TOM 2 - Rozdział 63
Ten dzień zapowiadał się interesująco. Suzanne obudziła się z samego rana, żeby jak najszybciej rozpocząć przygotowania na dzisiejszy wieczór. Nie wiedziała od czego powinna zacząć, dlatego uznała, że najlepszym pomysłem będzie rozmowa z chłopakami. Po cichu ogarnęła się i opuściła kwatery Mistrza Eliksirów, tak żeby nie obudzić nadal śpiącego profesora. Zdecydowanie jego obecność była dzisiaj niewskazana, przynajmniej nie do kolacji.
Szła wolnym krokiem w stronę Pokoju Wspólnego. Starała się powoli obmyślić plan działania, niestety trudno jej było myśleć o organizowaniu imprezy, kiedy zaledwie wczoraj próbowała ratować życie swojego przyjaciela. Obraz zakrwawionego Gryfona nawiedzał ją w najmniej oczekiwanych momentach, jego ostatnie słowa odbijały się echem w jej umyśle. Próbowała ukryć wspomnienie głęboko w swojej głowie, niestety nieskutecznie. W pewnym momencie pomyślała nawet o Obliviate, ale uznała, że to zbyt drastyczne, jak na nią. Wtem wpadł jej do głowy wręcz banalnie prosty pomysł. Wyciągnęła swoją różdżkę i machnęła nią w powietrzu, a już po chwili w jej dłoni znajdowała się mała, szklana fiolka. Skupiła się na konkretnym wspomnieniu i przyłożyła różdżkę do skroni.*
Przeszła przez portret zaspanej Grubej Damy i po szybkich oględzinach udała się w stronę klatki schodowej. Bez pukania weszła do sypialni Harry'ego i z zadowoleniem zauważyła, że Gryfon już nie śpi.
- Hej. - przywitała go z delikatnym uśmiechem. Zielonooki spojrzał na nią zaskoczony.
- O, cześć. - mruknął nieprzytomnie. Suzanne przyjrzała mu się podejrzliwie, po czym westchnęła, podeszła do niego i przysiadła na łóżku obok przyjaciela.
- Spałeś dzisiaj? - zapytała spoglądając na niego z troską i zmartwieniem. Harry popatrzył jej w oczy, a po chwili spuścił wzrok zawstydzony. - Wnioskuję, że nie.
- Jest... ciężko. - odparł przenosząc spojrzenie na puste łóżko obok okna. Reszta była zajęta przez jeszcze śpiących Gryfonów. - Trudno mi będzie do tego przywyknąć...
- Nie przywykniesz. - wtrąciła, na co Harry spojrzał na nią zdziwiony. - Ron był przy tobie zawsze, nigdy nie przywykniesz do jego nieobecności.
- Tak, uważasz? - spytał spoglądając na blondynkę. Przez chwilę rozmyślał nad słowami dziewczyny. - Może i masz rację. - mruknął. - A! Draco ma zaraz tutaj przyjść. Wysłał mi patronusa.
- Czyli nadal jesteś zdeterminowany, żeby zorganizować tą ucztę. - stwierdziła zadowolona.
- Oczywiście. Nie chcę zawieść pierwszaków, no i Rona. - odparł z bólem w oczach.
- Harry... Jeśli nie dasz rady, ja to zrozumiem. Masz prawo, żeby nie czuć się na siłach, może... daj sobie czas.
- Czas... - powtórzył ze smutkiem. - To coś czego nie mam. Byłem pewien, że Ron będzie ze mną, aż do końca, a teraz... go już nie ma. Pomyśl, kto będzie następny? Hermiona, Draco... - powiedział z trudem. - A co jeśli to będziesz ty? A co jeśli stracę ciebie? - wyszeptał z łzami w oczach. - Nie poradzę sobie, nie przeżyje kolejnej straty, Suzanne. Ciebie nie może zabraknąć...
- Nie zabraknie. - powiedziała pewnie. - Zostanę...aż do końca.
- Nie składaj obietnic, których nie możesz dochować. - warknął zdenerwowany, ocierając rękawem łzy, które niewiadomo kiedy zaczęły spływać po jego policzkach.
- Ej! - zawołała zezłoszczona. - Jesteśmy rodziną. Obiecaliśmy sobie, że zawsze będziemy sobie pomagać w potrzebie. Póki ta cholerna wojna się nie skończy, ja się nigdzie nie wybieram i nawet Śmierć mi w tym nie przeszkodzi.
Harry prychnął i spojrzał na nią z rozbawieniem.
- Uważasz, że możesz oszukać Śmierć? - zapytał z ironią.
- A co zrobiliśmy zaledwie kilka miesięcy temu? - spytała spoglądając na niego wyczekująco. - Nie tylko ją oszukaliśmy, ale i pokonaliśmy, odwróciliśmy jej wyrok, wyrwaliśmy twoich rodziców spod jej rąk. Przywróciliśmy im życie. - po chwili uświadomiła sobie co powiedziała i spojrzała skruszona na chłopaka. - Przepraszam, trochę się zagalopowałam.
- Nic nie szkodzi, wiem, że jemu już nie możemy pomóc. Zostało nam tylko upewnić się, że nikt o nim nie zapomni. - odparł, po czym podniósł się z łóżka i rozgrzał zastane mięśnie. - Suzanne?
- Tak? - spojrzała na niego zaciekawiona.
- Wiesz gdzie go pochowają? - zapytał z wyraźnym trudem.
- Nie. Ale dzisiaj pewnie się dowiemy.
Po chwili usłyszeli ciche pukanie do drzwi, Harry podszedł do nich i otworzył je na oścież. Do sypialni wszedł zaspany Ślizgon, który bez słowa wyminął narzeczonego i ułożył się na jego łóżku, przy okazji strącając z niego blondynkę. Ta z jękiem podniosła się z podłogi i spojrzała z mordem na wykończonego Malfoy'a.
- Mogłeś uważać. - warknęła zdenerwowana.
- Pierwszoklasiści byli przerażeni po wczoraj. - wymruczał pod nosem. - Połowa z nich nie mogła zasnąć. Razem z resztą starszych uczniów staraliśmy się ich uspokoić. Całą noc przesiedziałem w Pokoju Wspólnym próbując ich uspokoić. Większość zasnęła dopiero kilka godzin temu. Ale było kilka gorszych przypadków.
- Ale dlaczego? - zapytał zaskoczony Potter. - Przecież młodziaki były w szkole, tu nic się nie działo.
- Nie są głupi. - stwierdziła po chwili Gryfonka. - Na pewno zauważyli zamieszanie na korytarzach za nim prefekci zaprowadzili ich do Pokoi Wspólnych. Brak informacji tylko dodatkowo ich martwił.
- No dobra. - jęknął Ślizgon. - Od czego zaczynamy?
***
- Ale dlaczego ja? - zapytała z niezadowoleniem.
Suzanne i Harry stali właśnie przed gabinetem dyrektora lekko się sprzeczając. Draco był w tym momencie nieosiągalny, prowadził poważną rozmową z prefektami z innych domów. Całą trójką wspólnie ustalili, że żeby zacząć cokolwiek związanego z tak ważnym wydarzeniem muszą dostać zgodę Dumbledore'a, co prawda mogliby pójść na żywioł, jednak postanowili dzisiaj zrobić wszystko legalnie. Smok miał przekonać innych prefektów do pomocy w zajęciu pierwszorocznych na czas przygotowań, aby ci nic nie podejrzewali. Rogacz i Kieł mieli się zająć resztą, w tym i zdobyciem pozwolenia. I tu pojawił się mały problem.
- Bo jesteś jego wnuczką. - odparł, jakby to była najoczywistrza rzecz na świecie. - Tobie nie odmówi.
- Nie byłabym taka pewna. - mruknęła. - Jesteś Wybrańcem, ma do ciebie słabość, jeśli go poprosisz na pewno się zgodzi. - stwierdziła z pewnością.
- Dlaczego uważasz, że nie posłucha ciebie? - zapytał podejrzliwie.
- Stracił do mnie zaufanie. Pomyśli, że to jakiś głupi żart.
- Chyba w to nie wierzysz. Wiesz dobrze, że to dla Rona, jak mu to powiesz to...
- Wiem, że wtedy się zgodzi. - westchnęła ze zrezygnowaniem.
- Więc o co tym razem poszło? - spytał zjeżdżając po ścianie na podłogę.
- O nic. - powiedział szczerze siadając obok niego. - Po prostu... nie chcę z nim na razie rozmawiać.
- Obwiniasz go o jego śmierć? - zapytał zaciekawiony.
- Tylko jedna osoba jest winna śmierci Rona i to zdecydowanie nie jest mój dziadek. - odpowiedziała. - Wczoraj było mi ciężko to wszystko sobie ułożyć, szczerze nadal mam z tym problem. - dodała zaciskając dłoń na szklanej fiolce znajdującej się w jej kieszeni. - Boję się, że mogę powiedzieć o jedno słowo za dużo i, że przez to zniszczę wszystko co do tej pory udało mi się stworzyć.
- Boisz się, że pokłócisz się z dyrektorem? Przecież już nie raz się sprzeczaliście. - stwierdził zdziwiony. - Po jakimś czasie zawsze się godziliście.
- Nie rozumiesz o co mi chodzi, Harry. - mruknęła rozczarowana. - W niektórych kwestiach mamy całkiem odmienne zdanie. Staramy się nie drążyć tych tematów, a niestety śmierć Rona jest z nimi ściśle związana. Obawiam się, że w pewnym momencie nie będę się potrafiła powstrzymać i powiem mu co o tym wszystkim myślę, a to nie przyniesie niczego dobrego.
- Och... - tylko tyle był w stanie z siebie wydusić. - To może...
- A co wy tu robicie?
Gryfoni z zaskoczeniem spojrzeli na dyrektora, który w piżamie stał kilka kroków przed nimi. Od razu podnieśli się z ziemi i dość nieskładnie starali się wyjaśnić, dlaczego siedzieli na korytarzu przed jego gabinetem w niedzielę o szóstej rano, kiedy to większość uczniów nadal śpi sobie w najlepsze. Ten z delikatnym rozbawieniem przerwał ich niewyraźne wytłumaczenia i zaprosił ich do swojego gabinetu. Kiedy już wygodnie rozsiedli się na fotelach, Albus zaproponował im herbatę i cytrynowe dropsy, ci naturalnie poprosili tylko o to pierwsze.
- No to o co wam chodziło, bo z tej całej paplaniny niewiele zrozumiałem, Suzanne? - zapytał zwracając się do swojej wnuczki. Dziewczyna ostatni raz spojrzała na przyjaciela, a widzą jego zachęcające spojrzenie, westchnęła ze zrezygnowaniem i zaczęła mówić.
- Widzisz, wczoraj po tej całej aferze uznaliśmy, że...
Zacięła się. Nie wiedziała co powinna powiedzieć. Na początku myślała, że to będzie proste, ale było całkiem odwrotnie. Nie była pewna, jak w ogóle powinna zacząć. W końcu chciała poprosić o zgodę na zorganizowanie uczty, aby oddać cześć swojemu zmarłemu przyjacielowi, samo to brzmi głupio. Powinni przeżyć żałobę, ale wtedy pomyślała o Ronie. Zdecydowanie Gryfon nie chciałby, żeby po nim rozpaczano, wolałby, żeby zapamiętano go jako bohatera, a nie ofiarę wojny.
- Suzanne? - z jej rozmyślań, wyrwał ją głos jej dziadka, który patrzył na nią ze zmartwieniem.
- Zamyśliłam się. - odparła skruszona, po czym z delikatnym uśmiechem i nową siłą do działania zaczęła opowiadać o ich planie na dzisiejszą kolację. Teraz była już całkiem pewna, że warto.
Około godziny później, kiedy wszystko było już jasne, a Albus zgodził się na ich plan, Harry wyszedł z gabinetu, aby zacząć przygotowania, natomiast Gryfonka została, aby omówić z Dumbledore'em kilka formalności.
- Kiedy odbędzie się zebranie? - zapytała dopijając już zimną herbatę.
- Nie wiem. - odparł szczerze starzec, na co blondynka spojrzała na niego zdziwiona.
- Nie wiesz? To jakaś nowość. - mruknęła do siebie.
- Molly nie czuje się najlepiej. Ona i reszta Weasley'ów mocno przeżywają stratę młodego pana Weasley'a.
- Nie chcę sobie tego nawet wyobrażać. - stwierdziła ponuro po chwili ciszy. Albus przyglądał jej się z zaciekawieniem, na co ta spojrzała na niego pytająco. - O co chodzi? Czemu tak ma mnie patrzysz?
- Byłem pewien, że przeżyjesz to o wiele gorzej. - przyznał.
- Byłeś pewien, że się załamę? - spytała zaciekawiona, a kiedy skinął głową na potwierdzenie skrzywiła się delikatnie. - Najwyraźniej słabo mnie znasz.
- Najwyraźniej... - powtórzył szeptem. - Dlaczego trzymasz to w sobie. Kiedyś w końcu nie wytrzymasz i wybuchniesz.
- Nie byłabym tego taka pewna. - powiedziała, po czym wyciągnęła z kieszeni fiolkę z błyszczącą niebieską nitką, która wiła się na dnie szklanego naczynia i położyła ją na biurku przed dyrektorem.
- To nieodpowiedzialne. - stwierdził Dumbledore marszcząc brwi z niezadowoleniem.
- Ale skuteczne, a to jest teraz najważniejsze. Poza tym, sam tak robisz, hipokryto. - dodała ze złośliwym uśmieszkiem.
- To co innego. - odparł lekko oburzony. - Ja po prostu je przeglądam, ty starasz się go pozbyć. - po czym powiedział ze zmartwieniem. - Wiesz przecież, że musisz się z tym pogodzić.
- I pogodzę się, ale dopiero kiedy znajdę na to czas.
- Suzanne...- mruknął niezadowolony Albus.
- Możesz to dla mnie przechować? - zapytała nawet na niego nie patrząc.
- Wiesz, że to ci nie pomoże? Później będzie tylko trudniej. - powiedział, po czym zabrał fiolkę ze wspomnieniem i podszedł do ściany, która po chwili się rozstąpiła ukazując szafkę z masą innych zapełnionych fiolek.
- Wiem. Ale teraz muszę pomóc innym, dopiero wtedy zajmę się sobą.
- Nie podoba mi się to.
- Nie pytałam cię o twoje zdanie. - warknęła wstając z miejsca. - W tym momencie muszę myśleć o przyjaciołach. Jak to lubisz mówić, muszę się poświęcić dla większego dobra. - po tych słowach opuściła gabinet, zostawiając dyrektora z jego ponurym myślami.
- Och, Suzanne...
*-*-*
*Suzanne pozbyła się jedynie wspomnienia z jej próby uratowania Rona, było to dla niej prostrze niż rozpamiętywanie widoku zakrwawionego ciała przyjaciela. Reszta wydarzeń z tego dnia pozostała w jej umyśle.
Przepraszam, że rozdział tak późno, ale dzisiaj zostałam wywieziona na totalne zadupie gdzie nawet nie miałam internetu i dopiero nie dawno wróciłam.
Życzę miłej majówki,
panienka_dumbledore
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro