TOM 2 - Rozdział 54
12/14
*-*-*-*-*
Suzanne miała szczerze dość "genialnych" pomysłów swojego dziadka. Potrafiła wiele znieść i zrozumieć. Powierzenie w jej ręce, bezpieczeństwa szkoły i uczniów? Spoko. Wysłanie jej na poszukiwania aurora samobójcy na emeryturze. Nie ma sprawy. Podróż do Ameryki i pomoc w ratowaniu bazyliszka. To jeszcze potrafiła zrozumieć. Ale za nic nie mogła pojąć, dlaczego Dumbledore uznał, że wysyłanie jej w towarzystwie Severusa i Harry'ego do Banku Gringotta to dobry pomysł. Z dnia na dzień szaleństwo Albusa objawiało się coraz bardziej. Co będzie następne? Harry i eliksiry? Na samą myśl o tym wzrdygnęła się. Szła właśnie w stronę wyjścia ze szkoły i modliła się, żeby któremuś z jej towarzyszy niedoli coś się stało, i żeby nie mógł przyjść. Niestety jej modły nie zostały wysłuchane i w Sali Wejściowej napotkała dwójkę mężczyzn sztyletujących się wzrokiem. Westchnęła ciężko, po czym stwierdziła, że nie może już być gorzej i podeszła do nich utrzymując nadal bezpieczną odległość, gdyby nagle miałoby im coś odwalić.
- Możemy już iść? - zapytała, przerywając ich jakże niesamowitą walkę na spojrzenia. Harry i Severus spojrzeli na nią lekko zaskoczeni, przy czym ten drugi ani trochę tego po sobie nie pokazał.
- Co tak długo ci zeszło? - spytał Potter z wyraźnym wyrzutem.
- Harry jest piąta rano, mimo wszystko ja nie budzę się wyglądając, jak milion galeonów, tym bardziej po tylko czterech godzinach snu. Poza tym, niektórzy dbają o swój wygląd. - odparła Gryfonka ignorując oburzenie na twarzy chłopaka i kpiący uśmiech Severusa. - Chodźmy już, mam jeszcze dzisiaj masę rzeczy do zrobienia.
- Na przykład? - zapytał zaczepnie Mistrz Eliksirów.
- Na przykład pilnowanie, żeby Pan się nie wysadził, profesorze. - powiedziała w jego stronę. Snape ucichł, a zielonooki prawie się roześmiał. "Jak dzieci." - pomyślała, po czym udała się w stronę wyjścia, zostawiając w tyle dwójkę odwiecznych wrogów. Zastanawiała się, jak to w ogóle możliwe, że jeszcze się nie pozabijali. Chociaż właśnie znalazła swoją odpowiedź, jest tylko jedna osoba, która jest w stanie zapanować nad tymi dwoma ognistymi temperamentami. Nazwisko tej osoby zaczynało się na "D", a kończyło na "umbledore". Tak... Jeśli ta dwójka miała przeżyć w jednym budynku dłużej niż kilka minut, to jedynie za sprawą dyrektora. Tylko teraz go tu nie ma, a ona będzie musiała sobie z nimi poradzić całkiem sama. W tym momencie miała ochotę rzucić to wszystko w cholerę i zamknąć się w swoich kwaterach z jakąś ciekawą książką. Jak dawno tego nie robiła! Odpoczynek był dla niej obecnie czymś nieosiągalnym.
- Suzanne, dlaczgo nie aportujemy się po prostu stąd? - odezwał się Gryfon, dopiero opuścili szkolny dziedziniec. - Przecież możesz nas przenieść, po co iść taki kawał do granicy barier? - Snape chyba po raz pierwszy w życiu przyznał chłopakowi rację, choćby w myślach.
- Jeśli jesteś chętny, żeby udać się na tamten świat to z chęcią ci pomogę. - odparła dziewczyna nawet na nich nie patrząc. - Z samego rana jestem rozstrojona. Jeszcze nie zdążyłam się dobrze obudzić. Aportacja w takim stanie mogła by doprowadzić do rozszczepienia, a tego chyba nie chcemy? - spytał, spoglądając na wstrząśniętego chłopaka. - Tak myślałam.
Dziesięć minut później opuścili teren szkoły i stojąc przed bramą, czekali na rozkazy dziewczyny. Suzanne przez chwilę się rozciągała, po czym wyciągnęła z kieszeni mały, złoty łańcuszek ze złotym galeonem na nim zawieszonym.
- To świstoklik, który zabierze nas prosto do banku, więc...
- To dlaczego nie użyliśmy go w szkole!? - zawołał zdenerwowany Potter.
- Bo chciałam się przejść. - odpowiedziała spokojnie. - Złapcie za monetę.
Dwójka wielce obrażonych mężczyzn złapała za złoty wisiorek, a po chwili zniknęli z cichym trzaskiem.
Suzanne z ulgą przyjęła widok Banku Gringotta, bo odkąd tylko pojawili się na Pokątnej musiała słuchał narzekań dwójki dużych dzieci, że dlaczego tak ich męczy, znęca się nad nimi, ignoruje. Całkiem, jak z dziećmi. Gryfonka starała się ich nie słuchać, obawiała się, że za kilka minut może całkiem stracić resztki swojej i tak już zniszczonej samokontroli. Weszli do budynku banku i podeszli do kontuaru przy którym siedział Gryfek. Był on obecnie jedynym goblinem, który pracował, oprócz strażników. Był tu najprawdopodobniej z ich powodu.
- Witaj, Gryfku. - odezwała się Suzanne. Goblin od razu spojrzał w jej stronę, a na jego twarzy pojawił się szeroki, choć przerażający uśmiech.
- Ach, Lady Morningstar! - zawołał, po czym przeniósł wzrok na jej towarzyszy. - I Lord Potter. Dyrektor banku już na was czeka. Witam, profesorze Snape, jak rozumiem Pan jest z nimi.
- Zgadza się. - odparł oschle.
- No to zapraszam za mną. - powiedział Gryfek.
Udali się za nim idąc znajomymi korytarzami. Przed drzwiami do gabinetu dyrektora musieli oddać swoje różdżki strażnikom. Po usłyszeniu zaproszenia weszli do środka.
- Witaj, Bagrodzie, niech Twoje złoto będzie prosperować.
- A twoja broń pozostanie ostra. - odpowiedział goblin. - Witam, Lady Morningstar. Lordzie Potter. - skinął im głową na przywitanie, a następnie spojrzał na czarnowłosego mężczyzne, jednak nic nie powiedział.
- Kazałeś Bill'owi mnie poinformować o jakimś czarnomagicznym przedmiocie. - przeszła do sedna.
- Sam przedmiot nie jest czarnomagicznym, w nim po prostu jest coś mrocznego, ten przedmiot został skalany czarną magią, dlatego teraz objawia mroczne właściwości. - wyjaśniła Bagrod.
- Ale co to jest? - zapytał nie mogąc się powstrzymać Harry.
- To złota czarka z podobizną borsuka. - odparł.
- Czarka Helgii Hufflepuff. - stwierdziła Dumbledore. - Czyli mieliśmy rację i to rzeczywiście jest horkruks Voldemorta.
Żrenice dyrektora banku rozszerzyły się gwałtownie na słowa dziewczyny, a na jego twarzy można było zobaczyć wyraz czystej furii.
- Ktoś śmiał wnieść coś tak brudnego do MOJEGO banku! - krzyknął wściekły. - To straszne i niezgodne z naturą!
- Dlatego musimy to zniszczyć. - przerwała jego wywód Gryfonka. - W czyjej skrytce jest on trzymany?
- W skrytce Lestrange'ów. - wysyczał zdenerwowany. - Macie pełne prawo tam wejść i zabrać stamtąd ten przedmiot, ale tylko ten. Nie chcemy mieć żadnych problemów z zaufanie u klientów, nawet jeśli Lestrange'owie są śmierciożercami. - ostrzegł ich goblin.
- W pełni to rozumiemy. - odpowiedziała Suzanne, a po chwili razem z Harry'm i Severusem opuścili gabinet.
Gryfek zaprowadził ich do wózka, który miał ich zabrać prosto do skrytki, w której przetrzymywany był horkruks. Podczas podróży wszyscy milczeli, co było bardzo na rękę Suzanne. Gryfonka bała się, że będzie gorzej, jednak okazało się, że było całkiem znośnie. Gobliny znalazły kolejnego horkruksa. Nie mają na razie żadnych problemów ze zdobyciem go i co najważniejsze Sev i Harry jeszcze się nie pozabijali. Ciekawe, jak długo potrwa ta sielanka. Odpowiedź nadeszła z prędkością ekspresu do Hogwartu.
Wychodząc z wózka znaleźli się w jednej z głębszych części banku, na tym piętrze znajdowały się skrytki starszych rodzin czystej krwi, takich jak choćby Malfoy'owie i Black'owie. Dlatego Suzanne nie zdziwiła się, gdy zrozumiała, że tutaj znajduje się sejf rodziny Lestrange. Jednak dostanie się do niego nie było tak proste. Musieli przejść obok smoka, który niestety nie spał sobie smacznie. Był agresywny, o wiele bardziej niż ranny bazyliszek. Przejście obok niego wiązało się z natychmiastową śmiercią. Narzędzia, których używają gobliny do odstraszenia smoka, dzisiaj zawiodły, smok był jeszcze bardziej rozdrażniony.
- No i co teraz? - zapytał wkurzony Harry. - Jak na złość ten głupi gad, postanowił nam dzisiaj we wszystkim przeszkadzać.
- To jego zadanie, Potter. - odparł Snape z jadem w głosie.
- Przecież o tym wiem, profesorze. - powiedział Gryfon, a ostatnie słowo ledwo przeszło mu przez gardło, co nie uszło uwadze Snape'a.
- Ma Pan coś do powiedzenia na mój temat? - spytał z iście stoickim spokojem, jedynie jego oczy ukazywały, jak bardzo był wściekły.
- Bardzo dużo. - wysyczał Harry.
- Przydałby nam się Charlie. - szepnęła blondynka, po czym westchnęła z bezsilności. Postanowiła zignorować kłótnię tych dwóch idiotów i usiąść pod kamienną ścianą zatapiając się w swoich rozmyślaniach. Gryfek, który z rozbawieniem patrzył na rozgrywający się przed nim teatrzyk po chwili do niej dołączył.
- Ma Pani jakiś pomysł? - spytał zaciekawiony goblin.
- Kilka, a każdy bardziej zabójczy od poprzedniego. - odpowiedziała spoglądając na Gryfka. Po chwili zmarszczyła brwi zirytowana głośnością kłótni dwójki mężczyzn. - W sumie moglibyśmy ich rzucić temu smoku na pożarcie.
- Nie byłoby ci ich szkoda? - zapytał z delikatnym uśmiechem.
- W tym momencie. Ani trochę. - odparła. - Kłócą się tak odkąd tylko opuściliśmy zamek. Obecnie mogliby nawet zostać porwani, a ja nawet nie ruszyłabym palcem, żeby im pomóc.
- Czarodzieje są naprawdę fascynujący. - stwierdził goblin, kręcąc głową z rozbawieniem.
- Ja uważam, że są idiotami. - powiedziała zamyślona. - Myślą tylko o sobie, uważają się za nadludzi. Czystość krwi jest dla nich najważniejsza, nie dostrzegają, jak to ich wyniszcza. Nie widzą swoich podstawowych błędów. Są głupcami.
- Rzadko można spotkać kogoś z takimi poglądami. - przyznał Gryfek.
- Ludzie są ślepi, nie dostrzegają prawdy nawet jeśli mają ją tuż pod nosem. - dodał krzywiąc się przy tym delikatnie. - No, ale wracając do sprawy smoka. Jak możemy go ominąć?
- Trzeba by go było uśpić. - odparł goblin. - Normalnie może to zająć kilka godzin, ale dwie czy trzy bomby usypiające powinny załatwić sprawę.
- Za ile będą gotowe? - zapytała, rozumiejąc, że to ich jedyna szansa.
- Kilka minut. Muszę tylko się po nie udać. - wyjaśniła. - Mogę państwa tutaj zostawić?
- Oczywiście. Zadbam, żeby ci dwaj się nie usmażyli.
Kiedy Gryfek odjechał wózkiem na górę, Suzanne uznała, że przydało by się uspokoić dwójkę awanturników. W tym przypadku drętwota sprawdziła się idealnie. Kiedy Sev i Harry leżeli oszołomieni, Gryfonka rozkoszowała się chwilą spokoju, przerywaną przez co raz cichsze warknięcia smoka. Goblin wrócił kilka minut później, z jego pomocą bez problemu udało im się obezwładnić smoka i zabrać potrzebny przedmiot ze skrytki. Wracając trafili na ciągle śpiących towarzyszy dziewczyny. Ta obudziła ich i poprowadziła do wózka. Ledwo przytomni wrócili do zamku nie za bardzo rozumiejąc co się w ogóle wydarzyło. Ich otępienie wpłynęło pozytywnie na Suzanne, bo tak mogła w spokoju przemyśleć ich następne kroki. Kolejny horkruks odnaleziony, więc co dalej?
*-*-*
Ciągle zalegam z jednym rozdziałem, jakby coś się wydarzyło rozdział pojawi się późno w nocy, przepraszam, no ale mój internet ostatnio to jakaś masakra ledwo mogę normalnie wstawić rozdział. Do tego dochodzi brak czasu na napisanie go, więc będzie lekkie opóźnienie.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro