37. Widziałem, jak twój brat zabija z zimną krwią niewinną dziewczynę.
Zayn siedział w mieszkaniu, nerwowo pukając palcami o kolana i próbując pozbyć się z głowy tego okropnego obrazu zakrwawionej, martwej dziewczyny oraz zapłakanego i równie ubrudzonego krwią Nialla. Malik nie miał pojęcia tak naprawdę, czym zajmował się Horan. Myślał, że raczej wygłupiał się z tym wszystkim i udawał nie wiadomo kogo, a tu taka niespodzianka. Greg nigdy nie powiedział mu całej prawdy na temat nastolatka i teraz, gdy tak bardziej się nad tym zastanowił to może właśnie to było głównym powodem, dla którego starszy Horan nienawidził swojego brata - uciekł od niego i ukrócił ze wszystkimi kontakty.
Malik nie wiedział, co o tym wszystkim myśleć. Wciąż był w istnym szoku jak i delikatnym przerażeniu, bowiem przez cały czas miał do czynienia z mordercą, który w każdej chwili mógł wyjąć scyzoryk i pozbawić go życia. Może to było celem Nialla, kiedy zaraz po przeniesieniu chciał zaatakować go przed szkołą? W głowie Zayna przeplatało się mnóstwo pytań, na które nie znał odpowiedzi – kim tak naprawdę był farbowany Irlandczyk, kiedy udawał, a kiedy pokazywał swoje prawdziwe oblicze? Czy właśnie to miał na myśli Greg, mówiąc, że Niall był potworem bez serca? Dlaczego, każąc mu mieć na młodszego oko nie powiedział, jak bardzo okropnym człowiekiem jest? Czy ten smutek wypisany na twarzy faktycznie był udawany? To naprawdę była tylko maska, która ukrywała prawdziwe zamiary?
Główkując nad całą tą sytuacją już którąś godzinę, w końcu usłyszał dzwonek do drzwi. Niepewnie podniósł się z kanapy i poszedł do korytarza, spoglądając dyskretnie przez wizjer i zamierając. Otworzył szybko drzwi, wpatrując się w starszego chłopaka z niedowierzaniem.
— Greg, co ty tutaj robisz? — spytał — Skąd wiesz, gdzie mieszkam? — uniósł brew, wpuszczając chłopaka do środka.
— Ja wszystko wiem, Zayn — zaśmiał się — Przyszedłem w odwiedziny — ściągnął buty, zamykając jedną ręką za sobą drzwi.
— W odwiedziny? — zdziwił się, spoglądając na chłopaka — To u ciebie... rzadko spotykane — mruknął, kierując się do kuchni — Chcesz coś do picia? Wodę mineralną, kranówkę czy może... — zajrzał do szafki — Herbata? Mam tylko zieloną — dodał.
— Poproszę wodę, ale nie kranową. Nie ufam im — parsknął, opierając się o blat i krzyżując ramiona na klatce piersiowej — Dawno się nie widzieliśmy, chciałem pogadać — wyjaśnił, wracając do tematu. — Przytulnie — skomentował, rozglądając się wokół. Ostatnim razem, kiedy tutaj był nie było tak czysto i schludnie. Wszędzie był burdel, chaos i niepomalowane ściany.
— Dzięki — odparł, wyciągając szklanki i butelkę wody. Rozlał ją do dwóch szklanych naczyń, a następnie odwrócił się w kierunku starszego.
— Wydajesz się jakiś nieswój — zauważył Greg, mierząc bruneta uważnym spojrzeniem — Źle spałeś? — uniósł brew wyraźnie zmartwiony.
— Można tak powiedzieć — wymamrotał, podając Horanowi szklankę z wodą.
— Coś cię trapi? Wiesz, że mnie nie oszukasz? — roześmiał się.
— Wiem, wiem — westchnął, chowając twarz w dłoniach. Musiał o tym komuś powiedzieć, bo długo nie wytrzyma. Co prawda wygadał się Harry'emu, bo był w tak ogromnym szoku, że musiał usłyszeć tę wersję wydarzeń na żywo. Nie docierał do niego fakt, że ten farbowany blondynek miał tak nierówno pod sufitem. A Greg w końcu był jego bratem, powinien o tym wiedzieć.
— Mów, co się dzieje — ciągnął temat.
— Widziałem, jak twój brat zabija z zimną krwią niewinną dziewczynę — wyznał cicho.
— Oh... oh, na pewno to musiał być dla ciebie ciężki widok — mruknął zmartwiony — O tym ci wcześniej mówiłem. Ten chłopak to diabeł wcielony. Nim się obejrzysz, a możesz być następny.
— Wiem. Miałeś rację — mruknął patrząc na Grega.
— To nie jego pierwsze morderstwo — szepnął — Cała jego banda to banda psychopatów, Louis, Liam... powinieneś ich kojarzyć — dodał, opierając się o blat. — Powinieneś się odizolować od niego, dobrze ci radzę. Idź w moje ślady.
— Chcesz go zabić, prawda? — spytał prosto z mostu. Musiał się upewnić czy słowa tamtej dziewczyny były prawdziwe.
— Słucham? — parsknął śmiechem, kręcąc głową — Nie jestem mordercą, Zayn! Nie jestem nim. Jak mogłeś tak pomyśleć? — westchnął — Mimo wszystko to mój mały braciszek, nie potrafiłbym zrobić mu krzywdy — ściszył głos.
— Z wami to nigdy nie wiadomo — wywrócił oczami, parskając cicho.
— Nigdy nikogo nie zabiłem — wyjaśnił — Nie mam też zamiaru tego robić. Kręci mnie tylko boks i sztuki walki, a nie... mordowanie — dodał.
— To co chcesz zrobić? Na pewno nie masz dobrych intencji — zmrużył oczy, chcąc podpuścić starszego do powiedzenia prawdy.
— Nic nie zamierzam zrobić, Zayn. Przynajmniej nie teraz — wytłumaczył — Chce mu pomóc, chcę go nawrócić na dobrą drogę, ale do tego potrzebuję twojej pomocy. Jesteście blisko siebie, prawda? — uniósł brew. — Niall chce iść w ślady ojca, czuje do tego powołanie, jednak ja nie mogę na to pozwolić — pokręcił głową. — To totalnie go zdemoralizuje, nie mogę pozwolić, aby mój braciszek skończył tam, gdzie ojciec.
— Doskonale pamiętam waszego ojca, kazałeś trzymać mi się od niego z daleka — pokręcił głową. Greg zawsze mówił, aby na niego uważać, że to nieprzyjemny typek i nie ma ręki do dzieci. Za dwóch rodziców robiła Maura, żona Boba i matka Grega i Nialla, która teraz, cóż... patrzyła na swoich synów z góry. Zayn nigdy nie dowiedział się, co dokładnie było przyczyną jej śmierci. — Co mam zrobić z Niallem? Czy to nie będzie podejrzane, jak zerwę z nim kontakt?
— Jeśli Niall zajmie jego miejsce może zrobić się bardzo nieprzyjemnie dla każdego, rozumiesz? Ten dzieciak nie może przejąć władzy nad gangiem. Ludzkość wtedy będzie zagrożona, uwierz, wiem, co mówię — spojrzał na niego — Tobie ufa, nic nie podejrzewa. Wciąż myśli, że ma pełne pole do popisu, bo mnie nie ma. Niczego się nie spodziewa i to musimy wykorzystać. Musisz mi pomóc, Zayn, jesteś jedyną nadzieją całego Londynu jak nie Anglii.
— Niall wie, że wróciłeś — wyjaśnił — Natalie, z tego co kojarzę, mu powiedziała zanim ją zamordował — skrzywił się, a Greg upił wodę, patrząc na młodszego z niedowierzaniem.
— Zamordował ją? — zdziwił się — Przecież się przyjaźnili... to tak jakby zabił Louisa.
— Widziałem na własne oczy, Greg — przegryzł wargę, patrząc w okno. Chciał pozbyć się tego okropnego obrazu.
— Jest coraz gorzej — wymamrotał do siebie — Muszę wymyślić dobrą strategię — westchnął — Żeby powstrzymać jego żądze muszę go złapać i wsadzić do psychiatryka, aby tam mu pomogli. Sam natomiast zajmę miejsce ojca i rozwiążę gang. To dobry pomysł, prawda? — spojrzał na przyjaciela.
— Dobry — skinął głową, nie będąc tego do końca pewnym. Mimo wszystko... dziwnie czuł się z myślą, że będzie w tym wszystkim współuczestniczył. Dlaczego spośród tylu miliardów ludzi, takie popieprzone rzeczy przydarzają się akurat jemu?
— Trzeba się poświęcić w imię drugiego człowieka — przygryzł dolną wargę. — Przykro mi, że tak skończył. Żałuję, że stałem bezczynnie przez te kilka lat, a już zwłaszcza tego dnia... — dodał ciszej.
— Spróbuję ci pomóc — westchnął, przymykając na moment oczy — Ale robię to ze względu na to, że się przyjaźnimy i mam do ciebie ogromny szacunek — mruknął, dodając głośniej — Teraz muszę cię przeprosić, ale muszę iść odrobić lekcje — uśmiechnął się delikatnie.
— Zapomniałem, że jeszcze do szkoły chodzisz — roześmiał się, podchodząc do chłopaka i czochrając go po włosach.
— Nie dotykaj ich — fuknął — Układam je zbyt długo — prychnął.
— Jasne, jasne, pięknisiu — parsknął, kręcąc głową.
— Idź już, pewnie masz dużo rzeczy do załatwienia — zaśmiał się cicho.
— Nie mylisz się — westchnął — Wpadnę, kiedy dowiem się czegoś więcej — mrugnął mu okiem — Powodzenia w nauce, Zee i uważaj na siebie — dodał, odstawiając szklankę na blat, a następnie opuścił mieszkanie, zostawiając Malika z bałaganem w głowie.
Miał wierzyć smutnym oczom zagubionego nastolatka czy przyjacielowi, którego znał od lat?
• • •
wierzycie Gregowi?
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro