Rozdział 7
Ten dzień miał być jak każdy inny od tych 3 miesięcy, 92 dni, 2 208 godzin, a jakbym jeszcze uściślił, 132480 sekund. Obudziłem rano Jamesa, a właściwie próbowałem to zrobić, bo obrzydliwemu leniowi nie chciało się ruszyć dupy przez pół godziny. Nie pomogło nawoływanie go do pysznej kawy, potem śniadania, a gdy bez efektu opryskałem go psikaczem który kupił mi kiedyś wraz z jakąś głupią paprotką, uznałem, że przegiął pałę i po prostu wylałem mu na łeb szklankę lodowatej wody. To odpowiednio postawiło go na nogi i z nieprzyjemnym grymasem na twarzy powędrował do kibla, trzaskając drzwiami. Nienawidził poranków.
Mój nastrój trochę poprawił się dzięki możliwości wyżyciu się na jego durnym łbie i z łaskawością zrobiłem mu kanapkę, odkrawając wystające brzegi szynki. Niech zna moje miłosierdzie.
Gdy w końcu wylazł, była za dwadzieścia 7, co zwiastowało oczywistym spóźnieniem się. Chociaż, szczerze mówiąc, ten fakt nie wzbudził we mnie niepokoju, a wręcz przeciwnie. Wizja lepkich raczek Freyi oraz chorego entuzjazmu reszty ekipy przynajmniej trochę sie ode mnie oddaliła.
James wyszedł z łazienki w samych bokserkach, przeciągając się oraz pokazując światu wnętrze swoich owłosionych pach. Co za zachęcający widok na sam początek dnia.
- Umyłeś zęby?- spytałem zgryźliwie i odsunąłem się, gdy ten próbował mnie pocałować. Gość wywrócił oczami i odwrócił się, nadpijając trochę zimnej kawy z kubka.
- Co za lura- jęknął, krzywiąc się niemiłosiernie i plując fusami. Prychnąłem.
- Ciesz się że w ogóle ktoś o tobie myśli i dostałeś tę nędzną kawusie.
James obdarzył mnie tępym uśmiechem i westchnął.
- Kocham twój entuzjazm. Aż chcę mi sie żyć.
Wzruszyłem ramionami i poszedłem do pokoju, pakując do kieszeni klucze, portfel, pieniądze i napotkany na drodze do przedpokoju baton. Przy okazji otworzyłem okno, by wywietrzyć z sypialni smród dwóch kolesi i ochronić bogu ducha winna paproć od rychłej śmierci.
W kuchni zastałem ubranego już Jamesa wpakowującego sobie do otworu gębowego garść płatków.
-Czemu nie powiedziałeś mi ze jest tak późno?!- jęknął z wyrzutem, wypluwając przy okazji kilka okruchów śniadania. Splotłem ręce na piersi.
- Próbowałem cie obudzić jakieś poł godziny zanim zwlokłeś swój żałosny zad z wyra. To ja powinienem mieć teraz do ciebie pretensje.
- Jeszcze kilka nocy temu miałeś zdecydowanie bardziej pochlebne zdanie o moim tyłku- mruknął, a ja tylko roześmiałem się krótko. Co ciekawe, śmianie się przychodziło mi coraz łatwiej i coraz częściej. Może nie byłem idiotycznym rechotliwym przygłupem jak siedzący przede mną osobnik, ale czasem nawet zbliżałem się do tego stanu. Chcąc nie chcąc, miał na mnie spory wpływ.
- Zwijamy się- odparł, niemal w podskokach biegnąc pod frontowe drzwi. Ubrał buty w jakieś 2 sekundy, podczas gdy ja zdecydowanie bardziej się ociągałem. Czując na sobie jego ponaglający wzrok, byłem Jeszce mniej skłonny do pośpiechu.
- Daveeee, zaraz sie spóźnimy! – mamrotał mi nad uchem, podczas gdy ja nie omieszkałem przypomnieć mu kto zalegał w łóżku przed połowę poranka.
W końcu wyszliśmy z tej zatęchłej dziury zwanej moim mieszkaniem. Od razu uderzyło mnie mroźne powietrze, a kilka płatków śniegu wylądowało na moim nosie i włosach. Nie spodziewałem sie takiego napływu zimna na początku marca. Pogoda jak zwykle nas nie dopieszczała.
James strzepnął mi z włosów biały puch i uśmiechnął się, zapominając o tym całym spóźnieniu. Pogłaskał mnie po policzku wierzchem dłoni, nie zaprzątając sobie uwagę kilkoma przechodzącymi ludźmi. Nie za bardzo lubiłem, gdy jego wybuchy czułości objawiały sie akurat tutaj, w tej części miasta, gdzie patologia zaznaczała swoja obecnością każdy zakątek. Odsunąłem sie od niego i poszedłem przodem, dopóki nie wsiedliśmy do auta, gdzie trochę milej go potraktowałem i dałem mu małego całusa w zaczerwieniony od mrozu policzek. Wyraźnie usatysfakcjonowany, odpalił silnik i dalej ruszyliśmy bez słowa. Pozwoliłem głowie opaść na szybę i zamknąć lekko oczy, gdyż poranna pora i nieprzyjemna zimowa aura dawała mi sie we znaki.
W śniadaniu u Dicka przywitał nas zapach przygotowanego powoli jedzenia połączony z odorem chemii do mycia podłóg. W środku zastaliśmy Dicka, który z niezbyt zadowoloną miną szorował panele mopem. Zauważyłem, że stoły zostały już porozstawiane, wobec czego polowa mojej porannej roboty została odhaczona. Zdjąłem kurtkę i usłużnie odebrałem od niego mop, mrucząc „przepraszam" pod nosem. Richard wzbudzał we mnie respekt, nie tylko dlatego, ze był moim szefem. Miał dość zacięty charakter i zawsze gadał z sensem. Może i nie odzywał się zbyt często, ale gdy juz to robił, zawsze błyskotliwe i na temat. Bardzo to ceniłem.
Nie dostałem ochrzanu tylko dlatego, ze bylem sumiennym pracownikiem i niemal zawsze przechodziłem na czas. Dick tylko westchnął i skinął Jamesowi, po czym powrócił do swoich właściwych zajęć.
Gdy James wszedł do kuchni, od razu moich uszu doszły powitania i ożywione rozmowy. Spojrzałem za okno- po szarej ulicy krzątało się kilka ludzi. Para dzieciaków kopało śniegowe zaspy i rzucało się śnieżkami, rechocząc zawzięcie.
Nienawidziłem śniegu, uważałem to za białe cholerstwo przylepiające sie do mordy na każdym kroku. Jednak nawet ja mogłem przyznać w duchu, że czasami miał swój urok, zwłaszcza podczas wieczorów spędzonych samotnie z Jamesem, kotem którego czasem do mnie przywlekał i paprotki. Siedzieliśmy wtedy przy stole w kuchni, słuchając muzyki ze starego odtwarzacza płyt oraz wdychając opary korzennej herbaty z mlekiem, która była specjalnością Blondie.
Szlag, robiłem sie paskudnie sentymentalny.
Podczas gdy byłem pogrążony we wspomnieniach, po raz setny szorując ten sam kawałek podłogi, Dick usiadł na szerokim parapecie i ziewnął. Wpadł ostatnio na pomysł, by zrobić z nich swojego rodzaju siedziska i musiałem przyznać, ze całkiem niezłe sie to prezentowało. Czarne i szare poduszki idealnie oddawały klimat tego miejsca.
- Nie zrób dziury w tej podłodze- ostrzegł, a ja wzdrygnąłem się, oderwany z letargu. Wiedziałem, co miał przez to na myśli, wobec czego pogryzłem wargę i bardziej przyłożyłem sie do swojego zajęcia. Za niedługi czas mieli przychodzić klienci a ja wciąż bylem z robotą w dupie.
Praca w knajpie toczyła się swoim normalnym torem także i dzisiaj. Miałem dosyć sporo zajęć, bo ludziom zmarzły tyłki i wiele z nich zdecydowało się na naszą gorącą herbatę korzenną i parujące od ciepła posiłki.
Właśnie zmywałem setny z kolei garnek gdy dostałem niepokojący telefon. Dzwonił do mnie nieznany numer i od razu wzbudziło to moje wątpliwości, gdyż jedynymi osobami które mogły się mną interesować to James, Dick, kumple z załogi lub ewentualnie matka. Podniosłem słuchawkę do ucha mokrymi dłońmi i wydukałem coś w stylu „tak?". Co jeszcze bardziej dziwne, jedyne co dało się usłyszeć to jakieś szumy i stukanie. Gdy wsłuchiwałem sie w podejrzane odgłosy, zbyt zaniepokojony by przerwać polaczenie, dobiegło mnie jeszcze dźwięki w stylu... Pociągania nosem?
- Kto tam?- spytałem, skonfundowany. Na moje nieszczęście nikt sie nie odezwał. Gdy wróciło do mnie racjonalne myślenie, rozłączyłem się i odłożyłem telefon, zirytowany myślą, że ktoś pewnie robił sobie ze mnie jaja. No przecież żadna Samara Morgan zaraz nie wyszepta mi do ucha ze za 7 dni zginę.
- Wszystko w porządku?- spytał James, odwiedzając mnie przy zlewie. Oczywiście zauważył moja dziwna minę. Już się przyzwyczaiłem, że jego spostrzegawczym oczom nic nie umykało.
- Wszystko ok. Nie masz niczego innego do roboty?- spytałem oschle.
- Wyglądasz jakoś niemrawo.
- Jestem po prostu niewyspany.
James tylko podszedł i przytulił mnie od tyłu, obejmując w talii i opierając brodę na czubku mojej głowy. Oczywiście, musiał jak zawsze mi we wszystkim przeszkadzać.
Jednak miało to swoje dobre strony. Zaczynając od naszego pierwszego pocałunku, za każdym razem gdy to robił, ogarniało mnie ciepło. Chyba zaczynałem sie od tego uzależniać, bo gdy tylko nie mogliśmy się zobaczyć przez jakiś czas, tęskniłem za jego dotykiem i znajomym ciepłem.
- Nie ociągajcie się, gołąbeczki- przerwała tę całkiem przyjemną chwilę Marsha. – Mamy dzisiaj dużo na głowie. Odłóżcie sobie te miziania na później.
James tylko westchnął i odszedł, na odchodne przyciągając mnie mocniej do siebie i całując w kark.
Od ciągłego zapieprzania od klienta do klienta, zmywania garów, wyrzucania resztek do kosza, wyrzucania śmieci i innych takich pierdół czas do 16 zleciał mi bardzo szybko. James dawno już poszedł odbębniać swoją zmianę w muzycznym, a mi pozostało już tylko ogarnąć knajpę przed zamknięciem. Z odrobiną pomocy Stephena założyłem krzesła na lawy, poodkurzałem podłogę i starłem nagromadzone po wysypie ludzi walające się gdzieniegdzie brudy. Po raz ostatni omiotłem wzrokiem lokal i przeciągnąłem sie, rozprostowując bolące i zesztywniałe od sprzątania kości. To był ciężki dzień, ale w końcu byłem wolny.
Dick ogarniał ostatnie papierkowe sprawy gdy ja i Stephen wkładaliśmy na siebie zimowe ubrania.
- Podwieźć cię? – zaproponował Stephen, na co ochoczo skinąłem. Nie uśmiechało mi sie przemierzanie miasta w taki ziąb.
Po kilku chwilach siedziałem już w aucie, podczas gdy kumpel szukał swojej ulubionej piosenki na składance CD. Miał bzika na punkcie jazzowych szlagierów, więc tylko rozłożyłem się na siedzeniu i ziewnąłem. Taka muzyka zawsze wpływała na mnie uspokajająco i mimo, ze nie leżała zbytnio w moim guście, to przywodziła mi na myśl Jamesa, który puszczał ją czasem wieczorową porą by się wyciszyć. Obaj wymieniali sie płytami i cieszyli jak dzieci z wspólnego zajęcia. Czasami zapomniałem, że zadaje sie z dorosłymi ludźmi.
Stephen w swojej niezmiernej dobroci zawiózł mnie pod sam blok. Lubiłem go, bo nie był gadatliwym typem i jego towarzystwo w ogóle mnie nie męczyło. Mogliśmy siedzieć w ciszy bez cienia niezręczności i czasem nawet rozumieliśmy sie bez słów.
Pożegnałem sie z nim krótko i podążyłem obszczaną klatka schodowa do mieszkania. Tam powitała mnie wesołymi pomrukami Pussy, która upodobała sobie siedzenie w moim gównianym domku. Dziwna kocica.
Rozpoczął sie kolejny wieczór, taki sam jak poprzedni i pewnie identyczny jak następny. Gdy zjadłem obiad i poświęciłem trochę uwagi Pussy to zająłem sie oglądaniem telewizji. Gdyby nie nudy to za Chiny bym tego nie zrobił, gdyż nienawidziłem tego medium. W moich oczach było to narzędzie służące wyłącznie do ogłupiania, siania nienawiści, propagandy i prania mózgu. W przerwie miedzy tymi jedynymi powinnościami stacji telewizyjnych pokazywano tępe programy dla przygłupów, którym jedynym celem w życiu po przyjściu po pracy do domu jest przywalenie żonie i włączenie tego gówna, aby zapomnieć o bezsensowności i przemijalności życia. O ile w ich małych móżdżkach mogą narodzić sie jakiekolwiek egzystencjalne rozważania.
Właśnie jakaś wypudrowana blondyna mówiła do obiektywu o swoich problemach z chłopakiem, który okazał sie być jej bratem, gdy dobiegło mnie gorączkowe pukanie do drzwi. Zerknąłem na zegarek. To niemożliwe, żeby po drugiej stronie stal James, chyba ze nie pojechał dzis do ojca, co było raczej nieprawdopodobne. Wstałem z kanapy, ociągając sie. Miałem juz przed oczami wizje komornika, z którym już miałem okazje sie kłócić, lub inne tego typu przyjemności. Myślałem, ze w końcu ten ktoś da za wygrana, ale dobijanie do drzwi tylko narastało. Poddałen się i otworzyłem je na oścież, a moim oczom ukazał sie widok, którego nawet w snach bym sie nie spodziewał.
Stała przede mną zapłakana, zasmarkana gówniara, która odebrała mi całą miłość matki, która od 11 lat wzbudzała we mnie chorą zazdrość. Ponadto nie była sama, tylko z jakimś podejrzanie wyglądającym typem, którego widziałem pierwszy raz w życiu. Nie widziałem jej 4 lata, ale prawdę mówiąc, niewiele sie zmieniła, może oprócz kilkunastu centymetrów wzrostu i mniej dziecięcych rysów twarzy. Ponadto wyglądała wprost koszmarnie- skołtunione włosy, podkrążone i czerwone od płaczu oczy. Moja 11 letnia siostra, Lucy.
Wpuściłem ich do środa, a zanim jeszcze zdążyłem się odezwać, nieznajomy typ rozpoczął swoją gadkę.
- Spotkałem tę małą na przystanku, jestem kierowcą. Była cała zapłakana i nie wiedziałem o co jej chodzi, chciała przyjechać tutaj do brata. Dobry adres?
- Eee. Taak- wyjąkałem, gapiąc się na nich jakby dopiero spadli z nieba. Lucy tymczasem wycierała mokrą od łez twarz. – Uh.. Dziękuję? Niech u mnie zostanie.
- Mogę wiedzieć o co chodzi?- pytał wścibsko, mimo że właśnie próbowałem zamknąć mu drzwi przed nosem.
-- Zgubiła się na zakupach z mamą i poszła na stację, przed chwilą dostałem w tej sprawie telefon- wymyśliłem na poczekaniu, byle tylko jak najszybciej sie odwalił. Miałem już dość kłopotów by jeszcze męczyć się z jakimiś ciekawskimi typami.
- Dobra, zaopiekuj się nią! Dużo płakała!- odezwał się. No proszę, co za matczyny instynkt, pozostaje pogratulować. Ledwo wstrzymałem się od przewrócenia oczami.
W końcu udało się go wyprosić, i gdy tylko zamknąłem za nim drzwi, spojrzałem na siostrę. Czego ona ode mnie chciała? Czemu uciekła rodzicom? Czemu płakała?
- Chcesz... Chcesz coś zjeść? – wyjąkałem. Rzadko kiedy coś zbijało mnie z tropu, ale ta sytuacja była wyjątkowo dziwna i podejrzana. Nie wiedziałem co robić. W tej chwili błagałem w duchu o rychłe przyjście Jamesa- on zawsze wiedział co robić. Mała tylko pokręciła głową, stojąc w połowie przedpokoju i gapiąc się w podłogę, pociągając co jakiś czas nosem.
Zaprowadziłem ją do kuchni i zaparzyłem herbatę, zastanawiając się które pytanie wybrać jako pierwsze z tych wszystkich kotłujących się w mojej głowie.
- No to co się stało? Czemu przyjechałaś?- spytałem ją, odwracając się w jej stronę i po raz pierwszy patrząc jej w oczy. Nie mogłem zapanować nad nieprzyjemnym napływem wspomnień.
Urodziła się dokładnie wtedy, gdy ja byłem w jej teraźniejszym wieku. Mama wróciła do domu kilka dni po porodzie, trzymając w rękach jakaś paskudną, czerwoną kulę. Od tamtej pory wszytko się zmieniło. Mama przestała być taka smętna, wręcz odżyła. Brała ją na spacery, rozmawiała z nią, nawet jeśli w odpowiedzi mogła usłyszeć tylko kretyńskie gaworzenie. Gdy już trochę urosła, brała ją na zakupy, do kina, praktycznie wszędzie gdzie tylko mogły przyjemnie spędzić czas. Moje dzieciństwo było zgoła inne. Jedyne co pamiętam od swojej amnezji dziecięcej to ciągły brak zainteresowania, uwagi czy jakichkolwiek uczuć. Czasem wręcz patrzyła na mnie z obrzydzeniem, i to wcale nie było tylko skutkiem mojej wybujałej wyobraźni. Ona naprawdę mnie nienawidziła. Nie mam pojęcia co było tego przyczyną. Starałem się być dobrym dzieckiem. Gdy związała się z Johnem, zaakceptowałem go i nawet jeśli nigdy nie darzyliśmy się sympatią, to starałem się za wszelką cenę nie popsuć tych relacji. Pomagałem jej jak tylko mogłem, próbowałem się dobrze uczyć i osiągać jak najlepsze wyniki w szkole. Może trudno to sobie wyobrazić ale przez jakiś czas byłem najlepszy z całej klasy. Starałem się robić wszystko byle jej zaimponować, by w końcu przestała traktować mnie jak jakiegoś porzuconego, brudnego kundla.
To wszystko zmieniło się wraz z narodzinami siostry. Gdy widziałem jej przemianę i nagły wybuch uczucia, zrozumiałem, że choćbym stanął na głowie, ona nigdy nie spojrzy na mnie choć w połowie Tak łaskawie jak na nią. Wtedy przestałem się starać.
- Ja chcę do domu- wymamrotała przez ściśnięte gardło, unikając mojego spojrzenia.
- Ale jaki miałaś powód, by tutaj przyjechać? Skąd wiesz gdzie mieszkam?- byłem jednocześnie zły, skonfundowany i rozgoryczony. Wiem, że ona niczym nigdy nie zawiniła, ale mimo wszystko ciężko było mi spojrzeć na nią chociaż odrobinę przyjaźnie.
Mała tylko otworzyła ściśniętą dłoń, pokazując skrawek jakiegoś papieru w linie, na którym widniał mój adres i numer. Uniosłem brew.
- Co to jest?
- Wyrwałam z książki mamy- ledwo słyszalnie wydukała.
Domyśliłem się, że z telefonicznej, co trochę mnie uspokoiło, chociaż wciąż nie znałem głównej przyczyny tych niemiłych odwiedzin.
Wręczyłem jej herbatę, podczas gdy sam usiadłem na krześle na przeciwko.
- Czemu płaczesz?
Lucy zawahała się, ściskając kubek tak mocno, ze zabieliły jej się końcówki palców. Gdy już wydobyła z siebie jakieś słowo podobne do 'tata", z jej oczu napłynęła kolejna dawka łez. Ukryła twarz w dłoniach i schowała się za długimi włosami, pozostawiając mnie w osłupieniu. Co tata? Umarł? Miał wypadek? Porzucił je?
Gapiłem się tylko jak ciota nie wiedząc, co zrobić, by chociaż trochę zachęcić ją do mówienia. Cholera jasna. Czemu moje zjebane życie zawsze musiało mi serwować tego typu niespodzianki?!
Zaraz. Dlaczego jej matka nie dzwoni? Mogłaby się domyślić, ze istnieje jakiś cień szansy, że powodem jej zniknięcia była przejażdżka do mnie. Sięgnąłem do kieszeni po telefon, gdy zorientowałem się, że zostawiłem go w knajpie. Prawdopodobnie odłożyłem go gdzieś po tym tajemniczym połączeniu, które swoją drogą musiało być właśnie od niej.
- Umm.. Tata co? – spytałem bez cienia taktu, gdy jej wycie trochę się uspokoiło. Może i byłem okrutny, ale nie czułem wobec niej żadnego współczucia
- Tata był zły wczoraj... – nastawiłem uszy, przyglądając jej się ze zniecierpliwieniem. – On... Uderzył ją.
Przez chwilę nie wiedziałem co powiedzieć, tylko siedziałem jak słup z szeroko otwartymi oczami. John uderzył matkę? Wiedziałem, że coś z nim jest nie tak ale nie sądziłem, że mógłby być damskim bokserem. Mimo że starałem się odciąć od ich spraw i zapomnieć o mojej przeszłości, natychmiast się we zagotowało.
Zacisnąłem pięści, powstrzymując się od rąbnięcia z całej siły w stół. Jak on mógł to zrobić? Uderzyć kobietę, swoją partnerkę?
Musiałem znaleźć telefon i jak najszybciej do niej zadzwonić.
- Chodź Lucy, podjedziemy w jedno miejsce.
***
- Lucy jest u Ciebie, Dave? Proszę powiedz ze jest u Ciebie!
- Tak, mamo, jest u mnie i wszystko z nią w porządku.
Siedziałem na jednym z krzeseł, patrząc jak siostra je batona. Na szczęście miałem klucze do knajpy, więc mogłem bez problemu znaleźć ten cholerny telefon.
- Boże jak ja się martwiłam! Nagle znikła! Poszła do szkoły i nie wróciła!
Mimo woli w mojej głowie pojawiła się nieprzyjemna myśl, że gdy ja znikałem, ona nic sobie z tego nie robiła. Postanowiłem jednak zachować powagę sytuacji i odrzucić na chwilę dawne krzywdy.
- Mamo-przerwałem jej. Jestem pewien, że była mocno zaskoczona, bo prawie nigdy nie zwracałem się do niej per „mamo". Od 11 lat była dla mnie po prostu Anną. – Wiem, co się wczoraj stało. Nie możesz pozwolić się tak traktować! Nie możesz pozwolić żeby ON cię bił!
Nie chciałem ponosić się emocjami i jakimś cudem opanować głos, jednak ostatnie zdanie wykrzyknąłem do telefonu.
Zapadła dziwna cisza. Czekałem w napięciu, aż w końcu wszystko mi wyjaśni.
Jednak tak się nie stało.
- Dave, o czum ty mówisz?
Westchnąłem, próbując jak najszybciej się uspokoić.
- Lucy powiedziała mi co sie stało. Nie graj głupią tylko po prostu mi o tym powiedz! Ja... Pomogę ci, jak tylko będę mógł.
Wypowiedzenie tego wiele mnie kosztowało. Nie chciałem jej wybaczyć, nie mogłem. Ale za żadne skarby nie życzyłem jej niczego złego. Jeśli jej cholerny facet dał jej w pysk, to ja mógłbym dać mu w pysk trzy razy mocniej, nawet jeśli skończyłbym na oddziale ze wszystkimi złamanymi kończynami.
- Dave. Nie wiem o co ci chodzi. Nie wiem co Lucy ci powiedziała, ale możesz być spokojny, bo naprawdę wszystko u nas w porządku.
Nie wiedziałem komu wierzyć. Albo Lucy dostała jakiegoś napadu aktorstwa i od tego całego rozpieszczania pomieszało jej się w głowie, albo matka mnie oszukiwała.
- Proszę, daj mi ją do telefonu.
Lucy przestała przeżuwać batona i przyłożyła słuchawkę do ucha, przez chwilę nic nie mówiąc.
- Mama?
Siedziałem na przeciw, bujając się z nerwów na krześle. Moje ręce niemiłosiernie się trzęsły i nagle rozbolała mnie głowa. To byl ciężki i zdecydowanie niezbyt udany dzień.
Nie za bardzo skupiałem się głosie Lucy, gdyż okropnie szumiało mi w uszach. No pięknie, wracamy do objawów sprzed kilku miesięcy. Natychmiast zapragnąłem towarzystwa Jamesa, jego ciepła i wsparcia, którym zawsze mnie otaczał. On na pewno by wiedział, co zrobić w takiej sytuacji, podczas gdy ja gubiłem się w tym okropnym labiryncie myśli, wspomnień, strachu i złości.
Przez chwilę gapiłem się na jej wyciągnięta rękę zanim dotarło do mnie, że tym razem ona przekazuje mi telefon.
- Zaraz przyjadę po nią i wszystko Ci wytłumaczę.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro