TOM 2 - Rozdział 82
Sama wzmianka o czarownicy wywołała w Suzanne masę negatywnych uczuć. W ostatniej chwili udało jej się zapanować nad wyrazem czystego obrzydzenia, które powoli pojawiało się na jej twarzy. Nienawidziła tej kobiety, a fakt, że przez swoją sytuację musiała ją tolerować powodował u niej wewnętrzną wściekłość i rozpacz. Nie miała najmniejszego zamiaru widzieć tej wiedźmy na oczy, ale niestety to nie do niej należało ostatnie słowo.
Oprócz Bellatrix Lestrange w pomieszczeniu znajdował się Voldemort, Grindelwald i Dumbledore, która zrobiłaby wszystko, żeby znaleźć się gdzie indziej. Ona i Gellert stali po lewej stronie Lorda. Mężczyzna zasiadł na swoim tronie i przyglądał się czarnowłosej czarownicy z zaciekawieniem, natomiast kobieta ani na chwilę nie spuściła wzroku z młodej Gryfonki. To zainteresowanie nie zostało niezauważone przez Riddle'a.
— Długo cię nie było, Bello. Trochę się w tym czasie pozmieniało... na lepsze, naturalnie. - powiedział z demonicznym uśmiechem, który wyjątkowo ucieszył klęczącą przed nim śmierciożerczynię. Jednak zapał wiedźmy szybko wyparował, gdy Lord zamilkł, a do niej dotarło, że wymaga on od niej raportu z jej misji.
— Mój Panie, to wielka radość dla mnie, że wszystko idzie po twej myśli. - odparła potulnie, co zaskoczyło blondynkę, ale po chwili dotarło do niej w czym rzecz. W końcu Lestrange była nikim więcej niż śmierciożercą, nie zależnie jaka była jej pozycja, całe jej życie zostało podporządkowane Czarnemu Panu. Miała ochotę ją wyśmiać.
— Czy wszystko jest po mej myśli to się zaraz okaże. - stwierdził, a jego oczy zalśniły szkarłatem. - Udało Ci się skontaktować z Nicolas'em Flamel'em*? - zapytał, a jego głos tym razem był całkiem wyprany z emocji.
— Tak, mój Panie. - przyznała, kuląc się delikatnie, co jednoznacznie mówiło, że kobieta mimo wszystko, nie przynosi dobrych wieści.
— Jednak? - dopytywał Marvolo, mrużąc groźnie oczy.
— Pan Flamel nie jest zainteresowany współpracą. Dość... dosadnie dał mi do zrozumienia, że nie zamierza nam pomóc, mój Panie. - wyjaśniła, kłaniając się na tyle nisko, że praktycznie leżała na marmurowej posadzce.
— W takim razie, zawiodłaś. - stwierdził podnosząc się do pionu. - Och, droga Bello, dobrze zdajesz sobie sprawę, że pomoc Arcymistrza jest nam niesamowicie potrzebna. Jedynie Nicolas jest obecnie dostępny, więc jeśli nie uda nam się... zachęcić go do współpracy wydaję mi się, że nasze plany zostaną całkiem zniszczone.
— Wybacz mi, mój Panie. Naprawdę próbowałam, ale on pozostawał nieugięty. - wymamrotała Lestrange, wiedząc, że i tak to jej nie uratuje.
— Najwyraźniej niewystarczająco. - warknął Lord i uniósł swoją różdżkę, po chwili kierując ją w stronę kobiety. - Crucio!
Nie ważne jak bardzo Suzanne chciałaby czerpać satysfakcję z tego widoku, w tym momencie nie była w stanie sobie na to pozwolić. Wrzaski czarownicy docierały do niej jak zza ściany, teraz była pochłonięta intensywnym myśleniem. Skoro Voldemort, mimo wiedzy o tym, że Nicolas jest po stronie światła, starał się o jego pomoc musi on być wyjątkowo zdesperowany. W końcu równie dobrze mógł udać się do Alexa. Nie ważne jak bardzo Gryfonka go lub... jak bardzo za nim przepadała, zdawała sobie sprawę, że nie jest on jasnym czarodziejem, poza tym... God to God, i tak zawsze postawi na swoim. Nawet jeśli obiecał jej pomóc, nie mogła oczekiwać od niego, że odmówi pomocy Riddle'owi. Ale... skoro mężczyzna zwrócił się do Nicolas'a to oznacza, że albo Alexander mu odmówił, albo... Lord nie wie o jego istnieniu. Pytanie brzmi, czy warto Marvolo w owym fakcie uświadomić. Uśmiechnęła się delikatnie i z lekkim rozczarowaniem przyjęła widok Lestrange, która leżała ledwo przytomna na ziemi. Akurat teraz jak miała ochotę pooglądać ten obiecujący spektakl?
Severus wykończony dzisiejszymi wydarzeniami z trudem wrócił do swoich kwater. Jego myśli, jak zawsze w ostatnim czasie, uciekały w stronę blondwłosej Gryfonki. Tak wiele nie rozumiał. Był przekonany, że gdy ponownie się zobaczą wszystkie, albo przynajmniej większość jego pytań otrzyma swoją odpowiedź. Niestety, po ich krótkim spotkaniu, otrzymał tylko więcej zagadek do rozwiązania.
Siedział przy biurku w swoim gabinecie oceniając eseje i sprawdziany swoich uczniów. Było bardzo późno, a on chciał już zakończy swoją pracę, aby z czystym sumieniem móc się położyć do łóżka. Jego umysł po raz pierwszy od kilku dni był w stanie skupić się na czymś innym, niż problemy Zakonu, Czarny Pan lub Suzanne. Przyjął to z wyraźną ulgą, bo przez porwanie dziewczyny zaniedbał swoje obowiązki jako nauczyciel.
Gdy podpisał się już na ostatnim pergaminie, zaraz obok oceny, rozciągnął się i odłożył kartkę na kupkę sprawdzonych prac. Uśmiechnął się półgębkiem i wstał od swojego miejsca dotychczasowej pracy. Machnął ręką gasząc światło w gabinecie i przeszedł do swoich prywatnych komnat. Panowała tam przerażająca cisza, Snape czuł się z tym dziwnie obco, a przecież nic się nie zmieniło przez ostatnie kilkanaście lat. Jego kwatery zawsze wyglądały tak samo, nigdy nawet nie zmieniał miejsca ułożenia kanapy. A jednak teraz było w nich coś innego. I Severus szybko doszedł do odpowiednich wniosków. To ta cisza go tak dobijała. Z bolesnym westchnieniem usiadł na jednym z foteli i zapatrzył się na puste palenisko.
Nagle w jego salonie rozbrzmiał dźwięk pukania. Nieprzytomnie rozejrzał się po pomieszczeniu, po czym uświadomił sobie, że ktoś stoi za drzwiami.
— Wejść!
— Nie byliśmy do końca pewni czy już wróciłeś. - słysząc dobrze znany głos przyjaciela, Snape zgarbił się i zmrużył oczy zmęczony. - Albus był zaniepokojony twoim wezwaniem, chciał żebyś...
— Och! Zamilcz w końcu Dan! - zawołał równie znany i obecnie niechciany głos. Minerwa spojrzała na czarnowłosego Mistrza Eliksirów i jej wyraz twarzy złagodniał pozostawiając na miejscu jedynie troskę i zmartwienie. - Jak się czujesz, Severusie?
— Wspaniale! Czy moglibyście opuścić już moje kwatery? Próbuję odpocząć. - wywarczał zdenerwowany.
— Co z Suzanne? - zapytał tym razem Cortez. Wyglądał na jednocześnie zmartwionego i podekscytowanego. Ale czy można mu się dziwić? Kto obecnie mógłby im powiedzieć cokolwiek o stanie blondwłosej Gryfonki?
— Żyje.
— A bardziej szczegółowo, jeśli łaska. - odwarknął nauczyciel obrony.
Severus westchnął ciężko, ale nie odpowiedział. Wyglądał na wyraźnie zmęczonego, czego McGonagall nie mogła nie zobaczyć. Nadal zmartwiona stanem wnuczki odchrząknęła, starając się przełknąć formujące się w jej ustach pytanie.
— Dan, daj mu spokój. Nie dawno wrócił sprzed oblicza Czarnego Pana. Ma prawo odpocząć.
— Ale Albus... Suzanne...
— Albus może poczekać, a z tego co usłyszałam moja wnuczka - dosadnie zaznaczyła. - żyje, a to jest obecnie dla mnie najważniejsze. Poza tym, gdyby cokolwiek jej zagrażało, mogę postawić swoją różdżkę o to, że Severus by nam o tym powiedział.
Czarnowłosy czarodziej natychmiast się wyprostował, zasiało to pewien strach w sercu starszej czarownicy.
— Prawda, Severusie?
Przez chwilę milczał, naprawdę był gotów całkiem porzucić ten temat i wyprosić „gości", aby samemu przeanalizować wydarzenie dzisiejszego wieczora, jednak uznał, że byłoby to niesprawiedliwe w stosunku do Minerwy i Albusa. No i tak trochę Dana, w końcu dla niego Suzanne też wiele znaczy.
— Ja... sam nie rozumiem co się dzieję. - przyznał chowając głowę w ramionach. Ciężko było mu się przyznać do tego.
— Wyjaśnij. -wtrącił Cortez, za co zgarnął nieprzychylne spojrzenie nauczycielki transmutacji.
— Suzanne wydaje się być całkiem podporządkowana Czarnemu Panu. - mruknął zerkając przelotnie na ogień, który tlił się w kominku.
— Co!? - krzyknęli oboje, czego Mistrz Eliksirów nie skomentował. Dan z rozdziawioną buzią spoglądał na przyjaciela, natomiast Minerwie mocno zakręciło się w głowie, niewiele dzieliło ją od spotkania trzeciego stopnia z podłogą.
— Była spokojna, nie sprzeciwiała się, potulnie odpowiadała na wszystkie jego pytania, ale...
Zanim zdążył dokończyć ponownie mu przerwano.
— Co!?
— Jak macie zamiar mi co chwilę przerywać to lepiej wyjdźcie. - odparł, krzywiąc się zirytowany ich zachowaniem. Na Merlina! Zdawał sobie sprawę, że sytuacja jest nietuzinkowa, ale nie muszą się aż tak afiszować ze swoją emocjonalnością.
— Wybacz, Severusie. - powiedziała, lekko zarumieniona ze złości i zawstydzenia, Minerwa. - Po prostu żadne z nas nie spodziewało się takiego obrotu spraw.
— Czy my na pewno mówimy o tej samej Suzanne? - spytał dla pewności Dan. - Przecież dobrze ją znamy, nasza Suzanne nigdy nie siedziałaby grzecznie na miejscu, a już szczególnie nie na usługach Voldemorta! - zauważył czarnooki czarodziej.
— To może dacie mi dokończyć. - warknął sfrustrowany. - Co prawda wydaje się mówić mu o wszystkim, ale tak naprawdę łga przez cały czas.
— Hę?
— Na wstępie odniosłem wrażenie, że jest nim zafascynowana, że nie widzi świata poza Czarnym Panem, - zaczął opisywać wyraźnie niezadowolony. - podobnie jak...
— Lestrange. - dokończył czarnowłosy.
— Dokładnie. Jednak gdyby tak było, nie skłamałaby na temat swoich umiejętności w eliksirach, na temat Zakonu, a już szczególnie na mój temat. - słusznie zauważył. - Jestem zdrajcą, szpiegiem, byłem praktycznie na wyciągnięcie ręki, jedno słowo i byłoby po mnie. Skoro teoretycznie przeszła na jego stronę, to powinna robić wszystko, aby mu pomóc w wygraniu tej wojny, a nie na odwrót.
— To znaczy, że udaje. To chyba logiczne? - stwierdziła z ulgą McGonagall.
— Nie do końca. - zamyślił się Cortez. - Skoro my wiemy, że Suzanne udaje, to co daje pewność Voldemortowi, że jest mu wierna. Przecież nie uwierzyłby jej tak z miejsca, gdyby nagle zmieniła swoje postępowanie. Zabił jej rodziców, przyjaciół. To nie ma w ogóle sensu!
Milczeli przez dłuższy moment, poważnie rozpatrując różne odpowiedzi na to pytanie. Jednak żadna z nich nie była wystarczająca.
— Ech... napijecie się czegoś? - spytał, w końcu zrezygnowany Snape.
— Ja podziękuję. - odparł Cortez, na co obaj jego towarzysze spojrzeli na niego zaskoczeni. - Nie patrzcie tak na mnie. Jeszcze nie sprawdziłem testów z tamtego tygodnia, nie jestem tak wyćwiczony w tym jak wy. Obiecałem klasie, że to zrobię. Ale liczę, że trochę alkoholu rozjaśni wasze umysły i da wam w miarę racjonalną odpowiedź na to co się dzieje z Suzanne.
Po krótkim pożegnaniu, Sev i Minnie usiedli przy kominku ze szklankami szkockiej whiskey w dłoniach. Całkiem przeciwnie do wyobrażeń Dana, nie poświęcili swoich myśli pannie Dumbledore. Tak naprawdę, po raz pierwszy od dawna mieli czas, żeby porozmawiać o czymś innym. Powspominali dawne czasy, wymienili miliony aspektów za tym, aby nie być nauczycielem, obgadywali nielubianych uczniów, po prostu dyskutowali jak koledzy po fachu. Nie planowali poruszać tych drażliwych, i tych prywatnych tematów. Nie dzisiaj. Od powrotu wnuczki Minerwy każda ich rozmowa i tak w końcu zmierzała do jej tematu. Niestety, i w tym przypadku nie było inaczej.
— Dalej jestem zdania, że pan Ruff nigdy nie powinien skończyć tej szkoły. - przyznała szczerze McGonagall, przepijając swoją opinię bursztynowym alkoholem.
— No tak, słynny idiota, pan Ruff. Najgorszy Ślizgon jakiego nosiła ta planeta. Niejeden mugolak nadawałby się bardziej do Slytherinu niż on. - uznał z goryczą. - Dalej nie wiem jak udało mu się zaliczyć OWTM-y. Pamiętasz jak upewniałem się, czy na pewno nie ściągał.
— Tak, pamiętam. To był twój... trzeci rok nauczania, pytałeś mnie chyba z dwadzieścia razy czy nie ściągał, i czy na pewno żaden dureń źle czegoś nie policzył. - odpowiedziała z szerokim uśmiechem. - Zdradzę ci w sekrecie, że po ogłoszeniu wyników sama wszystko dokładnie przeliczyłam.
Oboje roześmiali się serdecznie, Severus oczywiście o tyle o ile pozwoliła mu na to jego, i tak już stracona, reputacja mrocznego czarnoksiężnika. Ich wspaniały humor ustał, jednak z ostatnim dźwiękiem śmiechu. Wzrok obu nauczycieli spoczął na szkolnej szacie Suzanne, przewieszonej przez oparcie jednego z krzeseł w kącie pomieszczenie, której Mistrz Eliksirów nie odważył się sprzątnąć.
— Tęsknię za nią.
— Ja też, Minerwo.
— Czuję się czasem, jakbym cofnęła się o kilka dobrych lat. - wyznała ze smutkiem. - Suzanne jest daleko stąd, nikt nie utrzymuje z nią żadnego kontaktu. Nie istnieje, nie ma jej w moim życiu. Grobowy nastrój, wojna. Dlaczego to wciąż, i wciąż się powtarza.
— Mówią, że historia zatacza koła. - dodał półszeptem.
— Oby nie tym razem. - przerażenie było wyraźnie słyszalne w jej głosie. - Straciłam już córkę, Severusie. Nie chcę stracić i wnuczki.
— Nie stracisz.
— Skąd ta pewność? - zapytała z ironią. - Cały czas coś jej zagraża. I ty dobrze o tym wiesz, jest ostatnią ze swojego rodu. Ludzie są gotowi za nią zabić tylko po to, żeby ją zobaczyć, dostać odpowiedzi na swoje pytania, jej pomoc jest gwarancją na szczęście i zwycięstwem w walce. Taki los będzie już zawsze jej towarzyszył. Jej przeklęte pochodzenie wydało na nią wyrok, jeszcze zanim przyszła na ten świat. Dwóch szaleńców na dzień dobry, śmierć na każdym kroku, za zakrętem Amortencja. - przystanęła na chwilę, żeby zaczerpnąć powietrza, ale Snape, ani śmiał jej przerywać. - Ludzie dzielą się na tych co twierdzą, że przyszłość można zmienić, i tych którzy uważają, że została spisane wieki temu. W jej przypadku wszystko już zostało postanowione. Nie zmienisz jej przeznaczenia, i ja, choć bardzo bym tego pragnęła, też go nie zmienię.
— Aż tak mało wiary w niej pokładasz? - spytał ze złością. - Nie wierzysz w to, że da radę przezwyciężyć własny, parszywy los. Już wielokrotnie to robiła, nie widzisz ile zdołała zdziałać...
— Ale jakim kosztem!? - wykrzyczała wstając z miejsca. Szklanka upadła na ziemię i roztrzaskał się w drobny mak. - Cokolwiek nie zrobi i tak sprowadza się to do punktu wyjścia. Z każdym jej zwycięstwem, przychodzi strata. Ofiary. Nie uważasz, że w pewnym momencie to będzie dla niej za dużo? Co gdy jedną z ofiar będziesz ty? Wtedy straci wszystko, zostanie sama.
— Nie pozwolę na to. - zaznaczył ze spokojem. - Nie zostanie sama, nie dam do tego doprowadzić.
— Możesz mi to zagwarantować? Czy postawisz na to własne życie?
Severus przez chwilę był gotów odpowiedzieć ze stu procentową pewnością, ale coś kazało mu się zastanowić nad tym dłużej. W słowach Minerwy było sporo racji. Rzeczywiście wszystko sprowadzało się do tego samego, ktoś bliski Suzanne ginął. Ale dlaczego?
— Do czego zmierzasz? - podejrzliwie przyglądał się swojej długoletniej przyjaciółce, na jej twarzy pojawił się grymas smutku i goryczy. - Co przede mną ukrywasz?
— Severusie, co jeśli... przeznaczeniem Suzanne jest... śmierć.
— Nie rozśmieszaj mnie. Od kiedy w ogóle wierzysz w te brednie. Czyżbyś zamieniła się na mózgi z Trelawney? - kpina aż kipiała z jego słów. - Dlaczego tak usilnie upierasz się przy wersji, że Suzanne umrze?
— Sam uznałeś, że historia zatacza koła. - wypomniała mu jego własne słowa.
— Co to ma do rzeczy?
Zapadło głębokie milczenie. McGonagall nie odpowiedziała na jego pytanie, zamiast tego wyciągnęła różdżkę i naprawiła roztrzaskaną szklankę. Przyglądała się swojemu dziełu, aż w końcu wyszeptała.
— Lucas też mówił to samo.
Szklanka wylądowała na stoliku z cichym stuknięciem.
— Co?
Minerwa westchnęła głęboko i spojrzała na czarnookiego z powagą.
— Kiedy Lucas oświadczył się Mari, zapytałam się go, czy zapewni jej bezpieczeństwo, czy jest gotów postawić na to swoje własne życie? Jak się domyślasz przysiągł, że tak. I przypłacił to swoim życiem.
— Ale... zabił go Czarny Pan, przecież... chyba nie wymusiłaś na nim Wieczystej Przysięgi? - dopytał zaskoczony.
— Nie, ale magia i los mają swoje sposoby. Musisz pamiętać, że to magia włada naszym życiem, młodzi o tym zapominają, są głupcami. Nie bądź głupcem, Severusie.
— Dalej nie rozumiem.
— Śmierć towarzyszy Suzanne od pierwszych chwil jej życia. To się nie zmieni póki wojna wciąż trwa. Skoro jej przyjaciele umierają jeden po drugim, nie sądzisz, że i na ciebie kiedyś przyjdzie czas. A co wtedy?
Słowa dyrektorki jednocześnie go przerażały i skłaniały do refleksji, wszystko to o czym powiedziała mu Minerwa ma swój pewien zakręcony sens. Doszedł do konkluzji, że do takich wniosków może dojść, tylko bardzo zatroskana kobieta, w tym przypadku babcia. Był to makabryczny ciąg wydarzeń, ale nie niemożliwy. W końcu wiedział jakie życie wiedzie Suzanne. Ale nadal nie chciał uwierzyć w to co sugerowała jego rozmówczyni.
— Nie, nie zrobiłaby tego...
— Jesteś pewien?
— Znam ją. Nie zrobiłaby sobie krzywdy.
— Zapominasz chyba, że głodowała się dla pracy. Zaniedbuje swoje zdrowie i naraża życie od lat. Dla niej to normalne, więc pytam ponownie co daje ci tą pewność?
Zamilkli. Severus nie potrafił ukryć, że Minerwa uświadomiła mu pewną ważną rzecz. Gdyby jego blondwłosa Gryfonka zginęła, on byłby gotów zrobić to co zaproponowała. Zabiłby się.
Ich rozmowa wydawała się zakończona, po raz ostatni starał się przeanalizować słowa przyjaciółki, aż dotarł do niego jeden fakt.
— O co chodziło z tą Amortencją?
Bellatrix miała cholernie dość. Nie mogła przeboleć, że ta mała zdrajczyni krwi zbiera całą uwagę Czarnego Pana, do tego stopnia, że ten nawet nie raczy spojrzeć na nią. Czuła się upokorzona za każdym razem, gdy ta Gryfonka mogła bez żadnych konsekwencji przyjść spóźniona na jakieś spotkanie lub posiłek, gdzie ona była karana wartami przed bramą. Dziewczyna wyjątkowo cieszyła się jej porażkami, oczywiście nie okazywała tego, jednak ona dobrze znała prawdę. Jej głównym celem w obecnym czasie stało się zniszczenie blondlafiryndy doszczętnie. Liczyła, że bez problemu uda jej się znaleść na nią jakiegoś haka, ale już zdążyła się przekonać, że było to prawie niewykonalne.
Dumbledore miała swoją codzienną rutynę, która nigdy nie wykraczała poza normę. Każdy jej dzień był taki sam, nie robiła nic innego niż to co musiała. Chociaż... nikt tak naprawdę nie miał wstępu do jej komnaty, poza Czarnymi Panami. Nikt nie wiedział co robi w czasie wolnym i czy ma jakieś zadania. Oprócz niej naturalnie.
Zaraz po powrocie dowiedziała się, że to jej „ukochana" siostra zajmowała się dziewczyną. Dlatego przycisnęła Narcyzę i udało jej się dowiedzieć, że Dumbledore nie mam nic do robienia oprócz odpowiadania na pytania Czarnych Panów. Co... było dziwne. Nie potrafiła pojąć tego swoim szalonym umysłem. Dlaczego więc Czarny Pan nic nie wie? Dlaczego jest tak zaślepiony tą dziewczyną skoro ta nic mu nie daje? Powinna umrzeć. Bo jakie było jej inne zadanie?
Bellatrix długo szukała okazji na „rozmowę" z blondyną. Nie sądziła, że będzie to tak trudne. Dziewczyna wydawała się być ogólnodostępna. Przeliczyła się. Kiedy próbowała ją dorwać po śniadaniu, ta jakby się rozpłynęła. Po obiedzie tak samo. Mimo, że wszędzie było jej pełno, to tak naprawdę nigdzie jej nie było. Zrezygnowana postanowiła wrócić do siebie. W końcu jaki był sens tułania się po korytarzach dworu, skoro nie wiadomo czy się na kogoś trafi. Los musiał jej jednak sprzyjać, bo dostrzegła swoją zdobycz idealnie za zakrętem do rodzinnej części domu. Zanim zdążyła się na nią rzucić i powyrywać jej kłaki, usłyszała jak ta mruczy coś na głos. A dokładniej syczy. Nie, nie przesłyszała się to były syki. Wężomowa pomieszana z angielskim.
— Tstststs. Tsts tsts tstststs ssss ts. Nie sądziłam, że można być bardziej zadufanym w sobie niż God. No naprawdę to się w głowie nie mieści, żeby Riddle aż tak zgłupiał na starość. Tststsss, tstststs tststs ts...
Kiedy dziewczyna zniknęła za zakrętem, Lestrange wychyliła się i dostrzegła gruby ogon węża. Nagini. To wydawało jej się aż nazbyt abstrakcyjne. Zamrugała kilkukrotnie i dotarło do niej o czym... eee... rozmawiały dwie żmije. Kim był ten God? Uznała, że jest jeden bardzo prosty sposób, aby się o tym przekonać. Po chwili deportowała się.
Severus dalej był lekko otępiony alkoholem i rozmową z Minerwą. Czuł się wypruty z emocji i wściekły jednocześnie. Jednak nie miał zamiaru zwlekać z tą rozmową. Dlatego z wielkim bólem serca zapukał do dormitorium siódmorocznych Gryfonów. Po chwili usłyszał dźwięk krzątaniny i stłumione krzyki, ale już po zaledwie siedmiu sekundach drzwi stanęły przed nim otworem, a w ich progu stanął słynny Harry Potter. W szlafroku.
— Aaa... profesor Snape. - odezwał się niepewnie. - Co Pana do nas sprowadza?
— Darujmy sobie te sztuczne uprzejmości. - odparł prędko się rozglądając. - Czy oprócz ciebie i Draco ktoś jeszcze jest w środku?
— Tylko my. - powiedział i usunął się z przejścia wpuszczając do środka Mistrza Eliksirów. Jak na pokój nastoletnich chłopców było tu wyjątkowo czysto, pięć łóżek było schludnie pościelonych. Na każdym z nich znajdowała się czerwona pościel, z wyjątkiem jednego, które zostało okryte czarnym kocem. Wszystkie rzeczy znajdowały się w kufrach ich właścicieli i nic oprócz nich, nie wskazywało na to, żeby ktoś tu w ogóle mieszkał. Na jednym z pościelonych łóżek leżał Draco, który gdy tylko dostrzegł profesora, szybko się wyprostował.
— Czy ktoś za wyjątkiem was tu mieszka? - zapytał szczerze zaintrygowany.
— Zazwyczaj jest na odwrót. - dodał Malfoy, spoglądając na profesora. - To nas nie ma.
— Dzisiaj mamy wyjątkową sytuację. - wyjaśnił, już w pełni ubrany Potter. - Nie chcemy zdradzać naszych tajnych kryjówek, dlatego znalazł się Pan tutaj.
— Skąd wiedzieliście, że przyjdę? - spytał zaskoczony.
— Spodziewaliśmy się tego od kilku dni. Na początku to my planowaliśmy przyjść, ale...
— Ale nas wyprzedziłeś. - dokończył blondyn.
— Z czym zamierzaliście przyjść? - przyglądał się im podejrzliwie. Gdy wymienili się porozumiewawczymi spojrzeniami, a do nich doszły także huncwockie uśmiechy poczuł się zagrożony.
— Z planem.
— Jakim?
— Planem ratunkowym.
*-*-*
*Nie wiem czy zdawaliście sobie z tego sprawę, ale w ramach ciekawostki powiem Wam, że ktoś taki jak Nicolas Flamel rzeczywiście istniał. Był on francuskim alchemikiem, według legendy jednym z pierwszych w Europie, prawnikiem i pisarzem przysięgłych. Jeśli ktoś jest zainteresowany tematem to polecam poszukać.
Ja nie mogę...
Pół roku...
6 miesięcy...
Ponad 170 dni...
...bez żadnych rozdziałów.
Powiem Wam, że naprawdę wielokrotnie chciałam zrezygnować z pisanie. Przecież wystarczyło wyklikać kilka literek, wcisnąć jedną ikonkę i tyle by z tego było. Ale nie byłam w stanie. Nawet przez ten czas, ani razu nie zaznaczyłam nigdzie, że zawieszam książkę. To nie tak, że na to nie wyszło😂 Ten rozdział powstawał w sumie pół roku. Nie miałam motywacji, siły i czasu. Od razu zaznaczam, że ten rozdział nie jest żadnym zapewnieniem, że wrócę regularnie do pisania. Chcę wrócić, ale na pewno nie będę pisać często. Po wakacjach będę w klasie maturalnej i to właśnie na maturze chciałabym się głównie skupić, ale nie odmówię sobie napisania kilku rozdziałów. Zdradzę wam w sekrecie, że już nie wiele nam zostało do końca drugiego tomu, a jak to będzie wyglądać z trzecim to jeszcze się okaże.
Po długiej nieobecności ponownie pozdrawiam,
panienka_dumbledore
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro