień szansy, abyśmy mogli spróbować? Mogę dać ci czas na przemyślenie tego, ale nie chcę, aby nasze drogi się tak rozeszły. Wybacz mi moje zachowanie, naprawdę tego żałuję i gdybym mógł cofnąć czas to bez wahania zrobiłbym to — przyznał.

  Nie było dnia, aby Zayn nie myślał o tym wszystkim. Z pomocą swojego przyjaciela pozbierał się dość szybko, doszło do niego to wszystko, co się zadziało i przyjął na klatę fakt, że Greg był zwykłym skurwielem. Ale nie chciał dać Niallowi odejść, zwłaszcza, że odwzajemniał jego uczucia. Chciał być w jego życiu, lubił go, naprawdę... 

  Był zdania, że nawet, jeśli Niall kopnie go w dupę to nie będzie miał wyrzutów sumienia, że nie spróbował o niego... zawalczyć? Mógł tak to nazwać? 

  — Wybaczyłem ci już dawno, ale nie chcę mieć z tobą nic wspólnego — odparł — Doceń fakt, że wciąż żyjesz, bo gdyby nie to, że czułem coś do ciebie, to byłbyś już martwy — wzruszył ramionami.

  — Czułeś? — zdziwił się.

  — Tak — skinął — Myślałeś, że po takiej akcji, wciąż będę pielęgnował uczucia do ciebie? — parsknął, kręcąc głową — Głuptas z ciebie.

  — Człowiek nie może odkochać się od pstryknięcia palcem — stwierdził.

  — W takim razie ja ciebie nigdy nie kochałem — wstał z ławeczki — Bo poszło mi to szybko i sprawnie. Teraz jesteś mi już całkowicie obojętny i radzę ci się odkochać czy cokolwiek ty tam do mnie czujesz, dlatego że... jesteś już skreślony Zayn. Rozumiem, że tego nie chciałeś, Greg to istny manipulator, bo na jego sztuczki dałem nabrać się nawet ja — parsknął — Ale żyje się dalej.

  — I tak będziemy mieli ze sobą do czynienia, wiesz? — spytał, patrząc na blondyna — Chodzimy razem do szkoły, a nasi przyjaciele ze sobą chodzą. Na pewno będziemy się widywać i będziemy zmuszeni przebywać w swoim towarzystwie — wyjaśnił.

  — Szczerze? — spytał — Wyjebane w to mam. W ciebie też. Było miło, jestem ci wdzięczny za niektóre rzeczy, ale skończyło się — westchnął ciężko. Naprawdę chciał tylko samotności. Dlaczego zawsze ktoś musiał się napatoczyć i wszystko zjebać? Ma przychodzić tutaj w nocy, żeby żaden przyjeb nie zakłócił jego ciszy? — Odpuść, naprawdę albo zrobi się nieprzyjemnie. To, że teraz darowałem ci życie, nie oznacza, że będę robił tak za każdym razem — oznajmił — Trzymaj się, Zayn. Oby nie do zobaczenia — ruszył w stronę wyjścia, nie zważając na nawoływania bruneta, który ostatecznie poddał się. 

  Może jednak zmieni kiedyś zdanie, może żywi jeszcze do niego zbyt dużą urazę? Postanowił poczekać, zapamiętując, aby dać chłopakowi więcej przestrzeni i czasu. Wszystko to było świeże i nie powinien naciskać, jeśli chciał dalej żyć. 

  •  •

został epilog

zapraszam was na os, który pojawił się niedawno na moim koncie, czyli "No Shame" z Lirrym w roli głównej *-*

ps. szczerze powiedziawszy, to mam już dosyć tego ff i cieszę się, że się kończy xD

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro