Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

TOM 2 - Rozdział 31

Jak można się było tego spodziewać, James od razu przystał na propozycje Gryfonów, ku nieziemskiej irytacji Harry'ego i ogromnemu rozbawieniu Suzanne. Przez cały dzień młody Potter chodził po zamku mrucząc pod nosem coś o zrujnowaniu jego, i tak kruchej reputacji oraz utraconym honorze. Blondwłosa Gryfonka, ku zgorszenie Złotego Chłopca nie zamierzała pozostawić krempującej dla Wybawcy sytuacji bez komentarza, komentarzy, wielu komentarzy. Harry starał się ją ignorować, niestety nie skutecznie, dziewczyna nie odstępował go nawet na metr, chodziła za nim krok w krok. Było to niezwykle denerwujące i deprymujące, przez dziecinne zachowanie swojej przyjaciółki nie miał czasu, żeby na spokojnie przemyśleć sprawę głosowania, które miało się odbyć już nastęnego dnia.

Suzanne miała swój cel w denerwowaniu Harry'ego. Chłopak od tygodnia był bardzo zestresowany, Gryfonka starała się zająć jego myśli sprawami mniejsze wagi. Oczywiście podejrzewała, że James na pewno wpadnie na genialny pomysł w celu "rozruszania" towarzystwa, jednak miała ostatnie resztki nadziei, że nie dojdzie do jakiegoś znaczącego skandalu. Ale jak to mówią, nadzieja matką głupich.

W środę, w dniu głosowania Suzanne obudziła się o piątej rano totalnie wyczerpana nieprzespaną nocą. Stres, zdenerwowanie i irracjonalne podekscytowanie nie pozwoliło jej na spokojne zaśnięcie. Zdając sobie sprawę z tego ile rzeczy musi zrobić przed zebraniem wstała z łóżka z jękiem niezadowolenia, po czym udała się prosto do łazienki. Po gorącym prysznicu ubrała się w zwykłe, szare dresy i czarną bluzę z kapturem, a na nogi założyła białe trampki. Nie widziała sensu w strojeniu się o tej godzinie, i tak ma jeszcze sporo czasu do głosowania. Wyszła ze swojej sypialni, myśląc o mocnej, czarnej kawie i eliksirze dodającym wigoru. Stanęła, jak rażona piorunem kiedy zobaczyła, że na kanapie siedzi wyraźnie zniecierpliwiony Gryfon, który patrzył na nią z mordem w oczach.

- Możesz się łaskawie pośpieszyć? - zapytał z jadem w głosie, już na pierwszy rzut oka widać, że jest zdenerwowany. - Mamy mało czasu, a trzeba jeszcze znaleźć te cholerne włosy.

No tak, zapomniała. Już dawno ustalili, że pojawienie się w Ministerstwie pod ich prawdziwymi tożsamościami można by porównywać z samobójstwem, jednak samo stwierdzenie oczywistego faktu nie sprawi, że on zniknie. Jedynym sensownym pomysłem było użycie Elisksiru Wielosokowego, jednak tu pojawia się mały problem, za kogo mają się podszyć?

Oczywiste było to, że nie mogą użyć losowych włosów, niestety, przez wieki u Morningstar'ów wykształciło się kilka cech charakterystycznych takich, jak złote włosy, wydatne kości policzkowe, arystokratyczne rysy twarzy i niesamowicie blada cera. Niewiele jest osób w Anglii o takim wyglądzie. Jednak nie to okazało się w tym wszystkim najgorsze. Lord Nicholas Morningstar był osobą publiczną, wielu czarodziei bardzo łatwo go rozpoznawało właśnie przez te charakterystyczne cechy. Jego córki były do niego niebywale podobne. Suzanne miała kiedyś okazję zobaczyć portret mężczyzny, na jej nieszczęście niemagiczny. Z czystym sumieniem mogła powiedzieć, że Lucas wyglądał kropka w kropkę, jak ojciec. Te same gładko ułożone, złote włosy, te same arystokratyczne rysy twarzy, a nawet oczy miały taki sam odcień brązu. Można by pomyśleć, że to jedna i ta sama osoba, a jednak nikt nie poznał prawdziwej tożsamości Lucasa Blacka. Suzanne przeczuwała, że jej ojciec użył jakiegoś zaklęcia zwodzącego, było to całkiem prawdopodobne biorąc pod uwagę czasy w jakich żył.

Ale wracając do sprawy eliksiru. Salazar ma sporą kolekcję włosów należących do czarodziei, jak i mugoli, która jest idealnie uporządkowana i skatalogowana. Kiedyś zapytała się mężczyzny w jakim celu je trzyma. Ten odpowiedział jej wtedy, że niewiadomo kiedy potrzebna mu będzie nowa tożsamość. Coś w tym jest. Po przeszukaniu masy katalogów, nie znalezli jednak nic, nie byli nawet blisko. Nie dziwiła się więc, dlaczego Harry jest tak sfrustrowany.

- Rozumiem, że jesteś zestresowany, ale nie musiś się na mnie wyżywać. - odparła zgryźliwie, chłopak lekko się speszył, po czym spojrzał przepraszająco na blondynkę. - Wiem, że nie chciałeś mnie urazić. Wybaczam ci, ale musisz się opanować. Lepiej, żebyś się odprężył, nie chcesz chyba zemdleć na tym głosowaniu.

Harry westchnął i rozsiadł się na kanapie starając się nacieszyć ostatnimi chwilami spokoju. Suzanne dołączyła do niego po chwili, lekko się w niego wtuliła, czuła, że chłopak tego potrzebuje, podobnie jak i ona.

- Kawy? - zapytała po kilku minutach niczym niezmąconej ciszy. Na twarzy Gryfona pojawił się leniwy uśmiech, który wzięła za potwierdzenie. Wezwała jednego ze skrzytów i poprosiła o dwa kubki czarnej kawy i do tego szarlotkę. Stworzonko zniknęło z cichym pyknięciem, a następnie pojawiło się kilka minut póżniej, już z gotowymi przysmakami. Podziękowali grzecznie skrzatowi, po czym gdy to znikęło, rzucili się na życiodajny napój całkiem ignorując śmiechy Salazara z portretu.

Koło szóstej już bardziej rozbudzeni, aportowali się do Komnaty Tajemnic, było to zdecydowanie szybsze i mniej męczące niż dwudziestwominutowy spacer po zamku. Wchodząc do salonu Salazara, z ulgą przyjęli widok wszystkich czterech założycieli na nogach.

- O! Już jesteście. Wspaniale! - zawołał Salazar wstając z fotela. - Udało mi się znaleźć idealne postacie.

Dwójka Gryfonów przyjęła tą informację z ogromnym entuzjazmem. Szybko podeszli do starszego mężczyzny i zaczęli go ściskać na okrągło dziękując mu za poświęcony czas. Jak można się domyślić Salazar nie był zbytnio zadowolony, ale i tak po chwili skrępowania odwzajemnił uścisk ignorując ciche chichoty swoich przyjaciół.

- No dobrze. Już koniec tych czułości. Muszę wam to wszystko wyjaśnić. - powiedział pośpiesznie Slytherin, Gryfoni niechętnie odsunęli się od niego i usiedli wraz z resztą na kanapie.

Na stoliku przed nimi leżały dwie, cienkie pożółkłe teczki z godłem Hogwartu na przodzie. Harry i Suzanne patrzyli na nie z wyczekiwanie raz po raz przenosząc ponaglający wzrok na jednego z założycieli.

- Tych teczek jeszcze nie widzieliście. - zaznaczył otwierając jedną z nich. W środku znalazły się skrócone akta pewnej kobiety, w lewym górnym rogu znajdował się mały portret przedstawiający blondynkę o prześlicznych brązowych oczach. Do tego dołączona była dobrze zabezpieczona kępka włosów. - To są akta Morningstar'ów, które udało mi się przez lata uzyskać. - zaczął wyjaśniać. - Trzymam je w gabinecie, a nie jak resztę w laboratorium.

- No i te są zdecydowanie bardziej szczegółowe. - dodał Harry przeglądając drugą teczkę. Suzanne spojrzała mu przez ramię na akta blondwłosego mężczyzny, na oko dwudziestolatka, który wyglądał wprost identycznie jak kobieta. - Eric Arcturus Phineas Morningstar, urodzony 31 maja... 1129 roku. - przeczytał na głos chłopak. Gryfonka złapała za drugie akta i otworzyła na pierwszej stronie.

- Allison Victoria Elizabeth Morningstar, urodzona 31 mają 1129 roku. - przeczytała lekko zdziwiona. - Bliźniaki?

- Pomyślałem, że łatwiej wam będzie zagrać rodzeństwo niż małżeństwo. - odparł Salazar.

- I dobrze myślałeś. - powiedział Harry nie odrywając wzroku od tekstu. - Tu jest naprawdę dużo informacji. Dom w Hogwarcie, wykaz ocen, krótki opis dzieciństwa, ulubiony kolor? Praca po szkole, kontakty z bliskimi, no i najbliższa rodzina.

- Skąd ty to w ogóle masz? - zapytał zaciekawiona dziewczyna.

- Od Allison i Erica. - odpowiedział, jak by to było oczywiste. Dwójka Gryfonów spojrzała na niego z niezrozumieniem. - Każdy członek rodu w końcu odkrył nasze istnienie, uczyliśmy ich, pomagaliśmy, pilnowaliśmy. Byliśmy tu zawsze gdyby nas potrzebowali. Od wieków zbieram dane na temat każdego członka rodziny, właśnie na takie sytuację. Ich nikt nie pamięta, nie żyją od wieków, nie ma żadnych zachowanych portretów.

- Czyli... ktoś przed nami robił to samo? - spytał zaskoczony Harry.

- Oczywiście! - zawołała uśmiechnięta Rowena. - Bardzo często Morningstar'owie pragnęli zachować swoją prawdziwą tożsamość dla siebie, dlatego właśnie podszywali się pod innego członka rodziny. Dawniej kiedy nie byli tak rozpoznawalni nie było takiej potrzeby, jednak z czasem.

- To ma sens. - stwierdził młody Potter.

- Jak dotąd nikt nie podszył się pod Allison i Erica, kiedyś wybuchła mała wrzawa z ich udziałem. Wasi przodkowie bali się, że ktoś ich rozpozna, ale teraz nikt już o tym nie pamięta. - wyjaśnił na spokojnie Salazar. - Ułożyłem też krótką historyjkę, której musicie się nauczyć.

- A tak w skrócie? - zapytała Suzanne, patrząc z przerażeniem na "krótką historyjkę" mężczyzny, która składała się z 20 stóp pergaminu.

- Niech wam będzie. - burknął urażony, powodując chichot u reszty zgromadzenia. - Jesteście dziećmi Hanny Morningstar, drugiej w kolejności córki Lorda Nicholasa. Urodziliście się w 1978 roku...

- Dlaczego akurat wtedy? - przerwał mu Harry. Mężczyzna westchnął zirytowany, a następnie zaczął na spokojnie tłumaczyć.

- Hanna zniknęła w 1977 roku, zaraz po śmierci swojej najmłodszej siostry, nikt, oprócz nas naturalnie, nie wiedział co się z nią działo. Po trzech latach wróciła bez żadnego uszczerbku na zdrowiu. - widząc ich zaciekawione spojrzenia, Salazar kontynuował. - Hanna wyjechała do Ameryki pod fałszywym nazwiskiem, żeby kontynuować szkolenie z zielarstwa. Nie czuła się za dobrze w kraju, po śmierci Anabell, dlatego zdecydowała się wyjechać. Niedługo po jej powrocie zmarła Anastasia, rok później ona sama. Chodziły różne plotki o przyczynie jej nagłego zniknięcia, najczęściej pojawiała się wzmianka o ciąży, a ja postanowiłem to wykorzystać. - dodał ze ślizgońskim uśmiechem. - Według tej historii Hanna wyjechała z Anglii wraz z narzeczonym w obawie o swoje nienarodzone dzieci. Urodziliście się w Ameryce w 1978 roku, dokładnie 12 lutego. Zostaliście z ojcem w kraju, kiedy wasza matka postanowiła odwiedzić swoją siostrę tutaj. Niestety do was nie wróciła, dlatego wychowywał was ojciec, który zmarł niedługo po śmierci narzeczonej. Trafiliście do sierocińca w Wisconsin. W swoje 11 urodziny dostaliście list ze Szkoła Magii i Czarodziejstwa Ilvermorny, trafiliście do domu Rogatego Węża.

- Czy to jest jakaś aluzja? - zaśmiała się Suzanne, a Harry jej zawtórował.

- Ha, ha, ha boki zrywać. - mruknął pod nosem Salazar. - Izolda Sayre była z rodu Gauntów, jako jedna z nielicznych nie popierała ideologii czystości krwi wyszła za mugola, wyjechali do Ameryki, gdzie wspólnie założyli Ilvermorny. Każdy dyrektor stworzył swój własny dom, Izolda stworzyła
Rogatego Węża. Jako nasi potomkowie prawdopodobnie trafilibyście właśnie tam.

- Jasne. Coś jeszcze? - dopytywał chłopak.

- Skończyliście szkołę i wyjechaliście do Anglii, aby poznać rodzimy kraj waszych rodziców. Dowiedzieliście się o spadku oraz o wszystkich dobrach wam przysługujących, w tym o Hogwarcie. Odwiedziliście zamek gdzie poznaliście Dumbledore i Harry'ego Potter'a, wyjaśnili wam sytuację w jakiej znalazła się Wielka Brytania, a wy postanowiliście pomóc. - dokończył.

- Przekonująca historia. - przyznała Suzanne.

- Niezwykle wzruszająca, osierocone rodzeństwo chcące poznać przeszłość swojej rodziny. - dodał Harry udając, że ociera łzy wzruszenia.

- Najważniejsze jest to by te głąby z Ministerstwa to podłapały.

- Minister wie o mojej tożsamości, obiecał zachować ją w sekrecie przed innymi. To się może udać. - stwierdziła z uśmiechem Gryfonka.

- No to czas was przygotować! - powiedziała ucieszona Helga stając na równe nogi. Przyjaciele jedynie jękneli zgodnie.

Albus Dumbledore siedział w swoim gabinecie patrząc tępo w jeden punkt. Dyrektor Hogwartu rozmyślał o nadchodzącym głosowaniu, które może okazać się dla nich wszystkich zgubne. Nikt nie wiedział po co mają się tam pojawić, co samo w sobie było podejrzane. Nagle drzwi do pomieszczenia uderzyły z trzaskiem o ścianę, starzec jednak nie zareagował. Czarnowłosy mężczyzna stanął przed dyrektorem i przyglądał się mu z politowaniem.

- Wreszcie zwariowałeś? Czy może przedawkowałeś te swoje dropsy? - zapytał zgryźliwie Mistrz Eliksirów. Hogwardzki dropsoholik drgnął lekko i spojrzał na zirytowanego profesora.

- Och, co cię do mnie sprowadza Severusie? - zapytał ze swoim zwyczajowym uśmiechem.

- Przyniosłem to o co prosiłeś. - odparł Snape, kładąc na biurku dyrektora fiolkę z fioletową cieczą. - Mam nadzieję, że wiesz co robisz.

- Nie masz się o co martwić. - zapewnił go Albus, pośpiesznie chowając miksturę. W momencie kiedy fiolka znalazła się na dnie kieszeni, drzwi do gabinetu otworzyły się ponownie. - Och, Suzanne. Dobrze, że już jesteście Pan Black, Augusta i Pan Longbottom powinni się pojawić za kilka minut. - zwrócił się w ich stronę.

- Dobrze, że jesteśmy przed czasem. - powiedział po chwili Harry. - Suzanne, na pewno masz wszystko ze sobą? - zapytał chłopak.

- Zapytasz mnie o to jeszcze raz, a wydłubie ci te śliczne, zielone ślepka moją własną różdżką! - krzyknęła zdenerwowana. - I tak mam wszystko.

- Już się tak nie złość. - odparł Gryfon, odsuwając się od niej na bezpieczną odległość.

- Jak dzieci... - podsumował całą sytuację James Potter, który jak dotąd stał cicho, przyglądając się małej sprzeczce dwójki Gryfonów.

W kominku błysnęły zielone płomienie, a z nich wyszła Augusta Longbottom wraz z wnukiem oraz Syriusz Black. Otrzepali się z popiołu, po czym podeszli do dyrektora witając się uprzejmie.

- Dobrze, czas na ostatnie poprawki. - powiedział dyrektor wymownie patrząc na Harry'ego i Suzanne. Gryfoni wyciągnęli ze swoich kieszeni Eliksir Wielosokowy i bez słowa go zażyli.

Powoli zaczęli się zmieniać, aż w końcu, po dwóch minutach przed dyrektorem i resztą zebranych stała para bliźniąt o złotych włosach i błyszczących, brązowych oczach. Suzanne i Harry spojrzeli po sobie, po czym roześmiali się nie mogąc ukryć swojego rozbawienia.

- No... czyli wszystko poszło dobrze. - stwierdził James, patrząc niepewnie na dwójkę roześmianych Gryfonów.

- Tak, chyba wszystko jest okej. - przyznała Suzanne przyglądając się sobie dokładnie. - No, Allison była niezłą laską.

- Allison? - spytał zaciekawiony dyrektor.

- Tak, to do niej należał włos, którego użyłam. - wyjaśniła krótko. - Harry wypił eliksir z włosem Erica. Oboje byli Morningstar'ami.

- No, to teraz ty tato. - powiedział Harry podchodząc do lekko przestraszonego Potter'a. Mężczyzna niepewnie przyjął miksturę i po chwili wpatrywania się w nią, wypił cały eliksir. Chwilę później stała przed nimi zielonooka kopia Jamesa. Tata Harry'ego zaczął się rozglądać po pomieszczeniu lekko mrużąc oczy, próbując dostrzec cokolwiek. Mężczyzna ściągnął swoje prostokątne oprawki i zamienił je na okulary swojego syna.

- To już oficjalnie potwierdzone. Masz gorszy wzrok ode mnie. - odparł z uśmiechem, na co reszta roześmiała się głośno.

W Atrium Ministerstwa Magii pojawiła się znikąd para czarodziei. Blondwłosy mężczyzna miał na sobie czarną szatę ze srebrnymi zdobieniami, a spod niej można było zobaczyć kawałek białej koszuli i zielonego krawatu, czarne spodnie uprasowane w kant dodawały mu profesjonalizmu. Obok niego stała przepiękna blondynka, która była do mężczyzny niesamowicie podobna. Ubrana była w czarną, rozkloszowaną sukienkę za kolano i srebrne buty na obcasie, do tego miała pelerynę, która zakrywała jej ramiona. Ich pojawienie się w Ministerstwie wywołało niemałe poruszenie. Czarodzieje przepychali się, żeby choć przez chwilę na nich popatrzeć, jednak oni wydawali się całkiem ignorować rozentuzjazmowany tłum i spokojnie ruszyli w stronę recepcji.

- Przepraszam. - rudowłosa kobieta siedząca za biurkiem podniosła leniwie wzrok i aż pisnęła zaskoczona widząc przystojnego blondyna przed sobą. - Dzień dobry, jesteśmy tu w sprawie głosowania.

- Och... Ach tak, już, już. - recepcjonistka zaczęła przebierać papiery, aż nie dotarła do jednej konkretnej listy. - O! Mam. - zawołała usatysfakcjonowana. - Mogę prosić o nazwisko?

- Morningstar. - odparł od razu. Oczy kobiety gwałtownie się rozszerzyły, a ona sama zaczęła się mocno jąkać.

- M-Morningstar? - zapytała zaskoczona.

- Tak, ja i moja siostra - powiedział wskazując na młodą kobietę po swojej prawej. - dostaliśmy list od Ministra w sprawię głosowania, które ma się odbyć za...

- ...15 minut. - wtrąciła blondynka zerkając na zegarek. - Rozumie Pani, że się spieszymy.

- Naturalnie. - odparł patrząc na kobietę dość nieprzychylnie. - Głosowanie w sprawie ustawy ma się odbyć w... Departamencie Tajemnic? - przeczytała niepewnie.

- To dość niespotykane. - stwierdziła blondynka.

- Racja. No dobrze, będziemy już iść. Dziękujemy za pomoc. Do widzenia.

Bliźnięta udały się w stronę windy i z ulgą przyjęli, że obecnie jest ona pusta. Weszli do niej i wybrali odpowiedni przycisk, po chwili zmierzali już na 9 piętro.

- Widziałeś, jak ona na ciebie patrzyła? - zaczęła mówić lekko rozbawiona Suzanne.

- Trudno było nie zauważyć. - odwarknął Harry.

- Już się tak nie złość, bo ci jeszcze żyłka pęknie. - odparła.

- Dziwnie się czuję. - powiedział po chwili ciszy.

- Z tym, że nie jesteś rozpoznawalny?

- Nie, z tym, że nikt nie chce mnie zabić. - Suzanne nie mogła się nie roześmiać. - Ha, ha, ha bardzo śmieszne.

- Przyznaj, że to jest zabawne.

- Może trochę. - powiedział lekko rozbawiony. Nagle w windzie rozległ się monotonny głos kobiety oznajmiający, że znajdują się już w Departamencie Tajemnic. - Przedstawienie czas zacząć.

Wszyscy zebrali się już w ogromnej sali obrad, ławy były już całkiem zapełnione, jednak Minister od razu wiedział, że kogoś brakuje. Rufus Scrimgeour siedział przy mównicy, która znajdowała się w miejscu gdzie był idealny widok na całe pomieszczenie. Bez problemu zauważył wejście Harry'ego Potter'a i Albusa Dumbledore'a, które wywołało nie małe poruszenie. Niedługo po nich wszedł Syriusz Black i Longbottom'owie. Jednak nadal brakowało Ich.

Jak na zawołanie główne drzwi do sali otworzyły się z trzaskiem, a przez nie weszła para czarodziei. Kobieta i mężczyzna pewnym krokiem zbliżyli się do mównicy i po chwili stanęli na wprost niego.

- Prosił nas Pan o przyjście, Panie Ministrze. - zwrócił się w jego stronę blondyn. - Lord Evan Morningstar, - przedstawił się, a w całej sali zaległa wszechogarniająca cisza. - a to moja siostra Lady Veronica Morningstar.

- Miło mi pana w końcu poznać, Panie Ministrze. - odparła i spojrzała na niego wymownie. Ten szybko pojął w czym rzecz i lekko skinął głową. Rodzeństwo ruszyło się z miejsca pozostawiając resztę zebranych w szoku, usiedli na jedynych wolnych miejscach, które znajdowały się zaraz obok Złotego Chłopca i dyrektora Hogwartu. Ku jeszcze większemu zaskoczeniu towarzystwa, bliźnięta powitały starca i chłopaka, jak starych przyjaciół, po czym w całkowitej ciszy usiedli na miejscach. Minister szybko otrząsnął się ze wstępnego szoku, odchrząknął i zaczął obrady.

*-*-*
Który to już raz przepraszam za taką przerwę?

Ostatnio nie potrafiłam się za to zabrać, po prostu nic nie wpadło mi do głowy. Nie chciałam pisać na siłę, ale ponieważ wczoraj doznałam olśnienia, rozdział dostajecie dzisiaj. Ogólnie jest to pierwsza część z głosowania, taki tam wstęp przed rzezią, ale no proszę bardzo.

Za dwa dni kolejna część, więc... no.

To cześć!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro