TOM 2 - Rozdział 9
Kiedy Suzanne zastanawiała się dlaczego nie dane jest jej spędzić tego dnia na spokojnie, śmierciożercy zaczęli rzucać zaklęciami w bezbronnych mugoli. Cała piątka stanęła na równe nogi i wybiegła z restauracji. Stanęli na drodze grupie dziesięciu czarodziei, za nim jeden z nich zdążył rzucić w ich stronę jakimś zaklęciem, już leżał na ziemi nieprzytomny. Reszta była tak zaskoczona, że nie była w stanie użyć zaklęcia tarczy. Chwilę później cała dziesiątka poszła w ślady swojego kolegi.
- Musimy częściej wychodzić. - stwierdził Sal z diabelskim uśmiechem, który na jego odmłodzonej twarzy wyglądał przerażająco.
- Gdybym wiedział, że takie rzeczy się dzieją w Londynie chodzilibyśmy na zakupy codziennie. - dodał Godryk równie wesoło. Rowena i Helga jedynie przewróciły oczami na zachowanie swoich partnerów, ale nie mogły ukryć, że im też przyda się trochę rozrywki. Chwilę później rzucili się w wir walki, jeśli można w ogóle było to tak nazwać. Przeciwnicy padali, jak muchy jeden za drugim, zanim zdążyli chodźby wypowiedzieć jedną sylabę zaklęcia. Brak różdżek nie był dla nich nawet utrudnieniem, o wiele szybciej reagowali i rzucali czary bez nich.
Dziesięć minut później przed budynkiem aportowały się dwie liczne grupy czarodziei, Zakon Feniksa i aurorzy. Nawet Albus Dumbledore pofatygował się, żeby zapewnić bezpieczeństwo mugolą. Jednak kiedy obie grupy dotarły na miejsce zobaczyły jedynie około trzydziestu nieprzytomnych śmierciożerców leżących na podłodze w różnych miejscach w budynku i jeszcze dziesięciu ledwo stojących o własnych siłach, którzy walczyli z małą grupką młodych ludzi. Kiedy ostatni przeciwnik padł nieprzytomny na ziemię w pomieszczeniu można było usłyszeć donośne śmiechy zwycięzców.
- Łatwo poszło. - stwierdziła roześmiana Rowena.
- Szkoda, że tak szybko się to skończyło. - odparł smutno Godryk. - Ale może za tydzień...
- Nie, ataki śmierciożerców nie zdarzają się tak często. - przerwała mu Suzanne, na co mężczyzna jęknął zawiedziony, co spowodowało śmiech u reszty. Niestety ich dobry humor nie trwał zbyt długo, gdyż zaledwie chwilę później podeszła do nich dwójka aurorów i kilku członków Zakonu na czele z Dumbledore' em.
- Chcemy Wam podziękować za unieszkodliweinie tych śmierciożerców, pewnie gdyby nie wasza pomoc nieobyłoby się bez rannych i ofiar śmiertelnych, nie tylko wśród mugoli. - powiedział jeden z aurorów, najpewniej dowódca oddziału.
- Nie ma za co. Akurat byliśmy na miejscu. - odparł Gryffindor. Pozostała czwórka modliła się, żeby tylko nie palnął czegoś głupiego. Ale niestety nie można mieć wszystkiego. - Dla nas to była świetna zabawa. - czwórka jego towarzyszy jęknęła zrezygnowana. - Powiedziałem coś nie tak?
- Zamilcz. - powiedział Salazar, a następnie zwrócił się do zdziwionych aurorów. - Nie przejmujcie się nim, jest chory psychicznie, nie wie co mówi.
- Ej! Ja to słyszę, wiesz!? - krzyknął wściekły mężczyzna. Natomiast Suzanne wraz z Roweną i Helgą szczerze się roześmiały. Kiedy dwójka mężczyzn zaczęła się kłócić, Mała postanowiła wziąć sprawy w swoje ręce.
- Nie przejmujcie się nimi, oni tak zawsze. - wyjaśniła spokojnie. - Oczywiście przyjmujemy Wasze podziękowania i liczymy, że jeszcze kiedyś będziemy mogli Wam pomóc. A teraz - zaczęła spoglądając na zegarek, który wskazywał 18:48. - musimy się już zwijać. Sal, God! Ruchy! - krzyknęła w ich stronę, mężczyźni dość niechętnie przestali się kłócić i stanęli koło niej trochę spokojniejsi. - W Waszych rękach zostawiamy zajęcie się mugolami. A teraz żegnam. - chcieli się już aportować kiedy to przeszkodził im Alastor Moody.
- Kim jesteście!? - zawołał zdenerwowany. - Wiem, że użyliście jakiegoś eliksiru lub czaru maskujacego. Nie wyglądacie tak naprawdę! - krzyknął w ich stronę. - Poza tym żaden zwykły czarodziej nie potrafi tak dobrze używać magii bezróżdżkowej. Ponawiam swoje pytanie, kim wy do diabła jesteście?
- Przyznajemy Panu rację, jesteśmy pod wpływem Eliksiru Wielosokowego. - zaczęła Rowena, starając się rozwikłać sprawę w cywilizowany sposób. - Jednak nie możemy podać swoich prawdziwych tożsamości. Poza tym wątpie by ktokolwiek z Was nam uwierzył.
- Sprawdź nas. - zaproponowała różowowłosa kobieta, którą Suzanne od razu poznała.
- To nie przejdzie, Tonks. - odparła nastolatka.
- Skąd wiesz kim jestem!? - zapytała zaskoczona i lekko przestraszona.
- Mam swoje źródła, a większość z Was znam osobiście. - mówiąc to spojrzała prosto w oczy Dumbledore, który najwyraźniej zrozumiał kto ukrywa się za działaniem eliksiru.
- Myślę, że nie ma co drążyć tematu. - powiedział dyrektor Hogwartu na tyle głośno, żeby każdy go usłyszał. - To wszystko, jeszcze raz dziękujemy za Waszą pomoc i osobiście liczę na kolejne, szybkie spotkanie. - ostatnie słowa były bardzo zaakcentowane. Suzanne lekko skinęła głową na potwierdzenie, że zrozumiała i razem ze swoimi towarzyszami aportowała się do Szkocji.
Wylądowali w Komnacie, a konkretniej w salonie zaraz obok kanapy. Lekko zmęczeni usiedli na niej, po czym roześmiali się w niebo głosy. Cała ta sytuacja była przekomiczna, w końcu kto by się spodziewał, że zwyczajny wypad ma zakupy zakończy się walką z czterdziestoma śmierciożercami. Powoli zaczęli wracać do swojej postaci, a gdy już się uspokoili zgodnie stwierdzili, że należy się przebrać. Suzanne odstawiła małą torebkę na stół, kupiła ją w pierwszym sklepie, żeby mieć do czego pakować wszystkie zakupy. Potraktowała ją czarem zmniejszająco-zwiększającym. Po przebraniu się w wygodne ubrania znowu zasiedli na kanapie i zaczęli rozpakowywać zakupy. Gdy skończyli było już piętnaście po siódmej. Suzanne zostawiła swoje rzeczy w Komnacie Tajemnic i udała się na kolację, nie spieszyła się. Podejrzewała, że i tak jej dziadek się spóźni, więc kiedy dotarła na miejsce było wpół do ósmej. Kiedy stanęła w progu Wielkiej Sali utwierdziła się w tym, że jej domysły okazały się prawdziwe i dyrektora jeszcze nie było. Ale za to był ktoś równie opiekuńczy. Dopiero wtedy przypomniała sobie o swojej babci, która potrafi wymyśleć kary o wiele surowsze od Albusa. Wtedy właśnie uświadomiła sobie, jak bardzo ma przerąbane.
Po strasznie długim kazaniu i zjedzonej kolacji blondynka wróciła po swoje rzeczy do Komnaty, a następnie udała się do swoich kwater. Gdy już w którejś z toreb zakupowych znalazła kawałek zapisanego runami pergaminu opuściła swój salon i ruszyła na rozmowę z dyrektorem. Jak zwykle ominęła gargulca strzegącego przejścia, wdrapała się po schodach i po usłyszeniu zaproszenia weszła do gabinetu.
- Jesteś nad wyraz nieodpowiedzialna, lekkomyślna i zbyt pewna siebie! - zaczął swoje kazanie, widać było po nim, że jest wściekły, szczerze po raz pierwszy widziała go tak wyprowadzonego z równowagi. Nie szczędził słów, żeby wypomnieć Suzanne, jak bardzo to było nieodpowiedzialne i jak to naraziła swoich towarzyszy na niebezpieczeństwo. - Mało tego, uciekłaś z zamku, nikt nie wiedział gdzie się podziewasz! Byłem pewien, że jesteś w Komnacie Tajemnic, na początku nie miał nic przeciwko, ale kiedy nie pojawiłaś się na obiedzie chciałem poprosić Pana Potter' a o pomoc w dostaniu się się do niej. Niestety wybuchło to całe zamieszanie, ale może to nawet lepiej. Gdyby nie ono nawet nie dowiedziałbym się, że zwiedzałaś sobie centrum Londynu kiedy ja tu zamartwiałem się na śmierć!
- Wszystko? - spytała. - Chyba juz Ci lepiej.
- Tak, o wiele. - odparł już spokojny. - Wy ich rozgromiliście, ale na Merlina gdzie miałaś różdżkę!?
- Zostawiłam, bo nie czułam, żeby była mi potrzebna. - wyjaśnił krótko.
- A kto był tam z tobą? - zapytał przeglądając się jej wnikliwie.
- Starzy znajomi. - powiedziała ucinając całkiem ten temat. - Właśnie! - zawołała i wyciągnęła kawałek pergaminu z kieszeni, po czym położyła go na biurku tak by Dumbledore mógł się mu przyjrzeć. - Byłam u Ollivanderów, bardzo mi pomogli przy kombinacji, właściwie to będzie gotowa na jutro.
- Wspaniale! - powiedział i zaklaskał ucieszony. - Myślisz, że zdołasz je nanieść, po jutrzejszym obiedzie?
- Nie będę miała z tym problemu, ale chce przynajmniej na dzisiaj dostać dostęp do biblioteki. - zastrzegła Suzanne.
- Masz czas do drugiej i ani minuty dłużej, jasne?
- Jak słońce. Biegnę się za to zabrać. Dobranoc! - zawołała do niego, po czym opuściła pomieszczenie.
- Dobranoc Księżniczko. - odparł cicho z delikatnym uśmiechem.
- Słyszałam!
Suzanne pracowała całą noc i to z pozytywnym skutkiem. Rano przeprowadziła krótki test. Nałożyła barierę na swoje kwatery, aktywowała ją, po czym zaczęła testować na niej przeróżne zaklęcia. Portret Salazara podawał jej pełno nowych pomysłów. Po godzinie intensywnego atakowania bariery, ta stała dalej w ogóle nie uszkodzona. Wykończona z ulgą udała się na spoczynek. Kiedy wstała było kilka minut przed obiadem, prędko ubrała się w pierwszą lepszą spódniczkę i do tego białą koszulę, która wisiała na wieszaku. Trampki, które miała na sobie bardzo ułatwiły jej szybkie dostanie się do Wielkiej Sali. Przy stole siedzieli już wszyscy nauczyciele, w końcu rok szkolny zbliżał się nieubłaganie, a trzeba było przygotować klasy i plany lekcji. Podekscytowana usiadła na swoim stałym miejscu. W trakcie posiłku wdała się w ciekawą dyskusję z profesorem Flitwick' iem, z którym miała bardzo dobre stosunki. Po pewnym czasie dołączyła do nich profesor Sprout i Hagrid. Pół olbrzym zaczął opowiadać o swoich uprawach, czym zainteresował towarzystwo. Opiekunka Hufflepuffu wspomniała coś o nowej roślinie, którą udało jej się w końcu wyhodować w cieplarni numer pięć, podobno jest ona bardzo rzadka, ale ma silne właściwości lecznicze. Warzyciele mają upodobanie do tej rośliny, bo idealnie nadaje się jako zamiennik jednego ze składników w Eliksirze Wiggenowym. Kiedy tylko wspomnieli o eliksirze Slughorn również włączył się do rozmowy. Tak o to odbyła się zażarta dyskusja o tym co lepiej wpływa na działanie eliksiru zapomnienia, dwie gałązki waleriany, czy pięć gałązek lawendy? Ich iście interesującą dysputę przerwał sam dyrektor.
- Wybaczcie, ale musicie zakończyć tą fascynującą rozmowę. - zwrócił się w ich stronę. - Będę potrzebował Waszej pomocy, wszystkich. Bez wyjątku. - tu dyrektor spojrzał wymownie na Snape' a, który siedział po drugiej stronie stołu. - Suzanne, wyjaśnisz?
- Jasne. - nastolatka wstała z miejsca i ustawiła się naprzeciw nauczycieli. - Przez ostatni miesiąc, mniej lub bardziej intensywnie pracowałam nad stworzeniem nowej bariery. Nie udało mi się za wiele znaleźć, dlatego poprosiłam o pomoc profesora Snape' a. Niestety nasza współpraca nie przyniosło zamierzonych skutków. - skrzywiła się na wspomnienie nie udanego eksperymentu. - Jednak wczoraj doszło do przełomu. Udało mi się porozmawiać z osobami, które mają bardzo częstą styczność z runami, z ich pomocą opracowałam kombinację run ochronnych, które są w stanie odbić, zneutralizować lub osłabić wszystkie znane mi klątwy i zaklęcia. - całe grono pedagogiczne patrzyło na dziewczynę z szeroko otwartymi oczami. - Osłony przepuszczają tylko czarodziei, których sygnatura została wpleciona w strukturę bariery. Już wcześniej istniała taka osłona, ale została stworzona z pomocą zaklęcia, przez co nie była w pełni skuteczna. Udało mi się opracować system, który przez połączenie oryginalnego rejestru uczniów przyjmowanych do Hogwartu z barierą wplątuje ich sygnaturę w osłony automatycznie. Gdy tylko uczeń ukończy szkołę jego sygnatura zanika i bez zgody dyrektora bądź właściciela zamku nie może wejść na teren Hogwartu.
- Czy to na pewno skuteczne? - spytała profesor Sinistra.
- Tak, przetestowałam już tą barierę. - powiedziała pewnie. - Użyłam na niej nawet zaklęć niewybaczalnych. - kilka osób wciągnęło głośniej powietrze. - Musimy być gotowi na każdą ewentualność. - wyjaśniła. - W przypadku Imperiusa, zaklęcie zostaje zneutralizowane bądź odbija się od osłony, zależy od mocy czarodzieja. Cruciatus odbija się lub zostaje osłabiony, na to nie mam żadnego wytłumaczenia. Jeśli zaś chodzi o Avadę to przedostaje się na drugą stronę, ale widać, że bariera stawia opór. Nie wiem jaki mógłby być skutek, gdyby ktoś oberwał tak zmodyfikowanym zaklęciem.
- A inne czary? - zapytał niezwykle ciekawy Flitwick.
- Znam naprawdę wiele zaklęć profesorze, i proszę mi wierzyć, że żaden czar oprócz zaklęcia uśmiercającego nie przedostał się poza barierę. - odpowiedziała pewna swego.
- Co teraz? - spytała McGonagall.
- Teraz potrzebna mi będzie pomoc naszych kochanych profesorów. - zaczęła z drapieżnym uśmiechem, a Minerwa zaczęła żałować, że w ogóle zapytała. - Teren Hogwartu jest ogromny, a ja sama nie jestem w stanie wyznaczyć jego granicy. Proszę tylko o to.
- Co konkretnie mielibyśmy robić? - zapytał profesor Flitwick.
- Podzielilibyście się w pary, jedna osoba ze specjalną mapą mówi gdzie przebiega granica, a druga z pomocą różdżki rysuje linie specjalnym zaklęciem. Hagridzie, - zwróciła się do gajowego uprzejmie. - ty będziesz musiał sam pokierować towarzyszącego Ci profesora. Chciałabym abyś zajął się granicą przy Zakazanym Lesie, tam wszystkie osłony są najsłabsze, bo nigdy nie została wybrana jedna, konkretna granica. Twoim zadaniem będzie ją wyznaczyć.
- Cholibka! Nie wiem czy dam sobie radę. - stwierdził niepewnie.
- Ja wiem, że dasz. - odparła z szerokim uśmiechem. - Jeśli nie ty, to kto? - gajowy miał łzy wzruszenia w oczach. - Liczę na Ciebie.
- Wpożąsiu. - odrzekł pół olbrzym.
- No czas się zabrać do pracy, moi mili. - słowa dyrektora wywarły natychmiastowy efekt na gronie pedagogicznym. Kiedy profesorowie zostali podzieleni i wszystkie potrzebne im przedmioty zostały rozdane, opuścili Wielką Salę. W pomieszczeniu pozostał tylko dyrektor i jego wnuczka. - Teraz to dopiero będzie zabawa. - dodał wesoło, na co Suzanne tylko przewróciła oczami i zabrała się do pracy. Odsunęła stół nauczycielski gdzieś na bok i rozpoczęła nanoszenie run na podest. W między czasie nauczyciele sumiennie wykonywali swoje zadanie, żaden z nich nie chciał mieć życia uczniów na sumieniu. Po około godzinie większość nauczycieli spotkała się w ustalonym wcześniej punkcie dokładnie przeglądając mapę by mieć pewność, że niczego nie pominęli. Mapa była specjalnie zaklęta, dzięki czemu linia wyznaczająca granice, została automatycznie naniesiona na pergamin. Hagrid, który był w grupie z profesorem Flitwick' iem postanowił zapuścić się trochę głębiej w las, przez co zajęło im to znacznie dłużej niż powinno. Po około dwóch godzinach wszyscy nauczyciele wrócili do Wielkiej Sali gdzie mogli zobaczyć, jak ich nastoletnia uczennica rysuje niezwykle skomplikowane symbole w miejscu gdzie podczas obiadu stał stół prezydialny. Półgodziny później skończyła, wykończona starła pot z czoła i obróciła się do profesorów z szerokim uśmiechem.
- Mogę poprosić o mapę? - spytał uprzejmie. Dumbledore chwilę potem podał jej spory kawałek pergaminu. - Hagridzie, to dobrze, że uwzględniłeś zagrodę testrali, sporo uczniów się tam kręci. - gajowy wypiął dumnie pierś. - Wszystko jest tak, jak należy. Świetnie! Musimy je tylko aktywować. Dziadku? - spojrzała pytająco na starca.
- Nawet na mnie nie patrz. - odparł dyrektor. - Jestem już stary, a moja moc jest słabsza od twojej. Ty je aktywuj, wiesz czego się spodziewać. W moim przypadku mogłoby to wyglądać inaczej.
- Dobra, zrozumiałam! - przerwała jego wywód. Wstała z podłogi trzymając różdżkę w ręce, stanęła naprzeciwko narysowanych przez siebie symboli i wypowiedziała cicho zaklęcie mierząc różdżką w runy. - Initiumvation.
Napisy błysnęły złotym światłem, po czym wniknęły w kamień na którym zostały zapisane, nie zostawiając po sobie żadnego śladu. Na zewnątrz, z miejsc na których została umieszczona linia błysnęły łuny światła, tworząc swoistą kopułę, która gdy tylko styknęła się na szczycie zabłysnęła złotem i zniknęła, jedynym znakiem, że wszystko jest tak jak należy był potężny wybuch magii.
- Udało się.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro