64. Najlepiej byłoby, gdybyśmy zerwali, Harry.
— Naprawdę nie mogłeś poczekać kilku minut dłużej, prawda? — parsknął Harry, wsiadając do samochodu Louisa i pospiesznie zapinając pasy. Wywrócił oczami, kiedy szatyn odjechał szybko spod domu Malika i nie odezwał się ani słowem, zaciskając jedynie mocno dłonie na kierownicy. Wciskał gaz, zagryzając wnętrze policzka i myślał intensywnie nad czymś, praktycznie w ogóle nie skupiając się na drodze i zielonooki w pewnym momencie zaczął stresować się, że nie wróci dzisiaj cały do domu.
Wzdychając cicho, odwrócił swój wzrok na szybę i zaczął przyglądać się temu wszystkiemu, co kryło się pośród mroku, który mijali. Harry lubił jeździć nocami, zwłaszcza, kiedy gdzieś w tle grała spokojna muzyka, pozwalająca mu wyłączyć natarczywe myślenie. W tej sytuacji również by się taka przydała.
— Lou? — zaczął cicho — Chcesz porozmawiać o tym wszystkim, co dzisiaj się stało? — spytał niepewnie mimo iż naprawdę chciał wiedzieć wszystko z najmniejszymi szczegółami. Wiedział, jednak, że nie mógł wymuszać na swoim chłopaku takich rzeczy, gdyż sprawa teoretycznie wcale nie dotyczyła jego. Martwił się, że niebieskooki będzie przygnębiony przez najbliższy czas, zupełnie jak Zayn, ale przecież nie miałby ku temu podstaw, bo jego przyjaciel wyszedł z tego cało, racja?
— Nie — odpowiedział krótko, biorąc zaraz głęboki wdech i zjeżdżając na pobocze. Zgasił silnik, światła i przetarł dłońmi twarz, przez co Styles poczuł się zdezorientowany. Nie rozumiał, co się właściwie działo i nawet nie wiedział, jak powinien zareagować — Odpowiedz mi na jedno pytanie, Harry. Dlaczego? — mruknął w swoje dłonie.
— Uh, co? — spytał głupio, nie rozumiejąc — Dlaczego... co? — uniósł brwi, odwracając się tak, aby siedzieć do niego przodem.
Louis wyprostował się, zdejmując powoli dłonie z twarzy i zamrugał kilkukrotnie, wpatrując się pustym spojrzeniem w przednią szybę. Zacisnął dłonie na swoich jeansowych spodniach, przejeżdżając zaraz koniuszkiem języka po suchej, dolnej wardze.
— Dlaczego spośród tylu chłopaków z naszej szkoły, którzy od samego początku traktowaliby cię jak należy, jak na to zasługujesz, ty... zakochałeś się w takim draniu? W tym głupim frajerze, któremu sprawiło przyjemność robienie ci krzywdy psychicznej i fizycznej, któremu podobało się ranienie cię i słuchanie twojego drżącego ze strachu głosu... nie potrafię zrozumieć — zaczął kręcić głową — Nie powinieneś... nie powinieneś być tutaj teraz ze mną. Nie powinieneś nigdy chcieć być moim chłopakiem, skoro tak bardzo spieprzyłem na samym początku.
— Louis... — chciał wtrącić Harry, jednak drugi nie pozwolił mu na to, kontynuując swój monolog.
— Zasługujesz na szarmanckiego chłopaka, który zabierałby cię na spontaniczne randki, na piknik, organizował świetne wyjazdy nad jezioro, morze, cokolwiek, byleby cię zaskoczyć. Zasługujesz na kogoś, kim mógłbyś pochwalić się przed rodziną, znajomymi - mógłbyś opowiadać o jego zainteresowaniach i osiągnięciach — urwał na moment, zagryzając na krótką chwilę wargę — Będąc ze mną... nie zrobisz żadnej z tych rzeczy. Nie nadaję się do organizacji romantycznych wypadów, jedynym moim życiowym osiągnięciem jest zabicie kilkunastu ludzi, przemyt narkotyków, napady, kradzieże, wygrana w nielegalnym wyścigu — roześmiał się sucho — Tym na pewno nie zabłysnę przed twoją mamą ani resztą rodziny, nie uważasz? — spytał cicho, spoglądając na kędzierzawego, którego serce przestało bić na moment w chwili, kiedy zauważył zaszklone oczy Tomlinsona.
Poczuł ból w klatce piersiowej, że myślał o sobie w ten spokój. Jakby, tak, w porządku, nie był człowiekiem, którego zainteresowaniami, pracą i hobby mógłby chwalić się na prawo i lewo i uwierzcie - nie pochwalał tego, co szatyn robił, ale wiedział, że nie odpuści do momentu, w którym wszystko to będzie w rękach Nialla. Nie opuści przyjaciela i zdążył się pogodzić z myślą, że w każdej chwili, mógłby go stracić w którejś ze strzelanin.
— Jestem złym człowiekiem, obydwoje o tym dobrze wiemy — mówił dalej, przymykając powieki — Nie rozumiem, dlaczego mimo to wciąż mnie wspierasz, obdarzasz mnie jakimkolwiek uczuciem i... nie próbujesz wpakować mnie za kratki nawet, jeśli znasz całą prawdę o mnie, Niallu i naszych znajomych, jeśli tak mogę ich nazwać. Mogłaby to być idealna zemsta za miesiące upokorzeń, nie uważasz? Rozkochać w sobie naiwnego idiotę, a później wsadzić go do pudła...
— Louis — przerwał mu — Dosyć tego — pokręcił głową.
— Doskonale, kurwa, wiesz, że przeze mnie w każdej chwili może stać ci się krzywda — ciągnął — Któregoś dnia, ludzie, którzy mnie nienawidzą mogą cię zgarnąć i zrobić ci krzywdę, żeby mnie zagiąć, zranić mnie. Drugie połówki oraz rodzina to najczęstszy czuły punkt u... bandziorów — mruknął, bawiąc się nerwowo palcami — Dopiero w momencie, w którym wyszedłeś za Zaynem dotarło do mnie, jak bardzo idealny jesteś, Harry. Potrafisz walczyć o ludzi, na których ci zależy, którzy cię zranili i... nigdy nie zrozumiem, jak działa twoje serduszko.
— Jeśli na kimś ci zależy to o tego kogoś walczysz, tak? — szepnął kędzierzawy — Tak samo ty walczyłeś dzisiaj dzielnie o Nialla, nie poddawałeś się w szukaniu i razem z tamtymi chłopakami, znaleźliście go.
— Wciągając w to przy okazji ciebie, czego nigdy, kurwa, nie chciałem. Nie chcę, żebyś był świadkiem tego całego gówna, żebyś musiał oglądać krew, zwłoki, słyszeć wystrzał z broni... To nie jest świat dla ciebie — wziął wdech, wahając się przez dłuższy moment — Najlepiej byłoby, gdybyśmy zerwali, Harry.
W samochodzie na kilka dłuższych sekund zapanowała całkowita cisza, nie słychać było nawet oddechu ani szybkiego bicia obydwóch. Dopiero dźwięk uderzenia o skórę, przywrócił każdego do rzeczywistości.
— Posłuchaj, kutasie — warknął Harry, łapiąc Louisa za fragment koszulki. Szatyn zamrugał kilkukrotnie, zdziwiony tym, że dostał właśnie z liścia — Nie po to dzisiaj narażałem swoje życie, jadąc z tym facetem do uliczki, w której widziałam Nialla i Zayna, żebyś raptem kilka godzin później mnie zostawił. Jeżeli mają mnie zaatakować to i tak to zrobię, nieważne czy ze mną zerwiesz czy nie. Wiem, że możesz załatwić mi ochronę i możesz nauczyć mnie obsługiwać broń, żebym sam mógł się bronić — mruknął, patrząc w niebieskie oczy — Może i kilka miesięcy temu byłem strachliwą pizdą, bałem się ciebie i Nialla, ale teraz... za dużo wiem, jestem bardziej doświadczony i... z kim się zadajesz, takim się stajesz, więc, jeżeli jeszcze raz wyjedziesz mi ze swoimi egoistycznymi poglądami, nakopię ci do dupy i... i powiem mamie, że złamałeś mi serce.
Wziął wdech i uśmiechnął się delikatnie, nachylając w stronę szatyna i łącząc ich usta w delikatnym, czułym pocałunku. Ujął zaraz policzki starszego swoimi dłońmi i pogłębił pieszczotę, nie mogąc pozwolić na to, aby Tomlinson zostawił go w takim momencie. Był cholernie zakochany i nawet, jeżeli ich początki były ciężkie to nie potrafił zmienić tego, że jego serce biło właśnie dla tego mężczyzny o cudownych niebieskich oczach. Był mordercą, był kryminalistą, ale... chuj, kurwa, po prostu go kochał i wiedział, że był głupi, ale miłość właśnie była głupia i ślepa. Byli szczęśliwi? Byli, więc reszta się nie liczyła.
— Kocham cię, słyszysz? — mruknął Harry, obejmując zaraz szatyna szczelnie ramionami — Nie możesz mnie zostawić, przestań myśleć na ten temat. Przestań myśleć o przeszłości. Było, minęło... kochamy się, tak?
— Tak — odpowiedział — Też cię kocham, ale... martwię się o ciebie i twoją przyszłość.
— To skończ się martwić i jedźmy już do mnie, bo nasza przyszłość nie dożyje jutrzejszego dnia, jeśli moja mama nie śpi i czeka na mnie aktualnie w domu — parsknął cicho, całując go w usta jeszcze raz — I proszę... nie mów tych brzydkich słów nigdy więcej. Kocham cię takiego, jakim jesteś. Obaj jesteśmy pierdolnięci, ale... można to jeszcze zmienić.
— Nie zmyjesz mi krwi z rąk, kochanie — pokręcił głową, odsuwając się i odpalając silnik — Kocham cię, głuptasie.
— Nie mówmy już o tym, dobrze? — westchnął, wracając na miejsce — Jestem zmęczony dzisiejszym dniem, chcę spać.
— Śpij zatem. Obudzę cię za... pięć minut, jak dojadę — uśmiechnął się delikatnie, przecierając dłońmi oczy, a kilka chwil później wjechał ponownie na asfalt i ruszył w stronę domu Harry'ego.
Styles oparł głowę o szybę i przymknął oczy, czując, jak jego serce szybko biło. Właśnie przed chwilą prawie stracił najważniejszą osobę w swoim życiu i w pewnym stopniu było to przerażające. Cieszył się, że ich związek mimo tego wszystkiego, rozwijał się i nie zamierzał dać go zakończyć. Nie teraz, kiedy był w nim już tak mocno.
* * *
Liam przyglądał się uważnie Gabrielowi, który tłumaczył coś mężczyźnie, który miał zająć się ciałem Grega. On osobiście spaliłby go, a prochy rozsypał na wysypisku, ale Niall, jakby wiedząc, co mogłoby siedzieć w głowie bruneta, wysłał mu krótkiego smsa, informującego, że chce mieć zwłoki w jednym kawałku, aby móc pochować je w tym samym grobie, gdzie leżała ich matka. Nie oceniał tego, ale wiedział, że mimo świństwa, jakie starszy Horan mu wyrządził, ten nadal go kochał, bo w końcu... był jego braciszkiem.
Odepchnął się od samochodu, o który opierał się bokiem i podszedł bliżej, kiwając głową, do nieznajomego, który odszedł w stronę własnego samochodu. Westchnął cicho, opierając podbródek o ramię czerwonowłosego i posłał mu delikatny uśmiech, aby zaraz objąć go ramionami.
— Martwiłem się o ciebie, wiesz? — mruknął cicho, obserwując, jak auto zaczynało się oddalać, zostawiając ich samych pośród lasu blisko budynku, przy którym doszło do strzelaniny. Po kilku godzinach był pusty, nie było w nim żadnej żywej duszy i Payne zastawiał się, co stanie się z tymi wszystkimi ludźmi, którzy chcieli przyłożyć rękę do śmierci Nialla. Luke na pewno będzie miał przejebane, ale na razie pozwolą mu się cieszyć Michaelem w jednym kawałku. Najprawdopodobniej dostanie kulkę w łeb, ale decyzje zostawią Horanowi.
— Oh, tak? — mruknął, unosząc brew i spoglądając na bruneta przez ramię. To naprawdę dziwnie musiało wyglądać z perspektywy osoby trzeciej obserwowanie ich w takiej scenerii - świeciły na nich światła samochodu, który stał odpalony i czekał tylko na kierowcę, gotowy do drogi, a oni stali przytuleni do siebie, kilkanaście metrów przed opuszczonym budynkiem, wyglądającym nieprzyjemnie w takich ciemnościach.
— Bałem się, że to któryś z ludzi Grega wystrzelił i ty oberwałeś, bo jak zwykle musiałeś wylecieć pierwszy i robić za żywą tarczę — parsknął.
— Gdyby nie to, twój koleżka byłby martwy — oznajmił, całując go krótko w czoło — Mnie się tak łatwo nie da pozbyć, jestem w końcu Gabriel Crawford.
— Z pewnością — roześmiał się, kręcąc głową — Ten dzień był totalnie pojebany... Nie chcę takich więcej w swoim życiu — stwierdził — Stres, stres, presja czasu, więcej stresu i zamartwianie się, czy nikomu z bliskich mi osób nic się nie stało.
— W gangu nie ma miejsca na uczucia i zamartwianie się, wiesz? — mruknął — Wtedy jesteś najsłabszym ogniwem, ludzie mogą wykorzystać twoje słabości przeciwko tobie i... złamać cię.
— Tak jak zrobił to Greg z twoją... narzeczoną, tak? — spytał niepewnie, nie wiedząc, czy mógł poruszać ten temat. Poczuł, jak niebieskooki spiął się momentalnie, ale czując dłoń młodszego, przesuwającą się po jego plecach, rozluźnił się.
— Dokładnie tak — odparł cicho. — Ale teraz... teraz nie mam żadnego słabego punktu, nic mi nie zrobią.
— Oszukuj się dalej, Gabriel — parsknął Liam, odsuwając się — Każdy wie, że to ja jestem twoim nowym słabym punktem — uśmiechnął się, a Crawford zaczął się śmiać, ruszając w stronę samochodu.
— Tak, kotku. A teraz chodź - jedziemy do mnie, wykąpiemy się i w końcu odpoczniemy od chorych pojebów. Jestem spełniony, moje życie jest o niebo piękniejsze, od kiedy mam świadomość, że ten skurwysyn mi nie zagraża i wącha teraz kwiatki od spodu.
— Wiesz, że jego ludzie mogą się zemścić? — spytał.
— Aktualnie mi to wisi i powiewa — otworzył drzwi — Bez Grega są niczym, nie mają mózgu, pozabijają się, aby wejść na jego miejsce. Nie naskoczą mi — mówił z przekonaniem.
Liam skinął głową, przyznając mu rację. W zasadzie to... nie powinni się martwić tym teraz. Każdy z nich musiał odetchnąć i oczyścić umysł po dzisiejszej sytuacji. Oni jako ostatni opuścili miejsce zbrodni, czyszcząc je i pozostawiając w stanie nietkniętym. Żadnych śladów krwi, ludzi, niczego, co mogłoby dać trop ciekawskim.
— Hej, Gabi! — odezwał się nagle — Bądź moim chłopakiem — powiedział, bo w końcu nie byli w oficjalnej relacji.
Czerwonowłosy zamrugał kilkukrotnie, jednak zaraz skinął głową.
— Spoko — wzruszył ramionami — Chodź, mój chłopaku. Jedziemy do domu.
Payne poszerzył swój uśmiech, niemal biegnąc w podskokach na miejsce pasażera i po kilku minutach sesji z całowania, ruszyli w stronę domu Crawforda. Życie jakoś się ułoży, nieważne, co przyniesie jutro. Ważne, że dzisiaj mieli siebie i byli szczęśliwi w swoim towarzystwie. Jeśli umrą w najbliższej przyszłości to z myślą, że nie zmarnowali ani chwili.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro