Rozdział 8
Hej! Przepraszam za tę prawie roczną przerwę, ale dużo zmian w moim życiu się ostatnio zadziało, i jeszcze pisanie nie jest do końca moją bajką, więc na to też straciłam ochotę. Teraz nagle odzyskałam wenę, i postaram się poprowadzić ten ficzek do końca, zwłaszcza że mam już wszystko rozplanowane i rozpisane (chyba pierwszy raz w życiu nie lecę na spontanie XDD). Bardzo dziękuję tym kilku osobom którym opowiadanie się podoba i zostawiają miłe komentarze, bardzo doceniam, i już postaram się Was nie zawieść!
Matka siedziała na kanapie, tuląc do siebie śpiącą Lucy. Przyjechała kilkanaście minut temu i zanim usiedliśmy, zrobiłem jej gorącą herbatę i jakaś kanapkę. Była u mnie tylko raz, i to na bardzo krótką chwilę, gdyż wygoniłem ją niemal od razu jak tylko przyszła. Nie chciałem wierzyć w jej nagły wybuch troski.
- Lucy ma problem. Byliśmy z tym u psychologa, ale jeszcze nie za bardzo Wiemy co jej jest. Zdarzało się to już wielokrotnie i z tego powody spotykały nas różne niemiłe sytuacje.- przerwała na chwilę, pocierając dłonią o poryte zmarszczkami czoło.- Malutka często nie potrafi odróżnić snu od jawy, i uważa za realnie wiele wizji, które jej się przyśniły. Przyznaje rację, mieliśmy ostatnio sporo kłótni i spięć z Johnem, ale przenigdy by mnie nie uderzył. Jej biedna główka z nadmiaru emocji wymyśliła sobie to podczas snu, dlatego postanowiła uciec.
Słuchałem jej historyjki. Nie widziałem, czy to prawda, czy wymyśliła to przemierzając samochodem kawałek drogi do mojego mieszkania. Jednak pierwsza opcja wydawała się... Wygodniejsza. Nie chciałem mieszać się w ich sprawy i wierzyć, że John zrobiłby jej krzywdę. Może byłem zbyt podejrzliwy? Może matka wcale nie łże? Bo dlaczego John miałby ją bić. Może i wydawał się obcesowy, wkurwiający i zaborczy, ale na pewno nie niezrównoważony.
- Rozumiem- wymamrotałem, nie za bardzo wiedząc co mówię. Byłem cholernie zmęczony, dochodziła 22, a Jamesa ciągle nie było. Chciałem żeby matka już poszła i zostawiła mnie z tym wszystkim samego. Kolejny raz jej problemy zwaliły mi się na głowę, kolejny raz będę o tym wszystkim gorączkowo rozmyślał i pewnie znowu skończy się to jakąś psychozą, z której nawet James mnie nie wyciągnie.
- Pojadę już- oznajmiła Anna. Najwidoczniej okropna atmosfera udzieliła się także i jej.- Przepraszam za to całe nieporozumienie. Nie musisz już o tym myśleć i się martwić.
Akurat. Gdyby chociaż trochę mnie znała to wiedziałaby, że za cholerę nie przestanę tego rozpamiętywać i minie dużo czasu zanim zapomnę. Kiwnąłem jednak, nic nie mówiąc i odprowadziłem ją do wyjścia. Patrzyłem, jak ubiera buty i kurtkę, po czym wchodzi do pokoju by wziąć Lucy za rękę. Przytrzymałem jej drzwi i obserwowałem, jak wychodzi, nie żegnając się ze mną ani słowem.
Zatrzasnąłem drzwi na klucz i poszedłem do łóżka. Włożyłem na siebie piżamę i zakopałem się w pościeli, czekając na Jamesa i powoli zanurzając się we śnie.
Niestety, rano nie było dane mi poczuć się ani odrobinę lepiej, gdyż blond dupka nie zastałem ani w łóżku, ani w żadnym innym pomieszczeniu. Zadzwoniłem kilka razy, napisałem mnóstwo smsów, a gdy wyszedłem do pracy z zamiarem skopania mu dupy za to bezczelne ignorowanie, także tam go nie zobaczyłem. Super. Brakowało mi jeszcze tylko zamartwianie się o tego przymuła. Dick, niezbyt uradowany z jego nieobecności, także bez skutku próbował się do niego dodzwonić. Z każdą godziną stawałem sie nawet bardziej roztargniony i zirytowany niż wcześniej, a trzęsące się ręce uniemożliwiały mi pracę.
- Zostaw ten nóż bo zaraz obetniesz sobie palca! – ostrzegła Freya i wyrwała mi narzędzie zbrodni z dłoni.
Spojrzałem na nią spode łba i zabrałem się za mycie garów. Pragnąłem jak najbardziej pogrążyć się w robicie, aby uciec od najgorszych możliwych i tych niemożliwych, nieco absurdalnych scenariuszy które tworzył mój mózg. Brak znaków życia od Jamesa był cholernie niepokojący, bo zawsze był z nim jakikolwiek kontakt. Co do ciężkiej cholery musiało się wydarzyć? Miał wypadek samochodowy? On zawsze tak beznadziejnie niebezpiecznie jeździ. Pośliznął się na końskim gównie i złamał sobie kark? Utopił się w wannie? Co z tego, że nawet jej nie miał. Ten świrnięty psychol i tak byłby do tego zdolny.
- Może jest w domu?- spytał znienacka Dick, podchodząc, gdy wkładałem do wyparzarki nową porcje talerzy.- Wiesz gdzie James mieszka?
- Umm.. Tak- spojrzałem na niego, wyrwany z letargu. Powinienem pojechać do Jamesa po pracy? Może jego ojciec miał jakiś atak i z tego powodu nie wiadomo co się z nim dzieje.
Z drugiej strony na pewno nie byłby zadowolony gdybym samowolnie do niego pojechał. Ale przecież martwiłem się! Gdyby wysłał chociaż jednego Smsa to dałbym mu święty spokój. Ale typ uparcie milczał, więc musiałem coś zrobić.
- Myślę że powinieneś do niego zajrzeć. Wyglądał na wyraźnie zaniepokojono. Pewnie wiedział, że James nie lubi gości, ale również miał przekonanie, że mi ufa i mogę w każdej chwili go odwiedzać. Akurat.
- Myślę że to dobry pomysł- przyznałem, wzdychając. Wychodziło na to, że nie miałem wyboru.
Zrobiłem tak, jak zdecydowałem. Od razu po pracy wsiadłem na używany motor, który kupiłem za małe pieniądze po znajomościach Jasona. Przekręciłem kluczyki i nieco zdezelowana maszyna wydała swój żałosny jęk. Zadecydowałem, że jak tylko nazbieram jakaś sumę z wypłaty, koniecznie muszę sobie kupić nowy.
Na szczęście miałem dosyć dobrą pamięć i mimo, że byłem w jego wsi zaledwie kilka razy, zdołałem jakoś tam dotrzeć. Problemy zaczęły się dopiero gdy już dojechałem. Nie wiedziałem, w którą z gmatwaniny uliczek wjechać. Nie spodziewałem się, że na takim zadupiu może być tak rozwinięta infrastruktura.
W końcu jedna przed moją nędzną machiną pojawił się dom Jamesa.
Widziałem go jakiś miesiąc temu, gdy James z nadmiaru obowiązków i wyjątkowo złego stanu ojca prosił mnie o pomoc w gospodarstwie. Przyjeżdżałem z nim tu codziennie i robiłem wszystko, co rozpisał mi na kartce. Karmiłem zwierzęta, zmuszałem się do wyrzucania po nich nieczystości, czasem z nudów głaskałem je i czesałem ich sierść miękka szczotką. Najgorsze w tym wszystkim nie były jednak gówna zwierząt które musiałem pakować do reklamówek i wyrzucać, ale ciągle chowanie się przed ojcem Jamesa. Typ wydawał się niebezpieczny. Często wrzeszczał, odwalał jakieś chore akcje i ogólnie rzecz biorąc zachowywał się jak smarkacz, który zmieszał heroinę z jakimś wyjątkowo paskudnym dopalaczem i wciągnął to nosem. Dlatego nie dziwiłem się, że James chciał wyrwać się stamtąd każdej nocy. Ja na jego miejscu w ogóle obawiałbym się o własne bezpieczeństwo. Nie raz pytałem go, czy zrobił mu kiedyś jakąś krzywdę, na co on gorączkowo zaprzeczał. Aż zbyt gorączkowo. Przeczuwałem, że jest coś nie tak, nie byłem na tyle głupi by tego nie zauważyć. Ale skoro James milczał, w żaden sposób nie można było wyciągnąć od niego informacji.
Wyciągnąłem telefon z kieszeni zanim zbliżyłem się na niebezpieczną odległość od furtki i po raz setny naiwnie próbowałem sie dodzwonić. Oczywiście jedyny głos który usłyszałem to pieprzona poczta głosowa. Stłumiłem chęć ciśnięci nim daleko przed siebie, więc wyobraźnia podsunęła mi wizję, w której podły przedmiot rozbija się na milion kawałków. I wtedy nagle poczułem za sobą czyjąś obecność.
- Przepraszam, czy pan jest znajomym mieszkającej tu rodziny?
Odwróciłem się na pięcie i spojrzałem w oczy jakiejś starej babci wyglądającej jak podręcznikowy przykład wiejskiej gospodyni.
- Tak. Ma pani jakaś sprawę?- zapytałem grzecznie, przyglądając jej się bacznie.
- Przepraszam ale wszystko tutaj jest w porządku?- babka wsparła się na swojej lasce rodem z lat pięćdziesiątych i spojrzała na mnie mglistymi oczami- Wczoraj prawie zadzwoniłam na policje!- wykrzyczała skrzeczącym głosem, wzbudzając we mnie niepokój. Natychmiast cały się spiąłem, a moje dłonie zaczęły momentalnie drgać. – Przez pół nocy słyszałam jakieś krzyki i łomoty, panie! Nie dość że te wilczury ciągle ujadały, to jeszcze ktoś cały czas krzyczał! Aż włos się jeżył.
Zastanawialiśmy się z małżonkiem co robić, czy dzwonić czy nie, ale w końcu mówi mi że to pewnie tylko jakaś rodzinna kłótnia, wie pan, no to mu uwierzyłam, chociaż wciąż byłam zaniepokojona!
Stałem przez kilka sekund zamurowany, nie wiedząc, co mam mówić. Musiałem jakoś zbyć tę babkę, żeby nie i interesowała się zbytnio delikatnymi sprawami Jamesa, ale też jak najszybciej tam pobiec i go szukać, niezależnie czy jego ojciec mnie zauważ czy nie.
-Dziękuję za informację- mruknąłem przez ściśnięte gardło. Kobieta patrzyła na mnie pytająco- Mój.. Kolega, który tam mieszka jest aktorem i przygotowuje się do nowej roli. Mówił mi że będzie ją ćwiczył, więc pewnie za bardzo hałasował. Powiem mu, żeby spróbował być ciszej.
To był najbardziej kretyński i tępy pomysł jaki wpadł mi do głowy, ale mój mózg ze strachu pracował mi na zwolnionych obrotach.
Babcia chyba jednak uwierzyła, bo pokiwała tak gorąco głową, że przez chwilę bałem się, że zerwie się z jej wątłych stawów i spadnie na ziemię.
- To proszę z łaski swojej powiedzieć mu, żeby się uciszył, bo mieszkają tu ludzie i też chcą spać!
Inteligencja nie była jej mocną stroną, ale w tamtej chwili byłem za to dozgonnie wdzięczny. Wola Boga, który nie każdemu rozdawał rozum, jednak miała swoje zalety.
-Dobrze, miłego dnia- Uśmiechnąłem się do niej krzywo, czując ze zaraz dostanę szczękościsku, po czym podszedłem do furtki. Zerknąłem za siebie jeszcze raz i upewniwszy się, że babka poszła w swoja stronę, pociągnąłem za klamkę. Wszedłem powoli na posesję, rozglądając się za ewentualnymi wolno biegającymi zwierzętami i gdy upewniłem się, że nic mnie znienacka nie zaatakuje, poszedłem zdecydowanym krokiem do drzwi. Niestety, były zamknięte.
Zakląłem po cichu pod nosem, po czym okrążyłem dom w poszukiwaniu tarasowego okna. Gdy tylko je znalazłem, zajrzałem do środka, omal nie przyklejając nosa do szyby. Nie zobaczyłem w środku nic zaskakującego, tylko paczkę rozsypanej karmy i grubego, rudego kota Jamesa- Ramzesa, który przyglądał mi sie z ciekawością. Zapukałem w szybę, ale ani kot, ani James nie raczyli podejść. Byłem coraz bardziej zaniepokojony.
Stałem tam przez kilka minut, układając w głowie niedorzeczne plany włamania się do środka, aż do momentu gdy poczułem wibracje. Wyciągnąłem telefon tak szybko, że aż przekoziołkował i upadł na betonową powierzchnię. Podniosłem go z nadzieją, że ujrzę numer Jamesa, ale nic z tego.
Zastanawiałem się, co robić, gdyż dzwonił do mnie nieznany, a takich z reguły nie odbierałem, ale sytuacja była szczególna. Wcisnąłem zieloną słuchawkę i przyłożyłem telefon do ucha, nasłuchując w napięciu.
- Dave? To ja, James. Gdzie jesteś?
***
James siedział w kuchni na krześle, uśmiechając się głupio i nieporadnie na mój widok. Miałem ochotę palnąć go w ten głupi łeb w nagrodę za strach, który mi napędził, ale natychmiast zaniechałem tej kary, patrząc na jego rękę w gipsie. Co do cholery?
- Przepraszam że nie pisałem, zgubiłem telefon- oznajmił, patrząc na mnie z przepraszającym wyrazem twarzy.
- Co się stało z twoją ręką?-spytałem, podchodząc i gapiąc się w gips jak ciele w malowane wrota.
- Miałem wypadek, spadłem ze schodów w domu, nabiłem sobie potężnego guza i złamałem rękę- wyrecytował szybko, jakby wcześniej uczył się tego na pamięć. Byłem wyczulony na kłamstwa i wiedziałem, że ściemnia. Spojrzałem na niego oskarżycielsko, na co zgarbił się, zagryzając wargę.
- Byłem na twojej farmie- odparłem. James od razu na mnie spojrzał, mimo ze wcześniej unikał kontaktu wzrokowego.
- Co?!
- James, powiedz mi prawdę! Co się wczoraj stało do kurwy nędzy?! Dlaczego wszyscy próbują mnie okłamać!- wrzasnąłem, dając upust wszystkim nagromadzonym od wczoraj emocjom. - Kurwa, myślisz sobie ze wciśniesz mi kit ze niby zgubiłeś telefon i zjebałeś sie ze schodów?! Myślisz ze jestem jakiś upośledzony i łyknę te twoje kłamstwa?! Dlaczego nigdy mi nic nie mówisz! Zawsze trzeba cię ciągnąc za język, mam tego dość, myślałem, że jesteśmy parą i powinniśmy sobie mówić TAKIE rzeczy, jak tak niby mnie kochasz to czemu mi nie ufasz?!- wrzuciłem z siebie na jednym wydechu, spoglądając na niego nienawistnie. Typ zdębiał i widać, że nie spodziewał sie takiego wybuchu. Z resztą sam nie sądziłem ze stracę nad sobą panowanie.
- Nie ma z tobą kontaktu od doby, totalnie zero, wszyscy martwimy się o ciebie jak pojebani, a ty myślisz ze przyjedziesz sobie jak nigdy nic i wciśniesz mi jakiś kit?- James wstał by mnie uspokoić, ale ja tylko odsunąłem się od niego i kontynuowałem.- Jakaś stara baba powiedziała mi co się wczoraj u was stało! James, to twój ojciec ci to zrobił, prawda?! I to na twarzy też!
James mimowolnie dotknął fioletowy ślad na skroni, który nieudolnie próbował zasłonić jakimś podkładem. Myślał że jestem taki tępy i tego nie zauważę? Miałem ochotę wbić sobie paznokcie w dłoń aż do krwi, ale wtedy James skorzystał z chwili nieuwagi i przytulił mnie mocno, nie pozwalając, bym się wyswobodził.
Na krótką chwilę opanował mnie spokój i ciepło, i trochę też się zapowietrzyłem. James tulił mnie do siebie coraz mocniej, wbijając gips w moją łopatkę. Westchnąłem i objąłem go ramionami w pasie, zatapiając głowę w miejscu pod jego szyją. Poczułem się ciepło i błogo, co pozwoliło mi na chwilę zapomnieć o poprzednich cierpieniach. Jedynie nerwowy ucisk w klatce piersiowej kazał mi jak najszybciej zapytać go, co do jasnej cholery wydarzyło się w jego domu.
Po kilku minutach James odsunął się ode mnie, kładąc swoje dłonie na moich biodrach.
- Jesteś zmęczony, musisz się położyć. Przepraszam za wszystko. -Spojrzałem na niego pytająco, nie mając zamiaru się ruszyć dopóki w końcu nie wyjawi mi prawdy. James przymknął oczy i zagryzł dolną wargę.
- Słuchaj... Ojciec miał ciężki okres. Wpadł w szał. I akurat w tym że spadłem ze schodów to cię nie okłamałem, z tym tylko wyjątkiem, że sam mnie zepchnął. No i przez to rozwalił mi się telefon. Oto cała prawda.
Odsunąłem się od niego, obdarzając go kolejnym nieprzyjemnym spojrzeniem.
- James, to jest duża różnica czy sam spadłeś czy ON cię zepchnął. To nie jest normalne żeby ojciec robił coś takiego swojemu dziecku!
James roześmiał się gorzko, odwracając się ode mnie bokiem i przesuwając dłonią po włosach.
- Nie wiem czy zauważyłeś, Dave, ale on nie jest do końca normalny- odpyskował z przekąsem, wzbudzając we mnie wyrzuty sumienia. On pewnie przeżywał piekło a ja przylazłem, nawrzeszczałem na niego i w ogólnym rozrachunku zachowywałem się jak dupek. Nagle poczułem wstyd.
- Tak, James, wiem... On jest niebezpieczny. Zawsze bałem się o ciebie gdy tam wyjeżdżałeś, i teraz moje obawy się potwierdziły- stwierdziłem zrezygnowany, po czym usiadłem ciężko na krześle. James oparł się o blat jedną ręka, podczas gdy ta w gipsie wisiała mu bezradnie u boku. Wyglądał jak obraz nędzy i rozpaczy.
- On nie jest niebezpieczny. Po prostu trochę mu odbiło, pewnie nie chciał zrobić mi krzywdy.
Taa. Obaj wiedzieliśmy, że to nieprawda. Pamiętam, że gdy byłem u niego pierwszy raz, on popłynął go i szarpnął za włosy. Domyśliłem się, że nie był to szczyt jego możliwości.
I wtedy nagle uderzyła mnie obrzydliwa, okropna, przerażająca myśl. Wziąłem głęboki oddech i spytałem.
-James... Proszę, powiedz mi jak umarła twoja matka.
James wahał się. Przez chwilę staliśmy w ciszy i taksowaliśmy się wzrokiem, aż straciłem nadzieję, że cokolwiek mi powie. Z wyjątkiem tego popołudnia przed naszym pierwszym pocałunkiem, gdy wyjawił mi mały zalążek jego życiowych problemów, nigdy nic mi nie mówił.
- Nie. Nie teraz.- widząc że już szykuję się do słownego ataku, dodał:- obiecuję, że ci powiem. Ale jutro, dobrze? Na razie obaj jesteśmy zbyt wykończeni.
Po czym, nie znosząc sprzeciwu, zabrał się do parzenia herbaty.
- Zrobić ci meliskę? – zapytał żartobliwie, chociaż obaj nie mieliśmy nastroju do żartów.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro