Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

32. Harry uciekaj stamtąd, on cię wykorzysta, nie bądź głupi!

  Harry, pocierając delikatnie ramiona przemierzał szybkim krokiem ulice Londynu, żałując, że skusił się na wyjście z domu o godzinie dwudziestej. Nerwowo rozglądał się wokół, mając wrażenie, że ktoś za nim idzie i znowu skończy tak jak ostatnio, kiedy wracał od Zayna. Biorąc drżący wdech, spojrzał kątem oka na zegarek na jego nadgarstku, który wskazywał dwudziestą trzecią - zdecydowanie nigdy więcej nie uda się na spacer w miejsca, w których nigdy nie był. Nie dość, że kilkukrotnie się zgubił to jeszcze znalazł się prawie na drugim końcu miasta. 

  Mimo wszystko czuł się spełniony i szczęśliwy oderwaniem od rutyny. Poznanie niektórych, prawie zapomnianych zakątków o porze zachodzącego słońca było magicznym doświadczeniem. 

  Przełykając nerwowo gulę w gardle, wszedł do ciemnej alejki, prowadzącej skrótami na jego osiedle. Nie była to najbezpieczniejsza droga, jednak nie widziało mu się iść godzinę dłużej - jego nogi już odmawiały posłuszeństwa. 

  Po przejściu kilkunastu metrów nagle zauważył drobną postać, zsuwającą się po ścianie i jęczącą cicho z bólu zaraz po tym jak próbowała stanąć na nogach. Styles w pierwszej chwili cofnął się do tyłu, jednak kiedy przyjrzał się uważnie cierpiącemu mężczyźnie zasłonił sobie usta dłonią i podbiegł bliżej, rzucając się przed nim na kolana.

  — Cholera, Louis, co ci się stało? — spytał zaniepokojony, przyglądając się załzawionym oczom starszego oraz jego pokrytych krwią spodniom. Niewyraźne światło pobliskiej latarni idealnie kierowało się na jego ciało, pozwalając zielonookiemu rozeznać się mniej więcej w sytuacji. 

  — Styles? Skąd ty się tu wziąłeś? — sapnął szatyn, rozglądając się nerwowo w obie strony. W każdej chwili ktoś mógł wyskoczyć zza rogu i ich zaatakować, nie mógł narazić chłopaka na niebezpieczeństwo. 

  — Wracałem do domu, zresztą nie zmieniaj tematu — mruknął — Chodź, pomogę ci wstać — zaproponował, na co Louis od razu pokiwał głową. Nie chciał się wykrwawić i nie chciał też leżeć tutaj do rana. — Uh, tylko nie wiem czy dam sobie radę — westchnął — Może zadzwonię do Zayna? On jest silniejszy ode mnie i może by bardziej pomógł.

  — Nie, nie potrzebny nam Zayn. Musimy tylko dojść do mojego domu, to niedaleko stąd. Damy sobie radę sami — zapewnił. 

  — Okej, w porządku. Wstawaj — odparł, pomagając wstać szatynowi, który zaraz po podparciu się o ścianę zarzucił rękę za kark bruneta. Harry położył mu dłoń na biodrze, aby było wygodniej go trzymać i ruszył w stronę wyjścia z alejki, starając się iść w miarę szybko, ale nie tak szybko, aby zamęczyć starszego.

  — Powiesz mi, co się stało? — spytał z troską, ciesząc się, że ulice świeciły pustkami. 

  — Lepiej, żebyś nie wiedział — burknął, patrząc przed siebie i próbując nie skupiać się na bólu.

  — Lou, proszę — westchnął.

  — Zadarły z nami niewłaściwe osoby. Nie drąż temu, nie powiem ci więcej — mruknął, kręcąc głową. Nie mógł wyznać loczkowi całej prawdy, jeśli dowiedziałby się kim jest i czym się zajmuje razem z Niallem cały plan poszedłby w pizdu.

  — Jesteś ranny Loueh, muszę wiedzieć, co się stało — westchnął, wkładając kciuk pod jego koszulkę i przejeżdżając delikatnie nim po skórze szatyna — Nie ufasz mi? — uniósł brew. Naprawdę chciał wiedzieć! Nie jego wina, że był ciekawski.

  — Sprzeczka o pewną rzecz — odparł, przewracając oczami

  — Wiesz, że tę nogę powinien obejrzeć lekarz? — zmienił temat.

  — Żadnych lekarzy — warknął, spoglądając na młodszego.

  — Dlaczego? Przecież... Louis nie zdajesz sobie sprawy, jakie mogą być tego konsekwencje — uniósł się — Możesz nawet stracić nogę!

  — Nie pierwszy i nie ostatni raz jestem w takim stanie — oznajmił — Teraz musimy skręcić w prawo i pierwszy dom po lewej jest mój — pokierował spokojniejszym głosem.

  Harry skinął głową i już po kilku minutach stanęli przed wejściem do domu szatyna. Loczek oczywiście nie zamierzał go zostawić a mu pomóc i się nim zająć. Wprowadził go do środka, kiedy tylko zdobył klucze, a następnie posadził w salonie na kanapie, uprzednio zamykając drzwi na zamek.

  — Apteczka jest w łazience na końcu korytarza — poinformował cicho, patrząc na bruneta.

  — Nie wiem czy dam radę z tym Lou, nie jestem lekarzem ani kimkolwiek kto by się na tym znał — wymamrotał przejęty, idąc po wspomniany wcześniej przedmiot.

  — Pomogę ci, powiem co trzeba zrobić — przewrócił oczami szatyn, opierając się o oparcie.

  Kiedy loczek wrócił ukucnął przed nogami szatyna, a następnie zdjął mu spodnie do kostek. Skrzywił się, widząc mocno krwawiącą ranę.

  — Już się tak nie krzyw tylko mi to opatrz — warknął, patrząc na bruneta ze złością.

  — Oh wybacz, że nie jestem lekarzem przyzwyczajonym do takich widoków — oburzył się, otwierając apteczkę.

  — Nie musisz mi pomagać jak nie chcesz — odparł, pochylając się tak, że ich twarze niemal się stykały.

  Harry uniósł niepewnie głowę do góry, spoglądając w niebieskie tęczówki szatyna i automatycznie przygryzł dolną wargę, zatracając się w ich kolorze. Wiedział, że choćby minęły lata on będzie reagował tak samo - oczy Tomlinsona były piękne, zwłaszcza z takiej odległości.

  — Mam coś na twarzy? — uniósł brew, kładąc dłoń na głowie loczka i czochrając go po włosach.

  — N-Nie — wymamrotał, spuszczając wzrok i skupiając się na zawartości apteczki. Poczuł jak jego policzki robią się czerwone - na co on liczył? Przecież tamten pocałunek niczego między nimi nie zmienił.

  — To kurwa pomóż, bo zaraz się wykrwawię — westchnął, biorąc do ust szmatkę, aby nie krzyczeć zbyt głośno.

  Styles przymknął na moment oczy, a następnie skinął głową, zajmując się wszystkim. Wytarł większości krwi, przyglądając się uważnie ranie i dziękując w duchu, że było to jedynie draśnięcie. Jeśli szatyn miałby nabój, ten na pewno by tego nie wyciągnął. Po kilkudziesięciu minutach pełnych jęków i zgłuszonych krzyków bólu, a nawet kilku wylanych łzach, noga Louisa była już odkażona i zszyta. Harry wytarł dłonią pot z czoła, opadając tyłkiem na podłogę i będąc z siebie niebywale dumnym, że dał radę tego dokonać. W gorszych dla szatyna momentach gładził go delikatnie po dłoni, chcąc dodać mu tym otuchy. Cierpienie niebieskookiego było okropne i zielonooki źle czuł się z faktem, że je wywoływał.

  — Już po wszystkim — skomentował, posyłając chłopakowi delikatny uśmiech. — Cholerka, już po północy — wymamrotał, spoglądając na zegarek.

  — Napisz do mamuśki, że nocujesz u Zayna — wzruszył ramionami — Niech Malik cię kryje. Zostaniesz u mnie na noc — poinformował, podnosząc się powoli z kanapy. Nie chciał by młodszy szedł, bo tak mógł zdobyć jeszcze bardziej jego zaufanie. — Jutro i tak nie idziemy do szkoły, więc nic nie stracisz.

  — Siedź — podniósł się i położył ręce na jego ramionach, sprowadzając go na kanapę — Nie powinieneś jeszcze chodzić, to wszystko jest świeże — westchnął — Nie chcę ci siedzieć na głowie, lepiej jak wrócę do siebie — dodał, zagryzając wnętrze policzka.

  — Prześpisz się na łóżku, ja zostanę tu na kanapie — powiedział, ciągnąc młodszego, aby usiadł na kanapie. 

  — Na łóżku powinno być ci wygodniej — odparł, siadając posłusznie obok — Czy... Czy tylko ty zostałeś ranny? — spytał niepewnie.

  — Parę osób również, ale spokojnie, dali sobie pewnie radę — westchnął, odchylając głowę do tyłu by spojrzeć w sufit. Nie był pewny, czy słowa które wypowiedział były prawdą. Równie dobrze ludzie, którzy z nim byli mogli leżeć, gdzieś martwi — Muszę dostać się do łazienki, pomożesz?

  — Oczywiście — skinął głową, pomagając chłopakowi wstać, a następnie ruszył z nim do łazienki. Starał się trzymać go tak, aby szatyn nie stawał jeszcze na lewej nodze. Żałował, że nie był na tyle silny, aby go po prostu podnieść i zanieść. — Na pewno mogę tutaj zostać? — spytał.

  — Tak, tylko przynieś mi z pokoju, jakieś czyste bokserki i bluzkę. Przy okazji weź coś dla siebie, a ja wezmę w tym czasie szybki prysznic — powiedział, opierając się o umywalkę. Kiedy utrzymał równowagę zdjął swoją koszulkę. 

  — Um, dasz sobie radę? — odwrócił wzrok Harry — Może ci j-jakoś pomóc?

  — Chcesz mnie umyć? — spytał, unosząc brew. 

  — N-Nie — zaprzeczył od razu — Znaczy... jeśli nie poradzisz sobie to mogę to zrobić... W sensie, nie chcę, żebyś się męczył i żeby cię bolało — dukał z czerwonymi policzkami.

  — Dam radę sam, idź lepiej po moje ubrania — zaśmiał się starszy, kręcąc głową i zaczynając zdejmować swoje bokserki.

  Harry pokiwał głową, wychodząc szybko z pomieszczenia, a następnie kierując się do pokoju Louisa i wybierając pierwsze, lepsze ubrania. Dziwnie było mu grzebać w nie swoich rzeczach. Po kilku minutach wrócił pod drzwi łazienki i zapukał, nie chcąc zaskoczyć niebieskookiego swoim nagłym wejściem.

  — Mam ubrania — mruknął.

  — Daj, ubiorę się i pomożesz mi zejść do salonu. Potem pójdziesz się myć — powiedział, przegryzając wargę, stając przed lustrem i zakrywając się ręcznikiem.

  Styles wszedł do pomieszczenia i podał ciuchy w ręce Tomlinsona, a następnie wyszedł, zostawiając go na dłuższą chwilę by mógł się ubrać. Kiedy został poinformowany, że Louis jest w pełni ubrany, ponownie przekroczył próg łazienki i chwycił starszego, pomagając mu w przedostaniu się do jego sypialni.

  — Nie myśl, że będziesz spał na kanapie — mruknął, sadzając chłopaka na łóżku.

  — Idź się umyj, porozmawiamy o tym jak wrócisz — prychnął, kładąc się na plecach. 

  Zielonooki, zgarniając z szafki wcześniej wyciągnięte ubrania, skierował się do łazienki, w której zamknął się na klucz. Zanim rozebrał się, wyciągnął telefon z kieszeni i zadzwonił do Zayna, który odebrał widocznie niezadowolony z nocnej pobudki.

  — Hej Zee, przepraszam, że cię budzę, ale musisz mnie kryć przed mamą — wyjaśnił krótko.

  — Z jakiego to powodu? — jęknął cicho, ledwo łącząc fakty. Nie lubił, kiedy ktoś budził go w środku nocy. 

  — Cóż... zostaję na noc u Louisa, bo nie bardzo uśmiecha mi się wracanie do domu o tej porze, a mama ciebie lubi i ci ufa i szybciej pozwoliłaby mi u ciebie nocować niż u kogoś kogo widziała raz na oczy. Rozumiesz, prawda? — wytłumaczył.

  — Co kurwa?! — rozbudził się momentalnie — Co ty robisz u Tomlinsona? Harry uciekaj stamtąd, on cię wykorzysta, nie bądź głupi! To, że obsypuje cię słodkimi słówkami, nie znaczy, że myśli tak poważnie — burknął oburzony Zayn, nie chcąc, aby jego przyjaciel został zraniony.

  — Zayn, przestań — burknął Harry — Lou jest ranny i... trudno mu się przemieszczać po domu i mu pomagam, nie jestem głupi — wymamrotał, przymykając oczy.

  — Ranny? Czemu jest ranny? — zdziwił się. 

  — Nie wiem zbyt wiele — ściszył głos — Wiem, że była jakaś strzelanina, znalazłem go w ciemnej uliczce, krwawiącej, podobno było więcej rannych. Jacyś ludzie z nimi zadarli, Louis nie chce mi nic powiedzieć — dodał przejęty.

  — Kurwa, wiedziałem — burknął bardziej do siebie, podejrzewając, że jeśli Louis został zraniony to Niall tak samo. W końcu pojechali, gdzieś razem, a skoro było więcej ofiar możliwym było, że jedną z nich był Horan — Okej, będę cię krył, ale uważaj na siebie — dodał. 

  — Jasne, Zee, dobranoc, dziękuję — uśmiechnął się, rozłączając.

  Chwilę później zadzwonił do swojej rodzicielki i z bólem serca okłamał ją, mówiąc, że zasiedział się u Zayna i przeprasza za brak kontaktu. Anne wydawała się zmartwiona i nieco przygnębiona, przez co Harry poczuł się jeszcze gorzej. Nie chciał, aby jego mama cierpiała z jego winy. Mógł wcześniej do niej zadzwonić i dać jej spokojnie spać. Po krótkiej konwersacji zielonooki rozłączył się, wchodząc pod prysznic, z którego wyszedł po piętnastu minutach. W pełni ubrany wrócił do pokoju Louisa, który siedział na łóżku, uśmiechając się zadziornie w jego stronę. 

  — Dobrze wyglądasz w moich ciuchach — stwierdził szczerze, oblizując dolną wargę i lustrując młodszego wzrokiem. 

  Harry zarumienił się delikatnie, przegryzając wnętrze policzka.

  — To chyba dobrze — wymamrotał, siadając na brzegu łóżka.

  — Dobra, ty śpisz tu, ja śpię w salonie — zmienił temat. 

  — Nie ma mowy — pokręcił głową — Ty śpisz tu. Jesteś poszkodowany, a na dodatek to twoje mieszkanie.

  — Właśnie, moje, więc ja tutaj rządzę — odparł z uśmiechem. 

  — Louis, nie sprzeczaj się ze mną! — niemal pisnął — Śpisz tutaj i koniec tematu — fuknął.

  Szatyn uśmiechnął się szeroko, wciągając loczka na swoje prawe kolano, uważając oczywiście na zranioną nogę. Spojrzał w zielone oczy, mówiąc: 

  — Najwidoczniej się nie dogadamy, ale co powiesz na rozejm? — uniósł brew — Śpijmy tutaj razem — po tych słowach wpił się w usta Stylesa, który sapnął, oddając zaskoczony pocałunek i przymykając oczy, chcąc czerpać z ich zbliżenia jak najwięcej przyjemności. Ujął dłonią jego policzek, niepewnie zaczynając gładzić go kciukiem.

  Uczucie warg szatyna na tych swoich było jedną ze wspanialszych rzeczy, które nastolatek doświadczył w swoim życiu. Jego serce przyspieszyło, a w podbrzuszu poczuł dziwne łaskotanie, które towarzyszyło mu praktycznie ciągle w obecności starszego. Louis umiejscowił dłonie na talii chłopaka, przyciągając go tym najbliżej siebie, a następnie zaczął rękoma jeździć po jego bokach, mrucząc cicho z zadowolenia. Nie mógł siebie sam oszukiwać - brunet był dobry w całowaniu.

  — Lou — odsunął się, patrząc w niebieskie oczy — Mieliśmy iść spać — szepnął, bojąc się, że pójdzie to za daleko. Mimo wszystko, gdzieś z tyłu swojej głowy paliła mu się czerwona lampka, krzycząca, że szatyn chce go tylko wykorzystać.

  — Dobry pomysł, skarbie — szepnął cicho z zamkniętymi oczami. Cmoknął go ostatni raz w usta, a Harry zsunął się z nóg starszego, uśmiechając delikatnie pod nosem. Czuł się tak cholernie szczęśliwy.

  — Miejsca starczy dla nas dwojga — uśmiechnął się szeroko, podsuwając tak by móc położyć głowę na poduszce.

  — W porządku — skinął, gasząc światło, a następnie kładąc się na łóżku obok szatyna. Nie wiedział, jaką odległość powinien zachować, dlatego przysunął się do samego brzegu.

  — Dobranoc — mruknął cicho szatyn, obejmując loczka od tyłu i zamykając oczy.

  — Dobranoc — szepnął, uśmiechając się delikatnie i wtulając w ciało chłopaka. Mogła to byś jego jedyna okazja na spanie z Louisem w łóżku, więc pragnął wykorzystać ją jak najlepiej.

•  •  •

zapraszam was na nowe ff "Bénéfice pur" (zouis, ziall, larry), które pojawiło się wczoraj na moim profilu. będzie ciekawie, obiecuję!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro