13. Pobiegniesz za nim jak pies za swoim panem?
Harry westchnął cicho, wchodząc do szatni przed wychowaniem fizycznym i podszedł do swojej szafki, otwierając ją powoli. Cieszył się chwilą spokoju, gdyż pomieszczenie, w którym się znajdował, było całkowicie puste.
Nienawidził wf'u, bardziej niż czegokolwiek innego. Nie był dobry w żadnym sporcie, jedynie co potrafił to siedzieć bezczynnie na ławce. Jego drobna postura do niczego się nie nadawała. W przeciwieństwie do swoich kolegów z klasy, Styles był chucherkiem.
Kiedy, z ciężkim westchnieniem, zdjął jednolitą, granatową bluzę do pomieszczenia wszedł Mike - chłopak z jego klasy, który próbował naśladować Tomlinsona i Horana w prześladowaniu go. Oczywiście, nie bardzo mu to wychodziło, co było loczkowi zdecydowanie na rękę. Mike zgrywał groźnego, byleby zyskać szacunek w oczach dwójki, nastoletnich dilerów. Tak naprawdę był jedynie zwykłym frajerem, sypiącym naokoło kasą i pragnącym uwagi od swoich rówieśników.
Styles, widząc kątem oka dobrze znanego mu chłopaka wzdrygnął się nieznacznie, szybkim ruchem naciągając na swoją klatkę piersiową białą koszulkę. Nie chciał wysłuchiwać drwin na temat swojej drobnej postury.
— O nasz maluszek chowa swój brzuszek — zaśmiał się kpiąco, powoli podchodząc do zielonookiego.
Styles przygryzł wnętrze policzka, czując jak zaczynają trząść się jego nogi. Bał się, cholernie się bał, zwłaszcza, że w szatni byli całkowicie sami. Harry modlił się w duchu, aby Zayn jak najszybciej przyszedł do szatni i obronił go przed chłopakiem. Bez niego znów poczuł się taki bezbronny i malutki.
— Zostaw mnie... Proszę — szepnął, cofając się powoli do tyłu. Odzwyczaił się od uczucia bólu i nie chciał na nowo się z nim zapoznawać. Odpowiadał mu stan, w którym na jego ciele nie pojawiały się nowe siniaki i naprawdę nie odczuwał potrzeby zmienia go.
— Dlaczego miałbym? Horan i Tomlinson wystarczająco dużo dali ci swobody w ostatnich dniach, trzeba nadrobić straty — odparł, pchając Harry'ego na metalową szafkę. Chwilę później chwycił mocno za kołnierzyk jego białej koszulki.
— Przestań — wysapał cicho, przymykając oczy.
Kiedy Mike miał już unieść dłoń, aby chwycić nią policzek młodszego, do pomieszczenia ktoś wszedł. Początkowo starszy chłopak nic sobie z tego nie robił, jednak usłyszawszy znajomy głos odsunął się natychmiastowo od loczka.
— Jakiś problem? — niemal warknął Louis, opierając się o ścianę z założonymi na klatkę piersiową ramionami.
— Pokazuje tylko temu chłopakowi, gdzie jego miejsce – odparł dumnie. Tydzień temu Tomlinson pogratulował mu uderzenia Harry'ego w brzuch, dlatego Mike postanowił podłapać zajawkę na dręczenie kędzierzawego.
— Zaraz ja pokażę tobie, gdzie jest twoje miejsce i uwierz, że nie będzie to miłe doznanie z twojej strony — burknął, podchodząc bliżej dwójki.
— Przecież to tylko Styles! — oburzył się blondyn, kładąc ręce na swoje biodra. Nie rozumiał w tym momencie niebieskookiego.
— Śmiesz mi się stawiać? — uniósł brew, pchając go mocno na ścianę.
— Nie no coś ty — odpowiedział szybko, zaraz niemal wybiegając z szatni. Harry przymknął oczy, zsuwając się na podłogę i czekając na ruch ze strony szatyna.
Louis prychnął pod nosem, kucając zaraz przy zielonookim.
— Jesteś cały? — spytał, kładąc dłoń na jego kolanie.
— Chyba... Chyba tak — wymamrotał pod nosem, spoglądając na swojego bohatera. Tak, mógł uznać Tomlinsona za swojego wybawiciela, gdyż po raz kolejny ratował go przed nieprzyjemnościami.
— Przebierz się teraz na spokojnie, przypilnuję, aby nikt nie wszedł — poinformował, unosząc lekko kącik ust do góry.
— N-No dobrze — wymamrotał cicho, wstając i ruszając do swojej szafki, znajdującej się nieopodal.
Louis odprowadził loczka wzrokiem, opierając się plecami o zimną ścianę. Zagryzł lekko wargę, zastanawiając się jak ma rozegrać dalej sytuację, aby uzyskać zaufanie młodszego. Cieszył się, że w porę wszedł do szatni i obronił zielonookiego przed Mike'iem, na pewno w ten sposób ponownie u niego zaplusował. Po dłuższym namyśle Tomlinson stwierdził, że częściowo będzie realizował własny plan, dbając przy tym, aby ten Nialla nie zszedł na boczny tor. Nie mógł zawieść przyjaciela, bo w gruncie rzeczy to właśnie szatyn i jego działania miały tutaj największe znaczenie.
— Możesz mi podać mój dezodorant? Wypadł mi, kiedy tamten na mnie naskoczył — powiedział, wskazując na puszkę, leżącą parę centymetrów od nogi szatyna.
Szatyn skinął głową, podnosząc przedmiot i podając go Stylesowi. Będąc blisko niego mógł dokładniej przyjrzeć się jego twarzy, nigdy wcześniej bowiem nie zwracał uwagi na drobne detale, znajdujące się na niej.
— Dziękuje — szepnął cicho, odbierając swoją własność. Użył jej, a następnie wrzucił puszkę do szafki, którą po dłuższej chwili zamknął. Musiał jeszcze zmienić spodnie, jednak nie chciał robić tego przy szatynie.
Harry odwrócił się niepewnie w kierunku Louisa, chcąc delikatnie przekazać mu, aby odwrócił się bądź zostawił go na chwilę samego, jednakże Tomlinson uprzedził go, zaczynając mówić spokojnym, nieco rozbawionym tonem.
— Skoro już drugi raz cię uratowałem to... co dostanę w zamian tym razem? — uniósł brew, patrząc na Harry'ego, na którego twarzy z każdą kolejną sekundą malowało się coraz to większe zdziwienie. Zaraz zmniejszył między nimi odległość, kładąc swoją dłoń na drzwiczkach szafki, w taki sposób, że znajdowała się ona zaledwie kilkanaście milimetrów od głowy Stylesa, którego ciało, do bliskiego spotkania z rządkiem metalowych skrytek, dzieliło jeszcze kilka centymetrów — Wcześniej były czekoladki i buziak w policzek to teraz bukiet kwiatów i całus w usta? — wyszczerzył się, patrząc na młodszego.
Loczek zarumienił się, nie wiedząc co odpowiedzieć. Gdyby ktoś kilka dni wcześniej powiedział mu, że Louis diametralnie zmieni do niego swoje podejście i zacznie być dla niego miły to zdecydowanie wyśmiałby tę osobę bez najmniejszego wahania. Obecna sytuacja była wręcz nierealna i Styles obawiał się, że za chwilę obudzi się we własnym łóżku.
Z tyłu głowy zielonookiego istniała jednak obawa, że Tomlinson równie dobrze mógł kpić sobie z jego zachowania i swoimi tekstami chciał wprawiać Stylesa w zażenowanie i lekkie wyrzuty sumienia, że posunął się do czegoś takiego. Brunet spuścił nieznacznie wzrok na swoje buty, cofając się całkowicie do tyłu, wpadając plecami na metalową powierzchnię. Nie miał nawet jak uciec, gdyż chwilę później druga ręka Louisa znalazła się tuż przy jego głowie, odcinając mu drogę ucieczki.
— Odebrało ci mowę? Wcześniej nie wydawałeś się być taki nieśmiały — mruknął.
— Ja... Ja... Dobrze kupię ci te kwiaty — powiedział cicho, patrząc dalej w dół. Wiedział, że szybko uległ i nawet przez myśl mu nie przeszło dyskutowanie ze starszym. Nie wiedział, co planował i czy pod tym wszystkim nie krył się jakiś podstęp. Wolał być ostrożny i nie narażać się na gniew niebieskookiego.
— A buziaka też dostanę? — roześmiał się, nie mogąc uwierzyć w uległość chłopaka. Byłby w stanie zrobić wszystko o co ten by tylko poprosił, a raczej zażądał.
Brunet podniósł wzrok patrząc na szatyna z lekkim strachem. Miał oddać mu pierwszy pocałunek? Osobie, która się nad nim znęcała?
— To jak Harry? — spytał, zaczynając przejeżdżać nosem po zaczerwienionym policzku chłopaka. Uwielbiał się nim bawić, sprawiać, że ten nie wiedział jak reagować. — Przecież obydwaj wiemy, że tego chcesz.
— K-kwiaty tak, ale... Ale nie całuje się z kimś kogoś ledwo znam — wymamrotał cicho.
— Nawet ze mną? — odsunął się, lewą dłonią, chwytając go za szczękę. Nie mocno, ale tak, aby ten spojrzał na niego.
— Em... — wymamrotał, patrząc niepewnie na Louisa, a kiedy ten zaczął się do niego przybliżać westchnął cicho. Do nozdrzy loczka zaczął docierać zapach papierosów, pomieszanych z miętową gumą do żucia.
Loczek przymknął oczy, zaciskając mocno pięści, nie wiedząc czego się spodziewać. Zdecydowanie nie tak wyobrażał sobie swój pierwszy pocałunek, liczył na bardziej romantyczne miejsce, na przykład jezioro, rozgwieżdżone niebo, on i jego potencjalna druga połówka, a tymczasem był przyciskany do swojej szafki w szatni przez Louisa Tomlinsona, o którym śnił niemal każdej nocy. Zielonooki nie umiał myśleć logicznie w jego obecności, zwłaszcza, jeśli czuł już jego oddech na swoich ustach. Nie byłby w stanie odepchnąć szatyna nawet, jeśli ten bez wcześniejszego pozwolenia bądź droczenia się, by go pocałował. Gdzieś w głębi duszy cieszył się z takiego rozwoju sytuacji.
Piękny moment, w którym niewiele brakowało, aby wargi Tomlinsona musnęły te Harry'ego, przerwał dźwięk otwieranych drzwi i głośne chrząknięcia, dobrze znanego Stylesowi chłopaka. Niebieskooki odwrócił głowę w stronę wejścia, a następnie zacisnął usta w cienką linię, gdy zobaczył Zayna Malika, niemal mordującego go wzrokiem.
— Harry, musimy porozmawiać — powiedział stanowczo, zakładając ręce na klatkę piersiową i unosząc brew. Nie mógł uwierzyć, że niewiele brakowało, aby przyłapał swojego przyjaciela i Tomlinsona na całowaniu.
— Twój przyjaciel jest zajęty, nie widzisz? — prychnął, odsuwając się kilka kroków do tyłu.
— Harold — burknął niezadowolony, ruszając do wyjścia i pokazując do Stylesa, że ma ruszyć za nim.
— Pobiegniesz za nim jak pies za swoim panem? — uniósł brew, patrząc na młodszego — Nawet nie umie twojego imienia wypowiedzieć poprawnie — westchnął, kręcąc głową.
— Wybacz, ale to mój przyjaciel. Jest po prostu w złym humorze... Już się przyzwyczaiłem — wzruszył ramionami — A kwiaty... Em, jutro spróbuję coś ci dać — mruknął cicho, ruszając szybkim krokiem za Zaynem.
Louis przygryzł wnętrze policzka, ciesząc się w duchu, że będzie naprawdę łatwo zmanipulować Harry'ego. Nie minie miesiąc, a chłopak będzie latał za nim jak teraz za Zaynem. Mały, naiwny loczek, pomyślał, opuszczając zaraz pomieszczenie. Szatynowi uśmiech cisnął się na usta, kiedy podczas drogi do klasy obmyślał cały swój plan. Oj, tak - będzie dobrze się bawił i pierwszy raz podziękuję Niallowi za przydzielone zadanie.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro