TOM 2 - Rozdział 26
Pierwszy września przyszedł szybciej niż ktokolwiek by tego chciał. Wszyscy uczniowie z bólem żegnali się z wakacjami, marząc by potrafały jeszcze choćby miesiąc dłużej. Niestety musieli teraz zmierzyć się z bolesną rzeczywistością.
Hermiona jak dotąd się nie wybudziła, jej przyjaciele bardzo się o nią martwią. Ron i Harry nadal ze sobą nie rozmawiali, jednak obaj chcieli dla przyjaciółki jak najlepiej. Żaden z nich od ataku nie odwiedził dziewczyny. Było tak dlatego, że żadne z nich nie przebywało w zamku, ani nie mogło do niego wchodzić. Obecnie trwały tam poprawy zabezpieczeń, dlatego dla bezpieczeństwa uczniów, oprócz Suzanne, w szkole znajdowali się sami nauczyciele.
A jeśli już o Suzanne mowa. Gryfonka dalej nie miała na tyle odwagi by porozmawiać z Minerwą. Albus wiele razy próbował ją do tego zachęcić, tak samo jak McGonagall, niestety bez skutku, obie kobiety były niesamowicie uparte. Dumbledore była już zmęczona tą sytuacją, ale nie miała zamiaru się poddać, unikała kobiety jak ognia. Jedyny kontakt jaki istniał pomiędzy nimi to kontakt wzrokowy podczas posiłków i to minimalny. Każdy w zamku mógł wyczuć napiętą atmosferę, ale z lęku przed tymi dwiema Gryfonkami nikt nawet nie szepnął na ten temat słówka. No, oprócz Dana.
Przed przyjazdem uczniów wielu nauczycielu biegało w tą i z powrotem, aby mieć stuprocentową pewność, że wszystko jest na swoim miejscu. Pierwszego września wszyscy obowiązkowo muszą stawić się na śniadaniu, ponieważ następny posiłek danej im będzie zjeść dopiero podczas ceremonii. Wszyscy znajdowali się już w Wielkiej Sali i w grobowej ciszy spożywali posiłek. No prawie wszyscy. Dan jako "nowy" nauczyciel, musiał poświęcić więcej czasu materiałowi na zajęcia, przez to bardzo rzadko opuszczał swoje kwatery, przez ostatnie dwa tygodnie zamawiał posiłki do swoich komnat, a wychodził z nich tylko, żeby pójść do biblioteki. W taki o to sposób nie wiedział nic o zaistniałej sytuacji. Oczywiście słyszał coś o ataku na Pokątną, ale nie o jego następstwach. Dlatego całkiem nieświadomy i spóźniony pojawił się w Wielkiej Sali na śniadaniu. Wchodząc do Sali jeszcze nie zdążył poczuć napiętej atmosfery. Podszedł do stołu prezydialnego i usiadł na jedynym wolnym miejscu, które znajdowało się obok Suzanne. Profesor Flitwick, który zazwyczaj zajmował to miejsce postanowił się lekko oddalić od wybuchowej nastolatki.
Dan usiadł na krześle, po czym zaczął się rozglądać w roztargnieniu.
- Co tu tak cicho? - zapytał zmartwiony. - Ktoś umarł?
- Nie, nikt nie umarł, profesorze. - odpowiedziała na jego pytanie Suzanne, z jej twarzy nawet na moment nie zniknęła kamienna maska zimnego opanowania. Cortez spojrzał na nią zaskoczony.
- Co ty taka nie w humorze? - spytał z głupim uśmiechem lekko szturchając ją w bok. - Czyżby coś nie poszło po twojej myśli? - sugestywnie poruszył brwami. Głośne wciągnięcie powietrza przez grono pedagogiczne powiedziało mu, że coś jest nie tak. Blondynka spojrzała na niego z chęcią mordu i przez chwilę poczuł jakby jej magia miała go zaraz wysadzić w powietrze. Tak szybko, jak to uczucie się pojawiło, tak i szybko zniknęło. Zostało zastąpione łzami w oczach dziewczyny, Dan poczuł jakby miał zaraz umrzeć przez ból widoczny w jej oczach.
- Wyobraź sobie, że wiele rzeczy nie poszło po mojej myśli i to tylko w ciągu kilku dni! - wykrzyknęła, po czym zapłakana wstała z miejsca i wybiegła z Wielkiej Sali. Zanim zdążyła choćby dotrzeć do drzwi, klepsydra z punktami domów, która była wyzerowana, wybuchła w powietrze. Zaraz za dziewczyną z Sali wybiegła Minerwa McGonagall, pna której twarzy od razu można było zobaczyć wściekłość. Natomiast Dan siedział w bezruchu i patrzył w miejsce gdzie jeszcze chwilę temu stała młoda dziewczyna.
- Co ja takiego powiedziałem? - zapytał w otępieniu.
- Czyś ty całkiem zgupiał!? - krzyknął zdenerwowany Snape. - Jak mogłeś ją o to spytać!? Całkiem postradałeś rozum!
- Ale o co Ci...
- Severusie, nie możesz mieć mu tego za złe. - wtrącił Dumbledore. - Dan nie wiedział o tym co się stało.
- Ale co się stało!? - zawołał zdenerwowany i przestaraszony. Jeśli powiedział coś co Suzanne mogła źle zrozumieć, bał się, że dziewczyna zrobi sobie coś złego i to z jego winy.
- Słyszałeś o ataku na Pokątną? - zapytał profesor Slughorn.
- Coś obiło mi się o uszy. - odparł. - Ale co to ma wspólnego z Suzanne?
- Suzanne razem z przyjaciółmi walczyła przeciwko śmierciożercom jeszcze za nim Zakon i aurorzy dotarli na miejsce. - wytłumaczył Albus. Cortez wyraźnie zbladł na jego oświadczenie. Po czym wstał oburzony.
- Czemu mnie nie wezwałeś, mógłbym pomóc w walce! - wykrzyknął.
- Potrzebowałem Cię tutaj. - powiedział spokojnie dyrektor. - Oboje wiemy, że nie wyszedłbyś z tego cało, właśnie dlatego zrezygnowałeś z pracy aurora. - przypomniał mu dobitnie. - Byłeś najlepszy, dlatego, że nie bałeś się śmierci, zawsze to ty wracałeś najbardziej ranny.
- To była moja decyzja!
- Kilka razy omal nie zginąłeś! - wtrącił Severus.
- Życie niewinnych jest ważniejsze. - odrzekł pewnie. - Tym bardziej życie uczniów. Obiecałem chronić Suzanne i dotrzymam słowa.
- Nie ty jeden masz taki obowiązek. - odparł dyrektor patrząc mu prosto w oczy.
Suzanne biegła, nie wiedziała gdzie. Chciała być jak najdalej od tego wszystkiego. W amoku przemieniła się w swoją animagiczną postać i całkiem nieświadoma podąrzającej za nią kobiety ruszyła w stronę Zakazanego Lasu. Błyskawicznie minęła chatkę Hagrida i weszła głęboko w las. Dalej biegła na oślep, całkiem straciła kontrolę nad swoim zwierzęciem. Po kilku minutach ciągłego biegu, zatrzymała się na dobrze znanej polanie. Przysiadła pod starym dębem, po czym ostatkiem sił wróciła do swojej ludzkiej postaci. Mogło być to głupie i niebezpiecznie, ale nie obchodziło ją to. Chciała się wypłakać, zrzucić swoją maskę i po prostu być sobą. Cały poprzedni tydzień był dla niej wybitnie ciężki, starała się niepokazywać swojej złości, bezsilności i bólu, ale nie mogła tak wiecznie. Nawet w swoich kwaterach musiała udawać. Bolało ją to, że okłamywała założycieli, no i wszystkich wokół, ale nie chciała by inni patrzyli na nią z litością. Tego nie mogłaby znieść.
Minerwa przemierzała las pod swoją kocią postacią, dzięki lepszym zmysłom miała większą szansę na znalezienie dziewczyny. Po godzinie poszukiwań złapała trop. Po kilku minutach biegu trafiła na polanę, od razu zauważyła swoją wnuczkę. Miała ochotę ją opieprzyć za to, że wybiegła do Zakazanego Lasu, ale szybko się opamiętała. Widząc, że dziewczyna płacze i jest zdruzgotana wszystkie negatywne emocje ją opuściły. Poczuła się tak samo jak jeszcze parenaście lat temu, kiedy to wydarzyła się podobna sytuacja, tylko na miejscu Gryfonki była jej matka. To samo, kłótnia, długie milczenie i unikanie, punkt kulminacyjny, ucieczka do lasu.
- Suzanne... - blondynka od razu się otrząsnęła i spojrzał na kobietę stojącą naprzeciwko niej z rozłożonymi ramionami. W chwili słabości po prostu się do niej przytuliła, przy okazji mocząc szatę kobiety litrami łez.
- Przepraszam, przepraszam... - mruczała dziewczyna między spazmami płaczu. - Nie chciałam tego, po prostu musiałam. Przepraszam, ja nie chciałam!
- Księżniczko, spokojnie. - zaczęła mówić cicho, próbując uspokoić dziewczynę. - To nie była Twoja wina, że musiałaś walczyć. Byłam przestraszona, dałam się ponieść emocją. Nigdy się na tobie nie zawiodłam, jestem z Ciebie dumna, walczyłaś choć znałaś konsekwencje porażki. Byłaś tak odważna, jak ja nigdy nie byłam i prawdopodobnie nie będę. Kocham Cię, Suzanne. Najbardziej na świecie.
- Ja ciebie też kocham, babciu. - odparła już spokojniejsza dziewczyna, ale łzy nadal spływały po jej twarzy. Siedziały tak w ciszy napawając się swoją obecnością, kiedy nadszedł czas, aby wracać. Przemieniły się w swoje animagiczne formy i wróciły prędko do zamku. Na dworze powoli się ściemniało co oznaczało, że uczniowie niebawem się pojawią. Suzanne rozstała się z babcią w Sali Wejściowej, po czym szybko pobiegła do swoich kwater się przebrać. Zaledwie godzinę później, spóźniona zmierzała do Wielkiej Sali na Ceremonię Rozpoczęcia. Była już na ruchomych schodach, kiedy usłyszała coroczną kłótnię duchów, szczerze mogłyby sobie już darować. Była prawie przed Wielką Salą, gdy zobaczyła kątem oka grupę przerażonych pierwszorocznych i duchy, które sobie z nimi radośnie rozmawiały. Nigdzie nie było widać nauczyciela. Westchnął ze zrezygnowaniem i zbliżyła się do nowych uczniów.
- Sir Nicholasie! - zawołała z uśmiechem, zwracając na siebie uwagę wszystkich. - Och! Grupy Mnichu, miło Cię widzieć.
- Och, witaj moja droga! - przywitał ją duch-rezydent Hufflepuffu.
- Księżniczko, nie powinnaś być już w Wielkiej Sali? - zapytał Nick.
- Właśnie tam zmierzam. - odparła, po czym dość niechętnie dodała. - Spóźniłam się.
- Czyli jak zawsze. - stwierdził rozbawiony Irytek, który właśnie pojawił się w zasięgu wzroku.
- Witaj, Irytku! Dawno się nie widzieliśmy. - przyznała.
- Miałem sporo pracy. - powiedział, po czym spojrzał na grupę zaciekawionych pierwszorocznych, którzy bezsłowa i z dość zabawnymi minami przyglądali się rozmowie. - Och! Pierwszaki!
- Nie dzisiaj, Irytku. - ostrzegła Suzanne. - Chyba nie chcesz ich na wstępie przestraszyć. Kto będzie Ci wtedy pomagał w kawałach, kiedy ją odejdę?
- Jak możesz mówić takie oszczerstwa!? - zapytał z oburzeniem poltergeist. Dziewczyna zmarszczyła brwi, nie rozumiejąc o czym mówi duch. - Oboje wiemy, że ty nigdy nie opuścisz szkoły.
- Całkiem prawdopodobne. - odparła, po czym zwróciła się do pierwszorocznych. - To są duchy, które zamieszkują Hogwart. - wyjaśniła. - Sir Nicholas rezyduje w Gryffindorze, natomiast Gruby Mnich w Hufflepuffie. Irytek jest poltergeistem, słynie z tego, że uwielbia płatać innym figle. Proszę abyście zwracali się do nich z szacunkiem. - o tym, że każde z nich zrozumiało jej słowa mogło świadczyć żarliwe kiwanie głową. - Wspaniale! Z ciekawości, kto was tu przyprowadził?
- Profesor McGowan. - powiedziała nieśmiało niska dziewczynka o mysich włosach. Suzanne roześmiała się wesoło.
- Profesor McGonagall, to tak na przyszłość. - powiedziała już spokojnie, widząc zarumienione policzki dziewczynki. - Długo tu już czekacie?
- Dziesięć minut. - odparł chłopiec, który stał na samym przodzie. Już na pierwszy rzut oka można było powiedzieć, że jest z rodziny czystej krwi. Patrzył na Suzanne dość nie przychylnie. - Nie powinnaś być w Sali razem z twoim rokiem? - zapytał złośliwie.
- Oj, powinnam, ale trochę się zasiedziałam. - odpowiedziała niedbale. - Poczekam na McGonagall, potorturuje jeszcze trochę Dana niech nie myśli, że wszystko poszło gładko. Niech ma nauczkę!
- Dan to twój chłopak? - spytał jakaś dziewczynka, której oczy zaczęły się świecić z zainteresowania.
- Och nie, to nauczyciel. - odrzekła zadowolona, widząc rozdziawione miny uczniów. - Dzisiaj trochę mi podpadł, to moja mała zemsta.
- Mścisz się na nauczycielu, ale przecież... - niestety ciekawska dziewczynka nie mogła dokończyć swojego pytania, ponieważ ktoś jej przerwał.
- Suzanne, na miłość Merlina, co ty tu robisz? - zapytał wstrząśnięta McGonagall.
- Rozmawiam z nowymi uczniami, a co, nie widać? - odpowiadziała z niewinnym uśmiechem.
- Powinnaś być w Wielkiej Sali, od... - spojrzała na zegarek. - 20 minut!
- Zasiedziałam się w bibliotece. - powiedziała ze skruchą.
- Może i bym uwierzyła gdybym nie wiedziała, że biblioteka jest zamknięta. - odparła. - I nie, nie uwierzę w żadną inną wersje, widziałyśmy się niecałe dwie godziny temu.
- Może porozmawiamy po uczcie? - zapytała ze zrezygnowaniem.
- Bardzo chętnie. W moim gabinecie, a teraz do Sali na miejsce. Już! - pośpieszyła ją, a już chwilę później dziewczyna zniknęła za drzwiami.
- Pani profesor? - spytał arogancki chłopak. - Kim była ta dziewczyna?
- Ach, to tylko Suzanne Dumbledore. - odpowiedziała, jakby nie warto było o tym wspominać.
- Dumbledore? Jak dyrektor. - stwierdził inny chłopiec.
- Dokładnie. - potwierdziła profesorka. - Panna Dumbledore jest na swoim ostatnim roku. Na pewno wielu z Was pozna ją lepiej. - westchnęła. - No dobrze, a teraz ustawcie się jeden za drugim.
W tym samym czasie Suzanne usiadła obok Harry'ego przy stole Gryfonów.
- Gdzieś ty była? - zapytał, przy okazji przytulając ją do siebie.
- Długo by opowiadać. - odparła, gdy się odsunęli od siebie blondynka zaczęła się rozglądać po Sali. - Gdzie Ron i Draco? - chłopak trochę spochmurniał.
- Draco musiał usiąść dzisiaj przy stole Slytherinu. Nadal musi przyswoić pierwszorocznym zasady, w końcu jest prefektem. - wyjaśnił. - A Ron siedzi przy końcu, z Seamus' em i Dean' em.
- Och. Trochę szkoda. - powiedziała smutna, spoglądając na bransoletkę z wilkiem. Zaledwie chwilę później do Sali weszła grupa uczniów z McGonagall na czele.
Pierwszoroczni przyglądali się wszystkiemu z zachwytem, a Harry i Suzanne mieli z tego niezły ubaw. Jednak nie trwał on zbyt długo, chwilę później nowi uczniowie stanęli przed podestem. McGonagall ruszyła po Tiarę Przydziału, a przerażeni w większości uczniowie czekali na swój marny los. Gdy nauczycielka wróciła, ustawiła na taborecie Tiarę Przydziału, która zaczęła śpiewać swoją pieśń.
Czworo mnie stworzyło i czworo dary dało,
Każde z nich chciało byście szkoły byli chwałą.
Ja im obiecałam, że ich powinność spełnie, dlatego mój obowiązek dziś wobec Was wypełnie.
Czy prawda cię zatrwoży?
Me słowo krew ci zmrozi?
Czy Slytherin? Czy Gryffindor?
Czy Hufflepuff? Czy Ravenclaw?
Ciesz się, dziecino, fach swój znam.
Nawet gdy smutek najpierw dam.
Teraz gdy nadszedł w końcu czas, bo przepowiedni spełniła się treść, dane mi jest wyjawić jej treść. Czterech Największych zjednoczyło się w chwale, a imiona ich są już od wieków wysławiane, z powodu zamku na wielkiej skale.
Córka z nich czterech potężnych zrodzona, ogromną mocą została obdarzona.
Dane Jej jest wielkich czynów dokonać, w tym Mroczne Siły na zawsze pokonać.
Nadszedł czas, bo Czarny Pan naznaczył Chłopca jako równemu sobie, Ona rozsądnie stanęła po Jego stronie, by wspomóc Wybrańca w straszliwej wojnie.
Każdy warunek został spełniony, nadszedł czas by się zjednoczyć. Oni poprowadzą Nas ku zwycięstwu!
Nikt nie powiedział ani słowa, bo wszyscy byli równie zdziwienie, w końcu Suzanne jako pierwsza się przełamała i zaczęła bić brawo, a za nią podąrzyli Gryfoni, następnie Puchoni i Krukoni, jedynie Ślizgoni nie zareagowali. Profesor McGonagall szybko się otrząsnęła i zaczęła wyczytywać nazwiska z listy. Gdy Ceremonia Przydziału się skończyła, dyrektor zabrał głos.
- Witam Was wszystkich w dzisiejszym dniu! - zawołał Dumbledore z niemałym uśmiechem. - Ponieważ wiem, że wszyscy czekacie z niecierpliwością na posiłek, szybko przejdę do rzeczy. Z największą przyjemnością pragnę powitać naszego nowego nauczyciela Obrony Przed Czarną Magią, Dana Corteza, który zgodził się przejąć to stanowisko, gdyż niestety profesor Black musiał zrezygnować, ale mam nadzieję, że miło przyjmiecie nowego profesora. A teraz, zjadajcie!
W Wielkiej Sali powstał na nowo dobrze wszystkim znany gwar. Uczniowie zaczęli wymieniać się swoimi historiami z wakacji i innymi plotkami. Harry i Suzanne, jednak siedzieli w ciszy rozmyślając nad pieśnią Tiary. Młody Potter myślał o nowej przepowiedni, a Dumbledore o tym, że według Tiary wszystkie warunki zostały spełnione i że zwyciężą. Dlaczego jednak tak bardzo w to wątpiła?
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro