TOM 2 - Rozdział 40
Powiedzieć, że Suzanne była zdenerwowana to za mało. Ona była wręcz wkurwiona. A wszystko zaczęło się od niepozornego spotkania Klubu Pojedynków.
Ten dzień zapowiadał się naprawdę dobrze, nawet fakt, że musiała wstać dzisiaj o wiele wcześniej jej nie przeszkadzał. Wczoraj razem z Severusem ustalili, że spotkają się z samego rana, aby rozpocząć pracę nad eliksirami z listy. Suzanne nie miała z tym problemu, wiedział, że to wyjdzie im na dobre, im wcześniej zaczną tym szybciej skończą. Fakt, że nie muszą warzyć eliksirów leczniczych dla Skrzydła bardzo poprawił ich humor, dzięki czemu całkiem rozluźnieni pracowali nad niebotyczną ilością Veritaserum. Każde z nich wiedziało, że ten eliksir jest obecnie najważniejszy, bez reszty Zakon sobie na razie poradzi. Kolejny w kolejce był Eliksir Wielosokowy, ale ten postanowili odłożyć na inny dzień, akurat tego eliksiru mieli aż w nadmiarze. Gryfonka rozpoczęła jego warzenie w ogromnych ilościach już drugiego września, co okazało się dla nich bardzo korzystne. Największy problem stanowiło Felix Felicis. Oboje wiedzieli, że nigdy nie uwarzą go w tydzień, skoro potrzeba na jego przyrządzenie sześciu miesięcy. Wychodzi na to, że Albus Dumbledore uważa inaczej. Tu zbawieniem okazał się zapas Salazara. Suzanne przypomniała sobie o całej szafce Płynnego Szczęścia w krypcie Slytherina. Ich największy problem sam się rozwiązał.
Po kilku godzinach warzenia Gryfonka udała się prosto na zajęcia. Była zmęczona i rozkojarzona, ale nie dała tego po sobie poznać. Na lekcjach była aktywna, jak jeszcze nigdy, zgłaszała się cały czas i za każdym razem odpowiadała poprawnie. Nauczyciele nie mieli na co narzekać, a jednak jeden profesor wydawał się zaniepokojony. Dan znał blondynkę na tyle dobrze, że wiedział iż coś tu nie gra. Z początku planował to zignorować, ale kiedy zobaczył, jak dziewczyna lekko się zatacza wstając z miejsca postanowił interweniować. Mógł wydawać się głupi i niedojrzały, ale potrafił być poważny i stanowczy kiedy trzeba. I tego właśnie wymagała sytuacja.
- Hej, Suzanne! - zawołał za dziewczyną, kiedy ta już miała wychodzić z sali. Dumbledore spojrzała na niego lekko zdziwiona. - Zostań na chwilę.
Kiedy wszyscy uczniowie opuścili klasę, Cortez zaprowadził uczennicę do swojego gabinetu i pozwolił jej usiąść na wolnym krześle, on sam zajął miejsce za biurkiem. Przez chwilę przyglądał jej się wnikliwie, aż w końcu odezwał się z powagą.
- Dlaczego nie było cię na śniadaniu?
- Od kiedy obecność na posiłkach jest obowiązkowa? - zapytała unikając odpowiedzi na jego pytanie.
- Wiesz dobrze, że ty musisz się na nich pojawiać. - przypomniał jej Dan.
- Wiem. - westchnęła ze zrezygnowaniem. - Dzisiaj od rana warzyliśmy Veritaserum. - nie musiała mówić nic więcej.
- Mieliście zacząć od poniedziałku. - skarcił ją Cortez.
- Nie mieliśmy wyboru. Tego jest za dużo, a jeśli w weekend nas nie będzie to kiedy my to zrobimy. Mamy tydzień, Dan, tydzień! - krzyknęła sfrustrowana. - To jest awykonalne! Jak mamy warzyć dziesięć różnych eliksirów jednocześnie? Przecież to aż się prosi o katastrofę!
- Dzie-dziesięć? - wyjąkał. Jak dla niego to było niemożliwe, żeby warzyć dwa różne eliksiry jednocześnie, a dziesięć, nawet jak na dwie osoby to za dużo.
- Dziesięć. I to jeszcze w jakiś masakrycznych ilościach! - odparła zdenerwowana. - To jest niemożliwe Dan. Dzisiaj zdążyliśmy zrobić tylko pięć kociołków Veritaserum, a potrzebujemy piętnastu. W tym tępie braknie nam składników! Zaraz po zajęciach muszę wrócić do lochów, a później jeszcze zdążyć na spotkanie Klubu Pojedynków.
- Albus zwariował. - powiedział całkiem rozbity.
- Dopiero teraz do tego doszłeś? - zapytał głos od strony drzwi, oboje wiedzieli do kogo należał. Snape stał w progu i opierał się o framugę przyglądając im się z, mogłoby się wydawać, zimną obojętnością.
- Sev, co ty tu robisz? Nie masz zajęć? - spytał Dan.
- Mam. Ale dopiero po przerwie. - odpowiedział i ruszył w ich stronę. Usiadł na wolnym miejscu obok Suzanne, wezwał skrzata i poprosił go o coś do picia dla ich trójki. Po chwili stworzonko przyniosło im ciepłe napoje i talerz z ciastkami.
- To po co przyszedłeś? - spytał ponownie Cortez, gdy już wypił połowę swojej herbaty.
- Chciałem omówić plan na nadchodzące zajęcia Klubu. - odparł spokojnie, popijając czarną kawę.
- To może ja pójdę. - stwierdziła Suzanne, miała zamiar wstać kiedy poczuła zaciskającą się dłoń na swoim nadgarstku.
- Zostań, będziesz nam potrzebna. - zatrzymał ją Severus. Dziewczyna posłusznie wróciła na miejsce, dopiero wtedy Snape rozluźnił uścisk, aż w końcu puścił jej nadgarstek. - Myślałem nad...
W końcu po następnej sesji warzenie Suzanne padnięta udała się na spotkanie Klubu Pojedynków. W Wielkiej Sali pojawiła się jako pierwsza, nikogo jeszcze nie było, a stoły dalej stały na swoim stałym miejscu. Wydała z siebie westchnięcie pełne frustracji, po czym bezróżdżkowo przeniosła wszystkie stoły i ławki pod ściany. Kiedy na środku znalazło się wystarczająco dużo pustej przestrzeni, używając tym razem różdżki przetransmutowała jedną ławkę w platformę do pojedynków, po czym umieściła ją na środku pomieszczenia. Wykończona usiadła na drewnianych schodkach i czekała na przybycie reszty. Czas dłużył jej się niemiłosiernie, nareszcie, po prawie czterdziestu minutach czekania uczniowie zaczęli wchodzić do Sali.
Wstała z miejsca i weszła na drewnianą platformę, jak wcześniej zostało to przez nich zaplanowane. Suzanne zgodziła się poprowadzić dzisiejszą demonstrację, tylko dlatego, że Severus się spóźni. Niestety niektóre eliksiry wymagają jeszcze kilkudziesięciu minut warzenia, nie mogli ich teraz zostawić bez nadzoru, padło na Seva. Ustawiła się na środku podestu i rozejrzała po Sali w poszukiwaniu znajomych twarzy. Widząc wszystkich swoich przyjaciół uśmiechnęła się delikatnie.
Z minuty na minutę w Wielkiej Sali szepty stawały się coraz głośniejsze. Wszyscy byli ciekawi, dlaczego ich koleżanka z klasy stoi na platformie, skoro powinna być wśród nich. Wielu z nich słyszało o spotkaniu młodszych klas i byli ciekawi, czy w ich przypadku będą one wyglądały podobnie. Ślizgoni co chwilę wybuchali śmiechem, na coraz to nowsze uwagi i teorię na temat Gryfonki, całkiem ignorując innych uczniów.
Dziewczyna zaczęła się denerwować, to już drugi raz kiedy Dan się spóźnia. Jak na zawołanie mężczyzna, wszedł do Sali i ruszył w stronę podestu. Nie rozglądając się dookoła wszedł na platformę i stanął obok blondynki.
- Znowu się spóźniłeś. - mruknęła pod nosem.
- Spróbuj wysłuchać narzekań Seva i przyjść na czas. - odparł cicho. - No dobrze. - dodał już głośniej. - Witam na pierwszym spotkaniu Klubu Pojedynków, od razu zaznaczam, że jeśli komuś coś się nie spodoba, to może wyjść i nie wracać. Zajęcia te nie są obowiązkowe, jesteście tu by nauczyć się bronić, jeśli ktoś uważa, że nie jest mu to potrzebne, może opuścić Salę. - po chwili milczenia, gdy nikt nie wyszedł, Cortez kontynuował. - Suzanne, zgodziła się pomóc mi dzisiaj w demonstracji, ponieważ profesor Snape, który razem ze mną będzie prowadził te zajęcia musiał coś pilnie załatwić. Jeśli wszystko pójdzie mu gładko, dołączy do nas później. A teraz przejdźmy do tematu, który będziemy dzisiaj omawiać. Zaczniemy od zaklęć defensywnych.
W tłumie usłyszeć można było głośne jęki protestu. Jednak czemu tu się dziwić? Wielu uczniów nie radziło sobie z tarczami obronnymi lub nieprzepadało za obroną, większość zdecydowanie woli ofensywę. Suzanne sama wolała atakować niż się bronić, to nie w jej stylu czekać, aż ktoś wykona pierwszy ruch. Jeśli chodzi o walkę, Alex nauczył jej jednej bardzo ważnej rzeczy. Zabij, albo zgiń. Oczywiście nie traktowała tego dosłownie, po prostu wiedziała, że to zawsze ona musi być górą, to zawsze ona musi pierwsza wykonać ruch, zawsze być krok przed przeciwnikiem. Choć kto wie kiedy to się zmieni?
- Dobrze, dość tych narzekań. - zarządziła Gryfonka, a wszystkie szepty ucichły. Każdy słuchał jej w skupieniu. - Jak zostało wspomniane, coś wam nie pasuje, wyjdźcie. Nikt tu nie będzie się z wami cackać. Macie nauczyć się walczyć, żeby nie zginąć przez pierwszą klątwę rzuconą w waszą stronę. Żyjemy w niespokojnych czasach, gdzie wojna czyha na każdym rogu. Jeśli chcecie przeżyć musicie wiedzieć, jak się bronić. Tarczę i inne zaklęcia defensywne są bardzo ważne, kiedy nie jesteście na tyle szybcy by uniknąć zaklęcia. Oczywiście, nie możecie wiecznie polegać na waszej różdżce, nie zawsze uda wam się zdążyć na czas. Tutaj będziecie doskonalić nie tylko swoje zdolności magiczne, ale i fizyczne. Czy dotarło to do wszystkich? - zapytał surowo. Wszyscy w ciszy pokiwali głowami, zadowolona przeniosła wzrok na nauczyciela, dając mu znać, żeby kontynuował.
- Świetnie. A teraz dobierzcie się w pary, jak tylko skończycie przejdziemy do ćwiczeń. - w Sali zrobił się harmider, co Dan i Suzanne skutecznie wykorzystali. - Idzie ci coraz lepiej. - stwierdził, unosząc delikatnie kącik ust.
- Dzięki. - odparła. - Myślisz, że to do nich dotarło?
- Co konkretnie? - spytał, patrząc na nią zaciekawiony.
- To, że mogą nie dożyć końca tej wojny.
- Myślę, że oni już od dawna o tym wiedzą. - powiedział posępnie.
- Tak uważasz? - zapytała rozglądając się po Sali. - Może i masz rację. Szkoda, są jeszcze młodzi.
- Jesteście w tym samym wieku. - przypomniał jej.
- Ale ja już zdążyłam się pogodzić z faktem, że mogę nie dożyć ostatecznej bitwy. - wyjaśniła patrząc prosto w jego oczy. - Są głupi, niewinni. Nie znają jeszcze prawdziwej strony tej wojny, przynajmniej większość. - dodała podążając wzrokiem w stronę swoich przyjaciół. Draco i Harry stali koło siebie śmiejąc się z zakłopotania Rona, który stał sztywno przytulany przez szeroko uśmiechniętą Hermionę. W takich momentach Suzanne całkiem zapominała o wojnie, wydawała się taka odległa, nieprawdziwa, jak sen, koszmar. Ale w końcu nadchodził czas kiedy cała ta iluzja opada zastąpiona przez szarą, nudną i przerażającą rzeczywistość. Z jej ponurych myśli wyciągnął ją głos Dana.
- ...zysz mnie Suzanne? - zapytał nauczyciel.
- Co? - mruknęła nieprzytomnie. - A, przepraszam. Zamyśliłam się.
- Możemy kontynuować?
- Pewnie.
Po chwili Cortez wyjaśnił na czym będzie polegać ich zadanie. Uczniowie mieli ćwiczyć w parach, jak najszybsze rzucanie zaklęcia tarczy. Później, Dan obiecał im krótki pokaz. Suzanne miała zademonstrować kilka przykładów obrony przy pomocy najzwyklejszego Protego. Z początku, plan był taki, że ona jako najszybsza z ich trójki miała się bronić, a Sev i Dan mieli obrzucać ją najrozmaitszymi klątwami. Iście dżentelmeńska postawa. Niestety Severusa nadal nie ma, niby mogliby zrobić to samo w dwójkę, ale wtedy nie będzie to dla niej wyzwanie.
Wszyscy zaczęli ćwiczyć starając się wypaść, jak najlepiej. Suzanne oraz Dan zeszli z podwyższenia i wmieszali się tłum, starając się pomóc uczniom, którzy nie radzili sobie z zadaniem. Najczęściej pomocy wymagali piątoklasiści, co nie znaczy, że nie znalazło się paru starszych, niepotrafiących wykonać zadania poprawnie. Wśród nich znalazł się strasznie zarozumiały Puchon, Zachariasz Smith. Suzanne nasłuchała się o nim od Rona, który raczej nie przepadał za chłopakiem, podobno to przez jego styl bycia. Na początku Gryfonka nie rozumiała o co może chodzić jej przyjacielowi, ale wystarczyła ta jedna chwila, żeby pojęła w czym rzecz.
Blondynka widząc, że Puchon niezbyt sobie radzi z bardziej zaawansowanym zaklęciem tarczy, postanowiła interweniować. Nie wiedziała jaki błąd wtedy popełniła.
- Hej, musisz kreślić większy łuk różdżką, inaczej zaklęcie nie rozłoży się równomiernie. - wytłumaczyła spokojnie, tak jak za każdym razem. Wielu uczniów popełniało ten sam błąd, każdy z nich posłuchał jej rady i za następnym razem poszło mu znacznie lepiej. No, ale nie wszyscy są tacy sami.
- A co ty możesz wiedzieć? - zapytał, mocno przeciągając sylaby. - Jesteśmy na tym samym roku. No, tylko ja zdałem SUM-y. - dodał złośliwie. Suzanne planowała go całkiem zignorować, jednak Smith nie miał w planach jej odpuścić. - Baubillous!*
Z różdżki Puchona wyleciał żółty promień, który w niebezpiecznie szybkim tępie zbliżał się do odwróconej tyłem dziewczyny. Za nim ktokolwiek zdążył coś zrobić lub choćby ostrzec Gryfonkę, pomiędzy nią, a jej przeciwnikiem utworzyła się magiczna tarcza, która zatrzymała żółty piorun. W Sali zapanowała cisza, nikt nie odważył się odezwać. Suzanne odwróciła się z niesamowitym spokojem w stronę Smith'a, który nagle wydawał się trochę mniej pewny siebie.
- Dla twojej wiadomości zdałam SUM-y i dodam, że z nie najgorszymi wynikami. - powiedziała, a ani jeden mięsień na jej twarzy nawet nie drgnął. - Musisz wiedzieć Smith, że to nie honorowo atakować kogoś od tyłu, chyba, że od tego zależy twoje życie.
- Ty się już tak nie wymądrzaj, to że ktoś się nad tobą zlitował i postawił tarczę nie znaczy, że ochroni cię następnym razem. - powiedział wściekły Zachariasz, z jego twarzy ani na chwilę nie zniknął zarozumiały uśmiech. - Ciekawe czy dałabyś sobie ze mną radę, gdyby przyszło nam walczyć sam na sam? Może chcesz się przekonać? Co? Już nie jesteś taka mądra?
- Zachariasz, przestań. Ty wiesz co robisz? - próbował go uspokoić inny Puchon.
- Spokojnie, Ernie. Ona jest tylko mocna w gębie. Co ona może umieć? Jest w naszym wieku, a poza tym nie uczyła się tutaj od początku. - stwierdził, a arogancja biła od niego na kilometr.
- To może otrząśnij się i pomyśl co robiła przez ostatnie lata, że dopiero teraz się tu znalazła. - zaczęła mówić Hanna Abbott. Puchonka była jedną z nowych członkiń Zakonu Feniksa, podobnie jak Ernie Macmillan, oboje nasłuchali się o wyczynach Dumbledore i mniej więcej znali jej umiejętności. - Przecież wiesz, że jest najlepszą uczennicą w szkole.
- Błagam cię, to że jej dziadek jest dyrektorem i dzięki temu ma dobre oceny nie znaczy, że jest taka zdolna. - odparł lekceważąco. - A może nasza Gryfoneczka tchórzy? Boisz się, bo wiesz, że przegrasz. Nie dziwie ci się, trudno się zmierzyć z kimś takim jak ja.
- Suzanne! - usłyszała krzyk po swojej lewej. Kiedy spojrzała w tamtą stronę zobaczyła czwórkę swoich przyjaciół, próbujących przebrnąć przez tłum, aby dostać się do niej.
- Czyli tchórzysz? - zapytał udając zaciekawionego.
- Jeśli tak bardzo chcesz się zmierzyć to zapraszam na podest. - odpowiedziała spokojnie, całkiem ignorując podniecone szepty uczniów.
- Nie wytrzymasz nawet minuty! - zawołał Smith i ruszył w stronę platformy.
- Jasne. - mruknęła pod nosem, po czym zapytała się zdenerwowanej Puchonki. - Czy on nigdy nie miał instynktu samozachowawczego? - dziewczyna jedynie wzruszyła ramionami. Suzanne westchnęła zirytowana i poszła w kierunku podestu. Chłopak już na nią czekał, cały napuszony. Dan, który stał obok wydawał się wybitnie zniesmaczony. Dumbledore stanęła na przeciwko chłopaka i wyciągnęła swoją różdżkę, a następnie zwróciła się do Corteza. - Do utraty różdżki. Tylko zaklęcia rozb...
- Wszystkie zaklęcia, oprócz niewybaczalnych. - wtrącił Puchon, a Dan spojrzał na niego, jak na idiotę.
- Jesteś pewien, chłopcze? - zapytał dla pewności, a gdy ten potwierdził, westchnął zrezygnowany. "Ten chłopak, aż się prosi o lanie" pomyślał.
- Niech tak będzie. - stwierdziła blondynka. - Odliczysz? - spytała Corteza.
- Jasne. - odparł.
Suzanne i Zachariasz ustawili się naprzeciwko siebie, żadne z nich nawet się nieukłoniło, odwrócili się do siebie tyłem zrobili dziesięć kroków i znów stanęli twarzą w twarz.
- Trzy... Dwa... Jeden! - odliczył Dan.
Z różdżki Suzanne wyleciał fioletowy promień, który z zawrotną prędkością popędził w stronę Puchona. Chłopak w ostatniej chwili zdołał postawić dość mizerną tarczę, która ledwo obroniła go przed skutkami zaklęcia. Za nim Smith zdążył choćby pomyśleć w jego stronę poleciały trzy kolejne czary. Dwa z nich udało mu się odbyć, ale ostatnie dosięgnęła celu. Na jego nodze pojawiły się ślady po oparzeniu. Zdenerwowany śmiechami innych uczniów, zaczął rzucać zaklęciami na oślep przez co kilka osób ucierpiało, ale nie Gryfonka. Suzanne postanowiła zakończyć ten żenujący "pojedynek". Machnęła różdżką, a z niej wyleciał czerwony promień, który obezwładnił chłopaka.
- Koniec. - zarządził Dan z zażenowaniem. - Jeśli ktokolwiek zachowa się tak, jak Pan Smith zostanie wyrzucony z zajęć w trybie natychmiastowym. Oczywiście, nie mam zamiaru karać całego domu za błąd Pana Smith'a. - uczniowie Hufflepuff'u odetchnęli z ulgą. - Gdy tylko dojdzie do siebie poinformuje go o nadchodzącym szlabanie. Czy teraz ktoś byłby tak dobry i zabrał go do Skrzydła Szpitalnego? Dziękuję. - zwrócił się do dwóch wysokich Puchonów, którzy wynieśli nieprzytomnego ucznia z klasy. - A teraz wracajcie do ćwiczeń!
Półgodziny później, gdy uczniowie byli już nieźle zmęczeni do Wielkiej Sali w całej swojej glorii i chwale wszedł, nie kto inny, jak profesor Severus Snape. Czarnowłosy mężczyzna zbadał pomieszczenie swoim zimny, czujnym wzrokiem, po czym ruszył w stronę platformy.
- Myślę, że już wystarczy ćwiczeń, jak na ten moment! - zawołał Dan, czym zasłużył sobie na spojrzenia pełne uwielbienia posyłane w jego stronę. - Jako, że profesor Snape już jest wśród nas możemy przejść do tego co dla was zaplanowaliśmy. - uczniowie przysłuchiwali mu się z ciekawością i zdenerwowaniem. - Suzanne, zgodziła się zademonstrować wam kilka sposobów obrony, ale tylko przy użyciu Protego.
- Mówimy tu o podstawowej formie. - dodał nauczyciel eliksirów. - Panna Dumbledore będzie mogła używać jedynie tego zaklęcia.
- Możemy zaczynać? - zapytała Gryfonka całkiem znudzona, co od razu rzuciło się w oczy dwójce profesorów.
- Będziesz używać różdżki? - spytał Snape, przez co ci stojący najbliżej sapnęli zaskoczeni.
- Tak, gdybym rzucała tarczę bezróżdżkowo moje szanse byłyby większe. W końcu mam dwie ręce. - stwierdziła lekko rozbawiona minami uczniów.
- No dobrze, na trzy. - odezwał się Cortez. - Raz...
- Dwa...
- Trzy! - krzyknęła Suzanne.
*-*-*
*Baubillous
Wymowa: „Boubylis"
Opis: Tworzy jasnożółty piorun.
Użyte po raz pierwszy: W grze Harry Potter: Gra Karciana przez Filiusa Flitwicka.
Jak ostatnio wspomniałam nieźle się rozchorowałam, dlatego muszę sobie zrobić krótką przerwę. Nie wiem kiedy pojawi się następny rozdział, ale znając mnie to za niedługo. Jak tylko dojdę do siebie rozdziały będziecie mieć regularnie.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro