Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

TOM 2 - Rozdział 43

Wbiliście 500 obserwujących, a więc wiadomo co się teraz będzie działo.

Chce Wam bardzo podziękować i przy okazji przeprosić, gdyby były jakieś obsówki. W planach mam dwa rozdziały dziennie, rano i wieczorem, nie wiem czy nie wydarzy się coś co spowoduje, że rozdział ukaże się później. Najważniejsze jest to, że w tym tygodniu pojawi się 14 rozdziałów.

No to zaczynamy.

1/14
*-*-*-*-*

Suzanne była na nogach już o piątej rano. Profesorowie spali sobie smacznie, całkiem ignorując marne próby obudzenia ich. Wkurzona do granic możliwości Gryfonka ogarnęła się i wyszła z pokoju. Uznała, że będzie to idealna nauczka za lekceważenie jej. Korzystając z okazji, blondynka zaczęła rozglądać się po okolicy, nie chciała się zbytnio oddalać, w końcu nie wiadomo jakie niebezpieczeństwa tu na nią czekają.

Szła chodnikiem napawając się cisza i spokojem. Na ulicach panował praktycznie znikomy ruch, a osób spacerujących o tej porze można zliczyć na palcach u jednej ręki. Jednak jej to nie przeszkadzało, miała czas, żeby w ciszy porozmyślać nad ich następnymi krokami, niestety w towarzystwie dwójki dużych dzieci jest to prawie niemożliwe. Myśli dziewczyny samoistnie powędrowały do Severusa. Czuła do niego coś czego nie potrafiła okreslić, czy to była miłość? Nigdy dotąd nie spotykała się z nikim, co nie znaczy, że nikt nie próbował. Nawet w Hogwarcie znalazło się kilku śmiałków, jednak ci zostali szybko rozproszeni przez Harry'ego i Draco.

Raz jeden chłopak próbował zaprosić ją na randkę, był Krukonem z klasy wyżej. Kiedy odmówiła trochę jej się narzucał, ale nie za długo. Harry i Draco szybko wybili mu dalsze nękanie z głowy. Było to... pomocne. Ale i tak mogłaby sobie poradzić sama. Uwielbiała chłopców, ale przeszkadzała jej czasem ich nadopiekuńczość. W pewnym sensie cieszyła się, że jej związek z Severusem jest tajemnicą, jednak mała część niej chciała się wyrwać i ogłosić to całemu światu. Cieszyła się, że może przynajmniej porozmawiać o tym z Hermioną.

Po około godzinie jej żołądek zaczął się domagać jedzenia, więc uznała, że to już czas, żeby wrócić. Piętnaście minut później wchodziła po schodach na piętro na którym znajduje się ich pokój. Kiedy tylko przeszła przez drzwi uderzyła w nią wszcheogarniajaca cisza. Rozejrzała się zaskoczona po pomieszczeniu i ze zdziwieniem zauważyła niedowierzanie na twarzy profesorów stojących przy oknie.

- Gdzieś ty, do cholery była!? - krzyknął wściekły Mistrz Eliksirów podchodząc do niej w kilku krokach. Złapał ją za ramiona i zaczął dokładnie sprawdzać czy na pewno nic jej nie jest. Gdy już upewnił się, że wszystko jest na swoim miejscu, odetchnął z ulgą i spojrzał na dziewczynę karcąco. - Ty już całkiem oszalałaś!? Wyszłaś sama z pokoju nawet nas o tym nie informując, a co jeśli coś by ci się stało?

- Jestem pełnoletnia i potrafię o siebie zadbać. Poza tym cały czas byłam w okolicy. - odparła zdenerwowana zachowaniem partnera. Nienawidziła kiedy traktował ją, jak dziecko. Mogła być młoda, ale nie jest głupia. - Przez dziesięć lat radziłam sobie całkiem dobrze bez niczyjej pomocy, nie widzę przeszkód, żebym teraz, jako dorosła kobieta nie potrafiła poradzić sobie sama.

- Skoro jesteś dorosła to się tak zachowuj. - stwierdził zdenerwowany Severus. Bał się, kiedy zobaczył, że jej łóżko jest puste wpadł w prawdziwą panikę. Pewnie, gdyby nie Dan już dawno wybiegł by z pokoju, żeby przeszukać cały Nowy Jork.

- Czyli według ciebie tak się nie zachowuję? - zapytała na granicy cierpliwości. Nie potrafiła pojąć zachowania Severusa, przecież nie odeszła za daleko, cały czas znajdowała się na osiedlu.

- Zachowujesz się, jak rozpieszczona dziewczynka, która chce aby spełniać wszystkie jej zachcianki. Ignorujesz potencjalne niebezpieczeństwo i doprowadzasz mnie na skraj wytrzymałości! Myślisz tylko o sobie, nie przejmujesz się tym, że ja siedzę tu i zamartwiam się o ciebie! Zachowujesz się, jak rozkapryszony bachor! - nawet nie dotarło do niego kiedy zaczął krzyczeć, chciał po prostu pozbyć się tych wszystkich negatywnych emocji. Przez to nawet nie zdawał sobie sprawy, jak bardzo jego słowa uderzyły w Gryfonkę. Suzanne bolały jego słowa. Miała ochotę położyć się w łóżku, zakryć szczelnie kołdrą i najzwyczajniej w świecie się rozpłakać, jednak nie chciała mu dać tej satysfakcji.

- W takim razie, Pan - wyraźnie zaakcentowała to słowo, wiedziała, że go to zdenerwuje. - zachowuje się, jak pedofil, który wykorzystuje swoją nastoletnią uczennicę! - wykrzyczała mu prosto w twarz, po czym odwróciła się do niego tyłem i zamknęła się w łazience, dodatkowo zabezpieczając ją zaklęciami.

Snape stał w miejscu patrząc na drzwi za którymi zniknęła blondynka i wyrzucał sobie jakim to jest idiotą. Czy on naprawdę to powiedział? Nie mógł tego pojąć. Czy był aż takim cymbałem, żeby powiedzieć jej coś takiego? Nie dziwił jej się, że tak go potraktowała. Postanowiła uderzyć tam gdzie zaboli go najbardziej. Nie sądził, że to tak będzie wyglądać ich pierwsza, prawdziwa kłótnia. Wiedział, że kiedyś do tego dojdzie, ale nawet teraz, dlaczego czuł się tak dziwnie. Coś wewnątrz klatki piersiowej kłuło go niemiłosiernie, czyżby to jego od dawna zapomniane sumienie?

- Wyżyłeś się, czy masz w planach jeszcze bardziej ją zranić? - zapytał Dan, który przez całą ich wymianę zdań milczał, jak zaklęty. Był wkurwiony na Seva. Nie powinien tego mówić Gryfonce, w końcu dziewczyna nie zrobiła nic złego.

- To ona wyszła bez słowa wyjaśnienia. - zaznaczył czarnowłosy, przy okazji karcąc sam siebie za tak beznadziejny argument.

- Ale to ty na nią naskoczyłeś nie pozwalając jej nic powiedzieć. - przypomniał mu Cortez.

- Wiem. - odparł wzdychając ze zrezygnowaniem.

- Musisz ją przeprosić.

- Wiem.

- Ale samo słowo "przepraszam" to za mało. - zaczął nauczyciel obrony, a Snape już wiedział, że mu się to nie spodoba.

- Dan...

- Zabierz ją gdzieś. Najlepiej do jakiejś dobrej restauracji. - mężczyzna rozkręcał się coraz bardziej.

- Dan...

- Wiesz, kup jej jeszcze jakąś błyskotkę, zabierz na spacer i zaśpiewaj jej coś. Albo nie! Lepiej zagraj własny utwór na skrzypcach! Będzie zachwycona. I kwiaty! Nie możesz zapomnieć o kwiatach! Jeśli wszystko pójdzie po naszej myśli, wybaczy ci od razu. A może nawet...

- Dan, zamknij się w końcu! - krzyknął sfrustrowany. - Mamy robotę do wykonania. Nie mamy teraz na to czasu, poza tym zrobię to po swojemu.

- Upijesz ją i wmówisz, że nic się nie stało? - zapytał niewinnym głosikiem.

- Dan!

Pomimo ostrej wymiany zdań, Severus i Suzanne byli zmuszeni ze sobą współpracować, żeby odnaleźć Scamandera. Dan starał się, jak mógł aby ich pogodzić, ale nie był w stanie nic zdziałać. Oboje byli niesamowicie odporni na jego argumenty. W końcu zrezygnował, rozumiejąc, że jego starania idą na marne.

Przez kilka godzin zwiedzali ulice Manhattanu szukając czegokolwiek co mogło by ich naprowadzić, na ślady magizoologa. Na razie bez skutków, a najgorsze jest to, że kończył im się czas. Nie mogli użyć magii, więc pozostawały jedynie mugolskie sposoby, które zajmowały masę czasu.

Zrezygnowani postanowili wrócić do hotelu, aby odpocząć i później znowu udać się na poszukiwania. Będąc już na Rivington Street, przeszli obok piekarni. I wtedy odezwały się ich puste żołądki. Wspólnie zgodzili się, że na pewno przydałoby się coś zjeść, dlatego korzystając z okazji weszli do środka. Piekarnia była naprawdę ładnie urządzona, ściany pokryte jasnymi półkami i szklanymi gablotami, miały przyjemny, żółty kolor, a w niektórych miejscach znajdowały się białe wzory. Podłoga została wykonana z gustownych, kamiennych płytek, a przy wystawie,
pod oknem został ustawiony mały stolik. W środku było tylko kilka osób, ale i tak wydawało się, że to ogromny tłum, zważając na małą ilość miejsca w lokalu.

Suzanne z uśmiechem przyglądała się wypiekom, dopóki nie natrafiła wzrokiem na coś... zaskakującego. Pociągnęła Seva za rękaw płaszcza i wskazała na przedziwne ciastko o kształcie bardzo zabawnego zwierzaka. No, przynajmniej tak mogą myśleć mugole, dla czarodziei było inaczej. Ciastko przedstawiało Demimoza, nie był to jedyny przykład magicznych stworzeń w tej piekarni, wszędzie było pełno ciastek przypominających swoim wyglądem magiczne stworzenia. Tylko jak, skoro to mugolska piekarnia?

W końcu nadeszła ich kolej i byli obecnie jedynymi klientami w sklepie. Podeszli do kasy przy której stała starsza kobieta o blond włosach z domieszką siwizny, nie wyglądała na więcej niż 60 lat, ale intuicja Gryfonki mówiła jej, że kobieta jest dużo starsza. Miała bardzo ładną figurę pomimo swojego wieku, a pod jej białym fartuchem znajdowała się śliczna, granatowa sukienka przed kolano.

- Dzień dobry, czego sobie państwo życzą? - zapytała z uśmiechem, a jej głos był wyjątkowo przyjemny dla ucha.

- Poprosimy o sześć tych znakomicie wyglądających babeczek i trzy pączki z nadzieniem różanym. - powiedziała Suzanne. Kobieta skinęła głową i zaczęła sporządzać zamówienie.

- Niesamowite te ciastka. Wyglądają bardzo realnie, jakby takie stworzenia rzeczywiście chodziły po Ziemi. - zagadał Severus, mężczyzna szybko wychwycił drżenie dłoni kobiety.

- Kto wie co jeszcze kryje przed nami świat. - odpowiedziała wymijająco.

- Racja. Ale skąd u Pani takie pomysły? - spytał zaciekawiony Dan.

- To nie moje pomysły, tylko mojego męża. - odparła oschle. - To była jego piekarnia, sam ją założył, zmarł kilka lat temu, ale pracował tu do końca.

- Przykro mi. - powiedziała ze szczerą skruchą. - Nie jesteśmy stąd.

- Brytyjczycy... - mruknęła pod nosem. - To będzie 10$.

Suzanne wyciagnęła z kieszeni portfel i pieniądze dla kasjerki. Podając jej banknot dotknęła jej dłoni, przez co poczuła delikatny dreszcz. Uśmiechnęła się triumfalnie.

- Jesteś czarownicą. - stwierdziła Dumbledore, na co kobieta spojrzała na nią przerażona.

- Skąd ty... - na chwilę zamilkła spoglądając po zebranych, zatrzymała wzrok dłużej na Danie, po czym odparła. - Ty też.

- Trafne spostrzeżenie. - dodała rozbawiona.

- Czego tu chcecie? - zapytała widocznie nie zadowolona z tego odkrycia.

- Szukamy kogoś.

- Niczego wam o nim nie powiem. - zaznaczyła od razu, czym zdziwiła Corteza, który nie rozumiała o czym mówi ta kobieta. Widząc zdziwienie na twarzy nauczyciela, Suzanne powiedziała.

- Jest legilimentką i emaptką. Dowiedziała się wszystkiego z twojej głowy.

- Albo przynajmniej większości. - mruknął zdenerwowany Mistrz Eliksirów.

- Natomiast wasza dwójka jest potężnymi oklumentami...

- I legilimentami. - dodała dziewczyna. - Stąd wiem, że znasz Newtona Scamandera, a nawet więcej. Wiesz, jak się z nim skontaktować.

- Ale wyraźnie zaznaczyłam, że wam tego nie powiem. - przypomniała dość dobitnie.

- Poprosił nas o pomoc. - wyjaśniła rozumiejąc, że to jedyny sposób. - Konkretnie dyrektora Hogwartu, Scamander poinformował go o znalezionym przez niego rannym bazyliszku. Wąż jest agresywny, dlatego poprosił o kogoś kto będzie w stanie go uspokoić na tyle by mógł się nim zająć.

- Dlaczego mam wam wierzyć? - spytała podejrzliwie. - Gdyby tak było to raczej byście wiedzieli gdzie jest Newt, a nie błądzili po Manhattanie.

- Dyrektor nie zna dokładnego adresu Scamandera. Świstoklik przeniósł nas na Manhattan, więc podejrzewaliśmy, że to tu jest. - wytłumaczył Severus, patrząc na właścicielkę sklepu z wyczekiwaniem.

- Tylko, że go tu nie ma. - dodała lekko zdziwiona kobieta, jednak dalej pozostała czujna.

- Co? - zapytali zdezorientowani.

- Newt, kiedyś mieszkał tutaj, ale to było dawno temu, przeniósł się gdzieś indziej. Nie ma go nawet w Nowym Jorku. - powiedziała spokojnie.

- To dlaczego Albus wysłał nas tutaj! - krzyknął zdenerwowany Dan.

- Albus? - podłapała kobieta. - Albus Dumbledore?

- Tak, to on nas tutaj wysłał.

- To już wiem co tu robicie. - stwierdziła z szerokim uśmiechem. - Chodźcie na zaplecze.

Trójka czarodziei zaskoczona obrotem spraw posłusznie ruszyła na tyły lokalu, po chwili sklep zastał zamknięty, a oni udali się za kobietą.

- Newt często wspominał o profesorze Dumbledorze. - mówiła kiedy wchodzili po drewnianych schodach. - Stwierdził, że ten na pewno będzie chciał się z nim skontaktować, dlatego już dawno temu wpadliśmy na pomysł, żeby tutaj, w piekarni stworzyć mały łącznik.

- W jakim sensie "łącznik"? - zapytał zdezorientowany Cortez.

- Listy do Newt'a i mojej siostry trafiały najpierw tutaj. Wszystkie klątwy oraz możliwe zaklęcia były tu neutralizowane i dopiero wtedy przekazywane dalej. - wyjaśniła.

- Więc wychodzi na to, że mieliśmy znaleźć Panią. - stwierdziła, po chwili namysłu Suzanne.

- Tak mi się wydaje. - odparła kobieta. - I mów mi Queenie, drogie dziecko. Queenie Kowalska.

*-*-*
No to mamy tutaj trochę smaczków z Fantastycznych Zwierząt. Z tego co wyczytałam Queenie nie poślubiła Jacoba, ale to moja książka, więc mogę to zmienić. Poza tym kto wie co się stanie w następnych częściach FZ.

Mam nadzieję, że rozdział przypadł Wam do gustu.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro