Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

TOM 2 - Rozdział 45

wężomowa
3/14
*-*-*-*-*

- Dan! Ty idioto, nawet nie próbuj zamykać oczu, słyszysz!? - krzyki Suzanne rozniosły się bez trudu po całym mieszkaniu. Dziewczyna trzymała w ramionach swojego, ledwo przytomnego nauczyciela obrony, jednocześnie błagając Merlina o jakiś cud. - Dan, nie próbuj zasypiać! - zawołała ponownie potrząsając mężczyzną, który lekko oprzytomniał, przynajmniej na tyle, żeby powiedzieć.

- Nie daj się mu stłamsić, Suzanne. - zaraz po wypowiedzeniu tych słów zemdlał.

- Dan... Dan! Ty pieprzony imbecylu, obudź się! Nie możesz umrzeć, rozumiesz!? Jeszcze tyle życia przed tobą! - jej wołania nie przyniosły, jednak żadnych efektów. Scamander stał z boku i patrzył na mężczyznę w ramionach blondynki ze skruchą i wręcz bolesnym błaganiem. Jego żona przytulała go i starała się podnieść męża na duchu. - Sev! Przynieś mi te łzy, szybko!

To nie tak miało wyglądać...

Suzanne przeczuwała, że to wszystko jest zbyt proste. I miała rację, ale nie mogła przewidzieć tego co się wydarzyło. Nikt nie mógł tego przewidzieć.

A powinien... Przynajmniej ona.

Kiedy opuścili piekarnię, Tina zaprowadziła ich do mało uczęszczanej restauracji. Tłum był tam niemal znikomy, dzięki czemu mogli w spokoju omówić kilka ważnych spraw. Usiedli przy jednym z najbardziej oddalonych stolików, przejrzeli pobieżnie menu i w ciszy czekali na przybycie obsługi. Gdy złożyli już swoje zamówienie, a kelner udał się do kuchni, Tina rzuciła zaklęcie wyciszające.

- Chce wiedzieć kim jesteście i czego chcecie od Newt'a. - powiedziała patrząc na nich podejrzliwie, a kiedy blondynka planowała odpowiedzieć, ta jej przerwała. - Od razu mówię, że nie jestem tak naiwna, jak moja, pożal się Morgano, siostra. Newt poprosił Dumbledore'a o pomoc, więc nie uwierzę, że wysłał jakiś podlotków, zamiast pojawić się osobiście.

- Podlotków!? - krzyknął urażony do granic możliwości Cortez. - Przepraszam bardzo, ja już mam swoje lata i nie jedno w życiu przeżyłem!

- Zamknij się, Dan! - zawołali jednocześnie Sev i Suzanne. Mężczyzna posłuchał ich i zamilkł.

- Musi nam Pani za niego wybaczyć, Pani Scamander. - zaczął, jak zawsze spokojnie Snape. - Dan często nie panuje nad sobą. A co do Dumbledore'a. Jako dyrektor szkoły nie zawsze może się zająć wszystkim osobiście. Poza tym, jeśli miałby wam pomóc w uleczeniu rannego bazyliszka to i tak na nic by się tu przydał.

- Kwestionujesz moc i siłę Albusa Dumbledore'a? - zapytał wyraźnie zdziwiona.

- Nie uważam, że jest słaby lub, żeby sobie nie poradził z bazyliszkiem, jednak muszę zauważyć, że wam chodzi o uratowanie go, a nie pokonanie. - wytłumaczył swój punkt widzenia.

- I dlatego wysłał was? - spytał pełna wątpliwości.

- Może wypadałoby się przedstawić. - zaproponowała Gryfonka.

- Dan Cortez, nauczyciel Obrony przed Czarną Magią w Hogwarcie. - odezwał się, jak zawsze z entuzjazmem.

- Jestem Mistrz Eliksirów, profesor Severus Snape, nauczam eliksirów w Hogwarcie. - przedstawił się niechętnie. Kobieta wydawała się zaciekawiona słowami nauczyciela.

- Byłeś najmłodszym Mistrzem Eliksirów na świecie, prawda?

- Poprawka, ja jestem najmłodszym Mistrzem Eliksirów na świecie. - odparł dumnie.

- Tak właściwie to nie. - powiedział lekko rozbawiony Dan. Snape spojrzał na niego zdziwiony, ale po chwili zrozumiał o czym myśli jego przyjaciel.

- No tak. Ciągle zapominam, że ona też ma tytuł i że...

-...zdobyłam go wcześniej od ciebie. - dokończyła ze złośliwymi iskierkami w oczach blondynka. Po czym zwróciła się w stronę zdezorientowanej ich rozmową kobiety. - Nazywam się Suzanne Dumbledore i obecnie uczę się w Hogwarcie.

- Dumbledore! - powiedziała wstrząśnięta. - Jesteś jego wnuczką? - zapytała niepewnie.

- Dokładnie tak. - odparła, na co Pani Scamander delikatnie się uśmiechnęła.

- Teraz rozumiem, dlaczego Queenie tak szybko wam zaufała. No, no nie sądziłam, że wymyślicie tak przekonujące kłamstwo. - Suzanne bardzo szybko wychwyciła nieznaczny ruch różdżką u kobiety.

- Nie radzę. - ostrzegła.

Po chwili do ich stolika podszedł kelner z zamówieniami. Tina szybko ściągnęła wszystkie zaklęcia i po odejściu młodego chłopaka ponownie je nałożyła, od razu stając się w pełni czujną na najmniejszy ruch trójki brytyjczyków, którzy w tym momencie skutecznie ignorowali kobietę i zajęli się posiłkiem.

- Zdajecie sobie sprawę z tego, że mogę was aresztować za nielegalne przebywanie na amerykańskiej ziemii? - zapytała całkiem niewinnie.

- Oczywiście, że zdajemy sobie sprawę, że aurorzy mają taką władzę. - odparł Snape i spojrzał niby zaciekawiony na kobietę. - Z tego co wiem nie jest nim Pani, no chyba, że Pani siostra jest niedoinformowana?

- Queenie, czasem powinna po prostu milczeć. - mruknęła zdenerwowana.

- Czy to było powodem waszej kłótni? - spytała zaintrygowana Suzanne. - Powiedziała o jedno słowo za dużo?

- Nie będę zwierzać się z moich problemów rodzinnych bandzie kryminalistów! - krzyknęła wyciekła. Dla Gryfonki to był punkt kulminacyjny, miała tego dość, naprawdę chciała już wrócić do domu, a ta kobieta im tego nie ułatwiała.

- Jakiego chcesz dowodu? - zapytała. - Co mamy ci pokazać, żebyś pojęła, że jesteśmy tu z rozkazów mojego dziadka, dyrektora Szkoły Magii i Czarodziejstwa w Hogwarcie, Albusa Percivala Wulfryka Briana Dumbledore'a?

- Jest jeden, wręcz banalny sposób. - stwierdziła kobieta. - Jedno z was zażyje Veritaserum, które mam przy sobie i odpowie na moje pytania, jeśli odpowiedzi mnie usatysfakcjonują zabiorę Was do Newt'a, jeśli nie. Idziemy prosto do Ministerstwa.

- Zgoda. - odparł Snape. - Ja mogę...

- Chce, żeby ona je wzięła. - zaznaczyła, wskazując na blondynkę.

- Ale... - zaczął Severus, jednak mu przerwano.

- Niech i tak będzie. - wtrąciła dziewczyna. Starała się nie pokazać po sobie swojego rozbawienia, jednak było to bardzo trudne. W końcu Pani Scamander chce ją przesłuchać używając Eliksiru Prawdy, który na nią nie działa. Bez żadnych protestów połknęła trzy krople serum i czekała, aż kobieta zacznie zadawać pytania. Idealnie zagrała stan otępienia i śmiejąc się w duszy słuchała pytań Tiny.

- Kim jesteś? - zapytała, lekko podekscytowana.

- Nazywam się Suzanne Godryka Rowena Helga Dumbledore, jestem wnuczką Albusa Dumbledore'a i Minerwy McGonagall, oraz córką Lucasa Black'a i Marianny Dumbledore. Jestem od roku uczennicą Hogwartu. - odpowiedziała monotonnie.

- Dlaczego od roku? - spytała lekko zdziwiona.

- Ponieważ wcześniej miałam nauczanie domowe. - odparła krótko, ale po chwili uznała, że to może być za mało, dlatego dodała. - Zaraz po tym, jak wyjechałam z Ameryki, po otrzymaniu tytułu Mistrzyni Eliksirów, zaczęłam się szkolić w innych dziedzinach. Do Anglii wróciłam na prośbę dziadka. - to nie do końca było kłamstwo, jednak nie chciała mówić tej kobiecie całej prawdy.

- Co tu robicie? - dopytywała Pani Scamander.

- Dyrektor otrzymał list od Newtona, w którym ten prosi go o pomoc. Podobno Pan Scamander znalazł rannego bazyliszka, który jest bardzo agresywny, dlatego potrzebuje kogoś kto będzie w stanie go uspokoić.

- Dlaczego przysłał was? - słysząc to pytanie, Suzanne zawahał się przez sekundę, po czym odparła.

- Jestem wężousta.

Kobieta patrzyła na nią w szoku, jednak po chwili opamiętała się i wyciągnęła z kieszeni antydotium. Podała je dziewczynie, a ona z chęcią je wypiła.

- Czy usatysfakcjonowały Panią moje odpowiedzi?

Pani Scamander niespodziewanie się roześmiała.

- Zrodziły one tylko więcej pytań. - powiedziała, po czym zerknęła na dwójkę profesorów. - Jak rozumiem to jest twoja obstawa.

- Zgadza się. - odparła blondynka całkiem ignorując głośne sprzeciwy dwójki mężczyzn. Chwilę później, po opłaceniu rachunku, opuścili lokal i udali się do domu Scamander'ów.

Tina, jak się okazało okłamała swoją siostrę co do miejsca swojego zamieszkania. Ona i Newton mieszkali w Nowym Jorku i to na Manhattanie w jednym z mieszkań przy Piątej Alei. Dumbledore, Cortez i Snape mijali ich dom wiele razy w przeciągu kilku ostatnich godzin. Mało tego, świstoklik przeniósł ich zaledwie dwadzieścia metrów od drzwi do ich mieszkania. Zabawne zrządzenie losu. Suzanne cały czas próbowała wypytać kobietę, dlaczego nie powiedziała swojej siostrze prawdy. Pani Scamander wyjaśniła jej wtedy, że nie chce znosić jej ciągłych wizyt, co naturalnie było kłamstwem. Już na pierwszy rzut oka można zobaczyć, że siostry nie są ze sobą w zbyt dobrych stosunkach. Słowa kobiety w restauracji tylko upewniły ją w swoich przekonaniach. Gryfonka była gotowa nawet się założyć, że dzisiaj widziały się po raz pierwszy od bardzo dawna.

Kiedy tylko przekroczyli próg ich mieszkania uderzyło w nich natężenie hałasu i rażących kolorów. Wszędzie było pełno wszystkiego, gdzieniegdzie leżały jakieś woluminy lub otwarte księgi, po podłodze waliły się zapisane bądź i nie pergaminy. Kilka rzeczy nawet lewitowało pod sufitem. To miejsce można by opisać tylko jednym słowem. Chaos. Tina jednak wydawała się tym całkiem nie przejmować, przeszła przez zagracony salon i zaprowadziła gości do kuchni, która była całkowitym przeciwieństwem poprzedniego pomieszczenia. Wszystko tu było idealnie uporządkowane, naczynia z porcelany były ukryte za oszkloną szafką. Stół, który stał pod ścianą był czysty, a ułożone w wazonie kwiaty całkiem świeże. W zlewie nie było żadnych naczyń, a podłoga aż lśniła.

- Przepraszam was za ten bałagan, w salonie. - odparła ze skruchą. - Odkąd Newt sprowadził tego bazyliszka, panuje tutaj całkowity chaos. Nie ruszam niczego, bo nie wiem co jest mu potrzebne. Boję się, że to mogło by być coś ważnego, a wolę nie ryzykować.

- Rozumiem. - powiedziała rozglądając się po pomieszczeniu Suzanne.

- Pójdę po Newt'a, mam nadzieję, że jeszcze żyje. - mruknęła zmartwiona.

Trójka czarodziei w ciszy czekała na powrót czarownicy. Żadne z nich nie zamierzało odezwać się jako pierwsze, tym bardziej Severus i Suzanne. Atmosfera nadal była napięta, mimo dzisiejszego sukcesu ich ostra wymiana zdań, nie została zapomniana.

Dan postanowił milczeć. To było coś co musieli rozwiązać między sobą.

Nagle ciszę przerwał krzyk kobiety, a oni od razu pobiegli do źródła dźwięku. Zbiegli po schodach do piwnicy i aż stanęli w miejscu przerażeni widokiem, który zastali. Bazyliszek pełzał niezwykle szybko po dużym wybiegu, który swoim wyglądem przywoływał na myśl ogromną grotę. Scamander stał w rogu, zasłaniając oczy rękami całkiem pozbawiony szans na wydostanie się z tej beznadziejnej sytuacji. Tina próbowała atakować węża od tyłu, co okazało się poważnym błędem. Wprawdzie gad odsunął się od Newtona, ale teraz zaszarżował na kobietę, która całkiem pozbawiona szansy na zobaczenie czegokolwiek uciekała na oślep.

Suzanne była tak przerażona tą sytuacją, że nie wiedziała co powinna zrobić. Bazyliszek był coraz bliżej, a ona stała w miejscu, jak spetryfikowana zamiast zareagować. Jednak ktoś ją wyręczył.

- Dan! Stój ty kretynie! - krzyczał za nim Snape.

Cortez opuścił ich bezpieczną kryjówkę i pobiegł czym prędzej w stronę ogromnego węża. Ten ani trochę nie przejął się kolejnym małym problemem i zaatakował. Gdy kły bazyliszka zakleszczyły się na ręce Dana, Gryfonka otrząsnęła się z otępienia.

- Zostaw go!

Bazyliszek zatrzymał się i spojrzał na dziewczynę zaskoczony, ta od razu spuściła wzrok w obawie przed morderczym spojrzeniem węża. Przez chwilę przyglądał się jej z zaciekawieniem, po czym podpełz do niej i przystanął zaledwie kilka metrów przed nią.

- Mówca?

- Dokładnie. - odsyczała dziewczyna. - Zostaw ich, próbują ci pomóc. - wyjaśniła. - Podobno jesteś ranny.

- Boli mnie prawy bok. - wysyczał.

Suzanne niepewnie spojrzała w tamtą stronę. Na boku bazyliszka znajdowało się ogromne przecięcie, z którego ciekła krew.

- Pan Scamander to uleczy, ale musisz mu na to pozwolić. - wąż skinął łbem, po czym spokojnie udał się w najciemniejsze miejsce na wybiegu i zwiną się w nim czekając na kolejne rozkazy.

Gryfonka odetchnęła z ulgą, po czym przypomniała sobie o kimś, kto w tym momencie umierał.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro