32. Harry uciekaj stamtąd, on cię wykorzysta, nie bądź głupi!
Harry, pocierając delikatnie ramiona przemierzał szybkim krokiem ulice Londynu, żałując, że skusił się na wyjście z domu o godzinie dwudziestej. Nerwowo rozglądał się wokół, mając wrażenie, że ktoś za nim idzie i znowu skończy tak jak ostatnio, kiedy wracał od Zayna. Biorąc drżący wdech, spojrzał kątem oka na zegarek na jego nadgarstku, który wskazywał dwudziestą trzecią - zdecydowanie nigdy więcej nie uda się na spacer w miejsca, w których nigdy nie był. Nie dość, że kilkukrotnie się zgubił to jeszcze znalazł się prawie na drugim końcu miasta.
Mimo wszystko czuł się spełniony i szczęśliwy oderwaniem od rutyny. Poznanie niektórych, prawie zapomnianych zakątków o porze zachodzącego słońca było magicznym doświadczeniem.
Przełykając nerwowo gulę w gardle, wszedł do ciemnej alejki, prowadzącej skrótami na jego osiedle. Nie była to najbezpieczniejsza droga, jednak nie widziało mu się iść godzinę dłużej - jego nogi już odmawiały posłuszeństwa.
Po przejściu kilkunastu metrów nagle zauważył drobną postać, zsuwającą się po ścianie i jęczącą cicho z bólu zaraz po tym jak próbowała stanąć na nogach. Styles w pierwszej chwili cofnął się do tyłu, jednak kiedy przyjrzał się uważnie cierpiącemu mężczyźnie zasłonił sobie usta dłonią i podbiegł bliżej, rzucając się przed nim na kolana.
— Cholera, Louis, co ci się stało? — spytał zaniepokojony, przyglądając się załzawionym oczom starszego oraz jego pokrytych krwią spodniom. Niewyraźne światło pobliskiej latarni idealnie kierowało się na jego ciało, pozwalając zielonookiemu rozeznać się mniej więcej w sytuacji.
— Styles? Skąd ty się tu wziąłeś? — sapnął szatyn, rozglądając się nerwowo w obie strony. W każdej chwili ktoś mógł wyskoczyć zza rogu i ich zaatakować, nie mógł narazić chłopaka na niebezpieczeństwo.
— Wracałem do domu, zresztą nie zmieniaj tematu — mruknął — Chodź, pomogę ci wstać — zaproponował, na co Louis od razu pokiwał głową. Nie chciał się wykrwawić i nie chciał też leżeć tutaj do rana. — Uh, tylko nie wiem czy dam sobie radę — westchnął — Może zadzwonię do Zayna? On jest silniejszy ode mnie i może by bardziej pomógł.
— Nie, nie potrzebny nam Zayn. Musimy tylko dojść do mojego domu, to niedaleko stąd. Damy sobie radę sami — zapewnił.
— Okej, w porządku. Wstawaj — odparł, pomagając wstać szatynowi, który zaraz po podparciu się o ścianę zarzucił rękę za kark bruneta. Harry położył mu dłoń na biodrze, aby było wygodniej go trzymać i ruszył w stronę wyjścia z alejki, starając się iść w miarę szybko, ale nie tak szybko, aby zamęczyć starszego.
— Powiesz mi, co się stało? — spytał z troską, ciesząc się, że ulice świeciły pustkami.
— Lepiej, żebyś nie wiedział — burknął, patrząc przed siebie i próbując nie skupiać się na bólu.
— Lou, proszę — westchnął.
— Zadarły z nami niewłaściwe osoby. Nie drąż temu, nie powiem ci więcej — mruknął, kręcąc głową. Nie mógł wyznać loczkowi całej prawdy, jeśli dowiedziałby się kim jest i czym się zajmuje razem z Niallem cały plan poszedłby w pizdu.
— Jesteś ranny Loueh, muszę wiedzieć, co się stało — westchnął, wkładając kciuk pod jego koszulkę i przejeżdżając delikatnie nim po skórze szatyna — Nie ufasz mi? — uniósł brew. Naprawdę chciał wiedzieć! Nie jego wina, że był ciekawski.
— Sprzeczka o pewną rzecz — odparł, przewracając oczami
— Wiesz, że tę nogę powinien obejrzeć lekarz? — zmienił temat.
— Żadnych lekarzy — warknął, spoglądając na młodszego.
— Dlaczego? Przecież... Louis nie zdajesz sobie sprawy, jakie mogą być tego konsekwencje — uniósł się — Możesz nawet stracić nogę!
— Nie pierwszy i nie ostatni raz jestem w takim stanie — oznajmił — Teraz musimy skręcić w prawo i pierwszy dom po lewej jest mój — pokierował spokojniejszym głosem.
Harry skinął głową i już po kilku minutach stanęli przed wejściem do domu szatyna. Loczek oczywiście nie zamierzał go zostawić a mu pomóc i się nim zająć. Wprowadził go do środka, kiedy tylko zdobył klucze, a następnie posadził w salonie na kanapie, uprzednio zamykając drzwi na zamek.
— Apteczka jest w łazience na końcu korytarza — poinformował cicho, patrząc na bruneta.
— Nie wiem czy dam radę z tym Lou, nie jestem lekarzem ani kimkolwiek kto by się na tym znał — wymamrotał przejęty, idąc po wspomniany wcześniej przedmiot.
— Pomogę ci, powiem co trzeba zrobić — przewrócił oczami szatyn, opierając się o oparcie.
Kiedy loczek wrócił ukucnął przed nogami szatyna, a następnie zdjął mu spodnie do kostek. Skrzywił się, widząc mocno krwawiącą ranę.
— Już się tak nie krzyw tylko mi to opatrz — warknął, patrząc na bruneta ze złością.
— Oh wybacz, że nie jestem lekarzem przyzwyczajonym do takich widoków — oburzył się, otwierając apteczkę.
— Nie musisz mi pomagać jak nie chcesz — odparł, pochylając się tak, że ich twarze niemal się stykały.
Harry uniósł niepewnie głowę do góry, spoglądając w niebieskie tęczówki szatyna i automatycznie przygryzł dolną wargę, zatracając się w ich kolorze. Wiedział, że choćby minęły lata on będzie reagował tak samo - oczy Tomlinsona były piękne, zwłaszcza z takiej odległości.
— Mam coś na twarzy? — uniósł brew, kładąc dłoń na głowie loczka i czochrając go po włosach.
— N-Nie — wymamrotał, spuszczając wzrok i skupiając się na zawartości apteczki. Poczuł jak jego policzki robią się czerwone - na co on liczył? Przecież tamten pocałunek niczego między nimi nie zmienił.
— To kurwa pomóż, bo zaraz się wykrwawię — westchnął, biorąc do ust szmatkę, aby nie krzyczeć zbyt głośno.
Styles przymknął na moment oczy, a następnie skinął głową, zajmując się wszystkim. Wytarł większości krwi, przyglądając się uważnie ranie i dziękując w duchu, że było to jedynie draśnięcie. Jeśli szatyn miałby nabój, ten na pewno by tego nie wyciągnął. Po kilkudziesięciu minutach pełnych jęków i zgłuszonych krzyków bólu, a nawet kilku wylanych łzach, noga Louisa była już odkażona i zszyta. Harry wytarł dłonią pot z czoła, opadając tyłkiem na podłogę i będąc z siebie niebywale dumnym, że dał radę tego dokonać. W gorszych dla szatyna momentach gładził go delikatnie po dłoni, chcąc dodać mu tym otuchy. Cierpienie niebieskookiego było okropne i zielonooki źle czuł się z faktem, że je wywoływał.
— Już po wszystkim — skomentował, posyłając chłopakowi delikatny uśmiech. — Cholerka, już po północy — wymamrotał, spoglądając na zegarek.
— Napisz do mamuśki, że nocujesz u Zayna — wzruszył ramionami — Niech Malik cię kryje. Zostaniesz u mnie na noc — poinformował, podnosząc się powoli z kanapy. Nie chciał by młodszy szedł, bo tak mógł zdobyć jeszcze bardziej jego zaufanie. — Jutro i tak nie idziemy do szkoły, więc nic nie stracisz.
— Siedź — podniósł się i położył ręce na jego ramionach, sprowadzając go na kanapę — Nie powinieneś jeszcze chodzić, to wszystko jest świeże — westchnął — Nie chcę ci siedzieć na głowie, lepiej jak wrócę do siebie — dodał, zagryzając wnętrze policzka.
— Prześpisz się na łóżku, ja zostanę tu na kanapie — powiedział, ciągnąc młodszego, aby usiadł na kanapie.
— Na łóżku powinno być ci wygodniej — odparł, siadając posłusznie obok — Czy... Czy tylko ty zostałeś ranny? — spytał niepewnie.
— Parę osób również, ale spokojnie, dali sobie pewnie radę — westchnął, odchylając głowę do tyłu by spojrzeć w sufit. Nie był pewny, czy słowa które wypowiedział były prawdą. Równie dobrze ludzie, którzy z nim byli mogli leżeć, gdzieś martwi — Muszę dostać się do łazienki, pomożesz?
— Oczywiście — skinął głową, pomagając chłopakowi wstać, a następnie ruszył z nim do łazienki. Starał się trzymać go tak, aby szatyn nie stawał jeszcze na lewej nodze. Żałował, że nie był na tyle silny, aby go po prostu podnieść i zanieść. — Na pewno mogę tutaj zostać? — spytał.
— Tak, tylko przynieś mi z pokoju, jakieś czyste bokserki i bluzkę. Przy okazji weź coś dla siebie, a ja wezmę w tym czasie szybki prysznic — powiedział, opierając się o umywalkę. Kiedy utrzymał równowagę zdjął swoją koszulkę.
— Um, dasz sobie radę? — odwrócił wzrok Harry — Może ci j-jakoś pomóc?
— Chcesz mnie umyć? — spytał, unosząc brew.
— N-Nie — zaprzeczył od razu — Znaczy... jeśli nie poradzisz sobie to mogę to zrobić... W sensie, nie chcę, żebyś się męczył i żeby cię bolało — dukał z czerwonymi policzkami.
— Dam radę sam, idź lepiej po moje ubrania — zaśmiał się starszy, kręcąc głową i zaczynając zdejmować swoje bokserki.
Harry pokiwał głową, wychodząc szybko z pomieszczenia, a następnie kierując się do pokoju Louisa i wybierając pierwsze, lepsze ubrania. Dziwnie było mu grzebać w nie swoich rzeczach. Po kilku minutach wrócił pod drzwi łazienki i zapukał, nie chcąc zaskoczyć niebieskookiego swoim nagłym wejściem.
— Mam ubrania — mruknął.
— Daj, ubiorę się i pomożesz mi zejść do salonu. Potem pójdziesz się myć — powiedział, przegryzając wargę, stając przed lustrem i zakrywając się ręcznikiem.
Styles wszedł do pomieszczenia i podał ciuchy w ręce Tomlinsona, a następnie wyszedł, zostawiając go na dłuższą chwilę by mógł się ubrać. Kiedy został poinformowany, że Louis jest w pełni ubrany, ponownie przekroczył próg łazienki i chwycił starszego, pomagając mu w przedostaniu się do jego sypialni.
— Nie myśl, że będziesz spał na kanapie — mruknął, sadzając chłopaka na łóżku.
— Idź się umyj, porozmawiamy o tym jak wrócisz — prychnął, kładąc się na plecach.
Zielonooki, zgarniając z szafki wcześniej wyciągnięte ubrania, skierował się do łazienki, w której zamknął się na klucz. Zanim rozebrał się, wyciągnął telefon z kieszeni i zadzwonił do Zayna, który odebrał widocznie niezadowolony z nocnej pobudki.
— Hej Zee, przepraszam, że cię budzę, ale musisz mnie kryć przed mamą — wyjaśnił krótko.
— Z jakiego to powodu? — jęknął cicho, ledwo łącząc fakty. Nie lubił, kiedy ktoś budził go w środku nocy.
— Cóż... zostaję na noc u Louisa, bo nie bardzo uśmiecha mi się wracanie do domu o tej porze, a mama ciebie lubi i ci ufa i szybciej pozwoliłaby mi u ciebie nocować niż u kogoś kogo widziała raz na oczy. Rozumiesz, prawda? — wytłumaczył.
— Co kurwa?! — rozbudził się momentalnie — Co ty robisz u Tomlinsona? Harry uciekaj stamtąd, on cię wykorzysta, nie bądź głupi! To, że obsypuje cię słodkimi słówkami, nie znaczy, że myśli tak poważnie — burknął oburzony Zayn, nie chcąc, aby jego przyjaciel został zraniony.
— Zayn, przestań — burknął Harry — Lou jest ranny i... trudno mu się przemieszczać po domu i mu pomagam, nie jestem głupi — wymamrotał, przymykając oczy.
— Ranny? Czemu jest ranny? — zdziwił się.
— Nie wiem zbyt wiele — ściszył głos — Wiem, że była jakaś strzelanina, znalazłem go w ciemnej uliczce, krwawiącej, podobno było więcej rannych. Jacyś ludzie z nimi zadarli, Louis nie chce mi nic powiedzieć — dodał przejęty.
— Kurwa, wiedziałem — burknął bardziej do siebie, podejrzewając, że jeśli Louis został zraniony to Niall tak samo. W końcu pojechali, gdzieś razem, a skoro było więcej ofiar możliwym było, że jedną z nich był Horan — Okej, będę cię krył, ale uważaj na siebie — dodał.
— Jasne, Zee, dobranoc, dziękuję — uśmiechnął się, rozłączając.
Chwilę później zadzwonił do swojej rodzicielki i z bólem serca okłamał ją, mówiąc, że zasiedział się u Zayna i przeprasza za brak kontaktu. Anne wydawała się zmartwiona i nieco przygnębiona, przez co Harry poczuł się jeszcze gorzej. Nie chciał, aby jego mama cierpiała z jego winy. Mógł wcześniej do niej zadzwonić i dać jej spokojnie spać. Po krótkiej konwersacji zielonooki rozłączył się, wchodząc pod prysznic, z którego wyszedł po piętnastu minutach. W pełni ubrany wrócił do pokoju Louisa, który siedział na łóżku, uśmiechając się zadziornie w jego stronę.
— Dobrze wyglądasz w moich ciuchach — stwierdził szczerze, oblizując dolną wargę i lustrując młodszego wzrokiem.
Harry zarumienił się delikatnie, przegryzając wnętrze policzka.
— To chyba dobrze — wymamrotał, siadając na brzegu łóżka.
— Dobra, ty śpisz tu, ja śpię w salonie — zmienił temat.
— Nie ma mowy — pokręcił głową — Ty śpisz tu. Jesteś poszkodowany, a na dodatek to twoje mieszkanie.
— Właśnie, moje, więc ja tutaj rządzę — odparł z uśmiechem.
— Louis, nie sprzeczaj się ze mną! — niemal pisnął — Śpisz tutaj i koniec tematu — fuknął.
Szatyn uśmiechnął się szeroko, wciągając loczka na swoje prawe kolano, uważając oczywiście na zranioną nogę. Spojrzał w zielone oczy, mówiąc:
— Najwidoczniej się nie dogadamy, ale co powiesz na rozejm? — uniósł brew — Śpijmy tutaj razem — po tych słowach wpił się w usta Stylesa, który sapnął, oddając zaskoczony pocałunek i przymykając oczy, chcąc czerpać z ich zbliżenia jak najwięcej przyjemności. Ujął dłonią jego policzek, niepewnie zaczynając gładzić go kciukiem.
Uczucie warg szatyna na tych swoich było jedną ze wspanialszych rzeczy, które nastolatek doświadczył w swoim życiu. Jego serce przyspieszyło, a w podbrzuszu poczuł dziwne łaskotanie, które towarzyszyło mu praktycznie ciągle w obecności starszego. Louis umiejscowił dłonie na talii chłopaka, przyciągając go tym najbliżej siebie, a następnie zaczął rękoma jeździć po jego bokach, mrucząc cicho z zadowolenia. Nie mógł siebie sam oszukiwać - brunet był dobry w całowaniu.
— Lou — odsunął się, patrząc w niebieskie oczy — Mieliśmy iść spać — szepnął, bojąc się, że pójdzie to za daleko. Mimo wszystko, gdzieś z tyłu swojej głowy paliła mu się czerwona lampka, krzycząca, że szatyn chce go tylko wykorzystać.
— Dobry pomysł, skarbie — szepnął cicho z zamkniętymi oczami. Cmoknął go ostatni raz w usta, a Harry zsunął się z nóg starszego, uśmiechając delikatnie pod nosem. Czuł się tak cholernie szczęśliwy.
— Miejsca starczy dla nas dwojga — uśmiechnął się szeroko, podsuwając tak by móc położyć głowę na poduszce.
— W porządku — skinął, gasząc światło, a następnie kładąc się na łóżku obok szatyna. Nie wiedział, jaką odległość powinien zachować, dlatego przysunął się do samego brzegu.
— Dobranoc — mruknął cicho szatyn, obejmując loczka od tyłu i zamykając oczy.
— Dobranoc — szepnął, uśmiechając się delikatnie i wtulając w ciało chłopaka. Mogła to byś jego jedyna okazja na spanie z Louisem w łóżku, więc pragnął wykorzystać ją jak najlepiej.
• • •
zapraszam was na nowe ff "Bénéfice pur" (zouis, ziall, larry), które pojawiło się wczoraj na moim profilu. będzie ciekawie, obiecuję!
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro