35. Za to ty jesteś mordercą!
Harry szedł wolnym krokiem przed siebie, całkowicie starając się ignorować padający deszcz. Musiał pomyśleć, oczyścić umysł, a spacer w ciepłym deszczyku naprawdę dobrze mu zrobi – przynajmniej tego zdania był na początku, kiedy z nieba spadała jedynie delikatna mżawka. Z każdą kolejną minutą było coraz gorzej, a Styles nie bardzo chciał być chory.
Większą część jego umysłu zajmował oczywiście nie kto inny jak sam Louis, który unikał go od kilku tygodniu. To bolało jeszcze bardziej niż wtedy, kiedy go prześladował. Czy loczek już mu się znudził? Zrobił coś nie tak?
— Byłem głupi i tyle — szepnął do siebie, kopiąc kamyczek. Szedł ze wzrokiem spuszczonym na ziemię oraz dłońmi, schowanymi w kieszeniach bluzy. Kręcąc delikatnie głową, przygryzał dolną wargę – dlaczego na cokolwiek liczył? Przecież nie był nawet ładny, nie miał niczego, co zatrzymałoby szatyna przy nim. Był jedynie kolejnym naiwnym dzieciakiem, myślącym, że może cokolwiek dla kogokolwiek znaczyć.
Chłodny wiatr zacząć muskać skórę zielonookiego, na której z czasem zaczęła pojawiać się gęsia skórka. Chłopak w pewnym momencie wzdrygnął się, a następnie podskoczył do góry, słysząc za sobą klakson samochodu. Odwrócił się, lustrując wzrokiem dobrze znany mu samochód, stojący raptem kilka metrów za nim. Kierowca zaczął mrugać mu światłami, przez co loczek niepewnie podszedł bliżej, otwierając drzwi od strony pasażera.
— Wsiadaj — mruknął szatyn, kiedy ujrzał twarzyczkę nastolatka.
— Kogo moje oczy widzą? — parsknął, posłusznie wchodząc do samochodu. Naprawdę nie chciał być chory, to był jedyny powód, dla którego zgodził się na podwózkę!
— Zaraz mogą zobaczyć tylko ciemność — wymamrotał, ruszając dalej, kiedy Harry zapiął pasy.
— Co się stało, że nagle postanowiłeś przebywać w moim towarzystwie? — spytał kpiąco, zdejmując kaptur ze swoje głowy. Przeczesał dłonią włosy, zerkając kątem oka na niebieskookiego, który nerwowo zacisnął dłonie na kierownicy.
— Przymknij się — burknął.
— W porządku — skinął głową, nie odzywając się już do końca drogi. Skoro Tomlinson nie chciał z nim rozmawiać to nie zamierzał go do tego przymuszać.
Wkrótce Louis podjechał pod dom loczka, gasząc na moment silnik i spoglądając na niego wyczekująco. Czy wcześniej z tej perspektywy również zauważał, że chłopak był zadziwiająco piękny?
— Dzięki za podwózkę — mruknął pod nosem, biorąc swój plecak i otworzył drzwi od auta.
— Przebierz się zaraz, żebyś się nie pochorował — odparł, lustrując go wzrokiem.
— Wiem o tym — mruknął, wysiadając i ruszając w kierunku mieszkania. Niestety Harry jak to Harry nie byłby sobą, gdyby nie wykazał się swoją niezdarnością w najmniej oczekiwanej chwili. Młodszy, wchodząc po schodach poślizgnąć się i upadł na ziemię, uderzając głową o beton. Na szczęście nic poważnego mu się nie stało, jedynie bardzo bolało, przez co ten krzywił się i syczał z bólu, trzymając za poszkodowane miejsce. Szatyn, siedzący w samochodzie otworzył szerzej oczy, odpinając szybko pas i opuszczając pojazd. Podbiegł szybko do nastolatka, kucając przy nim.
— Jesteś cały? Kręci ci się w głowie? — spytał zaniepokojony, pomagając mu podnieść się.
— Trochę — odpowiedział szczerze, prostując się i spoglądając na swoje podarte spodnie.
— Boże, ty niezdaro — wymamrotał, biorąc chłopaka na ręce. — Daj mi klucze.
Młodszy jęknął, wyjmując z kieszeni pęk kluczy, który podał szatynowi. Tomlinson po dłuższej chwili szukania znalazł ten właściwy, a następnie otworzył nim drzwi, po czym wniósł loczka do salonu, gdzie położył go na kanapie.
— Dzięki — mruknął Harry, rozrywając do końca swoje spodnie. I tak były do wyrzucenia.
— Gdzie cię boli? — spytał przejęty, rozglądając się — Poczekaj, zamknę samochód i do ciebie wrócę. Nie ruszaj się stąd — mruknął, wychodząc z domu, a następnie idąc do samochodu, z którego wyciągnął kluczyki i swoje rzeczy. Po chwili znów pojawił się w salonie nastolatka, uprzednio zdejmując buty w korytarzu.
— Daj, zajmę się tym — westchnął, kucając przy chłopaku, który sam starał się opatrzeć swoją ranę. Nie szło mu to zbyt dobrze, więc bez żadnych sprzeciwów oddał mu wodę utleniona oraz waciki.
Szatyn zajął się ranami, robiąc to najdelikatniej jak potrafił. Wciąż pamiętał, jak miesiąc temu Styles zszywał jego ranę i co chwilę szeptał mu jakieś pocieszne słówka.
— Czemu mnie unikałeś? — spytał w końcu, wiedząc, że nie wytrzyma dłużej. Musiał znać odpowiedzieć, chciał wiedzieć o co chodziło — Myślałem przez chwilę, że serio zaczynasz mnie lubić. Chciałeś mnie wykorzystać? — spojrzał na niego.
— Nie, nie chciałem — pokręcił głową.
— Jasne — przewrócił oczami, a kiedy Louis skończył opatrywać ranę, podniósł się i powoli ruszył do swojego pokoju po ciuchy. Nie mógł paradować przed szatynem w samych bokserkach i mokrej bluzie.
— Boli cię? — spytał — Jak głowa?
— To chyba jasne, głowa już mniej — odparł. — Ale co cię to obchodzi, jakoś nie przejmowałeś się mną ponad miesiąc — prychnął, wywracając oczami.
— Będziesz teraz mi to wypominał? — sarknął — Nie wszystko kręci się wokół ciebie, mam swoje życie i obowiązki.
— Więc co, teraz znowu cię obchodzę, a za kilka dni ponownie będę niewidzialny? — spojrzał na niego.
— Będziesz się teraz zachowywał jak gówniarz? — uniósł brew.
— Oops — wzruszył ramionami, wchodząc do pokoju i podchodząc do szafy. Louis oczywiście ruszył za nim, nie mogąc zostawić tego wszystkiego tak bez słowa wyjaśnienia.
— Nie kręci ci się w głowie? — spytał, obserwując jak Harry chwyta ręcznik, którym zaczyna wycierać końcówki swoich mokrych włosów.
— Mówiłem, że nie — westchnął, wyciągając spodnie z szafy, które na siebie założył.
— Wolę się upewnić — mruknął.
— Nie m... — zaczął, wpadając na pewien genialny pomysł. Chciał trochę zabawić się szatynem. — Dobra, jednak trochę mi się kręci — jęknął, łapiąc się za głowę i zaczynając kiwać lekko na boki. Zamierzał polecieć w stronę łóżka – jeśli Louis go nie złapie to upadnie na nie, a nie na twardą podłogę.
— Kręci ci się? To może usiądź — podszedł szybko bliżej.
— Dobry pomysł — powiedział ciszej, ruszając powoli w stronę materaca.
Louis asekurował go od tyłu, a kiedy ten przechylił się gwałtownie do przodu złapał go w pasie, przyciągając do swojej klatki piersiowej. Przestraszył się przez moment nie na żarty.
— Dziękuję — szepnął Styles, przybijając sobie mentalną piątkę. No przecież był genialny, a Tomlinson cholernie uroczy, martwiąc się o jego stan zdrowia.
— Musisz się położyć — powiedział, drżącym głosem, prowadząc go na łóżko. Pomógł mu usiąść, a następnie ułożyć się wygodnie.
— Nie lubię źle się czuć — wymamrotał cicho, przymykając oczy.
— Może powinien zobaczyć to lekarz?
— Jutro do niego pójdę — odpowiedział.
— Nie — pokręcił głową — To może być poważne, nie możesz sobie tego tak odkładać na później — stwierdził stanowczo.
— Jutro, nie mam siły dzisiaj — westchnął, podnosząc się na łokciach do góry.
— Leż — mruknął, siadając obok i pchając go na materac.
Harry przygryzł dolną wargę, łapiąc szatyna za ramiona i pociągając go w swoją stronę, przez co ten wylądował na nim. Louis sapnął zaskoczony, automatycznie podpierając się na dłoniach, aby nie zmiażdżyć młodszego. W co on grał?
— O co ci chodzi, Harry? — uniósł brew, nie rozumiejąc.
— Wytłumacz mi w co grasz.
— Ja w nic — pokręcił głową — A ty? Robisz się coraz bardziej pewny siebie — stwierdził — Jeszcze niedawno leżałbyś cały czerwony od samego mojego patrzenia na ciebie, a teraz... sam widzisz — przysunął się bardziej do niego.
— Zrozumiałem, że nie mam szans u kogoś takiego jak ty i... i się poddałem — wyszeptał. Louis zamrugał kilkukrotnie, czując dziwny ścisk serca. Oczywiście, że Harry miał u niego szanse, można nawet powiedzieć, że zbyt duże i dlatego niebieskooki tak przed tym uciekał. Nie mógł się w to zaangażować, nie chciał aby stało się coś Stylesowi. Nie mógł pozwolić, aby został skrzywdzony przez jego wrogów. Zresztą... miłość osłabiała, ogłupiała.
— Harry — wziął wdech, przymykając oczy — Znajdziesz w końcu kogoś, kto pokocha ciebie jak ty jego — powiedział, podnosząc się
— Wyjdź stąd — mruknął słabo — Zayn miał rację co do ciebie — parsknął, odsuwając się pod ścianę.
— Co niby mówił Zayn? — prychnął.
— Dużo rzeczy, które okazują się prawdą — wymamrotał, przymykając oczy.
— Czyli na przykład co? — burknął.
Styles jednak nie odpowiedział.
— Świetnie — parsknął — Jednak dobrze, że nic nas nie łączy. Nienawidzę ludzi, którzy mnie nie znają i wierzą w plotki, opowiadane przez ludzi, którzy nie mają bladego pojęcia jak żyje — pokręcił głową — Jesteś tak samo pusty jak reszta, Styles — warknął, wychodząc z pokoju i kierując się na dół.
— Za to ty jesteś mordercą! — krzyknął. Harry powiedział to pod wpływem emocji, nie miał zamiaru wyjawiać szatynowi, że wie – Zayn wczoraj o wszystkim mu powiedział. Początkowo Styles w to nie wierzył, jednak teraz... jakoś tak wyszło.
Szatyn przystanął w pół kroku, a następnie cofnął się do pomieszczenia, z którego wyszedł. Nie mógł tego tak zostawić, cholera jasna.
— Coś ty powiedział? — sarknął, podchodząc bliżej. Nie mógł tego tak zostawić, przecież Styles mógł iść z tym na policję. Ale zabić go nie mógł, nie potrafiłby.
— Przecież nie chciałeś ze mną już mieć nic do czynienia — prychnął.
— Skąd o tym wiesz? — spytał przez zaciśnięte zęby.
— Czyli jednak chcesz rozmawiać? Ciekawe — skomentował.
Tomlinson zdenerwował się już nie na żarty i wyciągnął z tylnej kieszeni spodni broń, którą wymierzył w nastolatka. Przeładował ją, mając na celu go jedynie nastraszyć. Musiał koniecznie przedyskutować z Niallem, co zrobić w tej sytuacji.
— Będziesz gadał czy dalej szczekał? — uniósł brew.
— Strzelaj — skinął głową — W końcu i tak masz mnie w dupie, jedno życie w t czy w tą nie zrobi ci żadnej różnicy — wzruszył ramionami.
— Naprawdę jesteś głupi, dzieciaku — burknął, podchodząc bliżej i łapiąc go za kołnierzyk koszulki, a następnie podnosząc za nią do góry i przykładając broń do czoła.
— Jestem głupi, bezużyteczny, naiwny, ślepy, bez przyszłości, wiem już to od ciebie słyszałam — mruknął cicho, patrząc w niebieskie tęczówki.
Szatyn przymknął na moment oczy, aby potem nachylić się bardziej do przodu i złączyć ich usta. Styles oczywiście oddał pocałunek, jednak oprócz tego dał upust swoim emocjom, które wręcz rwały się do wyjścia na światło. Łzy zaczęły spływać po jego policzkach, kapiąc na pościel. Harry nie potrafił trzymać tego wszystkie w sobie ani chwili dłużej, nie chciał ciągle traktowany być jak śmieć, zabawka. Louis opuścił broń, pogłębiając pocałunek i wchodząc młodszemu na biodra. Zielonooki zamruczał cicho, zarzucając ręce za kark starszego i rozkoszując się chwilą przyjemności. Nie wiedział, kiedy nastąpić może kolejna – być może nigdy.
W końcu Tomlinson odsunął się, spoglądając w zielone tęczówki z niepewnością. On już sam nie wiedział, co robił. Żałował tych wszystkich słów w kierunku loczka - nigdy tak nie myślał, no może zdarzyło mu się na początku. Teraz widział w nim ślicznego, rozkosznego i ambitnego dzieciaka, którego chciałby zamknąć w swoich ramionach i chronić go przed złem, ale nie mógł. Nie, kiedy był Louis Tomlinsonem, pomocnikiem i prawą ręką Nialla Horana. Mógł narazić go tylko na niebezpieczeństwo, zresztą... przed chwilą mierzył w niego z broni, Styles na pewno nie chciałby po tym wszystkim z nim być.
— Widzisz? Znowu to robisz, mieszasz mi w głowie i to jest chore. Wiedząc, że jesteś kim jesteś, powinienem trzymać się do ciebie z daleka, ale nie potrafię —wymamrotał, spoglądając w dół.
— Skąd to wiesz? — ponowił pytanie.
— Zayn mi powiedział. Oboje doszliśmy do tego faktu. Nie jesteśmy głupi jak wam się wydaje — skłamał.
— A Zayn, skąd to wie? — wymamrotał.
— Dowiedział się. Niby Nialla brat z nim kiedyś trzymał. Ostatnio... widział coś, czego nie chciałby widzieć. Ale nie powiedział mi co dokładnie — wyjaśnił.
— Musicie trzymać gęby na kłódkę, jasne? — uniósł brew — Zwłaszcza ty, nie chcę żebyś dostał kulkę w głowę. Nie możesz iść z tym na policję, rozumiano?
— Dlaczego nie mogę? Daj mi jeden konkretny powód — prychnął.
— Bo ja mówię, że nie możesz — odparł.
— Nie słucham rozkazów, Tomlinson.
— Huh, od kiedy? — parsknął — Jeszcze kilka miesięcy temu, gdybym kazał ci się rozebrać przed całą szkołą to zrobiłbyś to i jeszcze mi za to podziękował — roześmiał się kpiąco.
— Jeszcze kilka miesięcy temu traktowałeś mnie jak nic nieznaczące gówno. A teraz? Całowałeś się z tym gównem — wzruszył ramionami.
— Przypominam, że to ty pocałowałeś mnie jako pierwszy — wywrócił oczami.
— Dziś ty byłeś inicjatorem — mruknął.
— Ale od ciebie się zaczęło — burknął.
— Ale dziś to ty zacząłeś — uniósł brew, patrząc się na niego.
— Bo twoje usta kuszą — odparł.
— Ah moje usta? Nagle zaczęły cię kusić — przygryzł dolną wargę.
— Tak, cały ty mnie kusisz — odłożył broń na szafkę nocną, by następnie objąć rękoma jego talię i schować twarz w zagłębieniu jego szyi.
— Ja już naprawdę cię nie rozumiem — burknął cicho pod nosem, przymykając oczy i wdychając jego zapach.
— Nie możesz pójść na policję, rozumiesz? — szepnął, muskając ustami jego ucho.
— Nie jestem głupi. Nie pójdę. To wasze życie — przewrócił oczami, kładąc dłonie na bokach szatyna.
— Ufam ci, Harry. Wierzę, że tego nie zrobisz i nie powiem Niallowi, że wiesz, jeśli będziesz zachowywał się, jakbyś faktycznie nic nie wiedział — odparł.
— Dzięki — wymamrotał cicho, patrząc na ścianę.
— Boisz się mnie? — spytał, patrząc w zielone oczy.
— O dziwo.... O dziwo nie — wyjaśnił. Naprawdę się go nie bał, bo to wciąż był jego Louis.
— To dobrze — uśmiechnął się delikatnie.
— Czemu mnie unikałeś?
— Dlaczego o to pytasz?
Harry spojrzał na niego z uniesioną brwią. To było głupie pytanie jak na teraźniejsza rozmowę między nimi.
— Muszę iść — mruknął, wstając z chłopaka. Nie mógł powiedzieć, dlaczego. Nie chciał ciągnąć tej rozmowy.
— Louis. Odpowiedz — złapał go za dłoń.
— Zostaw — warknął.
— Lou — szepnął Harry, próbując go jakoś zatrzymać.
— Chcesz mnie zdenerwować? — uniósł brew.
— Chcę tylko odpowiedzi — westchnął cicho.
— Ale jej nie dostaniesz — odparł, biorąc broń i chowając ją do spodni.
— To idź już, bo na pewno ci się spieszy — prychnął i rzucił w niego poduszką, po czym położył się na łóżku.
— Trzymaj się mały i wiedz, że mam cię na oku. Uważaj na siebie — mruknął, opuszczając pomieszczenie i kierując się do wyjścia z domu Stylesa.
Zielonooki jęknął, zaczynając zastanawiać się jak głupi i nierozsądny był, brnąc dalej w to całe bagno. Jego ukochany był mordercą, osobą, na której dłoniach znajdowały się hektolitry krwi niewinnych ludzi. Mimo to... nie obawiał się go, nie widział w nim złego człowieka. Kochał go tak samo jak wcześniej, kompletnie nie przejmując się faktem, że kilka minut wcześniej mierzył do niego z broni. To nie było normalne, Harry był chory – chory z miłości.
• • •
hej, zapraszam was na ff, który już jakiś czas temu pojawił się na koncie marixprincess. Piszemy go oczywiście razem we współpracy, więc mam nadzieję, że wam się spodoba - "I want you to be happier" (Larry/Ziall)
I standardowo zapraszam was do swoich prac, bo fajnie byłoby zobaczyć jakieś nowe twarzyczki w komentarzach ^•^
Miłego dnia!
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro