TOM 2 - Rozdział 61
W dniu Nocy Duchów wszyscy chodzili podekscytowani. Młodsze klasy, szczególnie pierwszoroczni nie mogli się doczekać uczty, a starsi wyjścia do Hogsmeade. Był to dzień wolny od zajęć, więc uczniowie starali się jak najlepiej wykorzystać dany im czas. Suzanne jako, że nie mogła udać się wraz z przyjaciółmi do wioski, postanowiła jakoś inaczej spożytkować dany jej czas. Dlatego właśnie poszła do biblioteki.
Jak można się było tego spodziewać, nauczyciele od razu wiedzieli kto jest odpowiedzialny za wyjątkowo niewinny żart w ich wykonaniu. Huncwoci nie zostali poważnie ukarani, ponieważ profesorowie, choć bardzo niechętnie, musieli przyznać, że taka odskocznia od męczącej rutyny bardzo im się spodobała. Dlatego właśnie oprócz wycieczki do Zakazanego Lasu w towarzystwie Hagrida nie mieli więcej szlabanów. Jeżeli to w ogóle można było nazwać szlabanem.
W przypadku Kieł sprawa przedstawiała się odrobinę gorzej. Severus nie miał aż tak dużych pokładów cierpliwości jak reszta grona pedagogicznego, tym bardziej, że to właśnie on najbardziej ucierpiał, no tak dokładniej to jego duma. Pomimo, że szkody udało się naprawić jeszcze tego samego popołudnia, Snape nie zamierzał odpuścić dziewczynie. Właśnie przez to cały tydzień spędziła na szorowaniu jego brudnych kociołków. No i dochodziło do tego przedłużenie aresztu.
Suzanne ani trochę nie żałowała tego co zrobiła. Cieszyła się, że wszystkim w zamku poprawił się humor, nawet teraz, kiedy musiała ponieść konsekwencje swoich działań. Jeśli chodzi o Hogsmeade to nie bolało ją to tak, jak jeszcze dwa tygodnie temu. I tak nie miała zbytniego wyboru, chociaż... zawsze mogła się wymknąć przez któreś z tajnych przejść. Ale czy warto było ryzykować dla odrobiny rozrywki?
Oczywiście, że tak!
Jednak teraz miała całkiem inne plany. Dzisiaj jakimś niesamowitym zrządzeniem losu Severus był bardzo zajęty. Nie mógł jej pilnować na okrągło, dlatego właśnie postanowiła wykorzystać chwilę wolności i udać się do Komnaty Tajemnic. Dawno już nie rozmawiała z założycielami. O Merlinie! Przecież nie widziała się nawet z portretem Salazara. To cud, że jeszcze nie zorganizowali akcji poszukiwawczej. I tu narodziło się pewne pytanie: "co jest nie tak?".
Opuściła królestwo bibliotekarki z kilkoma interesującymi dziełami w torbie. Utwierdzając się w przekonaniu, że ma niewiele czasu razem z dodatkowym balastem udała się na drugie piętro, prosto do Łazienki Jęczącej Marty. Szybko otworzyła przejście i skoczyła do rury. Kiedy już wylądowała ma dole z ulgą przyjęła widok kilku płonących pochodni na ścianach. To było coś nowego, jednak zmiana działała tu na jej korzyść. Od razu zauważyła, że podziemny korytarz wygląda całkiem inaczej. Zniknęły wszystkie gruzy, skały i inne tego typu śmieci, które tylko utrudniały dotarcie dalej. Wszystko wyglądało wyjątkowo schludnie, jak na lochy. Nawet nie wiedziała nigdzie szkieletów różnych gryzonii i innych mniejszych zwierząt. Mile zaskoczona udała się w stronę kamiennej ściany z wizerunkiem węży. Wysyczała hasło i weszła do Komnaty. Tam nic się nie zmieniło, chociaż...
Nagle zaraz obok niej rozległo się znajome syczenie. Zanim zdążyła, jakkolwiek zareagować została otoczona przez ogromne cielsko bazyliszka.
- Witaj, mówczyni. - odezwał się król węży.
- Witaj...eee... Jak cię w końcu nazwano? - zapytała niepewnie.
- Arcanum. - wysyczał z wyraźnym zadowoleniem.
- A więc, miło mi cię widzieć Arcanum. - odparła uprzejmie. - Dobrze, że Salazar jednak się nie zagalopował.
- Racja, Pimpuś nie bardzo by mi pasowało. - Suzanne odniosła wrażenie, że bazyliszek się skrzywił. Rozbawiona nie potrafiła się nie uśmiechnąć.
- Wybacz, ale muszę już iść. Są u siebie? - spytała dla pewności. Wąż skinął głową na potwierdzenie, po czym odsunął się od Gryfonki i ruszył w stronę posągu. Gdy przejście się otworzyło, król węży wpełzł do środka i skręcił na lewo, gdzie najwyraźniej znajdowało się jego legowisko.
Suzanne poszła do przodu, aż do znajomych drzwi od salonu. Otworzyła je i weszła do środka. W pomieszczeniu było przyjemnie cicho, na stoliku stała parująca herbata, a z kuchni dobiegały dźwięki krzątaniny i cichych rozmów. Ruszyła w stronę znajomych głosów. Gdy tylko w zasięgu jej wzroku pojawiły się trzy znajome kobiece sylwetki uśmiechnęła się szeroko.
- Cześć. - odezwała się zadowolona widząc ich lekko przestraszone twarze.
- Suzanne! - zawołała Lily podchodząc do niej i zamykając ją w żelaznym, matczynym uścisku. - Jak się cieszę, że w końcu nas odwiedziłaś. Słyszałam od Harry'ego, że masz areszt. - odsunęła się od niej kawałek i spojrzała na nią karcąco. - Może powiesz nam dlaczego? Mój syn nie wdawał się zbytnio w szczegóły.
- Jasne. - odparła nie pokazując po sobie zakłopotania.
- Herbaty? - zapytała, jak zawsze uśmiechnięta Helga.
- Z przyjemnością. - odpowiedziała rozluźniona.
Wspólnie usiadły na kanapie w salonie wymieniając się przy okazji sytuacjami, które miały ostatnio miejsce. Jako, że Suzanne nie planowała mówić im na razie o Severusie, nie miała zbyt dużego pola do popisu. Przyznała się dlaczego otrzymała areszt, przez co nasłuchała się niezłej pogadanki od Roweny i Helgi, w tym momencie Lily wydawała się dziwnie milcząca, a Gryfonka, ku swojej radości wiedziała dlaczego. Remus przyznał się jej kiedyś, że razem z Panią Potter, wtedy jeszcze Evans zawsze uczyli się po nocach, bardzo często zasypiali nad książkami lub kończyli całkiem wyczerpani w Skrzydle Szpitalnym. Gdyby rudowłosa coś powiedziała na ten temat, można by to wziąć za czysty przejaw hipokryzji. Później szybko streściła im przebieg jej rekonwalescencji oraz wspomniała o zamieszkaniu w kwaterach Mistrza Eliksirów, co zostało skwitowane przez nie szerokimi uśmiechami i porozumiewawczymi spojrzeniami. Już sekundę później żałowała, że o tym wspomniała, bo musiała wysłuchać ich tyrady o tym, jak należy się zabezpieczać. Była to zdecydowanie jedna z najbardziej żenujących chwil w jej życiu. Kiedy już ominęły dość niebezpieczny dla niej temat, Suzanne zapytała o to co działo się u nich. Zostało to skwitowane trzema krzywymi uśmiechami.
- Widzisz, mężczyźni są, jak dzieci. Wystarczy znaleźć im jakieś zajęcie i masz spokój. - powiedziała Rowena odkładając pustą już filiżankę na stolik.
- Kiedy nie wróciłaś na noc do swoich kwater Salazar bardzo się przestraszył. - zaczęła Helga. - Chciał przeszukać cały zamek, ale Godryk go powstrzymał tłumacząc mu, że może po prostu poszłaś się z kimś spotkać.
Blondynka ze zdziwieniem spoglądała na Lily, która roześmiała się głośno.
- To zdecydowanie nie pomogło! - wysapała między spazmami śmiechu. - Salazar omal nie rozsadził całej Komnaty, taki był wściekły. James i Godryk ledwo go powstrzymali, nie było to najłatwiejsze zadanie, ale im się udało. Podałam mu eliksir uspokajający i wysłałam do łóżka obiecując, że dowiem się w czym rzecz. Tego samego wieczoru rozmawiałam z Dumbledore'em, który powiedział jedynie, że jesteś w Skrzydle. Nie wdawał się w szczegóły, więc powiedziałam im tylko tyle.
- Salazar przez kilka dni chodził przybity. - przyznała Helga. - Dopiero gdy jego portret przyniósł wieści trochę mu się polepszyło.
- Żeby zająć mu czymś myśli znalazłyśmy dla niego, jak i James oraz Godryka jakieś zajęcie. - wyjaśniła Rowena.
- To dlatego w podziemiach jest tak czysto. - stwierdziła po chwili namysłu, w odpowiedzi otrzymała skinięcie głowami na potwierdzenie jej domysłów. - Pomogło?
- Na pewno jest lepiej niż na początku. Przynajmniej nie szukają cię po całym zamku...
Zaledwie sekundę później można było usłyszeć trzaśnięcie drzwiami na korytarzu i krzyki trójki mężczyzn.
- Sprawdziliśmy wszędzie! - usłyszała Suzanne. Od razu rozpoznała głos Slytherina, czarodziej musiał być czymś bardzo wzburzony.
- Sal nie panikuj. - dobiegł do nich już spokojniejszy głos Potter'a.
- Właśnie Sal, James ma rację. Na pewno wszystko jest z nią dobrze. - odparł głos Godryka, który zabrzmiał bardzo blisko drzwi.
Po chwili do salonu weszli lekko poturbowani czarodzieje. Stanęli w bezruchu kiedy ich spojrzenia powędrowały do kanapy zajętej przez czwórkę czarownic.
- Suzanne... - Salazar patrzył nieprzytomnym wzrokiem na blondwłosą Gryfonkę, która wstała z miejsca i ruszyła w jego stronę.
- Cześć, Sal. - przywitała go, po czym przytuliła się do niego. Ten przez chwilę stał, jak spetryfikowany nie wiedząc co powinien zrobić. Dopiero po chwili się otrząsnął i objął niższą dziewczynę ramionami.
- Tak się bałem. - wyszeptał jej do ucha. - Dobrze, że nic ci nie jest.
- Czyli jednak jej szukaliście? - zapytała Rowena, gromiąc trójkę mężczyzn wzrokiem.
- A co? Mieliśmy pozwolić, żeby Sal rozwalił całe lochy? - spytał z delikatnym uśmiechem Godryk. - Przynajmniej czymś go zajęliśmy.
- Tak... To było zdecydowanie lepsze od czyszczenia łusek bazyliszka. - przyznał, lekko się przy tym krzywiąc James. - Cieszę się, że cię wiedzę Suzanne, a teraz wybaczcie mi, ale muszę coś zjeść. Konam z głodu.
- Zaraz będzie obiad. - stwierdziła Helga spoglądając na zegarek. - Zjesz z nami Suzanne?
- Pewnie. - odparła z uprzejmym uśmiechem. Odsunęła się od Salazara i usiadła na swoim wcześniejszym miejscu. Już chwilę później wdali się w bardzo przyjemną rozmowę. Zjedli w spokoju posiłek i świetnie się bawili w swoim towarzystwie.
Ale, jak wiadomo taka sielanka nie może trwać wiecznie. Końcem ich wspaniałego humoru okazało się przybycie Fawkesa z wiadomością do Gryfonki.
Suzanne z zafascynowaniem wpatrywała się w feniksa, który już po chwili zniknął w czerwonej kuli z płomieni. Z uśmiechem spojrzała na krótką notkę od swojego dziadka. Jednak ten uśmiech zniknął w momencie kiedy przeczytała pierwsze zdanie wiadomości. Wstała gwałtownie z miejsca i pobiegła w stronę wyjścia z salonu.
- Suzanne, co się dzieje!? - zapytał wstrząśnięty jej dziwnym zachowaniem Gryffindor.
- Był atak! - okrzyknęła wychodząc z kwater Slytherina.
Dorośli spojrzeli po sobie i bez słowa ruszyli się przygotować.
Suzanne biegła ile sił w nogach. Wiadomość od dyrektora była krótka, ale bardzo konkretna. Odbył się atak i już są ranni. Dumbledore poprosił, aby jak najszybciej pojawiła się w Skrzydle Szpitalnym, aby mu pomóc.
Na korytarzu mijała masę uczniów, którzy wpatrywali się w nią zdziwieni. Jednak ona nie zwracała na nich uwagi, jej myśli był całkiem gdzie indziej. W jej głowie toczyła się właśnie bitwa, której nie potrafiła zakończyć. Zastanawiała się poważnie nad tym gdzie odbył się atak. W końcu, jest samo południe, śmierciożercy niezwykle rzadko atakują w biały dzień, wtedy wszyscy aurorzy są na nogach. Poza tym, dlaczego ranni są w Skrzydle, a nie w św. Mungu?
Odpowiedź uderzyła w nią z prędkością Błyskawicy.
Hogsmeade.
Wbiegła do Szpitala cała spocona, ale zwarta i gotowa do pracy. W sali znajdowało się tylko parę osób. Madame Pomfrey starała się zatamować krwawienie z tyłu głowy niskiego Krukona z trzeciej klasy, a najprawdopodobniej jego kolega stał obok ściskając swoje zsiniałe ramię. Profesor Flitwick leczył drobne rany u starszych uczniów, którzy stali w koncie, a Hagrid nosił skrzynie z eliksirami leczniczymi.
- Suzanne! - zaraz obok niej pojawił się Dumbledore, który od razu pociągnął ją do gabinetu pielęgniarki. Zamknął drzwi, a z jego ust wydarło się westchnienie ulgi. - Nie mogłem cię znaleźć. Bałem się, że poszłaś do wioski.
- Byłam w Komnacie. - odparła pośpiesznie. - Jak długo trwa atak?
- Około pół godziny. - przyznał dyrektor, na co Gryfonka zbladła. - Uczniowie idą do nas tajnymi tunelami, a profesorowie razem z Zakonem czekają na aurorów.
- Jeszcze ich tam nie ma!? - krzyknęła zdziwiona i wściekła.
- Odbyły się dwa ataki. Jeden po drugim. Ministerstwo ma do nas wysłać służby specjalne w związku z tym, że są tam podopieczni z Hogwartu. - wyjaśnił jej starając się zachować spokój.
- Idę tam. - powiedziała pewnie zmierzając w kierunku drzwi.
- Nie. - zatrzymał blondynkę, łapią ją za ramiona. - Jesteś potrzebna tutaj. Większość nauczycieli, jak i uczniów jest teraz w wiosce. Nie mamy w zamku obecnie nikogo, oprócz Poppy kto zna się na medycynie. Nie wiemy jakie straty poniesiemy w tej bitwie.
- Dlatego powinnam tam pójść i im pomóc! - zawołała sfrustrowana próbując się wyrwać.
- A kto się zajmie rannymi. Oni na pewno będą, nie uratujesz wszystkich jeśli będziesz walczyć.
- Ale będę mogła zmniejszyć ich ilość. - stwierdziła trafnie.
- Tylko ci tutaj umrą.
Blondynka zamarła w bezruchu. Spojrzała wprost w bliźniacze błękitne tęczówki i podjęła decyzję.
- Co mam robić? - zapytała z całkiem nową determinacją.
- Co tylko możesz.
Opuścili gabinet i zaskoczeni spojrzeli na zajęte miejsca. Nie było żadnego wolnego łóżka. Suzanne wyciągnęła różdżkę, a w ślad za nią ruszył Albus. Kiedy Gryfonka mnożyła ilość posłań, dyrektor powiększał Skrzydło Szpitalne, aby mieć pewność, że miejsca wystarczy. Po chwili oboje wpadli w wir pracy. Było co robić, a ludzi jeszcze przybywało.
Zaledwie kilka minut później, kiedy blondynka zajmowała się nieprzytomnym szóstoklasistą wrota otworzyły się ponownie, a do pomieszczenia wbiegła szóstka dobrze jej znanych osób. Zerknęła na nich, a widząc ich pytające spojrzenia odkrzyknęła.
- Hogsmeade!
Oni zrozumieli. Trójka zakamuflowanych mężczyzn wybiegła ze Skrzydła, natomiast kobiety zostały, po chwili rozchodząc się do pacjentów pilnie potrzebujących pomocy.
Czas mijał, a rannych przybywało coraz więcej, w tym i kilku członków Zakonu oraz dwóch aurorów. Z Suzanne z pewną ulgą przyjęła fakt, że nie ma tu nikogo z jej przyjaciół. Chociaż, zawsze pozostawała szansa, że już nie żyją... Nie! Nie może tak teraz myśleć! Jej ręce zaczęły się trząść przez co nie mogła poprawnie nastawić ręki Lavender Brown.
- Szlag! - przeklęła sfrustrowana.
- Pomóc ci? - spojrzała w stronę z której dobiegał znajomy głos.
- Przyda się. - odparła odsunęła się od Gryfonki. Lily świetnie sobie poradziła, właśnie bandażowała ramię dziewczyny. - Gdzie są Luna i Ginny? - zapytała samą siebie.
- Ginny widziałam walczącą niedaleko Neville'a. - odparła Lavender. - Świetnie sobie radziła. Szukałam Luny, ale mnie znokałtowali. - przyznała spuszczając głowę w dół zawstydzona.
- To nie twoja wina. - powiedziała pocieszająco.
- Jak myślisz poradzą sobie? - zapytała Pani Potter ukryta pod eliksirem wielosokowym.
- Muszą...
Koło czternastej pojawił się pierwszy ranny nauczyciel. Profesor Sprout miała złamaną nogę i mocno poharatane ramię, Rowena od razu się nią zajęła, jednak są podejrzenia, że przez ponad miesiąc może mieć poważne problemy z chodzeniem, które powinny później ustąpić. Niedługo potem pojawiła się Minerwa oznajmiając, że wszyscy uczniowie z klas od trzeciej do szóstej są już w szkole. No może z małymi wyjątkami.
Suzanne starała się zająć głowę pracą, tylko po to aby nie myśleć o tym co dzieje się z jej przyjaciółmi. Gryfonka miała pewne przypuszczenia co do powodu ataku, lecz nim zdążyła się zagłębić w tej myśli do jej uszu dobiegł krzyk Pani Pomfrey.
- Nie mamy już eliksirów uzupełniających krew!
- Wszystkie poszły!? - zawołała zaskoczona stając koło pielęgniarki, która trzymała w dłoni puste pudło po miksturach.
- Wszystkie.
- Gdzie jest Snape kiedy go potrzeba!? - jęknęła zdenerwowana, po czym zabrała pudełko z rąk kobiety i ruszyła biegiem w stronę wyjścia. Po drodze natknęła się na Hagrida, który zaproponował swoją pomóc. Po chwili namysłu przyjęła ją i razem z gajowym ruszyła w stronę składzika.
Zapakowała do zabezpieczonych wcześniej pudeł potrzebne im eliksiry i przekazała je nauczycielowi z konkretnymi instrukcjami. Sama zaś udała się w stronę swoich kwater po łzy feniksa, które trzymała w tajnym schowku. Jednak nim zdążyła choćby dotrzeć na piąte piętro trafiła na coś co sprawiło, że stanęła jak wryta.
Krew. Masa krwi, zdecydowanie więcej niż u kogokolwiek. Gdy tylko poznała rannego musiała złapać się ściany, żeby nie upaść.
- Ron! Trzymaj się! - usłyszała krzyki Ginny, która z trudem próbowała utrzymać ledwo przytomnego brata. Fred, który jej pomagał stał po drugiej stronie cały blady wpatrywał się w mocno krwawiącą ranę młodszego Weasleya.
- Ginny! Fred! Tutaj! - zawołała ściągają na siebie ich uwagę. Podbiegła do nich pomagając im podnieść chłopaka, który nie był już w stanie się utrzymać na nogach. Z niemałą trudnością udało im się przenieść rudzielca do Skrzydła Szpitalnego. - Przejście! Zróbcie przejście, na Merlina! - krzyczała przerażona. Położyła Rona na wolnym łóżku i wyprowadziła Freda za parawan, odgrodziła się od reszty pacjentów i całą swoją uwagę skupiła na przyjacielu. - Ron! Ron, słyszysz mnie!?
- Su... Suzanne... - wyharczał spoglądając na nią z ulgą. - D...Dobrze, że jesteś...
- Spokojnie zaraz się tobą zajmę. - powiedziała rzucając szybkie zaklęcie diagnostyczne. Przeklęła cicho pod nosem widzą listę zranień najmłodszego syna Weasley'ów. Zmasakrowane jelito grube, uszkodzony kręgosłup, rozwalone lewe płuco, krwawiąca wątroba i trzustka, a na dodatek połamane żebra i pęknięta czaszka. To cud, że w ogóle jeszcze dycha.
- Co z nim? - zapytała zmartwiona Ginny. Blondynka lekko się wzdrygnęła na dźwięk jej głosu, całkiem o niej zapomniała.
- Zaraz się tym zajmę. - odparła beznamiętnie, żeby jej przypadkiem nie straszyć. Było bardzo źle, co mogła zrobić jak jedynie zachować do dla siebie.
- Suzanne, pomogę tylko powiedz co...
- Ja się tym zajmę! - krzyknęła na granicy ataku paniki. - Nic mu nie będzie, uleczę go. - wyszeptał z dozą niepewności. - Ginny, musisz iść pomóc innym.
- To mój brat... - zaczęła z oburzeniem.
- Dlatego nie możesz się nim zajmować. - odparła. - Poprosiłabym Madame Pomfrey, ale stara się odtworzyć kręgosłup jakiegoś dzieciaka i nie można jej przeszkadzać. Jest nas za mało, Ginny. Potrzebujemy pomocy, uczyłaś się tego, możesz się tym zająć?
- Jasne. - odpowiedziała płaczliwym tonem, po czym wyszła za parawan. Teraz Suzanne musiała zająć się Ronem.
- Czym dostałeś? - zapytała Gryfonka.
- N... nie wiem. - odparła z trudem, blondynka spięła się. Jeśli nie pozna zaklęcia, nie będzie mogła mu pomóc. - Nie... nie słyszałem. Ja... ta dziewczynka...
- Ron to nie twoja wina, spokojnie. Będzie po prostu trochę trudniej. Będę próbować po kolei, dobra? - chłopak jedynie skinął głową, a ona wzięła się do roboty. Jednak z każdym kolejnym zaklęciem traciła nadzieję, a Ron robił się coraz bledszy. Zastanawiała się nad podaniem eliksiru uzupełniającego krew, już miała po niego iść kiedy poczuła na swoim nadgarstku słaby uścisk.
- Suzanne... - wyszeptał. - Jest... dobrze...
- Ron, co ty pleciesz!? Nie zasypiaj... - zawołała przestraszona, w jej oczach powoli zaczęły błyszczeć łzy.
- Jest... dobrze... nie możesz mi już pomóc. - odparł patrząc na nią smutnym wzrokiem. - Mam do ciebie ostatnią prośbę...
- Nie, Ron...
- Zrobisz... c... coś dla mnie?
- Ron...
Rudzielec sięgnął trzęsącą się dłonią do kieszeni z której wyciągnął małe, aksamitne pudełeczko. Podał je jej z uśmiechem i powiedział słabym głosem.
- Daj je Hermionie, i przeproś ją ode mnie.
- Za co? - zapytała zdławionym głosem.
- Za to, że nie byłem dość odważny. - powiedział ostatkiem sił. Jego niebieskie oczy zatrzymały się na czerwonym pudełeczku, oddech zamarł, a tęczówki straciły trochę ze swojego koloru i stały się puste. Martwe.
Suzanne nie mogła, nie potrafiła się z tym pogodzić. Łzy zaczęły spływać po jej policzkach. Załamana patrzyła na swojego przyjaciela. Przyjaciela, który już nigdy nie wstanie, nie odezwie się, nie rozśmieszy jej, nie pomoże im w kawale, przyjaciela którego już nie ma. Nie wiedziała ile czasu minęło, wpatrywała się tępo w jego spokojną twarz, kiedy w końcu dotarł do niej jakiś dźwięk.
- Suzanne? - odezwała się Ginny wchodząc za parawan. - Jak ci...
Jej wzrok zatrzymał się na pustych oczach Rona.
- Nie... nie... - wysapała między spazmami płaczu. - On nie... Suzanne, on nie mógł.
- Ginny, ja przepraszam nie potrafiłam...
Jednak ona już nie słuchała. Upadła na kolana i zalała się łzami. Blondynka nie wiedziała co robić. Podejść i ją pocieszyć, czy zostawić ją samą? Nie wiedziała. Nie chciała wiedzieć. Nigdy nie chciała znaleźć się w takiej sytuacji.
Płacz Gryfonki jednak nie został zignorowany przez resztę personelu w Skrzydle Szpitalnym już po chwili Madame Pomfrey i Dumbledore stanęli obok niej.
- Panno Weasley, co to za... na Merlina! - zawołała wstrząśnięta pielęgniarka.
Kieł jakoś się jej nie dziwiła, widok musiał być przerażający. Pościel była całkiem przesiąknięta krwią Rona, jej ręce dalej były w niej umazane podobnie, jak jej ubrania. A on? Leżał tam, spokojny, tak jakby odpoczywał, jakby wcale nie umarł zostawiając ich samych.
- Suzanne... - usłyszała cichy głos swojego dziadka. - Chodź, musisz odpocząć.
- Nie, ja nie mogę... - próbowała się wyszarpać z jego silnego uścisku, ale nie potrafiła nie miała już po prostu siły.
- Możesz, a nawet musisz. Musicie. - poprawił się po chwili spoglądając na młodszą Gryfonkę, którą zajmowała się pielęgniarka. - Chodź.
A ona posłusznie wstała i dała się poprowadzić. Tak naprawdę nic do niej nie docierało, przestała myśleć, widzieć, słyszeć. "Tak jak Ron." - nawiedziła ją nowa myśl. I się rozpłakała. Znowu, i tak kolejne kilkanaście razy. W końcu zasnęła z wyczerpania trzymając pudełko z cennym podarkiem w zaciśniętej dłoni.
Kiedy się obudziła było już znacznie spokojniej, pacjenci byli już opatrzeni, a niektórzy już nawet wyszli lub zostali przetransportowani do Munga. Podniosła się do siadu i rozejrzała uważnie po pomieszczeniu. Ginny spała z Fredem na łóżku obok niej. Oczy dziewczyny były mocno zaczerwienione, a koszula rudzielca nadal mokra od łez siostry. Spojrzenie Suzanne padło na zastawione parawanem łóżko Rona, szybko odwróciła wzrok i wstała z miejsca. Udała się do gabinetu pielęgniarki skąd dobiegały ciche odgłosy rozmów.
- Wszyscy wrócili? - zapytała wchodząc do pomieszczenia, czym przy okazji wywołał zawał u zebranych.
- Nie. - odparł dyrektor. - Pan Potter wysłał wiadomość, że już wracają. Podobno nie są bardzo ranni.
- To się okaże. - mruknęła posępnie.
- Jak się trzy...
- Gdzie Snape? - wtrąciła przerywając Hagridowi, który ze smutkiem, ale i zrozumieniem zamilkł.
- Został wezwany rano. - wytłumaczył Albus. - Pewnie dlatego.
- Czy ktoś, oprócz Rona...
- Dwóch aurorów. - przerwała jej Rowena. - Nie zdążyliśmy nawet rzucić zaklęcia diagnostycznego.
- Wypij. - powiedziała Helga, która nie wiadomo kiedy znalazła się obok niej z kubkiem herbaty. Niechętnie przyjęła filiżankę i upiła łyk bursztynowego napoju, który nawet nie miał smaku. Skrzywiła się i odstawiła napój na biurko.
- Co z Hogsmeade? Złapali kogoś? - dopytywała chcąc zająć czymś swoje myśli.
- Nie wiemy. - odparł profesor Flitwick z ponurym wyrazem twarzy. - Musimy poczekać na Pana Pottera.
Siedzieli w przytłaczającej ciszy przez następne parę minut, dopóki nie usłyszeli otwierania ciężkich wrót i zwycięskich okrzyków walczących. Suzanne jako pierwsza wybiegła z gabinetu ma spotkanie przyjaciołom. Gdy tylko jej wzrok padł na Harry'ego, w jej oczach na nowo pojawiły się łzy, a ona pobiegła w stronę chłopaka i z całej siły się w niego wtuliła, wypłukując mu się w pierś.
- Hej, Suzanne. Też się cieszę, że cię widzę. - dodał rozbawiony obejmując ją ramionami. - Udało nam się załapać ponad dwudziestu, jeden ma zostać tu przesłany na przesłuchanie. Szalonooki tu z nim przyjdzie, a konkretniej do gabinetu dyrektora. Suzanne, nie płacz, przecież żyję, z Draco i Hermioną też wszystko dobrze, zaraz tu przyjdą. Sal, Godryk i tata bardzo nam pomogli, mają tu niedługo przyjść z rannymi. A jak Ron? Widziałem, że czymś dostał, śpi?
Jednak nie usłyszał żadnej odpowiedzi, jedynie ciche mamrotanie Gryfonki. Z niezrozumieniem spojrzał na dyrektora, który ponuro zwiesił głowę. Szybko do niego dotarło w czym rzecz. Spojrzał na przyjaciółkę, ba! Prawie siostrę i jedyne co zrobił to uścisnął ją mocniej sam ledwo powstrzymując łzy. Stracił przyjaciela. Pierwszego prawdziwego przyjaciela, jakiego miał. Ron był pierwszy, najważniejszy, jedyny w swoim rodzaju. Nikt nie może go zastąpić. "I nie zastąpi" - obiecał sobie ściskających pięść na swetrze Suzanne.
- Hej, co tu się dzieje? - oboje zamarli w bezruchu słysząc pytanie zadane aż nazbyt znanym im głosem. Spojrzeli sobie w oczu i od razu wiedzieli kto jej powie. - Suzanne! Dobrze, że tu jesteś. Gdzie jest Ron?
Hermiona wydawała się tak radosna, żadne z nich nie chciało tego niszczyć. Draco, który stał obok niej miał tylko lekko zdarty policzek, uśmiechał się. "Zaraz ten uśmiech zniknie." - pomyślał Harry. Za nimi szli Godryk, Salazar i James, każdy z nich z pomocą zaklęć niósł rannych na niewidzialnych noszach. Byli z siebie dumni, to było widać. "Ze mnie nie będą." - wpadło do głowy Suzanne.
- Hermiona... - zaczął niepewnie zielonooki. - Ron...
- Harry, co ci jest? - zapytała zaskoczona. - Czemu płakałeś? - zrozumienie przyszło szybciej niż ktokolwiek by tego chciał. Zbladła, a jej oczy niebezpiecznie się zaszkliły. - Gdzie jest Ron!? - krzyknęła ze zdenerwowaniem, a reszta Weasley'ów, która stała niedaleko z ciekawością czekała na odpowiedź.
- Ron nie żyje. - powiedziała beznamiętnie. Zacisnęła dłoń na czerwonym pudełku i podeszła do Hermiony, który patrzyła na nią jakby widziała ją poraz pierwszy w życiu. Złapała za jej nadgarstek i położyła na jej ręce ostatni podarek od rudowłosego Gryfona. - Kazał przekazać, że przeprasza, że nie był wystarczająco odważny.
Wyminęła ją i ruszyła w stronę drzwi, całkiem ignorując płacz Molly Weasley i ciche nieskuteczne próby pocieszenia jej przez Artura, nie wzruszył ją widok przytulających się Charlie'go i George'a, którzy starali się nawzajem pocieszyć po stracie najmłodszego brata, starała się na nie patrzeć na zapłakaną Fleur, która chowała twarz w klatce piersiowej Billa, a już szczególnie zignorowała rozdzierający serce krzyk Hermiony, która z niedowierzaniem wpatrywała się w złoty pierścionek zaręczynowy.
Stała za dębowym biurkiem w gabinecie dyrektora wpatrując się w Fawkes'a, którego cichy śpiew brzmiał, jak pieśń żałobna. Z jej zamyślenia wyrwał ją dźwięk otwierania drzwi. Przeniosła puste spojrzenie na gości, do pomieszczenia wszedł sam Dumbledore w towarzystwie Moody'ego i Snape'a. Za nim został wczołgany nieprzytomny śmieciożerca.
- Nikt cię nie widział? - zapytał beznamiętnie, patrząc na Snape'a.
- Wiem co robię. - odwarknął w stronę dziewczyny, jednak jego wzrok złagodniał, kiedy zobaczył ślady krwi na jej zielonym swetrze i jasnych jeansach. Widząc jego zaciekawienie i zmartwione zarazem spojrzenie odparła.
- Było dużo rannych. Teraz przejdźmy do sedna sprawy. - powiedziała przenosząc wzrok na ich więźnia. - Co wiemy?
- To jest Dołohow, został uwolniony z Azkabanu razem z Bellatriks.
- Jeden z tych złapanych podczas pierwszego ataku na Hogwart. - stwierdziła. - Był przesłuchiwany?
- Nie, nikt nie zdążył. - powiedział Moody, usadawiając śmierciożerce na fotelu. Po chwili oplotły go magiczne więzy, a oni mogli choć na chwilę się rozluźnić.
- To my to zrobimy. Pan profesorze, - zwróciła się do Severusa. - powinien iść do Skrzydła. Potrzebują tam pańskiej pomocy.
- A...
- Będę w swoim pokoju zaraz po zakończeniu przesłuchania. - powiedziała gromiąc go wzrokiem. Mężczyzna skinął głową, po czym użył kominka i zniknął w szmaragdowych płomieniach. - To obudźmy tą Śpiącą Królewnę. Enervate.
Zanim czarodziej do końca się ocknął Alastor podał mu Veritaserum, które ten od razu przełknął. Śmierciożerca szybko zrozumiał swoje położenie, więc jedyne co mógł zrobić to wpatrywać się z nienawiścią w blondynkę.
- Witam, panie Dołohow. Mamy do pana kilka pytań. Pewnie z chęcią nam pan na nie odpowie.
- Uważałbym na twoim miejscu dziewczynko. - odwarknął z niezwykłą pewnością siebie i kpiną. - Czarny Pan ma już dla ciebie idealne zajęcie, to już tylko kwestia czasu, aż trafisz w jego ręce.
- Skąd taka pewność u pana? - zapytała udając zaciekawioną.
- Mój Pan zawsze dostaje tego czego chce. - odparł wypinając dumnie pierś.
- I jak rozumiem teraz chce mnie. - mruknęła. - A to ci nowość.
- Może teraz ja o coś zapytam. - odezwał się dyrektor. - Czy ten atak był tylko po to, żeby złapać Suzanne Morningstar?
- Tak.
- A drugi atak, był...
- ... dla odwrócenia uwagi. - dokończył Dołohow. - To miała być szybka akcja, ktoś z nas miał porwać dziewczynę, a reszta miała zabić ilu da radę.
- Kto miał zabrać Suzanne do Voldemorta? - zapytał Dumbledore marszcząc przy tym czoło.
- Nikt nie wie, kto jest za to odpowiedzialny. Czarny Pan wyznaczył konkretną osobę i tylko on wie kim ta osoba jest. - odparł.
- Zabierz go do Ministerstwa i zarządaj przesłuchania. - powiedział Albus do Szalonookiego. - Później złóż mi raport, albo najlepiej przyślij mi kopię przesłuchania. Tyle mi na razie wystarczy.
Kilka minut później Moody opuścił gabinet razem ze śmierciożercą. Dyrektor wpatrywał się w kominek, którego użyli, aby przenieść się do Ministerstwa, natomiast Suzanne usiadła przy biurku wpatrując się w drewniany blat.
- Jak się czujesz? - spytał niepewnie.
- Jak ktoś, kto właśnie doprowadził do śmierci przyjaciela. - odparła podnosząc na niego swój pusty wzrok. "Jak on bardzo nie pasował do jej ślicznej twarzy." - przyszło mu na myśl.
- To nie twoja wina, moja droga. - powiedział próbując ją pocieszyć.
- A jednak to ja pozwoliłam mu się wykrwawić. - dodała zaciskając mocniej pięści.
- Próbowałaś, a to jest najważniejsze.
- Ale on i tak nie żyje! - krzyknęła wstając na równe nogi. - Ron Weasley nie żyje! Go już nie ma i nigdy nie będzie!
- Suzanne... to jest wojna, a wojna niesie za sobą ofiary, najczęściej są to ci niewinni. Wielu umarło, żeby reszta mogła żyć. - odparł z żalem, a jego oczy straciły swoje zwyczajowe iskierki.
Gryfonka spojrzała na swojego dziadka z niedowierzaniem, tak jakby widziała go po raz pierwszy w życiu. W jej oczach zaczęły lśnić łzy, którym jednak nie pozwoliła popłynąć, za dużo łez już dziś wylała.
- Ilu ludzi trzeba będzie poświęcić dla większego dobra? - zapytała, a ostanie słowa wypowiedziała z kpiną.
- Oby jak najmniej. - odparł ze zrezygnowaniem.
*-*-*
Wow! To był jeden z najcięższych rozdziałów jakie dane mi było napisać.
Płakałam i to nie raz, było... ciężko, bo pomimo iż nie lubię Rona to bolała mnie reakcja jego rodziny, a szczególnie Suzanne z którą jednak rudzielec się przyjaźnił.
Część osób już dużo wcześniej wiedziała o tym, że Ron umrze, bo odbyło się głosowanie podczas, którego kilka osób zdecydowało o tym kto umrze, Charlie czy Ron? Jak widzicie Ron wygrał, a może raczej przegrał? W tej sytuacji... Dobra mniejsza oto przejdźmy do ważniejszych rzeczy.
Nowy rozdział zapewne niedługo, nie wiem, nie pytajcie, powoli zbliżam się do końca trzeciej części w CTTE i mam coraz więcej chorych rozkmin w związku z drugą książką, przez co nie mogę się skupić na tej.
A tak serio spodziewajcie się rozdziału w piątek bądź sobotę, to zależy od mojego dobrego humoru.
Pozdrawiam,
panienka_dumbledore
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro