Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

40. Naprawdę jesteś moim bohaterem.

  Niall szedł parkiem, rozglądając się uważnie wokół. Uwielbiał spacerować nocą, zwłaszcza, kiedy ulice świeciły pustkami. Czuł się wtedy beztrosko i spokojnie, mógł pozbierać myśli i zastanowić się nad sensem swojego życia. Mimo iż to po zmroku czyhało największe niebezpieczeństwo, farbowany nie przejmował się tym ani trochę. Jeśli zginąłby to przynajmniej w przyjemnych warunkach – gdzie, nikt nie zauważyłby jego porażki oraz nieostrożności.

  Pogrążony w swoich gdybaniach oraz rozmyślaniach na temat nagłej i niespodziewanej śmierci z głową spuszczoną w dół oraz dłońmi trzymanymi w kieszeni, zderzył się z kimś większym, przez co prawie runął na ziemię. Prawie, bo przed tym uchroniły go czyjeś silne ręce, owijające się wokół jego talii. Niall nie musiał nawet spoglądać na twarz wybawcy, aby domyślić się, kim był jego rycerzyk w lśniącej zbroi. Te charakterystyczne perfumy rozpoznałby wszędzie.

  — Już o mnie myślisz? — usłyszał dobrze znany głos, na którego wydźwięk uśmiechnął się delikatnie. To była automatyczna reakcja.

  — Zayney, o tobie całe noce i dnie — westchnął rozmarzony, patrząc w ciemne oczy.

  — Do jakich wniosków doszedłeś? — uniósł brew, wciąż pochylając się nad jego ciałem.

  — Do takich, że jesteś moim bohaterem — zacmokał, obejmując jego szyję ramionami.

  — To dobrze. Każdy lubi bohaterów — odparł.

  — Ja wolałem od zawsze czarne charaktery — skorygował.

  — A kto powiedział, że bohater musi być dobry? — parsknął

  — Ty na złego nie wyglądasz — Niall stanął na prostych nogach, kręcąc głową.

  — Nie? A szkoda — mruknął, odsuwając się do tyłu.

  — Musisz popracować nad sobą — roześmiał się Irlandczyk, ruszając dalej przed siebie.

  — Nie zamierzam się zmieniać — wzruszył ramionami, idąc za chłopakiem. Nie zamierzał tak szybko go opuszczać.

  — W porządku — skinął głową — Co robisz tutaj o tej porze? — spojrzał na niego.

  — Wracam do domu od Harry'ego — odpowiedział chłopak zgodnie z prawdą, obejmując młodszego ramieniem. Turkusowowłosy uśmiechnął się mimowolnie, naprawdę zaczynając lubić tego typu gesty z jego strony.

  — Co tam u Stylesa? — uniósł brew, udając zainteresowanie.

  — Nic nowego.

  — Um, w porządku — skinął.

  — Czasem myślę, że jesteś dobry, ale życie dało ci w kość i zacząłeś się w tym wszystkim gubić — odezwał się po kilkunastosekundowej ciszy. Mówił to co naprawdę myślał i nie zamierzał tego ukrywać. Miał nadzieję, że tymi słowami chociaż w pewnym stopniu trafi do Horana i zmieni jego nastawienie do życia i ludzi. Przecież Niall był tak naprawdę jeszcze dzieckiem, nie widział w nim żadnego pieprzonego mordercy, chociaż naprawdę nim był i był świadkiem zabójstwa z jego ręki.

  — Oh, jakie to urocze — wzruszył ramionami.

  — Ty jesteś uroczy — parsknął, kręcąc głową. Obejrzał się za siebie, kiedy opuścili teren oświetlonego parku i weszli na ciemną, pełną drzew i aut ulicę.

  — Słodzisz mi ostatnio. Mam doszukiwać się, jakiegoś drugiego dna w twoich słowach? — spytał rozbawiony.

  — Czy zawsze musi być jakieś dno? — uniósł brew, zerkając na niego.

  — Tak, zawsze — odparł.

  — Jesteś jak otwarta księga — wymamrotał.

  — Nigdy taki nie jestem — pokręcił głową, przystając i stając przed chłopakiem. Założył ramiona na klatce piersiowej, będąc przygotowanym już na wymianę argumentów na ten temat.

  Malik otworzył usta, chcąc już odpowiedzieć, jednak ostatecznie zamilkł, zauważając coś dziwnego w oddali. Wychylił się zza sylwetki Nialla, automatycznie zamierając. Z samochodu, zaparkowanego kilkaset metrów dalej, zaczęły wychodzić po kolei zamaskowane i uzbrojone postacie, powoli zaczynające kierować się w ich stronę. Kiedy zauważyły, że zostały zdemaskowane, jedna z nich, bardziej wysuniętych na przód, wyciągnęła pistolet przed siebie i strzeliła. Zayn w ostatniej chwili popchnął blondyna za auto, samemu upadając na niego.

  Chwilę później słuchać było jeszcze więcej strzałów, pomieszanych z krzykami, które Niall rozpoznałby wszędzie. Hemmings i jego banda.

  Zszokowany Irlandczyk dla bezpieczeństwa przyciągnął bruneta bliżej siebie, a następnie uniósł wzrok, patrząc w jego oczy. Nie spodziewał się ataku dzisiejszej nocy - nie był przygotowany na coś takiego. Serce blondyna biło dwukrotnie szybciej i sam Horan nie wiedział, czy to przez Zayna i to, że właśnie uratował mu życie czy przez to, co działo się za kawałek za nimi.

  — Wszystko gra? — spytał brunet, patrząc na chłopaka pod nim.

  — T-Tak — zająkał się, przez co zaraz pokręcił głową. On się nigdy nie jąkał do cholery! Co się z nim działo? Dlaczego... dlaczego czuł się tak dziwnie? — A z tobą wszystko w porządku? — spytał, odchrząkując.

  — Nie narzekam — parsknął, starając się tym zachować spokój. Nie codziennie ktoś mierzył w niego z broni i do tego jeszcze chwilę później strzelał — Musimy uciekać, nie damy im wszystkim rady — powiedział cicho, podnosząc się powoli z ciała Horana.

  Nastolatek również wstał z ziemi, wyciągając broń zza paska spodni. Cieszył się, że wziął ją dzisiejszego dnia.

  — Idź pierwszy, będę cię osłaniał — zapewnił.

  — Znam dobry skrót, wiem gdzie możemy się ukryć — powiedział Malik. — U mnie w domu nie będą szukać.

  — Jak za nami pójdą to nie będziesz bezpieczny. Uciekaj, Zayn, ja odwrócę ich uwagę — wziął wdech — Musisz się pospieszyć.

  — Nie zostawię cię — wymamrotał, biorąc kamień i rzucając nim na drugi koniec ulicy, przez co zrobił się hałas, odwracający od nich uwagę — Teraz — rzucił, łapiąc go za rękę i pociągając w kierunku zaułka, w którym było przejście między ulicami.

  Turkusowowłosy posłusznie pobiegł za brunetem, wzmacniając uścisk na broni. Nie bał się o swoje życie, bał się, że oberwie Malik, a tego naprawdę nie chciał. Ten chłopak... wiele dla niego znaczył. Trudno było się do tego przyznać, ale taka była prawda. Zayn był kimś naprawdę wyjątkowym, tyle razy pomógł Irlandczykowi. Zyskał w jego oczach.

  Obydwoje przeskoczyli płot i już po kilku minutach ciągłego biegu, dobiegli do domu Zayna. W momencie, w którym ten otwierał drzwi kluczem, Niall stał na czatach i obserwował okolice – nikogo nie było, nikt ich nie gonił, więc teoretycznie byli bezpieczni. Czy Hemmings miał naprawdę tak tępą bandę? Gdyby się postarali to dogoniliby ich bez problemu.

  Ciemnooki, kiedy już otworzył mieszkanie złapał za nadgarstek młodszego i wepchnął go do środka, samemu zamykając drzwi, o które oparł się plecami z przymkniętymi oczami. Oddychał głośno, chcąc uspokoić swój oddech. Dawno się tak nie zmęczył.

  — Jesteś cały? — spytał Niall, podchodząc bliżej Zayna i ujmując dłońmi jego policzki.

  — Tak. Musimy być bardziej ostrożni — wymamrotał, odsuwając chłopaka i podchodząc do okien, które zaczął zasłaniać. Z westchnięciem opadł na kanapę, przebierając dłońmi po włosach.

  — Uratowałeś mi życie — szepnął, stając nad nim.

  — Tylko schowałem cię w bezpieczne miejsce — wzruszył ramionami.

  — Już nie udawaj takiego skromnego.

  — Nie udaje — odpowiedział, zapalając włącznikiem lampkę, stojącą niedaleko.

  — Naprawdę jesteś moim bohaterem — nachylił się, aby musnąć jego usta. Znowu poczuł to cholerne łaskotanie w podbrzuszu. Źle to wróżyło. Cholernie źle.

  Malik zamruczał, oddając się chwili zapomnienia i pociągnął blondyna na swoje kolana. Złapał go za biodra, a Niall ujął dłonią kark starszego, który pogłębił pocałunek, zaczynając dłońmi jeździć po ciele młodszego.

  — Dobra, już wystarczy — odsunął się Horan od Malika.

  — Takie podziękowania zawsze mile widziane — uśmiechnął się chytrze.

  — Głuptas — cmoknął go w nos. — Planuje się przefarbować — wymamrotał, zmieniając temat.

  — Jaki kolor tym razem? — spytał.

  — Chcę wrócić do blondu — odparł — To dobry pomysł?

  — Bardzo — skinął głową — Ja myślę nad rozjaśnieniem końcówek — dodał.

  — Będzie ci na pewno ładnie — skinął głową.

  — A jak mi się znudzi to przefarbuję na zielony albo różowy — roześmiał się.

  — Różowy będzie ci pasował — stwierdził Horan.

  — Też tak myślę, ładnemu we wszystkim do twarzy — odparł, uśmiechając się pod nosem.

  — Aleś ty skromny — parsknął.

  — Zawsze.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro