Rozdział 5
- Moja matka umarła jak miałem 15 lat, i tak to wszystko się zaczęło. W sensie- James zamilkł na chwilę, zatrzymując się na czerwonym świetle i obserwując nadjeżdżające z prawej auta.- On zawsze miał jakieś problemy psychicznie. To schizofrenik. Ale po jej śmierci jego stan tylko się pogarsza. Nie chcę, żeby zabrali mi go do psychiatryka, więc po prostu robię swoje. Muszę wszystko sam ogarniać w domu, ogarnąć zwierzęta, rośliny, muszę zarabiać pieniądze i jeszcze w dodatku się nim opiekować. Wybzdurał sobie że wszystko, co pochodzi nie od nas, jest skażone i toksycznie. Włącznie z ludźmi. Dlatego zacząłem sam uprawiać co się da w ogrodzie, zbierać jajka, zabijać kury na mięso i ogólnie pilnować wszystkiego, co tylko można wsadzić do gara. Gdybym tego nie robił, chyba by umarł z głodu. Nawet nie myje się w normalnej wodzie z prysznica. Muszę wszystko brać ze studni. Pije tylko taką, oczywiście po przegotowaniu i przefiltrowaniu. Mam jatkę na całego- James spojrzał na mnie ze zbolałym wyrazem twarz.- Dlatego muszę non stop pracować. Jak przyjeżdżam z knajpy do muzycznego, a z muzycznego do domu, tam czeka mnie jeszcze zajmowanie się wszystkim pozostałym. Jestem urobiony od świtu do nocy..
Przysłuchiwałem się temu z niemałym szokiem. Życie Jamesa wydawało mi się różowe i bez zmartwień, a jego przysposobienie i charakter tylko pasował do mojej teorii. Teraz zmieniłem zdanie na jego temat o 180 stopni. Rozumiałem go i wiedziałem, że jest mu ciężko tak jak mnie, a nawet bardziej.
- Dave, błagam cię. Nikomu o tym nie mów. Przenigdy.
- Oczywiście- zdołałem z siebie wydusić, i w przypływie nagłego współczucia położyłem mu rękę na kolanie.
- Tylko ty o tym wiesz.
Nie mogłem uwierzyć. Gość miał tyle przyjaciół, a jeszcze nikomu nie zwierzył się ze swoich problemów? Pod płaszczem beztroskiego optymisty kryło się coś bardzo mrocznego. Byliśmy w jakimś sensie podobni; poszkodowani przez los, zdani na własną łaskę, bez niczyjej pomocy. Z tym tylko wyjątkiem, że James zapewne otrzymałby ją, gdyby kogoś poprosił, a ja nie. Poczułem się nagle okropnie samotny.
Nienawidziłem ludzi i gardziłem nimi na całej linii, ale czasem nie mogłem oprzeć się wrażeniu, że jestem sam w tym wielkim świecie. Zdawało mi się, że nie potrzebuje bliskich, ale moja pewność słabła. Ciężko mi się do tego przyznać, ale w takich momentach chciałem poczuć czyjś dotyk i wsparcie. Gdy podobne chwilę słabości przemijały, byłem na siebie wściekły i wręcz nie mogłem na siebie patrzeć, ale jest to kolejna rzecz, nad którą nie umiałem zapanować.
- Może teraz ty coś mi powiesz o sobie, tak dla równowagi?- spytał nagle, a ja odsunąłem od niego rękę. Teraz było mi okropnie głupio.
- A co chcesz wiedzieć?
- Czemu wywalili cię z pracy?
Westchnąłem. Nie chciałem o tym myśleć, a tym bardziej komuś mówić, ale byłem mu to winny.
- Okradłem warsztat, ale mnie przyłapano.
James zmarszczył brwi, koncentrując się na jeździ.
- Jaki miałeś powód?
Tak bez moralizatorstwa? Oceniania? Po prostu spytał mnie o powód? Przedziwny gość.
- Jestem od zawsze biedakiem, ale ostatnio przeszedłem samego siebie. Nie miałem jak zapłacić za prąd i czynsz. No i przy okazji ukradli mi motor.
James zacmokał i pokręcił głową.
- Nie masz prądu? A wodę?
- Czuje, że też mi zaraz odłączą.- przyznałem gorzko.
James nie zastanawiał się długo nad odpowiedzią.
- Mogę poprosić Dicka, żeby cię wziąć na zmywak.
W innej sytuacji zapewne ochoczo bym odmówił, gdyż nienawidziłem być zdany na czyjąś łaskę. Ale nie w tym wypadku. Nie miałem wyboru. Musiałem polegać na Jamesie i dać mu sobie pomóc, żeby przeżyć.
- Dzięki.
Powoli wjeżdżaliśmy do mojej dzielnicy. Trochę próbowałem nim pokierować, ale gość znał to miast dobrze na tyle, że sam adres mu wystarczył.
- Masz jakiegoś kumpla?
- Czemu pytasz?-oparłem głowę o szybę i dałem mu pytające spojrzenie.
- Myślałem, że moglibyśmy zrobić zakupy i poprosić kogoś o udostępnienie kuchenki. Chyba że mam prosić swoich.
- Nie, nie- zaprzeczyłem. Chciałem mieć święty spokój i najwyżej umrzeć z głodu, ale on był uparty. A w kwestii kumpli na myśl przychodziła mi tylko jedna osoba.
-Koleguję się trochę z takim jednym Jasonem. Zadzwonię do niego i spytam.
James kiwnął i obrał drogę do najbliższego supermarketu, podczas gdy ja wystukałem znajomy numer. Zanim Jason odebrał, minęły ze 2 sygnały.
- Halo? Kto mówi?- odezwał się znajomy, zachrypnięty głos po drugiej stronie.
- Tu Dave.
- Oo, czuję się zaszczycony że do mnie dzwonisz!-jego głos zdawał się być nad wyraz zadowolony, co uznałem za dobry znak. Postanowiłem walić (((Jamesa hyhyhy)))prosto z mostu.
- Mogę przyjechać do ciebie z kumplem i coś ugotować?
Odpowiedziała mi chwilowa cisza zanim typ znowu się odezwał.
- Ciekawa prośba. Ale jasne, wpadajcie. Jestem w domu.
Mruknąłem coś w stylu' dzięki' i rozłączyłem się jak najszybciej.
- Załatwione. – poinformowałem.- Pozostaje jedna kwestia. Musimy podjechać do mojego domu po pieniądze, bo większość zostawiłem w barze.
-Powaliło cię? – spojrzałem na niego jak na wariata. Co on znowu kombinuje?- Już taniej mi wyjdzie jak sam ci za to zapłacę. Inaczej będziesz mi wisiał za benzynę.
Prychnąłem. Wielki mi spryciarz.
-No to ci oddam. Sam sobie zapłacę za zakupy i chuj.
- Oddasz? Niby jak, w naturze?- James rzucił słabym żarcikiem, tak słabym, że zażenowanie odebrało mi mowę. Nie miałem siły się już z nim spierać.
Pozostałe kilka minut trasy przebyliśmy w ciszy, dopóki James nie Zaparkował auta przy krawężniku niedaleko jakiegoś sklepu i oznajmił:
- No to wysiadamy.
Gdy buszowaliśmy po sklepowych półkach, poczułem lekkie deja vu. James tym razem też zabronił wchodzić mu w paradę i sam wybierał poszczególne składniki. W końcu nazbierało się ich tyle, że żal mi było w ogóle myśleć, ile na to wszystko wyjdzie.
-Może już wystar...
- Lubisz ser biały?- wciął mi się brutalnie w zdanie, studiując etykietę jednego z nich jakby dopiero co nauczył się czytać.
-Tak. Ale słuchaj...
- A kminek?- zrobił to znowu, a widząc moją podirytowaną minę, uszczypnął mnie w policzek. Chciałem zrobić mu aferę i wyjść, ale, kurwa, przecież typ robił mi zakupy. Z żalem odnotowałem, że powinienem być potulny jak baranek.
- Co tak czytasz ten skład?- zapytałem, widząc, że robi to kolejny raz, tyle że z jakąś szynką.
- A chcesz jeść gówno? To ważne, co wpychasz do brzucha. Powinieneś patrzeć na zawartość własnego jedzenia. Zdajesz sobie sprawę z tego, co producenci tam pakują?
Nie zdawałem i szczerze mówiąc, miałem to głęboko w dupie. Nigdy nie zależało mi na tym, co jem, i nie miałem problemów z traktowaniem swojego żołądka jak śmietnik. Miałem ważniejsze rzeczy na głowie niż jakieś składy.
- Czym ty się w ogóle odżywiasz?- zapytał, obracając się w moja stronę i opierając o wózek. Wzruszyłem ramionami.
- Niczym szczególnym.
- Właśnie widzę- James tknął mnie paluchem w brzuch. Mimowolnie odskoczyłem jak najdalej.
- Haha, masz łaskotki! – James roześmiał się, ale widząc moje wzniesione ku górze oczy i ciężkie westchnięcie, kontynuował temat.- Dlatego jesteś taki chudy i blady. Bo nie dbasz o to, co jesz.
- No, kurwa, odkryłeś Amerykę. Jesteś jebanym Sherlockiem Holmsem, prawda? Proszę, zdradź mi tajemnice swojego błyskotliwego umysłu- zakpiłem, a James uśmiechnął się jedynym kącikiem ust i wrócił do poprzedniego zajęcia. Chyba nic nie było w stanie wyprowadzić go z równowagi.
Gdy byliśmy już przy kasie, wężyk produktów ciągnął się niemal w nieskończoność. James kazał mi je wszystkie pakować z powrotem do wózka po naliczeniu ich na rachunek, a on zajął się zapłatą.
- 156 zł 90 groszy- odezwała się kasjerka. Ta cena zjeżyła mi włos na karku. Jeszcze nigdy w życiu nie robiłem tak drogich zakupów spożywczych, a James musiał być pojebem, że chciał na to marnować ciężko zarobione pieniądze.
On natomiast bez słowa wyjął banknot z portfela i z czarującym uśmiechem wręczył go tej starej babie. Ona, zaskoczona taką uwagą ze strony przedstawiciela płci brzydkiej, uśmiechnęła się w odpowiedzi i nawet gruba warstwa podkładu nie zdołała zakryć zaczerwienienia. Cudem powstrzymałem nagły wybuch śmiechu. Chyba popękały mi przez to wszystkie żebra.
Chwyciłem za wózek i pojechałem za Jamesem, kierując się w stronę auta. James podniósł bagażnik i pomógł mi władowywać do środka worki. Chciałem mu podziękować, ale to słowo z trudem przechodziło mi przez gardło. Dlaczego on tyle dla mnie robił?
- To powiedz mi, gdzie ten twój Jase mieszka- zapytał, gdy juz obaj siedzieliśmy na fotelach.
Podałem mu dokładny adres i przyglądałem się jak blondie mruży oczy, wyszukując w pamięci optymalną trasę, i po chwili odpala silnik.
Odwróciłem głowę od razu, gdy przyłapał mnie na tym spojrzeniu z uśmiechem na ustach, i zagapiłem się na życie za oknem. Wszędzie kręcili się szarzy, odpowiedni na tę porę roku ludzie w kurtkach i płaszczach we wszystkich odcieni szarości i czerni. Wielkie kałuże znaczyły drogę, a ma szybach zaczęły pojawiać się malutkie krople deszczu zwiastujące ulewę. James włączył wycieraczki, a ich delikatny szum wprowadzał mnie w senny nastrój. Pilnowałem by nie zamknąć oczy, bo gdybym to zrobił, od razu zapadłbym w sen. To był długi i męczący dzień.
James włączył płytę Red Hot Chili peppers, chyba Californication, co trochę umiliło mi resztę jazdy. Mógłbym spędzić tak cały dzień. Uwielbiałem delikatne kołysanie auta i przyjemne sumy dobiegające z silnika, które połączone z muzyką z radia tworzyły specyficzną melodię.
Mój chwilowy błogi nastrój został przerwany przez Jamesa, proszącego, bym dokładnie wyjaśnił, w którą uliczkę wjechać by dostać się do celu. Po chwili byliśmy już na miejscu. James był naprawdę wprawnym kierowcą.
Weszliśmy do wąskiej klatki schodowej cali obwieszeni torbami. Miałem szansę podziękować Bogu za to, że Jason mieszka na pierwszym piętrze.
Gospodarz otworzył nam po pierwszym dzwonku, obdarzył nas szerokim uśmiechem i zaprowadził w stronę kuchni. Gdy zostawiliśmy wszystkie zakupy na stole, Jason podał rękę Jamesowi, a z drugiego pokoju wyszedł jakiś obcy koleś. Dziwne. Janson mieszkał przecież sam.
Moje wątpliwości błyskawicznie zostały rozwiane gdy Jason wziął go za rękę i oświadczył:
- To mój chłopak, David.
Cholera. Zaskoczył mnie, i to bardzo. Nie powinien wszem i wobec pokazywać, że jest gejem. Czy on się niczego nie boi i nie wstydzi? Ja wiedziałem o jego orientacji, ale James nie. I przez chwilę bałem się, jak zareaguje.
On natomiast, jakby nigdy nic, uśmiechnął się do Davida i uścisnął mu rękę, mówiąc:
- Dzięki że nas gościcie, chłopaki.
Cholera. Szybko przeszedł z tym do porządku dziennego. Idąc jego śladem, również przywitałem się z nieznajomym i wybąkałem swoje imię. David miał ciekawe, brązowe oczy, gęste brwi i długie włosy. Zabawne, jak się wszyscy dobraliśmy. Każdy z długimi włosami. Jakbyśmy właśnie uciekli z rockowego zespołu.
James poprosił Jasona o jakieś garnki, noże i tacki, a gdy ten spełnił już powierzone mu zadanie, złapał swojego chłopaka i mówiąc, że w tak małej kuchni nie ma miejsca na tyle osób, poszli razem do sąsiedniego pokoju. Zostałem sam na sam z Jamesem. Poczułem się trochę głupio, bo wydawało mi się, że mając takich znajomych, James może pomyśleć, że jestem jakiś ciepły.
On tymczasem milczał, krojąc jakieś warzywa. Odezwał się po chwili.
- Lubisz gulasz?
- A co to? Spytałem, szczerze zaciekawiony. James spojrzał na mnie zdziwionym wzrokiem.
- Nigdy nie jadłeś?- pokręciłem głową.- No to w takim razie to będzie twój pierwszy raz.
Wziąłem jakiś nóż i pomogłem mu kroić, oczywiście kalecząc się delikatnie z palec. Praktycznie nigdy nie gotowałem, więc sytuacja była dla mnie dość nieznana.
- Daj go pod bieżącą wodę. I może gotowanie zostaw mi- roześmiał się, a ja posłuchałem jego rady. Woda powoli zabarwiała się na czerwono przez krew, ale w miarę upływu kolejnych sekund, robiła się coraz bardziej klarowna.
-Co tak długo tam stoisz?- spytał James.
- Mam problem z krzepliwością-odparłem.
- Byłeś z tym u lekarza?
- Sram na lekarzy.
James chciał coś jeszcze dodać, ale przerwało mu przyjście Jasona.
- Co jest?- widząc mojego palca, zapytał- Podać ci plaster?
Burknąłem, że nie, poirytowany. Co tak nagle się wszyscy zaczęli się mną przejmowali? Wcale tego nie potrzebowałem.
- Co u ciebie, Dave? Słyszałem, co się stało w barze.
- No proszę, co za niesamowity obieg informacji. Pozostaje pogratulować- jego wścibskość czasami działała mi na nerwy.
- Odłączyli ci prąd, prawda?
Momentalnie Odwróciłem się od kranu, by spojrzeć w jego stronę.
- Kto ci to powiedział?!- zapytałem, odrobinę za głośno.
- Nikt, spokojnie- Jason wystawił ręce w geście niemego uspokajania.- Sam sie domyśliłem. No bo dlaczego chciałbyś u mnie gotować?
Westchnąłem i znów zająłem się oblewaniem palucha. Ten koleś naprawdę mnie wkurwiał.
Na szczęście po chwili dał mi spokój i podpierzył się do Jamesa. Zaczęli gadać jakieś bzdury, jak ludzie, którzy dopiero się poznają. Jason szybko uległ charyzmie Jamesa i dosyć szybko przeszedł z raczej oficjalnego tonu na towarzyski. Bałem się, że zaraz zacznie pierdolić o sobie i swoim chłopaku, co stawi mnie w niezręcznej sytuacji, ale tak się nie stało.
James sam się o to zapytał.
Gdy odkręcał gaz i stawiał na nim patelnie z tłuszczem, jak gdyby nigdy nic, zadał mu pytanie, od jak dawna są razem. Jezus. Co go to w ogóle obchodziło?
- Aa, od jakiegoś miesiąca- Jason oparł się o ścianę i wyszczerzył zęby.- Nasza znajoma nas poznała.
- Super! – James grzebał drewnianą łyżką po patelni. Czułem się tak niekomfortowo, że moje nogi same chciały wyskoczyć mi z dupy do wyjścia. Jason, jak to on, widząc zainteresowanie ze strony swojego rozmówcy, zaczął nawijać o dokładnych okolicznościach ich spotkania, a moje dyskretne znaki żeby zamilkł nie zdały się na wiele. Wziąłem więc pierwszego lepszego ziemniaka i zacząłem obierać go, nie bacząc na krew, która delikatnie się jeszcze ze mnie sączyła.
Posiedzieliśmy u niego z godzinę, podczas gdy James, zajęty pracą, i tak nie omieszkał prowadzić dyskusję z Jasonem. Był na pewno lepszym partnerem do rozmów niż ja. Jason zagarnął jego uwagę, a mnie, chociaż nie chciałem nawet przyjmować tego do wiadomości, zaczynało to strasznie drażnić. Nie byłem zazdrosny! Po prostu Jason włączył tryb pierdolenia i nie dało się go za żadne skarby uciszyć. A James tylko się temu potokowi słów przysłuchiwał, jakby nie mógł po prostu kazać mu się zamknąć. Idiota.
W końcu, gdy James włożył wszystkie potrawy do plastikowych, użyczonych przez Jasona pojemników, mogliśmy już opuścić towarzystwo gaduły. Wcześniej typ szlachetnie zaproponował, by zostawić jedzenie u niego, skoro nie mam prądu, ale ja wcześniej przewidziałem taką sytuację i zainwestowałem w lodówkę na baterie. James pożegnał się z lokatorami i wyszedł z mieszkania, a ja za nim, w ostatniej sekundzie wystawiając Jasonowi środkowy palec.
Jak już znaleźliśmy się w samochodzie, odetchnąłem głośno z ulgą. Widząc to, James roześmiał się. No proszę, zwrócił na mnie łaskawie uwagę.
- Ciekawy ten twój przyjaciel. Polubiłem go.
Spojrzałem na niego spode łba.
- To nie jest mój przyjaciel. Nawet go nie lubię.
- Jasne, jasne. Co taki zły jakbyś na szpilkach usiadł?
-Nie jestem- warknąłem, ale mój ton głosu wskazywał na coś zgoła innego.
- Zazdrosny jesteś!- James spojrzał na mnie z szelmowskim uśmieszkiem. Uniosłem brwi.
-Też mi coś! Nie pochlebiaj sobie.
Odwróciłem głowę, ale trudno mi było nie uśmiechać się, słysząc jego żabi śmiech. Cóż, przynajmniej on tego nie zauważył.
Tym razem droga minęła mi znacznie szybciej. James miał zostawić mnie przy domu i sobie pojechać, ale on uparł się, że pomoże mi to wszystko wnieść na górę.
- Ty widziałeś mój dom, to ja chcę zobaczyć twój.
Mina mu nieco zrzedła, jak ujrzał, z czym ma do czynienia. Było ciemno jak w dupie, ciasno i brzydko. Cale moje mieszkanie opiane w 3 słowach.
- Nie musisz nic mówić- Westchnąłem, pakując jedzenie do mini lodówki. Ledwo mi się to wszystko zmieściło. James tymczasem usiadł na krześle przy oknie, klepiąc je przedtem jak idiota. Nie miałem siły pytać.
Gdy wszystko położyłem na swoje miejsce, James chciał jeszcze obejrzeć mój pokój. Zaprowadziłem go do środka i pokazałem, jak muszę żyć. Typ usiadł na łóżku, sprawdzając, czy jest odpowiednio miękkie, a ja stałem przed nim z rękami zaplecionymi na piersi. Marzyłem o gorącym prysznicu i cudownym śnie.
- Zadzwonię do ciebie jutro z informacjami o pracy, dobrze?- Kiwnąłem, więc kontynuował.- Nie sądzę, żeby były problemy z przyjęciem cię. Wiesz, kokosów nie będziesz zgarniał, ale najważniejsze, byś miał na życie.
Otworzyłem oczy i spojrzałem na niego. On również patrzył mi prosto w oczy. Zaczynało się ściemniać, więc jego twarz okalał cień, przez co nie mogłem do końca wyczytać jego mimiki. Koleś chyba obrał sobie za cel stworzenie jednoosobowego wolontariatu i opiekować się mną, chociaż sam kolorowo nie miał i w pierwszej kolejności powinien patrzeć na siebie. Czasem zastanawiałem się, skąd tacy ludzie jak on biorą w sobie siłę, by pomagać innym. Ja zawsze byłem egoistą. Patrzyłem tylko na siebie. Nie miałem ani przyjaciół, ani rodziny, więc nie robiłem przez to nikomu krzywdy.
Nie miałem pojęcia, jak nazwać siedzącego przede mną człowieka. Przyjacielem? Moim pierwszym przyjacielem w życiu?
- Wszystko w porządku?- zapytał.
- Dziękuję za wszystko- wypaliłem nagle, by mieć to jak najszybciej za sobą.
- Nie ma za co- oznajmił James, chociaż czułem, że ten drobny gest go ucieszył. Zachęciło mnie to do pójścia na całość- podszedłem i usiadłem obok, ramię w ramię, noga przy nodze. Ta bliskość była dla mnie zupełnie obca. W ogóle nie wiedziałem, jak się zachować. James, wykorzystując okazję i chwilę słabości, otoczył mnie ramieniem i przysunął jeszcze bliżej. Kurwa. To było dosyć...miłe.
- Mogę cię o coś spytać? – mruknął mi nad głową, tak blisko, że poczułem jego oddech na swoim uchu.
- Tak- wychrypiałem, a mój głos zabrzmiał zaskakująco słabo. To na pewno czarna magia. James przejął nade mną kontrolę i właśnie przemienia mnie w miękką papkę.
- Masz rodzinę?
Westchnąłem. A więc teraz moja kolej na zwierzenia? James chcę wyciągnąć ode mnie jakiś przykry fakt, by nie być mi winny opowieści ze swojego życia?
- Niby mam, ale nie trzymam z nimi kontaktu. Matka miała mnie gdzieś, a teraz układa sobie życie na nowo z innym facetem.
- A znasz swojego ojca?
- Nie. Wyjechał do stanu i nie kontaktuje się ze mną. Ale nie zależy mi. Wolę być sam.
James nie odpowiedział, tylko przytulił mocniej.
- Teraz nie jesteś sam. Masz mnie.
Roześmiałem się gorzko.
- Ciekawe kiedy już będziesz miał mnie dość- wypaliłem i od razu tego pożałowałem. Po jaką cholerę się nad sobą użalałem? Szczęścia mi to nie przyniesie, a sympatii Jamesa tym bardziej.
- Jesteś trudnym przypadkiem, ale nie martw się, to ty prędzej będziesz miał mnie dość.
- Dojdzie do tego o wiele szybciej niż myślisz, jeśli długo będziesz mnie tak ściskał.
Musiałem wyważyć atmosferę. Zaczynało się robić o wiele za słodko. Wręcz mdło.
- Ktoś musi cię wyciskać za te wszystkie lata.
Jako że debil przycisnął mnie jeszcze ciaśniej, dałem mu kuksańca w żebro. James roześmiał się tylko i w końcu puścił.
Gdy wstał, ciepło natychmiast znikło, a na jego miejsce wstąpił lodowaty chłód. Nie wiedziałem, czy to przez brak ogrzewania, czy może mam jakąś gorączkę.
Chyba jednak gorączka, bo zrobiłem coś głupiego, nieoczekiwanego, popierdolonego, zjebanego- wszystkie podobne przymiotniki jak najbardziej do tego pasowały. Wstałem niezręcznie, oplotłem mu ręce na szyi, a chęć by dotknąć jego usta przeważyła nad zdrowym rozsądkiem. Ciepło natychmiast do mnie wróciło i nie zostało odepchnięte, wręcz przeciwnie. Jego gorące ręce oplotły mnie w pasie, przyciągając mnie go siebie tak blisko, jak to było fizycznie możliwe. Z każdym nowym dotknięciem naszych warg mój umysł tylko bardziej odmawiał mi posłuszeństwa. Kurwa, to było lepsze niż jakikolwiek wymuszony pocałunek z dziewczyną. To było lepsze niż cokolwiek, co przytrafiło mi się w życiu. Zanim zdążyłem pogłębić pocałunek, używając języka, James nagle odsunął się ode mnie, wciąż trzymając mnie za talię. Musiałem wyglądać jak ryba wyjęta z wody, bo gapiłem się na niego tak, jakby właśnie wyrzuciło go ufo. On tez wyglądał na nieźle zaskoczonego.
Odsunąłem się niezgrabnie, niemal potykając się o własne stopy. Co ja robię. Co ja robię. Co ja robię- powtarzało się jak mantra w mojej głowie. Miałem przed oczami miliard scenariuszy. James uderza mnie w twarz. James wychodzi bez słowa. James mnie wyzywa. James mnie nienawidzi.
-Cholera Dave.. To było świetne.
Co? Wytarłem usta i zagapiłem się w podłogę. Czy ja mam omamy?
Moje omamy tylko zbliżyły się do mnie i przytuliły mocno. Mogłem wyczuć zapach skóry Jamesa, jego włosów i jego proszku do prania. W końcu, po kilku minutach, puścił mnie, ujął moją twarz w dłonie i pocałował w czoło.
- Zobaczymy się jutro!
Wydukałem jakieś słowa, chociaż wcale nie byłem pewien, czy ułożyły się w logiczne zwroty, czy były tylko zbitkiem przypadkowych wyrazów. Gdy James zostawił mnie już sam na sam, wciąż nie mogłem uwierzyć, co się stało.
Ja pocałowałem Jamesa, a on odwzajemnił.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro