TOM 2 - Rozdział 37
Suzanne, gdy tylko stanęła przed zamkniętymi wrotami Wielkiej Sali wiedziała, że to najgorszy pomysł na jaki Dan mógł kiedykolwiek wpaść. Nie nadawała się do tego, jest tylu ludzi, którzy byliby o wiele bardziej odpowiedni. Przykładowo Syriusz... a nie, chwila, on nie może, ma teraz dyżur w Ministerstwie. No ale choćby taki Remus. Szlag! Niedawno była pełnia, jeszcze pewnie nie doszedł do siebie. Ze startu można było odrzucić wszystkich nauczycieli, mają swoje obowiązki, no i nie każdy dobrze radzi sobie w walce. Chociaż profesor Flitwick jest Mistrzem Pojedynków, dlaczego Dan nie poprosił o niego? Malutki profesor bardzo dba o swoich uczniów, na pewno z chęcią by pomógł. Ale nagle sobie o czymś przypomniała, był poniedziałek. Flitwick w każdy poniedziałek, po zajęciach udaje się do Hogsmeade. Suzanne próbowała wyszukać kolejne osoby, które o wiele lepiej poradziłyby sobie od niej w tej roli. Jak dotąd naliczyła przynajmniej dwadzieścia takowych. Niestety żadna z tych osób nie mogła zająć jej miejsca. W chwili desperacji pomyślała nawet o Założycielach. W końcu kto, jak nie oni nadawali by się do tego idealnie. Szybko jednak pozbyła się tej myśli z głowy, to było głupie. To tylko spotkanie Klubu Pojedynków, jeszcze dla młodszych uczniów. Czego ona się w ogóle bała? Przecież nic jej nie grozi, żaden z uczniów, nawet ci idioci, którzy chcą zaimponować innym, nie są w stanie zrobić jej krzywdy. Dan. Za bardzo boi się konsekwencji. O nie, nie chodzi o Albusa. Dan wiedział, że jeśli spróbuje coś zrobić Suzanne, to ona sama mu się pięknie odwdzięczy. No, a jeśli wyląduje w Skrzydle Szpitalnym i nie będzie mogła, to zrobi to za nią Minerwa.
W chwili przypływu odwagi otworzyła ciężkie wrota do Wielkiej Sali i niezrażona ciekawskimi spojrzeniami uczniów, weszła do pomieszczenia. Drzwi same się za nią zamknęły, odcinając jej jedyną drogę ucieczki. Znalazła się w centrum zainteresowania, dzieciaki szeptały między sobą z podekscytowaniem, a starsi przyglądali jej się z szacunkiem i zaciekawieniem. Nie miała zamiaru dać się stłamsić przez bandę nastolatków, stała wyprostowana, a jej postawa aż promieniowała dumą i wyższością. Trzecio i czwartoklasiści na pewno nie byli by na tyle lekkomyślni, żeby próbować czegokolwiek. Znali ją na tyle, że zdawali sobie sprawę jakie byłyby konsekwencje jej znieważenia. Swoją postawą próbowała ostrzec dwa pierwsze roczniki, szczególnie Ślizgonów. Pierwsze spotkanie było obowiązkowe, dlatego byli tu wszyscy uczniowie czterech pierwszych klas.
Po chwili zmierzyła tłum wzrokiem i ruszyła w stronę podwyższenia. Sala została idealnie przygotowana na dzisiejsze zajęcia. Stoły zostały odsunięte i ułożone pod ścianą, oprócz stołu prezydialnego, było to dość oczywiste. Nauczyciele nie mogli pozwolić na odsłonięcie run, w zamku aż roiło się od młodocianych śmierciożerców, którzy wprost marzyli o przekazaniu tej jakże istotnej informacji swojemu Panu. Suzanne na tą myśl prychnęła pod nosem. Na środku Sali stała wysoka, drewniana platforma. Każdy będzie miał idealny widok na pojedynek rozgrywający się na niej. Nigdzie nie mogła dostrzec Dana, co oznaczało, że jeszcze nie przyszedł. Westchnęła ze zrezygnowaniem i weszła po schodkach na platformę do pojedynków. Rozejrzała się dookoła próbując wyszukać jakieś znajome twarze, ale niestety nie znała zbyt wielu uczniów młodszych klas. No może oprócz pewnej szóstki pierwszorocznych.
Drzwi do Wielkiej Sali otworzyły się ponownie, a do środka w swojej glorii i chwale wszedł Dan. Przeskanował wzrokiem pomieszczenie, a gdy jego spojrzenie padło na blondynkę, uśmiechnął się triumfalnie. Szybkim, ale i dumnym krokiem zbliżył się do platformy. Wszedł na nią i stanął ramię w ramię z Gryfonką.
- Witam was wszystkich na pierwszym spotkaniu Klubu Pojedynków! - zaczął Cortez z szerokim uśmiechem. - Cieszę się, że wszyscy się dzisiaj zjawili.
- Nie mieliśmy za bardzo wyboru. - mruknął jakiś chłopak, na tyle głośno, że każdy w Sali go usłyszał. Starsi zgromili go wzrokiem, ale na nic się to zdało, nastolatek niezrażony morderczymi spojrzeniami dalej nonszalancko opierał się o ścianę i patrzył z kpiną na blondynkę. Suzanne od razu go rozpoznała, Ślizgon, na dodatek pierwszoroczny. Draco o nim wspominał. Podobno dość szybko odkrył zaburzenie w hierarchii Slytherin'u. Malfoy zawsze stał na jej czele, jednak po jego zdradzie sporo osób przestało go postrzegać jako przywódce. Młodsze klasy, głównie cztery pierwsze roczniki, miały do niego szacunek, oczywiście nie wszyscy. Ten chłopak był jednym z nich. Syn śmierciożercy, i o to nie byle jakiego. Edgar Avery. Mężczyzna, który odsiaduje wyrok w Azkabanie. Przez nią. Ten sam, który jako pierwszy śmierciożerca dostał się do Hogwartu, to nazwisko zapamięta na długo.
- Nie musi się Pan martwić, Panie Avery. - odezwała się zaskakując zebranych. - Te zajęcia nie są obowiązkowe, więc za tydzień nie będzie Pan musiał przychodzić. - powiedziała niesamowicie spokojnie. Nawet Dan nie potrafił ukryć swojego zaskoczenia. Postanowił na razie milczeć i zobaczyć, jak rozwinie się ta cała sytuacja. - Jesteście tutaj, aby nauczyć się walczyć i bronić. Nie bez powodu dyrektor zarządził, że pierwsze spotkanie jest obowiązkowe. Musicie zdać sobie sprawę co na was czeka poza zamkiem. Nie zostaniecie tu na zawsze. Musicie wiedzieć co należy zrobić wrazie zagrożenia. Przez ostatnie lata nie było zbyt wielu dobrych nauczycieli Obrony przed Czarną Magią. - tu spojrzała przelotnie na Dana, był on jednym z najlepszych nauczycieli Obrony jakie miała ta szkoła, co nie znaczy, że uważała go za kompletnego idiotę. W końcu każdy ma prawo do swojego zdania. - Dzisiaj, poznacie kilka podstawowych zaklęć, które na pewno wam się przydadzą. Chcemy mieć pewność, że nawet jeśli zrezygnujecie z uczestnictwa w Klubie, będziecie umieli przynajmniej się obronić. Jednak musicie pamiętać, że żyjemy w czasach wojny. Hogwart jest bezpieczny, pytanie brzmi na, jak długo?
- Co ty możesz o tym wiedzieć, jesteś tylko kilka lat starsza od nas!? - krzyknął jakiś pierwszoklasista. Tacy to nigdy się nie nauczą siedzieć cicho. Miała już coś odpowiedzieć, kiedy niespodziewanie odezwał się Dan.
- Panna Dumbledore jest najzdolniejszą uczennicą w Hogwarcie i jest to kwestia bezsporna. - zaznaczył na starcie Cortez. - Jej doświadczenie w walce jest na równi z moim, jeśli nie o wiele większe, a pragnę zaznaczyć, że w latach swojej młodości byłem aurorem. - wielu uczniów spojrzało na nich z zaskoczeniem. Nikt nie zamierzał zignorować słów profesora. Dan Cortez był świetnym nauczycielem, wszyscy zebrani na Sali o tym wiedzieli, nawet Ślizgoni nie kwestionowali jego doświadczenia. Zaimponował im na samym starcie swoją wiedzą i umiejętnościami, część z nich widziała go nawet w walce. Czuli do niego szacunek i nie mieli zamiaru podważać jego zdania. - Nie będę tolerował niesubordynacji, ani ja, ani panna Dumbledore. - widząc kilka zaskoczonych osób, zaczął tłumaczyć. - Panna Dumbledore nie znalazła się tu bez powodu. Nie chodziło mi także o demonstrację, bo w tym przypadku mógłbym poprosić kogokolwiek, nawet któreś z was. Osobiście poprosiłem dyrektora, żeby Suzanne mogła mi pomagać w spotkaniach Klubu Pojedynków. Jest niezwykle zdolna i wierzę, że będziecie się mogli wiele od niej nauczyć. Od tego momentu jest ona na równi ze mną, więc na naszych spotkaniach macie ją traktować, jak każdego innego nauczyciela. Czy wyraziłem się jasno? - zapytał, tonem nie znoszącym sprzeciwu. Odpowiedziały mu ciche potakiwania i liczne skinięcia głowami. - Wspaniale. - mruknął, po czym kontynuował. - Dzisiaj będziecie mieli okazję zobaczyć pojedynek między nami. Waszym zadaniem będzie wyciągnięcie wniosków, zrozumienie, dlaczego zrobiliśmy tak, a nie inaczej oraz wyłapanie naszych błędów. Będzie to zadanie w grupach ośmioosobowych, po dwie osoby z każdego rocznika. Nie interesuje mnie podział na domy, tu nie macie żadnych ograniczeń. Pięć minut i przejdziemy do zadania.
Na Sali powstał mały chaos, który jednak został zignorowany przez dwójkę dorosłych. Suzanne spoglądała na Dana lekko zdziwiona jego słowami. Z początku myślała, że Cortez chciał wybrać Severusa, a ona była po prostu drugim wyborem, jednak teraz nie była tego taka pewna. Mężczyzna musiał wyczuć jej cichą walkę, bo lekko pacnął ją dłonią w ramię.
- Wszystko w porządku? - spytał zmartwiony. Źle się czuł z tym, że poprosił ją o pomoc, bez wcześniejszego zapytania o to. Oczywiście zawsze mógł iść do Seva, a ten po wielu namowach w końcu by się zgodził, ale nie chciał go męczyć. Po raz pierwszy w życiu, ale tak właśnie było. Sev odkąd dowiedział się o pomyśle stworzenia Klubu zadeklarował, że mu pomoże. Było to dość niespotykane, ale mniejsza. Na początku nie było nawet mowy o podziale na grupy, dopiero z czasem powstał taki pomysł, na który z chęcią przystał. Dan wiedział, że Severus ma masę rzeczy do zrobienia, dlatego poprosił go o pomoc ze starszymi klasami. Logicznym wydawało mu się wybranie Suzanne na opiekunkę klas młodszych.
- Tak, tylko zastanawia mnie to co powiedziałeś wcześniej. - odparła przyglądając mu się wnikliwie.
- Co konkretnie?
- Widzisz, kiedy dziadek wspomniał mi o tym, że chcesz bym pomogła ci w tych spotkaniach myślałam, że jestem drugim wyborem, bo profesor Snape się nie zgodził. - wyjaśniła, a ten tylko uśmiechnął się delikatnie i odparł.
- Och, Sev się zgodził.
- Co!? - krzyknęła lekko zdenerwowana. W co on pogrywa?
- Sev od początku chciał mi pomóc. Byłby zdolny siedzieć tu dzisiaj kilka godzin, ale uznałem, że ty się nadajesz o wiele lepiej. - wytłumaczył, z jego twarzy ani na chwilę nie znikną ten głupi, denerwujący uśmiech.
- Dlaczego ja? - zapytał po chwili.
- Już to powiedziałem wcześniej. - odrzekł rozglądając się po Wielkiej Sali. - Jesteś zdolna, a twoja wiedza i umiejętności znacznie przekraczają moje. Uwierz mi, wiem co mówię. - wtrącił, widząc jak próbuje zaprotestować. - Sev jest o wiele lepszy ode mnie...
- Dlatego teraz powinien tu być on, a nie ja. - przerwała mu.
- Dla mnie to bez różnicy. Sev opowiedział mi o waszym pojedynków w Pokoju Życzeń. - dodał, spoglądając na nią z rozbawieniem. - Wspomniał też, że o mało nie przegrał. Jesteście na równi jeśli chodzi o doświadczenie, dlatego nie ważne, które z was będzie mi pomagać, oboje jesteście do siebie bardzo podobnie. - wyjaśnił, a po chwili ciszej dodał. - Chociaż ty jesteś o wiele bardziej znośna.
Po kilku minutach uczniowie byli już podzieleni na grupy. Jak Suzanne zdążyła zauważyć, większość tych grup nie była pomieszana. Uczniowie porozsiadali się wygodnie na wyczarowanych matach. Kiedy byli pewni, że wszystko jest w jak najlepszym porządku, wlepili swój wzrok w dwójkę osób na platformie. Każdy w Sali był ciekawy, jak zakończy się obiecany pojedynek. Ze słów profesora można było łatwo wywnioskować, że Gryfonka łatwo się nie podda, starsi uczniowie obstawiali wyniki pojedynków, jak na razie blondwłosa dziewczyna była na szczycie.
- Dobrze, czy wszyscy mnie dobrze widzą? - zapytał, po raz ostatni Dan. Uczniowie zgodnie pokiwali głowami. - Pamiętajcie o dokładnym przyglądaniu się, starajcie się rozpoznać rzucane przez nas zaklęcia, wyłapujcie błędy. Za dobrze wykonane zadanie zostaniecie wynagrodzeni. A teraz, czy możemy zaczynać?
Suzanne i Dan stanęli na przeciw siebie. Każde z nich uśmiechało się kpiąco, przecież dobrze wiedzieli, że mogą spokojnie walczyć godzinami, jednak nie mieli zamiaru uśpić uczniów. Plan był prosty, jak najszybciej obezwładnić przeciwnika. Pokłonili się sobie, odwrócili do siebie tyłem, po czym wykonali dziesięć kroków i znów stanęli do siebie twarzami.
- Do rozbrojenia przeciwnika. - przypomniał Cortez. - Raz...
- Dwa... - kontynuowała Suzanne.
- Trzy! - krzyknęli w tym samym momencie.
Już po chwili można było zobaczyć czerwony promień wylatujący z różdżki Dana i fioletowy z różdżki Suzanne. Uczniowie nie spodziewali się, że pojedynkujący się będą używać zaklęć niewerbalnych, to znacznie utrudniło ich zadanie. Dlatego teraz z o wiele większym skupienie przyglądali się walczącym. Krukoni błyskawicznie rozpoznawali większość zaklęć, Gryfoni szybko wyłapywali najmniejsze błędy, Ślizgoni od razu wiedzieli dlaczego rzucili ten czar, a nie inny, a Puchoni rozumieli ich dziwne odruchy. Prościej mówiąc, każdy dom zwrócił uwagę na coś innego.
Pojedynek trwał już od dobrych kilkunastu minut i pewnie trwał by dalej, gdyby nie głupi błąd Corteza. Mężczyzna planował rzucić zaklęcie przylepca na nogi dziewczyny, a później ją obezwładnić, jednak przez Reducto dziewczyny stracił równowagę i promień z różdżki uderzył w jego nogi. Gryfonka szybko to wykorzystała i używając zwykłego Expelliarmusa zabrała mu różdżkę. Gdy tylko jego jedyna broń znalazła się w dłoni dziewczyny, na Sali rozległy się gromkie brawa. Suzanne z uśmiechem pełnym satysfakcji oddała mu jego różdżkę i skłoniła się uznając pojedynek za zakończony.
- Jak zapewne zauważyliście, Panna Dumbledore wygrała. - powiedział dość nie chętnie, gdzieś z tyłu jego głowy wciąż tkwiła nadzieją, że może wygra. - A teraz kilka prostych pytań. Pierwsze. Jakiego zaklęcia użyłem na samym początku?
Zgłosiło się kilkanaście osób, w większości byli to starsi uczniowie, no i Krukoni. W końcu padło na jakąś trzecioklasistkę, która siedziała blisko platformy.
- Użył profesora zaklęcia oszałamiającego. - odparła niepewnie.
- Bardzo dobrze. 5 punktów dla Hufflepuff'u. Następne pytanie. Kiedy rzuciłem Expulso, panna Dumbledore użyła zaklęcia tarczy, ale nie jakiegoś zwykłego. Zwykłe Protego nie ochroniło by jej, czy ktoś jest mi wstanie powiedzieć co to była za odmiana zaklęcia tarczy? - zapytał, nie licząc zbytnio na odpowiedź. Dlatego zdziwił go widok tylu uniesionych rąk. - Tak? - odparł, wskazując na czwrtoklasistę.
- To było Protego Horribilis, jedno z najpotężniejszych zaklęć tarczy. Potężniejsze są jedynie tarcze wytworzone przez czarodziejów, którzy władają starożytną magią.
- Zgadza się. - potwierdził jego słowa Cortez. - Nie ma potężniejszego zaklęcia tarczy od tego. 5 punktów dla Ravenclaw'u.
- Ja też ma kilka pytań. - zaczęła Suzanne przechadzając się po platformie. - Profesor Cortez zrobił jeden, zasadniczy błąd przez który przegrał. Chce abyście mi powiedzieli czego nie przewidział profesor i co mógł zrobić, aby temu zapobiec.
Przez pewien czas w Wielkiej Sali panowała niczym nie zmącona cisza, aż w końcu ktoś się zgłosił.
- Profesor Cortez nie docenił przeciwnika. - powiedziała cicho młodsza uczennica.
- Dobrze, możesz to rozwinąć?
- Profesor za długo zwlekał z rzuceniem czaru, co Pani wykorzystała. Nie docenił szybkości swojego przeciwnika, dlatego został zaskoczony, a jego zaklęcie zostało źle wymierzone. - wyjaśniła już zdecydowanie pewniej.
- Bardzo dobrze. A więc co powinien zrobić profesor, aby nie przegrać? - zapytała. Zgłosiła się pierwszoroczna Gryfonka, którą Suzanne bardzo szybko rozpoznała. - Tak, panno Walter?
- Profesor Cortez powinien szybciej rzucić zaklęcie, nie zwlekać i nie tracić koncentracji. - odpowiedziała. - O wiele lepsze byłoby użycie w tamtej sytuacji oszałamiacza.
- Zgadzam się z Pani zdaniem. 5 punktów dla Gryffindoru dla panny Walter i 5 dla Slytherin'u dla panny McClellan. - odparła, po czym z uśmiechem odwróciła się do Dana.
- Dobrze, myślę, że jak na pierwszy raz to tyle wystarczy. Od jutra możecie się wpisywać na listę chętnych do uczestnictwa w zajęciach. Wszystkich zainteresowanych zapraszam za tydzień, o tej samej godzinie też tutaj. W takim razie żegnam was wszystkich i do widzenia.
Odpowiedziały mu chóralne pożegnania. Wszyscy pchali się do wyjścia, aż w końcu drzwi do Sali zamknęły się za ostatnim uczniem. Suzanne westchnęła z ulgą i usiadła na brzegu platformy. Po chwili Dan dołączył do niej.
- Było... lepiej niż się spodziewałam. - odparła z delikatnym uśmiechem.
- W takim razie, mogę liczyć na ciebie w przyszłym tygodniu? - zapytał z nadzieją.
- Nie mam za bardzo wyboru. - odrzekła.
- Och, już nie marudź! Będzie fajnie!
Jakoś to ją nie przekonało, ale prawda była taka, że podobało jej się to całe nauczanie.
*-*-*
Rozdział jest, co prawda po kilkudniowej przerwie, ale jest.
Ogólnie teraz jestem troszku chora, dlatego rozdziały mogą nie pojawiać się regularnie, ale nie przejmujcie się, jak tylko mi przejdzie wracamy do normy.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro