TOM 2 - Rozdział 77
Severus był wyjątkowo zirytowany, a fakt, że Albus tylko potęgował jego niezadowolenie zdecydowanie nie pomagał. Jego plany spełzły na niczym, gdy tylko dyrektor wyszedł do niego z prośbą o rozmowę z goblinami w sprawie uzgodnienia strategii obronnej zamku. Jakby to nie mógł być ktoś inny!? Z tego co pamiętał to Bill Weasley był odpowiedzialny za kontakty z goblinami. O czym nie zawahał się wspomnieć Dumbledore'owi. Niestety starzec nie był w za dobrym humorze, dlatego próby przekonania go do racji Mistrza Eliksirów na nic się zdały. Ostatni raz był tak wściekły, gdy donosił mężczyźnie informację o stanie Ministra. Tak, co ciekawe Scrimgeour nadal żyje, przynajmniej żył jeszcze dwa tygodnie temu. Czarny Pan jest pewny, że czarodziej wie coś o Lordzie Morningstarze, a konkretniej o jego prawdziwej tożsamości. To był jedyny powód, dlaczego w ogóle pozostawał przy życiu. Jednak wracając do powodu jego niezadowolenia, albo raczej powodów, bo było ich wiele. Pierwszym naturalnie był Albus, który obecnie wygrywał w konkurencji denerwowania Severusa. To dość intrygujące, ale Dan nie znajdował się na tej liście. Przynajmniej w dniu dzisiejszym. Drugim niesprzyjającym mu czynnikiem był bal, czyli kolejne stracone godziny na pilnowaniu małych bachorów. Na dodatek mógł się założyć, że pewna czwórka młodych czarodziei nie omieszkam wykorzystać tej okazji na jakiś kolejny, genialny żart. Tak, zapowiadał się naprawdę wspaniały dzień...
Po kilkugodzinnych, burzliwych obradach z Bagrodem mógł z dumą stwierdzić, że udało mu się nie zabić żadnego irytującego go stworzenia, obejmowało to wszystkich którzy postanowili stanąć mu na drodze do wyjścia z banku. A znalazło się kilku samobójców. Większość zaczepiała go chyba tylko dla zasady, bo żaden powód nie okazał się wystarczająco ważny aby zmusić go do pozostania na Pokątnej. Dlatego szybko pozbył się natrętów i czym prędzej aportował się do Hogsmeade. Oczywiście, jak to on, największy pechowiec tego świata, musiał trafić akurat w sam środek tłumu uczniów, którzy stali przy sklepie Zonka. No tak, sobota. Wejście uczniów do wioski. Czego chcieć więcej!? Przynajmniej to nie on został wyznaczony na opiekuna. Warknął rozdrażniony masą dzieci, które co chwilę przebiegały tuż pod jego nosem. W końcu nie wytrzymał i zaczął się przedzierać przez zbity tłum. Nie było to łatwe, a prawie niewykonalne, ale jakimś cudem udało mu się dotrzeć do głównej ulicy.
Szybkim krokiem przemierzał drogę dzielącą go od upragnionych murów Hogwartu. Kiedy z nadzieją na choć chwilę spokoju biegł w stronę bramy zamku poczuł silny ból w swoim lewym przedramieniu, co oznaczało tylko jedno. Zero odpoczynku przez cały dzień, a jego wszystkie plany szlak trafił.
Czuła, że zaczyna odzyskiwać przytomność. Była pewna, że to nie trwało długo, żadnego bólu głowy lub otępienia. Musiała być nieprzytomna przez zaledwie kilka minut. Szybko doszła do siebie, a jej słuch wyostrzył się. Powoli udało jej się wsłuchać w rozmowę śmierciożerców, którzy gdzieś ją lewitowali. Na pewno została skrępowana, nie mogła wykonać żadnego gwałtownego ruchu, a próbowała. Czuła się bezsilna, a na dodatek bała się co stało się z Hermioną. Pamiętała nie wiele z chwili przed utratą przytomności. Ale jedno słowo wywierciło się w jej umyśle na stałe. Jednak nadal nie potrafiła zidentyfikować do kogo należały ten głos. Bo chyba nie do Hermiony. Przecież niby za co miałaby ją przepraszać!?
Napastnicy przyspieszyli kroku, a rozmowy zaczęły powoli cichnąć. Nawet nie musiała się wysilać, żeby rozgryźć dlaczego tak się stało. Wystarczył jeden moment, aby mogła zrozumieć, że zaledwie kilka minut dzieli ją od spotkania z Czarnym Panem, a może nawet i dwoma. W końcu tam gdzie Riddle, tam i Grindelwald.
Usłyszała ciche pukanie do mosiężnych drzwi i rozchodzący się echem odgłos otwierających się wrót. Z każdą następującą sekundą czuła jak jej serce bije coraz szybciej z przerażenia.
- Ach! Widzę, że udało wam się sprowadzić naszego gościa.
Ten głos rozpoznała od razu.
- Myślę, że możecie już ściągnąć zaklęcie paraliżujące. Wydaję mi się, że pannie Dumbledore nie jest w tej pozycji zbyt wygodnie. Nie mam racji?
Westchnęła ciężko i otworzyła oczy. Szybko przywykła do oświetlenia w pomieszczeniu, a następnie przeniosła wzrok na widok przed nią. Znajdowała się w jadalni w Dworze Malfoyów, ten przeklęty sufit rozpoznałaby zawsze i wszędzie. Przed nią stał długi stół przy którym zasiadali śmierciożercy z Czarnym Panem na czele. Gellert siedział po jego prawej stronie, miejsce po lewej było wolne, podobnie jak jeszcze kilka innych. W końcu zdecydowała się odezwać, spojrzała z determinacją w zimne tęczówki Voldemorta i odparła.
- Rzeczywiście, nie jest to zbyt komfortowe.
- Humor widocznie ci odpisuje. - powiedział czarnoksiężnik, po czym jednym niedbałym machnięciem ręki ściągnął zaklęcie. Kiedy Suzanne wreszcie stanęła stabilnie na ziemi poczuła się znacznie pewniej.
- Ja tylko grzecznie odpowiadam na pytanie. - odrzekła z fałszywym uśmiechem wymalowany na twarzy. Nie była to najmądrzejsza rzecz jaką mogła i powinna powiedzieć w takiej sytuacji. Riddle jednak wydawał się usatysfakcjonowany jej słowami. Wstał ze swojego prowizorycznego tronu i powoli szedł w jej kierunku.
- Miło jest wiedzieć, że przez cały ten czas nie straciłaś ani trochę ze swojego słynnego charakteru... - zamilkł na chwilę stając krok przed nią. - ...oraz ciętego języka. - na jego twarzy zagościł wyjątkowo przerażający uśmiech. Przeniósł spojrzenie na kogoś za jej plecami. - Jej różdżka?
- Mam ją, mój Panie.
Gryfonka zamarła. Serce jej stanęło, a oddech przyspieszył. Znała ten głos. I to bardzo dobrze. Czuła, że z każdą chwilą coraz trudniej jest jej powstrzymywać płacz. Zebrała całą siłę jaką miała w sobie i obróciła się przodem do swoich porywaczy.
Gdy tylko niebieskie tęczówki dziewczyny napotkały znajomy brązowy odcień, z jej oczu popłynęły łzy. Ledwo udało jej się ustać na nogach, a cała determinacja uleciała wraz z myślą o ucieczce.
- H... Her... Hermiona... - wyjąkała. Chciała zobaczyć jakąkolwiek reakcję, strach lub poczucie winy, coś co pozwoliłoby jej utwierdzić się w tym, że osoba która przed nią stała, ta która pomogła w jej porwaniu, ta która ją zdradziła to naprawdę Hermiona. Ale jak na złość osoba, która przed nią stała nieokazywała żadnych emocji. Wydawała się pusta, całkiem obca, a jednak tak podobna do jej przyjaciółki. Osoba posłusznie ruszyła w stronę Lorda z jej różdżką w dłoni. Mimo, że jej umysł wyraźnie mówił jej, że to jest ONA, jej serce się buntowało, nieprzyjmowało do wiadomości takiej opcji. Poczuła ból, ale nikt jej nie uderzył, nikt nie rzucił żadnego zaklęcia. To był ten najgorszy rodzaj bólu. Zdrada kogoś bliskiego.
Voldemort czytał z niej jak z otwartej księgi, szaleńczy uśmiech na jego twarzy potwierdzał tylko tą teorię. Był wyjątkowo zadowolony. Gdy tylko różdżka Suzanne znalazła się w jego dłoni, znowu spojrzał na blondynkę, a od jego osoby biło chore poczucie triumfu.
- Zaskoczona? - zapytał przebiegle. Te słowa otrzeźwiły ją, spojrzała na niego z wściekłością.
- Co jej zrobiłeś? - spytała chłodno. Wiedziała, że Hermiona nie robi tego z własnej woli. Po prostu nie potrafiła w to uwierzyć.
- Ja? Nic złego jej nie zrobiłem. O ironio. - powiedział przechadzając się wokół niej. Gryfonka ani na sekundę nie spóściła z niego wzroku. - To ona przyszła do mnie.
- Co? - o mało nie upadła z wrażenia.
- Tak, przyznaję sam byłem zdziwiony. W końcu co taka szlama mogłaby ode mnie chcieć. Na dodatek przyjaciółka samego Potter'a. - prychnął wyjątkowo tym rozbawiony. Suzanne natomiast zerknęłam na Hermionę, która wydawała się nie przejęta słowami czarnoksiężnika, jakby... już do tego przywykła. - Jednak z ciekawością wysłuchałem jej oferty...
- Jej oferty?
- Ach, no tak! Przecież ty nie wiesz. - te słowa wywołały w nim jakiś dotąd nieodkryty entuzjazm. - Hermiona Granger jest moim szpiegiem. Czyszto nie zabawne?
- Nie... - wyjąkała spoglądając na brunetkę z nierozumieniem.
- Tak! - wykrzyknął rozbawiony czarnoksiężnik. - Pomyśl, jakie to sprytne. Nikt jej nie podejrzewał, w końcu to szlama, twoja "przyjaciółka", a co najważniejsze jest blisko Pottera. Kto o zdrowych zmysłach negowałby jej wierność jasnej stronie!
- Ale przecież braterstwo... miało temu zapobiegać.
Po raz pierwszy na twarzy dziewczyny pojawiły się jakiekolwiek emocje. Uśmiechnęła się delikatnie, jednak ten uśmiech nieobejmował oczu. Sięgnęła ręką do kieszeni i wyciagnęła z niej znajomy wisiorek, który teraz wydawał się być pęknięty w dwóch miejscach.
- Nie było trudno przekonać Salazara, żeby wpuścił mnie do twoich kwater. Dobrze wiedziałam gdzie go trzymasz, a fakt, że od dawna nie było cię w twoich komnatach tylko ułatwił mi zabranie go bez twojej wiedzy. - wyjaśniła.
- Udało ci się złamać przysięgę. - stwierdziła z bólem Gryfonka. - Jak?
Przez chwilę Hermiona nie odpowiedziała. Ale w końcu odezwała się, a jej głos wydawał się nie należeć do niej. Nagle przed oczami Suzanne pojawiła się scena sprzed kilku miesięcy, kiedy to Hermiona zaczęła coraz mniej przypominać Hermionę. I choć była pewna, że powoli wszystko wraca do normy, teraz zrozumiała, że oszukiwała samą siebie. Obraz dziewczyny, która popada w szaleństwo z rozpaczy po stracie ukochanego na nowo zagościł w jej głowie.
- Po śmierci Rona... - te słowa przeszły jej z trudem przez gardło. - ...braterstwo straciło na sile. Przysięga obejmowała naszą czwórkę, dlatego gdy zginął Ron, magia przestała nas zobowiązywać do przestrzegania przymierza. To pęknięcie... - powiedziała wskazując na mniejsze pęknięcie, które znajdowało się na górze fiołki. - ...oznacza śmierć Rona, a to... - dodała pokazując na o wiele większe zniszczenie, które widniało na samym środku. - ...oznacza moją zdradę.
- Skoro magia przestała nas zobowiązywać złamanie przysięgi jest możliwe, a na dodatek nie wiążą się z tym żadne konsekwencje. - wyszeptała ze zrozumieniem. - Jednak mnie zastanawia dalszego to zrobiłaś?
- Och, nie pogrywaj sobie ze mną! Przestań zachowywać się jak swój dziadek. Dobrze wiesz dlaczego to zrobiłam! - wykrzyczała sfrustrowana brunetka, co nie zostało pozostawione bez odzewu. Voldemort uśmiechnął się szaleńczo. A śmierciożercy zarechotali wyraźne tym rozbawieni. Natomiast Suzanne nie widziałam w tym nic zabawnego.
- Pers, śmierć Jackie'go to słaby powód do zmiany strony, tym bardziej, że to oni są winni jego śmierci. - stwierdziła ze spokojem.
- O... najwyraźniej przeceniłam twoje zdolności. - mruknęła z udawanym żalem. - To nie śmierć Rona przekonała mnie do zmiany strony, ale twoje kłamstwo.
Zamarła. Przecież Hermionie nie może o to chodzić. Skąd mogłaby o TYM wiedzieć. Nie było jej tam wtedy. Słowa Harrego zadźwięczały w jej głowie, jak ostrzeżenie: "Okłamałaś ją. Przecież dobrze wiesz, że Ron nie wróci. Czemu jej tego nie powiedziałaś. Dałaś jej nadzieję! Co jeśli dowie się, że nie możemy wskrzesić Rona!?"
- Słyszałam każde wasze słowo. Każde kłamstwo, które padło z waszych ust przez te wszystkie miesiące. I żadne z was nie przyznało się, że po prostu nie chce wskrzesić Rona.
- Pers to nie tak...
- Przestań mnie tak nazywać! - krzyknęła. - Straciłaś do tego prawo, gdy mnie okłamałaś!
- Nie chciałam, żebyś się zabiła! - odpowiedziała załamana, a łzy na nowo zagościły na jej policzkach. - Jeśli nas słyszałaś to wiesz, że zrobiliśmy to dla twojego dobra. Ron nie spełniał pewnych wymogów, nie mogliśmy nic na to poradzić.
- Kłamstwo! - stwierdziła niewzruszona. - Wmawiałaś mi, że potrzebujesz czasu, żeby znaleźć składniki, żeby się przygotować, a przez cały ten czas nie zrobiłaś nic!
- Bo nic nie mogłam zrobić!
- Kłamstwo! Kolejne. Już od dawna miałam tego dość. Dlatego udawałam, a po kryjomu szukałam pomocy gdzie indziej.
- Słabo wybrałaś. - warknęła rozczarowana, spoglądając na zaintrygowanego ich rozmową Riddle'a, wyraźnie wysłuchiwał i analizował każde ich słowo, jakby chciał poznać każdy sekret jaki ukrywają. I wiele się nie pomyliła.
- Wiesz dobrze, że wybór nie był zbyt duży. Tylko ośmiu żyjących czarodziei jest na tyle silnych by tego dokonać, a skoro sześciu odmówiło mi pomocy musiałam szukać gdzie indziej.
- Hermiona... - wyszeptała załamana. - On nie wskrzesi Rona. To niemożliwe.
- Skąd wiesz, ty poddałaś się już na starcie. - powiedziała z żalem i zdenerwowaniem.
Niespodziewanie obok nich rozległ się niski i przerażający chichot, który za nic nie przypominał radosnego śmiechu.
- W tej sprawie muszę się zgodzić z panną Dumbledore. - odezwał się Voldemort, a jego oczy przybrały niezdrowy szkarłatny kolor.
- J... jak to, przecież obie...
-...obiecałem? - dokończył za nią rozbawiony. - Och, naprawdę jesteś naiwna. Dlaczego miałbym wskrzeszać kogoś kto jest przeciwko mnie? Może gdybym zyskał jakiegoś silnego zwolennika, ale zdrajcę krwi? Nie rozśmieszaj mnie!
- Złożyłeś Wieczystą przysięgę, że sprowadzisz Rona z powrotem! - krzyknęła przerażona, po raz pierwszy od początku tego cyrku na jej twarzy pojawił się najprawdziwszy strach.
- Najwyraźniej nie potrafisz słuchać ze zrozumieniem, a podobno jesteś najmądrzejszą czarownicą naszych czasów. - powiedział zadowolony z siebie brunet i powoli zaczął się zbliżać do dziewczyny. - Obiecałem, że pomogę ci ponownie spotkać się z ukochanym. Nie sprecyzowałem w jaki sposób do tego dojdzie, - Hermiona bardzo szybko pojęła o co chodzi Marvolo, zaczęła się samoistnie cofać. - ale skoro wywiązałaś się ze swojej części umowy, to i ja wywiążę się ze swojej.
Różdżka natychmiast znalazła się w ręce Lorda. Mężczyzna rzucił szybkie spojrzenie na całkiem sparaliżowaną Suzanne, po czym z szerokim uśmiech rzucił zaklęcie.
- Avada Kedavra!
- NIE!!! - wykrzyknęła blondynka, ale było już za późno. Upadła na kolana zanosząc się płaczem, a wraz z nią na podłogę upadło bezwładnie ciało Hermiony. Zamknęła oczy i choć nie było to mądre, postanowiła się całkiem odciąć od tego świata. Chciała zniknąć, zapaść się pod ziemię, po prostu umrzeć, ale coś jak na złość trzymało ją przy życiu. Zawiodła. Znowu. I znowu ktoś przez nią zginął.
Niechętnie otworzyła oczy, a przed nią ukazał się obraz, którego nigdy nie chciała zobaczyć. Martwe ciało Hermiony leżało kilka kroków przed nią, jej brązowe oczy dalej były otwarte w szoku i przerażeniu, a wszystkie kończyny były nienaturalnie wygięte od upadku. Czuła łzy, które spływały po jej twarzy, ale obiecała sobie, że to ostatni raz. Ostatni raz kiedy płacze nad kimś jej bliskim. Nie pozwoli by to się powtórzyło. To jest ostatnia ofiara, którą poniesie w tej wojnie. Nikt więcej nie zginie z jej powodu. Nie pozwoli na to.
- Severusie...
Głos Voldemorta otrzeźwił ją na tyle, że była w stanie zrozumieć do kogo się zwraca. I dopiero wtedy do niej dotarło, że skoro Riddle wezwał wszystkich śmierciożerców to naturalnie Snape jest wśród nich. Starała się bezemocjonalnie spojrzeć na mężczyzne, ale obawiała się, że zawiodła. Marvolo jedynie potwierdził jej myśli.
- Pewnie nie spodziewałaś się tutaj swojego profesora. - stwierdził uradowany. - Byłem ciekawy co takiego ci wmówił, że ufasz mu nadal po swojej ostatniej wizycie tutaj. Jakie ckliwe historyjki ci opowiedział, że postanowiłaś go nie wydać Dumbledore'owi. A może to zrobiłaś? I to on cię przekonał co do wierności Severusa?
Próbowała zrobić taką minę, która mogłaby potwierdzić słowa Voldemorta i najwyraźniej jej się udało, bo Lord uśmiechnął się z zadowoleniem.
- Zabawne, jak bardzo udało ci się omotać tego starego głupca, Severusie. - powiedział zadowolony. - A skoro już o nim mowa, przydałoby się go uświadomić o dzisiejszych wydarzeniach, nie sądzisz, Severusie?
- Tak mój, Panie. - Snape posłusznie skłonił się mężczyźnie.
- Myślę, że to będzie odpowiedni dowód. - uznał czarnoksiężnik pochylając się nad ciałem Hermiony. Wyciągnął z kieszeni różdżkę dziewczyny, a następnie zaklęciem odciął spore pasmo włosów brunetki. Podał wszystko Mistrzowi Eliksirów i odprawił go z zadaniem poinformowania dyrektora o śmierci i porwaniu uczennicy.
Gdy tylko nauczyciel opuścił salę, Riddle odprawił resztę śmierciożerców i rozkazał posprzątać zwłoki Gryfonki. Kiedy po chwili nie pozostało już nic co mogłoby wskazywać na to, że jeszcze kilka minut temu ktoś tu zginął, w pomieszczeniu zostali tylko Voldemort, Grindelwald i Dumbledore.
- Ponawiam swoją ofertę. - odezwał się spokojnie Marvolo w stronę blondynki.
- A ja ponownie ją odrzucam.
- To głupie i bezsensowne. - stwierdził Gellert. - A ty dobrze o tym wiesz. Czemu po prostu nie zrobisz tego co dla ciebie najlepsze?
Spojrzała na niego z żądzą mordu, po czym podniosła się i stanęła chwiejne na nogach. Nawet w tak marnym stanie od jej osoby promieniowała duma i wyższość.
- Najwyrażniej mamy odmienne poglądy na to co jest dla mnie najlepsze. - warknęła. - Nie mam zamiaru zdradzać rodziny i przyjaciół. Poza tym nie macie nic co mogłoby mnie przekonać.
- Co byś powiedziała na obietnicę nietykalności dla twoich bliskich? - zapytał przebiegle Riddle, a serce Suzanne ponownie się zatrzymało. Po czym natychmiast się skarciła za takie myśli.
- Moi bliscy to twoi wrogowie. - odparła. - Każdy z nich byłby gotów oddać życie, żeby choćby zbliżyć się do pokonania ciebie. Poza tym, stoją ci na drodze, zawadzają ci. Nie dotrzymałbyś tej obietnicy.
- Hmm... Tu masz rację. - mruknął lekko rozczarowany jej powagą i pomyślunkiem. Miał nadzieję, że okażę się bardziej naiwna, jak na Gryfonów przystało. - Jednak mam masę czasu, żeby cię przekonać, nie ważne jak do tego dojdzie, choćbym miał cię zmusić siłą, będziesz stać po naszej stronie.
- Nie wydaję mi się.
- Jeszcze zobaczymy. - odezwał się Grindelwald. - Myślę, że na dzisiaj wystarczy tych rozmów. Chyba pamiętasz jakie zasady tu obowiązują? Nie masz aż tak słabej pamięci. - powiedział zbliżając się w jej stronę. Suzanne niepewnie skinęła głową, nie ważne jak bardzo by chciała zapomnieć, nie potrafiła pozbyć się tych kilku dni w Dworze Malfoyów z głowy. - Wspaniale. Zaprowadzić ją do jej komnat? - zapytał Riddle'a. Ten potwierdził skinieniem głowy, przy okazji przyglądając się mu badawaczo. Następnie odezwał się do Gryfonki.
- Lady Malfoy odwiedzi cię z samego rana, aby pomóc przygotować ci się do śniadania. Obowiązuje cię areszt. Będziesz pod stałą kontrolą, więc nie masz zbyt dużych szans na ucieczkę. Jeśli będzie czegoś potrzebować, musisz się zwrócił osobiście do mnie lub do Gellerta. Twoje pokoje są tam gdzie ostatnio, jednak zostały wzbogacone o kilka nowych zaklęć. - na jego twarzy zagościł szaleńczy uśmiech, stał zaledwie metr od dziewczyny. - Na twoim miejscu nie próbowałbym uciekać, może się to dla ciebie źle skończyć, a szkoda niszczyć taką śliczną buźkę. - wyszeptał łapiąc za jej policzki, ścisnął je mocno przez co zostawił na nich małe zranienia, od ostrych paznokci, z których powoli ciekła ciepła krew. - Możesz ją odprowadzić.
Grindelwald załapał dziewczynę bez ostrzeżenia za ramię i pociągną ją w stronę wyjścia z jadalni. Nie było sensu się wyrywać, teraz gdy już wyszła z sali wszystkie siły ją opuściły, czuła, że w każdej chwili może po prostu paść na ziemię i zasnąć ze zmęczenia. Czarnoksiężnik od razu to zauważył i przyspieszył kroku. W błyskawicznym tempie znaleźli się na znajomym korytarzu, a po chwili stali pod dobrze zapamiętanymi przez blondynkę drzwiami do jej piekła.
- Naprzeciwko znajdują się komnaty Marvolo, a kolejne drzwi w prawo są moje. - wyjaśnił krótko dokładnie badając ją wzrokiem, zatrzymał się na dłużej przy zranieniach na jej policzkach. Wyciagnął różdżkę i machnął nią leniwie szepcząc pod nosem zaklęcie leczące zranienia. Po chwili lekkie pieczenie minęło, a po ranach nie zostało ani śladu. Grindelwald uśmiechnął się delikatnie, po czym powiedział. - Odpocznij.
I po tym odszedł zostawiając Suzanne samą z jej myślami. Blondynka z wahaniem otworzyła drzwi i przekroczyła próg pomieszczenia, a gdy tylko to się stało w komnacie rozległ się głośny trzask, a przez pokój przetoczyła się fala magi. Lekko zdezorientowana podeszła do wyjścia i spróbowała otworzyć drzwi ale jak na złość te ani drgnęły. Warknęła rozdrażniona i ruszyła w stronę łóżka, po czym położyła się na nim rozmyślając.
"A więc teraz się postarali?" - pomyślała. W końcu zrozumieli, że nie jest zwykłą nastolatką i wzmocnili środki ochrony, co wcale nie jest dla niej najlepsze. Ciekawe, czy Feliks dałby radę się tu dostać i ją stąd zabrać? Jednak myśli o ucieczce szybko zostały zastąpione przez wspomnienie śmierci Hermiony. Czyli kolejne, którego chciałaby się pozbyć. Na samą myśl o przyjaciółcę jej oczy się zaszkliły. Zdrada Gryfonki przestała mieć dla Suzanne znaczenie. Nie teraz, gdy dziewczyny już nie ma. Jej śmierć okazała się o wiele bardziej bolesna. Tylko dlaczego to tak boli? W końcu to nie ona trzymała różdżkę. Ale jednak czuła się winna. Kiedyś okłamała Hermionę, żeby dać jej nadzieję i siłę do działania. Dzisiaj okazało się, że ta nadzieja doprowadziła jedynie do jej zguby.
*-*-*
Bardzo się wahałam przed wstawieniem tego rozdziału. Dlaczego?
Bo on zmienia wszystko!
Miałam z nim problem. Chciałam, żeby historia się tak potoczyła już od kilku miesięcy, ale nadal się wahałam. Nie wiedziałam, jak wiekszość z was zareaguję na śmierć Hermiony i po prostu zastąpienie oryginalnego Złotego Trio. Wahałam się czy bardziej dobić Suzanne, zastanawiałam się jak powinna to przejść, powinna pogodzić się z śmiercią Hermiony, czy popaść w depresję? Nie wiedziałam, jak to napisać i dlatego tak długo nie było rozdziału. Potrzebowałam zająć głowę czymś innym (CTTE), aby to na spokojnie przemyśleć i jako tako to wyszło. Nie jestem zadowolona z tego rozdziału, bo wiem, że mógłby być lepszy, ale spełnia on moje wymagania na tyle, że mogę go wstawić🤣
Liczę, że już nie dojdzie do tak długiej przerwy, ale niestety nie mogę nic obiecać. Weszliśmy w ciężki czas w mojej książce i po prostu boję się poruszać w niej niektóre tematy, dlatego mogę mieć problem z pisaniem tak często jak dawniej, gdy te rozdziały były tak lekkie i proste. Wrócimy jeszcze do tego, ale to w TOMIE 3. Narazie trzeba się zmierzyć z tym co jest tu i teraz.
Do zobaczenia w następnym rozdziale.
Pozdrawiam,
panienka_dumbledore
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro