TOM 2 - Rozdział 80
- W czym mogę pani pomóc? - zapytała lustrując kobietę wzrokiem. Wyglądała na naprawdę rozdartą i zdenerwowaną, jej górna warga drżała, a z oczu ciekły cienkie strumienie łez. Przedstawiała sobą dość intrygujący obraz, szczególnie, że Suzanne nigdy nie pomyślała o tej kobiecie, jak o kimś słabym i wrażliwym. Narcyza Malfoy była w jej głowie zimną i surową matką, przynajmniej taki obraz sobie wykreowała z opowieści Draco. Ślizgon rzadko o niej wspominał, jednak... nie da się ukryć, że zawsze mówił o niej z szacunkiem, a to musi coś znaczyć. O swoim ojcu nie opowiadał już tak uprzejmie.
Pani domu wyciągnęła swoją różdżkę, a następnie wskazała nią na drzwi mówiąc cicho jakieś zaklęcie. Po chwili schowała swoją broń i ponownie zwróciła swój wzrok ku blondynce. Jej zaszklone oczy patrzyły na dziewczynę z nadzieją, której ona sama nie potrafiła zrozumieć i pojąć.
- Draco... - szepnęła drżącym głosem. Odchrząknęła i wyprostowała się, aby zachować choć krztynę swojej godności. - Cz-czy z Draco wszystko dobrze?
Suzanne lekko zaskoczona zmarszczyła brwi. Oczywiście zdawała sobie sprawę, że kobieta martwi się o swojego syna, tylko zastanawiała się dlaczego z tym pytaniem zwróciła się akurat do niej. Szybko ją olśniło. Voldemort wspomniał, że przeszkodziła mu już wielokrotnie w pojmaniu Ślizgona, poza tym... uciekli razem.
- Z tego co wiem czuje się znakomicie. - odparła z delikatnym uśmiechem, aby dodać kobiecie otuchy.
- Utrzymujecie kontakt? - spytała. - Jest nadal w Hogwarcie? Ukrywa się? Czy na pewno nic mu nie grozi? Czy...
- Spokojnie. - wtrąciła Suzanne. - Odpowiem Pani na te pytania. Ale powoli. - przez chwilę w pokoju panowała całkowita cisza, Gryfonka poważnie zastanawiała się nad tym o czym może powiedzieć kobiecie, w końcu Draco był członkiem Zakonu, na dodatek narzeczonym Harry'ego i jej przyjacielem. Mimo, że ta kobieta jest jego matką to przecież Suzanne nie może zdradzić jej wszystkiego. - Może Pani usiądzie? - zapytała wskazując na fotele przy kominku. Kobieta skinęła głową na podziękowanie i ruszyła we wskazanym kierunku. Gryfonka udała się zaraz za Panią Malfoy powoli rozmyślając nad tym co jej dokładnie przekazać. Gdy już obie zasiadły w spokoju na fotelach panowało między nimi milczenie.
- Czy... Draco jest w zamku? - spytała niepewnie Narcyza, czym przywróciła dziewczynę na ziemię.
- Tak, dalej jest w Hogwarcie. - odparła Suzanne. - Mimo wszystko, nie chciał zaprzepaścić swojej szansy na rozpoczęcie kariery po wojnie. Było to dla niego ważniejsze od bezpieczeństwa. - uśmiechnęła się delikatnie. - Poza tym... jego narzeczony dalej jest w szkole.
- Na... narzeczony? - zająknęły się starsza czarownica. - Ale... kiedy? I kto?
- Wolałabym zachować to dla siebie. - wyjaśniła. - Wiem, że nie zrobiłaby Pani niczego co mogłoby zaszkodzić Draconowi, ale obawiam się, że Voldemort lub Grindelwald mogliby dotrzeć do tych informacji tak czy inaczej.
- Rozumiem. - powiedziała ze zrozumieniem, ale i pewnym zawodem w głosie. - Mam wrażenie, że bardzo dobrze go znasz.
- Ma tu Pani trochę racji. - przyznała. - Poznaliśmy się na spotkaniu Zakonu. W tamte wakacje.
- Byłam pewna, że... - szepnęła do siebie zaskoczona, po czym spojrzała zaciekawiona na dziewczynę. - Myślałam, że ty go do tego przekonałaś.
- Do przejścia na naszą stronę? - zapytała dla pewności. Pani Malfoy skinęła głową. - Nie, to nie ja.
- A ta ucieczka...
- W głównej mierze pomysł Draco. - przyznała. - Zależało mu jak najszybszym opuszczeniu dworu. Obawiał się niechcianego małżeństwa. - dodała z rozbawieniem. Na co starsza czarownica zmarszczyła brwi.
- Niechcianego małżeństwa? - zapytała przyglądając się jej z niezrozumieniem.
- No...tak. - odparła lekko niepewnie. - Tamtego dnia Draco przyszedł do mnie całkiem załamany z informacją, że rodzice znaleźli mu żonę.
- Ale... przecież... - zaczęła Narcyza. Wstała gwałtownie z miejsca i zaczęła niecierpliwie przechadzać się po pokoju. - Mówiłam Lucjuszowi, że się na to nie zgodzę... - mówiła do siebie. - ...to za wcześnie. - przeniosła swój wzrok na młodszą czarownicę. - Jesteś pewna, że o to chodziło?
- No tak. - powiedziała z pewnością. - Takich rzeczy się nie zapomina. - stwierdziła Suzanne, spoglądając na kobietę z zaciekawieniem.
- Wspominał o ojcu, czy o rodzicach?
- O rodzicach. - przyznała. - Czy dobrze rozumiem, że...
- Tak, to był pomysł Lucjusza. - warknęła zdenerwowana. - Tłumaczyłam mu, że to za wcześnie, że to będzie dla Dracona cios, ale on... on był przepełniony chorą ambicją do poszerzenia rodzinnych wpływów. Już kiedyś, parę lat temu się o to sprzeczaliśmy. Mogłam się domyślić, że zacznie knuć za moimi plecami. - westchnęła ze zmęczenia i usiadła z powrotem na wolnym fotelu. - Cieszę się, że uciekł.
- Naprawdę? - spytała wstrząśnięta. - Wie Pani, Draco tak jakby wyrzekł się rodziny, nie wiem czy to powód do radości.
- Póki jest bezpieczny, wszystko jest dobrze. - powiedziała przenosząc spojrzenie na dalej zdezorientowaną nastolatkę, uśmiechnęła się do niej przyjaźnie. - Na razie tego nie rozumiesz, ale kiedyś, jak zostaniesz matką, nie będzie cię obchodzić nic innego od dobra twojego dziecka. Draco mógł uciec, wyrzec się rodziny, ideałów ojca, ale nadal pozostaje moim synem i jego szczęście jest dla mnie najważniejsze.
Słowa kobiety dogłębnie wstrząsnęły Suzanne. Dopiero teraz zrozumiała, jak mało wie. Nigdy nie poznała swojej matki, ale nie mogła nie pozwolić sobie pomyśleć czy i ona miałaby podobne zdanie, czy byłaby z niej dumna, czy popierałaby jej decyzję nie ważne jak złe by były? I najważniejsze, czy zaakceptowałaby Severusa?
Nagle po pomieszczeniu rozległ się dźwięk pukania do drzwi. Obie kobiety spojrzały po sobie lekko zdezorientowane. Narcyza jako pierwsza się opamiętała, szybko machnęła różdżką i ściągnęła zaklęcie, po czym wykonała kolejny ruch i na stoliku przed nimi pojawiły się dwie puste filiżanki i imbryk z herbatą.
- Proszę. - zawołała Gryfonka, gdy już upewniła się, że wszystko jest jak należy.
Drzwi otworzyły się, a do pokoju wszedł Grindelwald. Obie lekko się spieły, ale w przeciwieństwie do Suzanne, Narcyza miała na twarzy maskę szacunku i posłuszeństwa. Natomiast dziewczyna, no... na pewno nie wyglądała na najszczęśliwszą na świecie.
- Panno Dumbledore. - skinął jej głową. - Pani Malfoy.
- Panie. - dorosła Ślizgonka ukłoniła się.
- Mam nadzieję, że nie przeszkadzam. - powiedział przenosząc wzrok na Dumbledore.
- Ależ skąd. Jest Pan tu zawsze mile widziany. - odparła sarkastycznie.
- Czy mogłaby nas Pani zostawić. - zwrócił się do kobiety, która lekko zdenerwowana stała obok blondynki.
- Oczywiście. - rzuciła ostatnie spojrzenie dziewczynie, po czym opuściła kwatery. Gdy tylko drzwi się za nią zamknęły, Suzanne poczuła, jak nowa fala magi rozchodzi się po pomieszczeniu. Spojrzała podejrzliwie na czarnoksiężnika.
- Jesteś bardzo wyczulona na magię. - stwierdził, powoli siadając na wolnym miejscu obok dziewczyny.
- Mieszkałam w zamku, który aż kipi od nadmiaru magii. - przypomniała mu rozdrażniona. - Czego innego tutaj się spodziewać?
Między nimi panowała cisza, jednak oboje byli całkowicie skupieni na swoim towarzystwie. Żadne z nich nie spuściło wzroku, jakby toczyli między sobą niemą wojnę na spojrzenia, i tak zaiste było.
- To zabawne jak bardzo go przypominasz. - mruknął Gellert. - Albus zawsze chciał mieć nad wszystkim kontrolę, i to się nie zmieniło. Och, i to jego wszechwiedzące spojrzenie. - czarnoksiężnik przewrócił oczami. - I te piekielne iskierki, które po nim odziedziczyłaś!
- Aż tak ci to przeszkadza. - bardziej stwierdziła niż zapytała, a rozbawienie było wyraźnie słyszalne w jej głosie.
- Nawet nie zdajesz sobie sprawy, jak bardzo.
- Czemu? - zapytała zaintrygowana.
- A dlaczego ty nie wydałaś mnie Marvolo? - odbił piłeczkę w jej stronę. - Tak łatwo mogłabyś nas osłabić, całkiem zniszczyć ten sojusz, wystarczy jedno zdanie i byłbym trupem.
- Wydaję mi się, że mamy ten sam powód. Tą samą słabość. - dodała posyłając mu znaczące spojrzenie.
Znowu zapadło między nimi milczenie.
Suzanne poważnie rozmyślałam nad swoimi własnymi słowami. Zdała sobie sprawę, że ją i największego czarnoksiężnika stulecie, łączy jedna rzecz, a konkretniej jedna osoba.
- Wiesz czego on ode mnie wymaga.
- Nie uda ci się to. - powiedziała szczerze, bez niepotrzebnych kłamstw i miłych słówek. Nie było sensu udawać, on wiedział, że podsłuchiwała ich rozmowę i nie zamierzał tego ukrywać, tak jak i ona.
- Wiem. - odparł wzruszając ramionami. - I on też to wie.
- Czyli planuje napoić mnie Amortencją. - prychnęła, przypominając sobie o czym dyskutowali. - Historia lubi się powtarzać. - dobrze pamiętała, że matka Voldemorta użyła tego eliksiru, aby uwieść Toma Riddle'a Seniora.
Najwidoczniej Grindelwald o tym wiedział, bo nawet on nie mógł pozostać obojętny wobec takiej uwagi. Uśmiechnął się rozbawiony.
- Wszystko sprowadza się do początku. - dodał, patrząc w stronę kominka, w którym nie palił się ogień.
- Masz dla mnie jeszcze jakieś złote rady? - zapytała, posyłając mu ciekawskie spojrzenie.
- Graj dalej, ale bądź bardziej pokorna. - zaczął patrząc na nią z powagą. - Udawaj, ale nie przeginaj. Staraj się chodź trochę go zadowolić. Małe, nic nie znaczące informacje w twoich ustach są dla niego jak największe sekrety ludzkości. Wykorzystaj to! - gdy tylko to powiedział, wstał z miejsca i zaczął zmierzać w stronę wyjścia.
- Nie wydasz mnie? - spytała dla pewności.
Zatrzymał się, ale nie spojrzał w jej stronę.
- Jak to ujełaś... mamy tą samą słabość.
Wyszedł.
Około półgodziny później jakiś śmierciożerca przyszedł po nią, aby zaprowadzić ją na kolację. Była tak rozstrojona dzisiejszymi wydarzeniami, że średnio interesowała się swoim otoczeniem. Gdy już dotarła do jadalni, bez słowa zajęła miejsce po lewicy Czarnego Pana. Ten przyglądał jej się z dziwnym podnieceniem, którego obecnie nie była w stanie dostrzec.
Na stole stała już pełna zastawa, ale jeszcze nie podano potraw. W jej kieliszku znajdowało się wino, lekko zaciekawiona przyjrzała mu się, a po chwili stwierdziła, że na trzeźwo nie będzie w stanie zastosować się do rad czarnoksiężnika. Szybko upiła łyk z kieliszka i w tym samym momencie poczuła znajomy zapach, ale było już za późno. Po sali rozległ się dźwięk roztrzaskanego szkła. Kieliszek wraz z zawartością upadł na marmurową posadzkę. Brunet ze szkarłatnymi oczami wpatrywał się w blondynkę z fascynacją, natomiast starszy mężczyzna o białych włosach spoglądał na nią ze zdenerwowaniem. Jej twarz zastygła w wyrazie szoku i przerażenia, a niebieskie oczy zostały przysłonięte delikatną różową poświatą, nie dostrzegalną dla ludzkiego oka, jednak już po sekundzie owa poświata zniknęła, co wprawiło Gellerta w prawdziwe zdziwienie. Po chwili Gryfonka ocknęła się z transu, a jej wzrok padł na Riddle'a. Jej wyraz twarzy zmienił się diametralnie, teraz gościło tam pełne oddanie i pożądanie.
- Miałeś. Dać. Mi. Działać. - warknął Grindelwald w stronę Riddle'a, ostatkiem sił kontrolując się przed wybuchem.
- Żebyś spiskował za moimi plecami? - zapytał uśmiechając się złowieszczo, nawet jego, największego Czarnego Pana tego stulecia przeszły dreszcze na ten widok. - Och, niespodziewałeś się, że wiem? Nie jestem głupcem Gellercie! Od początku chciałeś ją mieć po swojej stronie. Dołaczyłeś do mnie, ale nie po to, żeby stać i patrzeć na to jak przejmuję władzę. O nie! Chciałeś być blisko, aby wiedzieć co się dzieje, jakie mam plany? Wiedziałem, że nie dołaczyłeś do mnie bez powodu.
- No... najwyraźniej cię nie doceniłem. - stwierdził rozbawiony zachowaniem Voldemorta. - To co zabijesz mnie?
- Co? Nie. Przydasz mi się jeszcze. Mamy w końcu wspólnego wroga. - zauważył brunet. - Kiedy Dumbeldore i Potter zginął, roztrzygniemy wszystko między sobą. Do tego czasu dalej jesteśmy wspólnikami, jednak jeśli czegoś spróbujesz... nie zawacham się.
- I vice versa. - odparł Grllert, po czym spojrzał na dziewczynę. - Co chcesz z nią teraz zrobić?
- Na razie nic. - powiedział Riddle i sam przeniósł wzrok na blondynkę, która patrzyła na czarnoksiężnika jak na bóstwo. Uśmiechnął się półgębkiem, widać, że cieszyła go ta sytuacja. - Moja droga... może zechcesz wrócić do siebie?
- Panie...
Słysząc głos Gryfonki wypowiadający te słowo, Grindelwald nie mógł się nie skrzywić. Nie potrafił sobie wyobrazić, że ta młoda kobieta kiedykolwiek zwróci się tak do kogoś. Wiedział, że nawet gdyby przeszła na ich stronę, nigdy nie powiedziałaby tak ani do niego, ani do Lorda, ale teraz...
- ...czy nie mogę tu zostać przy tobie? - te słowa zabrzmiały tak żałośnie, co jeszcze bardziej ucieszyło Czarnego Pana.
- Dołączę do ciebie niebawem. - powiedział, a następnie spojrzał na Grindelwald'a. - Zaprowadź ją do jej komnaty i czekaj tam na mnie.
- Oczywiście. - mruknął wstając z miejsca. Podszedł do Dumbledore i niemal siłą musiał ją wyciągać z sali.
Gdy tylko przekroczyli próg pomieszczenia, a drzwi się za nimi zamknęły odetchnął z ulgą.
- Świetnie się spisałaś. Nawet ja w to uwierzyłem. - wyszeptał, ciągle mając się ma baczności.
- Dzięki. - odpowiedziała mu równie cicho delikatnie się uśmiechając.
- Z ciekawości. Jak? - zapytał patrząc na nią z zaitrygowaniem. Ona uśmiechnęła się figlarnie.
- Mam swoje sekrety, a tego zamierzam strzec wyjątkowo pilnie.
*-*-*
Ten rozdział był dla mnie wyjątkowo ciężki, naprawdę.
Nie będę się tłumaczyć, dlaczego nie było rozdziałów, bo już pisałam na tablicy.
Nie wiem kiedy będzie następny, ale sama liczę, że niedługo.
Pozdrawiam,
panienka_dumbledore
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro