Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 2


- Po co do mnie dzwonisz? Nie mamy i czym gadać- burknąłem do telefonu, opierając się o kuchenny parapet.

- Może mi powiesz jak sobie radzisz? Martwię się o ciebie!

- Akurat! Nie gadaj bzdur, wiem że w ogóle cię nie obchodzę.

- Przestań!- rozedrgany głos matki wrzasnął mi do ucha, powodując ciarki rozchodzące się po moich plecach.

Postanowiłem jak najszybciej zakończyć tę szopkę i dać za wygraną.

- Co chcesz wiedzieć?- ton mojego głosu nie należał do najprzyjemniejszych, ale o to mi właśnie chodziło. Chciałem odepchnąć ją jak najdalej, aby nigdy do mnie nie wracała.

- Dalej pracujesz w warsztacie? Poznałeś kogoś?

- Tak i nie- odparłem zdawkowo, obserwując drące się na podwórku bachory. Zapadła krótka cisza, którą przerwała matka.

- Nie zapytasz co u mnie?

Wzniosłem oczu ku górze, wyrażając nieme zirytowanie. Naprawdę nie obchodziło mnie życie jej, jej głupiego dziecka i tego frajera, Johna.

- Co u ciebie?- mruknąłem, chociaż sposób w jaki to wypowiedziałem brzmiał bardziej jak 'odwal się w końcu'.

Dobiegło mnie stłumione westchniecie na linii. Mamuśka zabrała się za pouczanie mnie w monecie, Kiedy już tego nie potrzebowałem-natomiast milczała, gdy była mi najbardziej potrzebna.

- Widzę że nie chcesz rozmawiać.

- No co ty- warknąłem sarkastycznie, a w odpowiedzi otrzymałem dźwięk przerwanego połączenia.

Może nie byłem zbyt dumny z tego, jak ją potraktowałem, ale miałem swoje powody. Anna, bo tak nazywała się moja matka, nie zajmowała się mną. Nigdy. Prawdopodobnie byłem wpadką, bo została sama na lodzie z dzieckiem i bez domu. Opowiadała mi, jak tułała się po ośrodkach dla samotnych matek dopóki nie poznała Johna, który zakochał się w niej i pozwolił zamieszkać w swoim domu. Mówi się, że u każdej kobiety 'uruchamia' się macierzyńska troska i miłość do dziecka, ale u niej chyba to nie zadziałało, w każdym razie nie do mnie. Prawie w ogólne mnie nie wychowywała. Gdy skończyłem 10 lat, rzadko bywałem w domu. Byłem pozostawiony sam sobie i nie ukrywam, że mam do niej o to wielki żal.

Sytuacja zmieniła się, gdy urodziła drugie dziecko, moją siostrę Lucy. Anna jakby się obudziła i dawała jej tyle troski i uwagi w ciągu jednego roku, ile mi przez całe życie. Nie mogłem wytrzymać tej zazdrości, smutku i poczucia, że jestem nic nie warty, więc w wieku 18, najszybciej jak tylko mogłem, wprowadziłem się. Przez jakiś czas, gdy nie miałem pracy, a musiałem utrzymać siebie i mieszkanie, wkręciłem się w niemiłe towarzystwo i zająłem się sprzedawaniem dragów. Skończyłem z tym od razu, jak tylko cudem znalazłem pracę w warsztacie. Fred przyjął mnie chyba bardziej z litości niż z lichych kompetencji, jakimi mogłem pochwalić się dzięki dwóm latom zawodówki.

Wstałem, wstawiłem wodę na kawę i włączyłem radio, szukając jakiejś zdatnej do słuchania stacji. Była sobota więc nigdzie mi się nie spieszyło. To może trochę dziwne, ale nienawidziłem weekendów. Wolałem już mieć jakieś zajęcie w pracy niż siedzieć cały dzień w domu, zamartwiając się i umierając.

Zalałem kawowy proszek, najtańszy jaki udało mi się zdobyć w supermarkecie, dosypałem 3 łyżeczki cukru i rozsiadłem się przy stołku. Moje mieszanie było małe, brzydkie i obdrapane. Gdzieniegdzie można było dostrzec gołe rury i przewody, którymi miałem zająć się od razu po kupnie, ale z racji, że nigdy nie byłem dobry w budowlanych sprawach, niedociągnięcia pozostały i straszyły. Ściany pomalowane były ze sto lat temu, na jakiś dziwny, beżowoszary kolor. Miałem mała kuchnie, w której mieściła się jedynie niewielka lodówka, zlew i stolik, ciasną jak klatka łazienkę, wąski przedpokój i moją sypialnie. Całość nie mogła mieć więcej niż 30 metrów kwadratowych.

Zasłoniłem rolety, zagradzając kuchnię od promieni słonecznych, oraz nadpiłem trochę kawy, która okazała się chemicznym paskudztwem. Być może miałem zbyt wygórowane wymagania co do kawy za 3 złote, ale tego nie dało się w ogóle pić. Czułem, jak okropny napój niemal wypala mi dziurę w przełyku i nawet ogromna ilość cukru nie mogła temu zaradzić. Nie pozostało nic innego jak wylać wszystko do zlewu i opłakiwać zmarnowane 3 złote.

Pokrzątałem się po domu po czym usiadłem na łóżku, chcąc obejrzeć coś w telewizji, ale zapomniałem, że odłączyli ją kilka dni temu przez nieuregulowane rachunku. Zostały mi 3 opcje spędzenia weekendu- samobójstwo, spotkanie z Jamesem lub przejażdżka autem po całym kraju. Byłem na tyle zdesperowany i zły, że wśród opcji znalazł się James- ale jak tylko wróciła mi zdolność trzeźwego myślenia to zaniechałem ten pomysł. Zamiast tego postanowiłem upić się w barze.

Zetknąłem na zegar i westchnąłem. Bar otwierano o osiemnastej a była ledwo dziesiąta, co oznaczało 10 godzin męki. Wyjąłem z plecaka wszystkie gazety, które nagromadziły mi się w tym tygodniu, i zacząłem rozwiązywać krzyżówki. To może zabrzmi głupio, ale kusiły mnie konkursowe nagrody w postaci pieniędzy, samochodów i ekskluzywnych wakacji, i nawet jeśli szanse wygrania czegokolwiek były bliskie zeru, to i tak trzymałem się tej minimalnej nadziei. Swoją pierwszą krzyżówkę kupiłem dwa lata temu i od tamtej pory moja obsesja osiągała coraz większe rozmiary. Kupowałem najtańsze magazyny i spędzałem wolne chwilę na krzyżówkach. Byłem już tak wprawiony, że zajmowało mi to coraz szybciej i szybciej, a moje mieszkanie zawalone było powycinanymi kartkami z gazet i innych bzdur. Prawdopodobnie popadłem w paranoję, ale nie dbałem o to. I tak nikt mnie nigdy nie odwiedzał.

„Niezgrabny powóz"- głosiło jedno z haseł. No jasne, landara. Nawet pasuje. Uzupełniłem puste pola i zabrałem się za następne.


***

Gdy wybiła siódma, siedziałem już na swoim motorze. Miałem zamiar pojechać do baru, upić się i wrócić, również na motorze. Nie narzekałbym, jeśli podczas powrotu umarłbym w wypadku. Nałożyłem kask, odetchnąłem wieczornym powietrzem i przekręciłem kluczyki, pozwalając maszynie wydać swój ryk. To był jeden z tańszych i głośniejszych pojazdów, ale dostałem go kiedyś za przysługę, a darowanemu koniowi się w zęby nie zagląda.

Przemierzałem uliczki, zostawiając za sobą chmury spalin. Mieszkałem w brzydkiej dzielnicy, chyba najbardziej patologicznej w całym mieście, więc jechałem tak szybko jak tylko możliwe, aby uwolnić się z tego parszywego miejsca. Może i nie żyłem w permanentnym strachu, ale miałem w sobie pewnego rodzaju dyskomfort, przebywając tutaj dłużej niż to konieczne. W nocy budzili mnie głośni sąsiedzi, z dworu co chwila słychać jakieś kłótnie, a przystanki zawsze zawalone były podejrzanymi typami i śpiącymi żulami, przez co całkowicie zrezygnowałem z komunikacji miejskiej. Moja dzielnica, zapomniana przez ludzi i Boga, stała się jednym z powodów mojego ciągłego złego samopoczucia.

Bar znajdował się w innej części miasta, zdecydowanie bliżej centrum. Spędzałem tam czasami samotne wieczory, a że pracuje tam gość, Jason, z którym kiedyś handlowałem, to dostaje zniżki na wódkę. Nie jest to może lokal wysokiej klasy, ale mi wystarczyło, by upić się, pogadać z kimś i wyrwać jakąś laskę. Nie szukałem żadnej miłości, potrzebowałem tylko spuścić czasem z krzyża jak każdy facet.

Zajechałem na miejsce gdzieś po 10 minutach. Gdy otworzyłem drzwi, powitał mnie zapach fajek, piwa i jakaś muzyka. Często grywali tu jacyś amatorzy rocka, co często dawało mi wymówkę przed resztkami własnego sumienia. „ Idę do baru posłuchać nowych zespołów", co w wolnym tłumaczeniu znaczyło „idę nawalić się jak wieprz i nawet nie spoglądać w stronę sceny''. Z wyjątkiem, gdy jakiś zespół przyciągnął moją uwagę, gdyż wtedy faktycznie słuchałem.

Niestety ten zespół okazał się dosyć przeciętniacki. Co to za sztuka odgrywać kawałki Guns 'n' roses i pomalować sobie twarz tanią farbą. Odwróciłem od nich wzrok i poczekałem przed ladą na Jasona, opierając twarz o dłoń.

- Hej, co tam?- usłyszałem nad uchem zachrypnięty głos i od razu podniosłem głowę. Jason był bardzo chudy, miał tak kręcone włosy że zaczepiały o afro i brzydki uśmiech.

- Daj mi trochę wódki- wymamrotałem, nie siląc się na grzeczność. Ten tylko spojrzał na mnie uważnie- często odnosiłem wrażenie, że z jakiś niewiadomych przyczyn martwi się o mnie- i spytał wścibsko:

- Jak tu dotarłeś?

- Przecież wiesz. Daj te wóde i nie marudź.

Ten uniósł brwi i splótł ręce na piersi.

-Pamiętaj, że to dzięki mnie masz zniżki.

Chciałem coś odpyskować, ale na szczęście odwrócił się do mnie i zaczął bez słowa przygotowywać drinka. Był barmanem.

- Widziałem się ostatnio z Tomem. Pamiętasz go, nie? – spytał, na co ja kiwnąłem głową, nawet nie siląc się na udawanie zainteresowania.- Wiesz że kupił sobie dom? Gdzieś na jakiejś wsi, nie pamiętam nazwy. Skończył z narkotykami jakoś zaraz po nas i ma teraz żonę. Ona chyba o niczym nie wie- zachichotał, krojąc cytrynę.- Ja ostatnio też zacząłem się z kimś spotykać....

Bla bla bla. Nie miałem ochoty wysłuchiwać jego czczej paplaniny, tym bardziej, że gość był gejem, a mnie nie obchodzą mnie miłosne przygody z facetami. Kiedyś w ogóle nie tolerowałem homo, wręcz ich nie znosiłem. Jason trochę załagodził moją niechęć, ale mimo to i Tak za bardzo się zapędzał. Nie byliśmy nawet kumplami.

Trochę odpłynąłem myślami, gapiąc się w podłogę. Do rzeczywistości przywrócił mnie brzęk szklanki z alkoholem.

- Nawet mnie nie słuchasz, co?- Jason chyba się na mnie obraził, bo powiedziawszy to, odwrócił się na pięcie i poszedł do przeciwnego kierunku lady. Przynajmniej będę miał święty spokój.

Wziąłem łyk drinka- wódka z colą, cytryną i kostkami lodu. Smakował dosyć nieźle, ale Jason zaoszczędził trochę na alkoholu. Albo się o mnie martwi albo ma mnie dość. Prawdopodobnie jedno i drugie.

Nie dane mi było siedzieć w ciszy dłużej niż 5 minut, bo zaraz przysiedli sie obok muzycy, którzy albo skończyli grać, albo zrobili sobie przerwę.

- Dobry koncert, chłopaki- dobiegł mnie głos Jasona przygotowującego kolejne drinki. Miałem dokładnie w dupie, o czym te matoły rozmawiały, dopóki nie usłyszałem znajomego imienia.

-... Jamesem. Coś tam gadał że nie może bo ojciec, ale w sumie to nie zrozumiałem, co mu chodziło.

Wiem, że w tym mieście jest z tysiąc kolesi o imieniu James, ale i tak zdecydowałem się na podsłuchiwanie. Pasowałby do ich towarzystwa.

- Kurde szkoda.- jęknął typ o egzotycznej urodzie, z kręconymi, czarnymi włosami.- Pewnie by sobie poradził, on umie grać na wszystkim.

- Możliwe. Kojarzysz go z jakiegoś zespołu?- spytał ten pierwszy. Czarny wzruszył ramionami.

- Nie, ale pracuje z Mickiem, a on zna się na ludziach.

- Może udałoby nam się odbić Micka? Fajnie by było mieć go w swoich szeregach- po reakcjach pozostałej dwójki mogłem domyślić się, że to żart.

- Może po prostu wbijmy do niego i nie dajmy mu szansy na odmowę?- typ z kręconymi włosami postanowił wrócić do pierwszego tematu, dopijając alkohol i uśmiechając się szeroko, ukazując rząd krzywych zębów.

- Ta, jeszcze każmy mu podpisać dokument własną krwią.

Nie mogłem powstrzymać uśmiechu zażenowania. Mimo to przysłuchiwałem się dalej.

- Wie ktoś gdzie on w ogóle mieszka?- wtrącił się najniższy z nich. Czarny pokręcił głową.

- Chyba na jakiejś wsi, ale nikt do końca nie wie. James nie jest chyba zbyt chętny by zapraszać do siebie ludzi.

Przerwali na chwilę rozmowę gdy czarnowłosy spojrzał w moją stronę i puścił mi oczko. Pewnie zauważył, że podsłuchuje, ale i tak nie mogłem oprzeć się wrażeniu że trafiłem do jakiegoś gej baru. Odwróciłem wzrok jak najszybciej i zająłem się swoimi sprawami- umartwianiem i piciem alkoholu. Mogłem przy okazji również podumać nad usłyszanymi wcześniej słowami.

W barze nie posiedziałem zbyt długo, a znikoma uwaga ze strony Jasona skutecznie zniechęciła mi do dalszego przebywania w tym miejscu. Tym bardziej, że wścibski typ nie chciał mi nic sprzedać, nawet za regularną cenę. Wziąłem więc dupę w troki i wyszedłem zdecydowanym krokiem w stronę dworu. Nie czułem się usatysfakcjonowany stanem mojej nietrzeźwości, wobec czego powlokłem się do najbliższego monopolowego i zdobyłem taniego jabola oraz setkę czystej. Zapowiadał się miły, samotny wieczór.


***

Obudziłem się skacowany na tyle, że nawet sok pomidorowy i wszelakie inne środki nie ugasiły palącego bólu głowy i mdłości tak silnych, że powodowały skręt wnętrzności. Przeszukałem wszystkie szafki i łyknąłem 3 tabletki leków przeciwbólowych. Możliwe, że były odrobinę przeterminowane, ale tak czy inaczej wynikają z tego same plusy, gdyż jeśli nie pomogą mi w złym samopoczuciu, to na pewno nieco przybliżą do śmierci.

Na szczęście po kilkunastu minutach ból ustąpił, a na jego miejsce wszedł niepohamowany głód. Właśnie zdałem sobie sprawę, że ostatni porządny posiłek jadłem w „Śniadaniu u Dicka". Trochę przerażony faktem, że żołądek olał mnie i postanowił dać sobie znać zdecydowanie za późno, zacząłem przeszukiwać mieszkanie w poszukiwaniu pożywienia. Najmniej pomocna okazała się lodówka, w której znalazłem tylko ser z pleśnią, bynajmniej nie pożądaną, trochę keczupu i parówki, na których wytworzyła się obrzydliwa warstwa śluzu. W szafce przy łóżku wygrzebałem batona, a z jednej półki udało mi się wyciągnąć konserwę rybną. Niestety żadna z tych rzeczy nie dodała mi wystarczającej ilości energii, a brzuch wciąż dawał o sobie znać. Kurwa. Zjadłabym coś porządnego, najlepiej śniadaniowego.

Do głowy przychodziło mi tylko jedno miejsce, wcale nie z powodu jakiegoś sentymentalizmu, czy- broń Boże- sympatii. Pomyślałem, że jakbym pojechał do „Dicka", a że jest przed 12. to najprawdopodobniej spotkałbym tam jeszcze Jamesa. A jeśli spotkam Jamesa, który z jakiegoś znanemu tylko jemu powodu chyba mnie polubił, to może dostanę zniżkę? Z tego co widziałem, ich jedzenie nie było wcale takie drogie, a jeśli uda mi się dzięki znajomości zaoszczędzić parę groszy, to wszystko ułoży się wręcz idealnie.

Ubrałem pierwsze lepsze jeansy, szarą bluzę z kapturem i podróbki adidasów z chińczyka oraz ruszyłem prosto do swojego motoru zaparkowanego w garażu, którego część za niewielką opłatą udzielił mi sąsiad. Ruszyłem bez zbytniego zastanawiania się, w końcu miałem idealny plan i nic nie powinno go zrujnować. Nawet odrobinę poprawiło mi to nastrój.

Zajechanie do Dicka zajęło mi trochę czasu, gdyż lokal usytuowany był bliżej obrzeży niż centrum. Tym razem również nie kręciło się tu zbyt wiele ludzi. Zaparkowałem motor i przeszedłem dwieście metrów do knajpy.

Zajrzałem przez wielkie okno, upewniając się, że nie mają zbyt dużo klientów. Zauważyłem tylko jednego kolesia i jakąś parę. Zadowolony, otworzyłem drzwi wejściowe i przekroczyłem próg „Dicka", ciesząc nos zachęcającymi zapachami, po czym podszedłem prosto do pustej lady. No jasne, teraz muszę poczekać, aż ktoś łaskawie raczy podejść. Przyszedł Dick, i mimo że spodziewałem się go na tym miejscu, to i tak rozczarował mnie brak obecności Jamesa. Może Dick wspomni mu o mnie?

- Hej!- powitał mnie i wyszczerzył zęby. – Spodobało ci się u nas?

- Tak- przyznałem kulturalnie i rozejrzałem się krótko, szukając wolnych miejsc.

- To siadaj i wybieraj coś z karty, zaraz do ciebie podejdę.

Skinąłem i udałem się do najbliżej stojącego krzesła, mając nadzieję, że James jakimś cudem mnie dostrzeże.

Przejrzałem menu i wybrałem coś dla siebie- tradycyjne śniadanie, bekon, jajka i bagietka. Nie miałem ochoty na jakieś smakowe eksperymenty.Wybrałem też dosyć ostrożne pod względem cenowym, aby wystarczyło mi nawet w wypadku, gdyby James nie przyznał mi małego rabatu. Nie musiałem długo czekać na Dicka. Przyszedł, dzisiaj w innym stroju- przydługiej marynarce i obcisłych jeansach- ale paskudny fartuch z obleśnym japońskim kotkiem wciąż przykuwał cała uwagę.

- Wybrałeś?- spytał, opierając się dłonią o stół. Pokazałem numer w karcie, na co ten kiwnął głową i obrócił się na pięcie, zmierzając do kuchni. Westchnąłem i usiadłem głębiej w krześle, próbując powstrzymać głośne skurcze żołądka. Cholera, naprawdę byłem głodny.

Usiadłem tak, aby mieć wzgląd na wszystko, co dzieje się przy ladzie, dzięki czemu nie musiałem długo czekać na twarz Jamesa, który uśmiechnął się i pomachał mi na przywitanie. On również nosił fartuch, tyle że bardziej profesjonalny. A przynajmniej nie wyglądał, jakby go podpierniczył ze sklepu dla małych dziewczynek.

Trochę cieszył mnie fakt, że mam jakiekolwiek zajęcie i nie muszę kolejnego dnia siedzieć w domu i rozwiązywać krzyżówki. Miałem dość swojego życia, zwłaszcza, gdy nie było zawalone pracą. Siedzenie samotnie w domu chyba tylko mnie dobijało. Miałem te przykra tendencje to zbytniego analizowania wszystkiego i myślenia o wszystkim. Nikomu bardziej nie zazdrościłem niż ludziom, którzy nie przejmują się niczym i mają totalnie wywalone na to, co robią ze swoim życiem. Ja od dziecka stresowałem się z byle powodów. Nigdy się nie uzewnętrzniałem więc nie ma osób, które by to wiedziały, tym bardziej, że starałem się ze wszystkich sił wykreować siebie na osobę, którą nic nie obchodzi. Często rzucałem różne komentarze, głupoty i przykre słowa, które później nie dawały mi spać po nocach.

Jako ze nie musiałem już wypatrywać blondwłosego ryja, mogłem z nudów przyglądać się pozostałym klientom. Typ, którego zauważyłem przy wejściu właśnie się zbierał, pakując podręczny laptop do walizki i nakładając paskudny beret na włosy. Para w prawym, najbardziej zacienionym rogu zaczynała mnie powoli drażnić. Karmili się nawzajem jak jakieś małpy, świergoląc słodkie słówka, które niestety nie omijały moich uszu. Dlaczego tacy ludzie nigdy nie umieją powstrzymać się od nadmiernego okazywania uczuć w przestrzeni publicznej?

Siedziałem tak w ciszy przez dziesięć minut, rozglądając się wokół z zapewne niezbyt zachęcającym wyrazem twarzy, gdy do mojego stolika podszedł James z tacą, najwyraźniej bawiąc się w kelnera. Uśmiechnął się i próbował położyć moje jedzenie jak najbardziej delikatnie, lecz niezbyt mu się to udało, gdyż parę kropli kawy wylądowało na moich spodniach. Swoją drogą, nie zamówiłem przecież żadnych napojów.

James, jakby znając moje myśli, mruknął coś że kawa za darmo, po czym bez pytania rozsiadł się na krześle naprzeciwko.

- A jednak zatęskniłeś!- obdarzył mnie zaczepnym uśmieszkiem, a jego oczy zdawały się mówić „wiedziałem!".

- Przyszedłem, bo pomyślałem, że mogę mieć z tego jakieś benefity. I widzę, że się nie myliłem.- spróbowałem ostudzić jego zapał, ale bezskutecznie. Ten wariat tylko uśmiechnął się szerzej. Jeszcze nigdy wcześniej nie spotkałem osoby, która tak by na mnie reagowała.

- Jak tam spędziłeś sobotę? – spytał jakby nigdy nic, obserwując, jak jem swój posiłek.

Wzruszyłem ramionami.

- Siedziałem w domu, potem byłem w barze. A ty?

Dziwne się poczułem, pytając go ze zwykłej ciekawości, a nie wymuszonej grzeczności.

- Ja też siedziałem w domu.

- Cały dzień?- James przytaknął.- Ty nie masz życia?

Spodziewałem się po tak towarzyskim typie trochę więcej zaangażowania. Nie zdziwiłbym się, gdyby opowiedział mi, że był na wycieczce dookoła świata albo na koncercie Beatlesów.

- I kto to mówi- roześmiał się, ale najwyraźniej ten temat wprawiał go w dyskomfort, gdyż zmienił go po kilku sekundach- Dzisiaj też nie będziesz nic robił?

Myślałem, czy opisać mu, jakie niesamowite przygody towarzyskie mam zaplanowane na najbliższy tydzień, ale uznałem że nie jest to warte zachodu. Tym bardziej, że i tak by mnie pewnie przejrzał.

- Możliwe.

Moja odpowiedź wyraźnie go usatysfakcjonowała, bo nachylił się w moją stronę i podparł łokciami o stół, a na jego twarzy pojawił się lekki uśmiech. Chyba wiedziałem, co zaraz powie.

- To może wybierzesz się ze mną do muzycznego?

Przeżuwając bekon, miałem czas do namysłu. I nie chodziło mi tu o podjęcie decyzji czy pójść z nim czy nie, bo mógłbym wyjść z samym szatanem w stronę piekielnej otchłani, byleby tylko nie siedzieć w domu, ale musiałem zastanowić się, jak to rozegrać, by James nie czuł się jakiś... Adorowany.

- A co będę z tego miał?- mruknąłem. Typ miał już przygotowaną odpowiedź, bo stwierdził bez chwili namysłu:

- Zniżkę 50% na śniadanie.

Dokładnie o to mi chodziło. Nie mogłem powstrzymać uśmiechu- aż mięśnie twarzy mnie zapiekły, nie przyzwyczajone do takiej mimiki. Udało mi się upiec dwie pieczenie na jednym ogniu.

- Widzę że się uśmiechasz, to mi wystarczy- James rozpromienił się i rozsiadł wygodnie na krześle.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro