TOM 2 - Rozdział 24
Severus Snape wrócił do swoich kwater dopiero późno w nocy. Cały dzień spędził na opatrywaniu rannych i warzeniu leczniczych eliksirów, po raz kolejny poczuł na własnej skórze, jak bardzo brakuje mu pracy w towarzystwie panny Dumbledore. Wtedy wszystko szło szybciej i... minimalnie bardziej znośnie. Nie potrafił nawet przed sobą przyznać, że lubił spędzać czas z tą denerwującą Gryfonką, natomiast był gotów powiedzieć, że się o nią martwi, oczywiście przez wzgląd na jego przyjaźń z Mari, no i Albusa oraz Minerwę. Bał się pomyśleć jakie mogły by być skutki, gdyby dziewczynie się coś stało, mniej lub bardziej poważnego. Dzisiaj o mało nie zszedł na zawał, gdy zobaczył na jej ubraniach krew, na szczęście udało mu się idealnie ukryć swoje emocje, zanim ktoś choćby dojrzał rysę na jego idealnej masce, która od lat gościła na jego twarzy. Po wyjściu Dumbledore ze Skrzydła Szpitalnego zżerało go poczucie winy, jednak nie na tyle silne, żeby zacząć ganiać po zamku, jak jakiś nieopanowany Gryfon. Bał się, że źle zrobił wypuszczając blondynkę, ale nie widział żadnych przeciwwskazań, żeby mogła opuścić szpital. Po jej wyjściu zajął się innymi pacjentami, jednak ledwo mógł się skupić, ponieważ ciągle myślał o niej. Kiedy już przenieśli rannych w krytycznym stanie do św Munga i wyleczyli tych lżej rannych, mogli spokojnie zasnąć, nie bojąc się, że w czasie ich spoczynku ktoś umrze. Po tak ciężkim dniu wrócił do swojej komnaty i jedyne o czym marzył to kilkugodzinny sen w jego bardzo wygodnym łóżku. Niestety ktoś postanowił zrujnować jego plany.
Snape miał zamiar udać się do łazienki, żeby wziąć szybki prysznic, kiedy ktoś zaczął dobijać się do jego drzwi. Na początku chciał zignorować natręta, ale szybko przekonał się, że to nic nie da. Z morderczymi zapędami ruszył w stronę wyjścia ze swoich kwater, na ułamek sekundy zawachał się przed otworzeniem drzwi z myślą, że może tu dojść do morderstwa, ale szybko się rozmyślił. Mając nadzieję, że osoba, która o tak nieodpowiedniej godzinie postanowiła zrobić najazd na jego kwatery ma przynajmniej solidne wytłumaczenie na marnowanie jego wolnego czasu. Otworzył drzwi i zanim choćby zdołał powiedzieć jedno słowo, do jego salonu wparowała Minerwa McGonagall, bardzo wzburzona i całkiem blada.
- Mogę wiedzieć, co na Merlina tu robisz o tej godzinie!? - zapytał całkiem pozbawiony swojej cennej samokontroli.
- Potrzebuje pogadać i coś wypić. - powiedziała bez cienia zawstydzenia czy zażenowania. - Dużo wypić. - zaznaczyła i zaczęła zbliżać się do jego barku.
- Dlaczego przyszłaś akurat do mnie? - spytał całkiem zrezygnowany, po czym przywołał dwie szklanki i usiadł na kanapie. Po chwili dosiadła się do niego kobieta z dwiema butelkami Ognistej Whiskey i jedną wina. - No dobrze, z tego co usłyszałem i widzę masz zamiar zapić się do nieprzytomności. Tylko dlaczego?
- Pokłóciłam się z Suzanne. - odparła polewając sobie trochę bursztynowego alkoholu do szklanki, po czym wypiła jej zawartość jednym haustem. - I nie, nie mam zamiaru udać się z tym do Albusa.
- Idź do Lily, Remusa, boże! Choćby do Slughorn' a, kogokolwiek! - krzyknął sfrustrowany. - Dlaczego akurat przyszłaś do mnie? W ogóle nie znam się na tych sprawach, a tym bardziej na twojej wnuczce.
Kobieta uśmiechnęła się złośliwie, co bardzo nie spodobało się mężczyźnie.
- Akurat moją wnuczkę znasz bardzo dobrze, można by powiedzieć, że jesteście sobie bliscy. - zaczęła się z nim droczyć, a Snape miał ochotę zapaść się pod ziemię.
- O czym ty bredzisz, Minerwo!? - zapytał, przy okazji krztusząc się Ognistą, którą akurat pił. - Chyba nie myślisz, że mnie i twoją wnuczkę coś łączy?
- Jeszcze nie. - mruknęła pod nosem, w myślach składając sobie obietnicę, że długo tak nie zostanie. Odchrząknęła i napiła się jeszcze trochę whiskey. - Oczywiście, że nie. Inaczej już każdy w zamku by o tym wiedział. Ale krążą po szkole bardzo interesujące plotki.
- A mianowicie? - właściwie po co on w ogóle pytał skoro dobrze wiedział o co chodzi.
- Podobno się zakochałeś. - odpowiedziała z szatańskim uśmiechem. - W ślicznej, blondwłosej Gryfonce. Przynajmniej tak ją opisał Dan. Nie uważasz, że ten opis idealnie pasuje do Suzanne? - spytał z czystej złośliwości.
W tym momencie Severus miał ochotę z całego serca udusić Corteza. To on zaczął wygadywać te wszystkie brednie. "Ale czy to na pewno same brednie?" zapytał złośliwy głosik w jego głowie, a on musiał przyznać mu rację. Przecież nie będzie oszukiwać się w nieskończoność. Prawdą było, że dziewczyna jest piękna i atrakcyjna, a przy okazji mądra. Nie mógł również zaprzeczyć, że niczego do niej nie czuł, bo było by to zwykłym kłamstwem. Na dodatek mało przekonującym kłamstwem. Teraz gdy to zrozumiał miał dziwne wrażenie, że pojął to jako ostatni w zamku.
- Wiedziałaś o tym od dawna, prawda? - spytał McGonagall, choć bardzo dobrze znał odpowiedź.
- Oczywiście, że tak! - odparła roześmiana, była zdecydowanie bardziej rozluźniona przez alkohol, gdyby nie on, nie pozwoliła by sobie na takie zachowanie. - Z Albusem przyjmowaliśmy zakłady, które z Was pierwsze się skapnie. - Snape przez chwilę się zawiesił, ale po chwili dotarły do niego słowa kobiety.
- Czekaj! - wykrzyknął wstając do pionu. - Czy ty masz na myśli, że ona...
- Że Suzanne też coś do Ciebie czuje, ale nie zdaje sobie z tego sprawy, albo za bardzo się boi by Ci to powiedzieć? - zapytała z ironią. - Tak, to właśnie mam na myśli. Tak naprawdę od kilku tygodni, jeśli nie miesięcy ganiacie się w kółko. - powiedziała, po czym nalała do dwóch szklanek sporą ilość Ognistej, a następnie podała jedną z nich zaskoczonemu Mistrzowi Eliskirów, który chyba nadal nie był do końca świadomy tego co się dzieje wokół niego.
- Ale...ale... Co? - zapytał mało inteligentnie.
- Jesteś głuchy, czy całkiem starciłeś rozum? - dopytywała z sarkazmem. - Mówię, że moja wnuczka jest w Tobie zakochana i sądząc po twojej reakcji to z wzajemnością.
- A ty na to pozwalasz!? - zawołał zdenerwowany. - Ty i Albus!?
- A czemu mielibyśmy nie pozwolić? - zapytała zaskoczona jego pytaniem. - To jej życie i jej sprawy.
- A jednak dzisiaj zrobiłaś jej awanturę o wyjście na Pokątną. - przypomniał jej. Minerwa wciągnęła powietrze ze świstem, dopiła resztki alkoholu i zwróciła się do mężczyzny.
- Zrobiłem jej awanturę o udział w walce. - odparła markotnie. - Dała mi słowo, że nie będzie brała udziału w żadnych akcjach, jednak zdawałam sobie sprawę, że ona nie dotrzyma tej obietnicy. Jest zbyt podobna do Mari.
- O co Ci chodzi? - spytał zaskoczony. - Mari zawsze Cię słuchała, nigdy nie złamała żadnych zasad. Nawet w obliczu śmierci grała fair.
- Ale to właśnie przeze mnie zginęli! - wykrzyczała mu prosto w twarz, tracąc resztki swojej nadszarpniętej przez alkohol samokontroli. - Przeze mnie i to jej wieczne przestrzeganie zasad!
- O czym ty mówisz? - zapytał drżącym głosem profesor, nie spuszczając wzroku z nauczycielki transmutacji. Od razu zauważył zdradliwe łzy w oczach kobiety. - Co się wtedy stało? - profesorka zaczęła kręcić głową zaprzeczając. - Minerwo, mam prawo wiedzieć! Była moją przyjąciółką!
- Sev...Severusie proszę, ja nie... - nie była w stanie dokończyć. Patrzyła błagalnie na mężczyznę, ale on nie miał zamiaru odpóścić.
- Powiedziało się A, to trzeba powiedzieć B.
- Zrozum, to nie jest dla mnie łatwe. Boje się, że mnie przez to znienawidzisz. - wyszeptała Minerwa, teraz w ogóle nie przypominała tej surowej i konsekwentnej nauczycielki, wyglądała jak zagubiona uczennica, która właśnie złamała szkolny regulamin.
- Minerwo...proszę, ją muszę wiedzieć co się wtedy stało... - błagał ją, starając się przy okazji ją uspokoić. Kobieta zrozumiała, że nie ma już wyjścia i musi mu powiedzieć prawdę. Zasługiwał na nią, jak mało kto.
- Dobrze, ale proszę nie oceniaj mnie pochopnie. - zastrzegła, po czym już prawie całkiem spokojna zaczęła mówić. - Jak pewnie wiesz nie za bardzo przypadałam za Huncowtami. Przyznam, że niektóre ich żarty szczerze mnie śmieszyły, ale inne wprawiały mnie w zgorszenie. Nie miałam nic przeciwko ich przyjaźni z Mari, nie była ona zbyt bliska, więc byłam pewna, że te ancymony nie zdemoralizują jej. - na twarzy McGonagall pojawił się delikatny uśmiech. - Zdecydowanie wolałam, żeby przebywała w twoim towarzystwie. Kiedyś nawet myślałam, że może... właściwie, nie ważne. - przerwała. - Jednak towarzystwo Huncwotów wpłynęło na Mari pozytywnie. Stała się bardziej towarzyska i ufna, nie siedziała ciągle z nosem w książkach, jak wtedy gdy była młodsza. Po pewnym czasie była bardziej otwarta na nowe znajomości, dzięki czemu przestałam się bać o jej przyszłość. Aż do czasu, gdy skończyła szkołę i przedstawiła mi swojego narzeczonego. - na twarzy kobiety ukazał się wyraźny grymas niezadowolenia, co bardzo zaskoczyło Severusa.
- Nie lubiłaś Lucasa? - zapytał zdumiony i zbity z tropu.
- Och, nie to był na prawdę uroczy młodzieniec. - wyjaśniła. - Po prostu nie potrafiłam znieść myśli o tym, że moja córka zaręczyła się bez mojej wiedzy. No rozumiesz, spotykała się z Lucasem od dwóch lat, a ja o tym nie wiedziałam.
- A Albus? - spytał, po minie kobiety od razu znał odpowiedź.
- Oczywiście, że wiedział! Ale jak pewnie już zdążyłeś się domyślić nie raczył mi powiedzieć! - wykrzknęła sfrustrowana uderzając pięścią w oparcie sofy. - Dlatego teraz tak mnie to boli, gdy Albus wie o czymś na temat Suzanne, o czym ja nie mam zielonego pojęcia. Na przykład, o tych jej przeklętych znajomych, przez których pakuje się w kłopoty! - wypiła jeszcze trochę bursztynowego trunku i kontynuowała. - Zboczyłam z tematu. Wracając, jeśli chodzi Lucasa naprawdę nie miałam nic przeciwko, po prostu zabolało mnie, że dowiedziałam się o wszystkim ostatnia. Albus zawsze wiedział o wszystkim pierwszy i nadal tak jest. Do tej pory nie mogę znieść, że Suzanne ma lepsze relacje z nim niż ze mną. - lekko się naburmuszyła, po czym wciągnęła głośniej powietrze. - Tego dnia pokłóciłam się z Mari, dość...mocno. Przez pewien czas w ogóle ze sobą nie rozmawiałyśmy. Po jakimś czasie się pogodziłyśmy, ale nasze relacje już nigdy nie były takie same. Kiedy urodziła się Suzanne miałam nadzieję na polepszenie się naszych relacji, co rzeczywiście się stało. Kiedy mała miała ponad pół roku, co tydzień była u nas w zamku gdzie ja i Albus się nią zajmowaliśmy, w niedzielę Mari i Lucas przyjeżdzali na kolację, po której razem z małą wracali do Londynu. - na chwilę kobieta zamilkła, w tym momencie Snape myślał, że już się nie odezwie, jednak ona szybko wyprowadziła go z błędu. - Przed urodzinami Suzanne, które były w poniedziałek, zaproponowałam, żeby zostawili ją u nas na weekend i przyjechali dopiero w poniedziałek wieczorem, chciałam, żeby mieli trochę czasu dla siebie. - wyjaśniła, a w jej oczach ponownie zabłysły łzy. - Gdybym tego nie zaproponowała, żyli by. Pojawili się w niedzielę i razem spędzilibyśmy ten dzień, a tak...
- Minerwo... to nie Twoja wina. - odaprł pewnie Snape. - Nie mogłaś tego przewidzieć. - Mistrz Eliskirów po raz pierwszy od dawna zrobił coś nie zgodnego ze swoim charakterem, przybliżył się do swojej wieloletniej przyjaciółki i ją przytulił. Ta wtuliła się w niego płacząc bezopamiętania. Snape zrozumiał, że od lat potrzebowała się wygadać, a on nie miała zamiaru jej oceniać. Cała ta sytuacja nie była jej winą.
- Gdyby choć raz nie zwracała uwagi na te przeklęte zasady i honor, wycofała się z walki, albo rzuciła niewybaczalne! Teraz mogłaby zobaczyć, jak jej córka się zakochuje! - zawołała wściekła McGonagall, nie zwracała uwagi na otoczenie, a tym bardziej na minę Mistrza Eliskirów. - Mogłaby teraz patrzeć, jak próbujesz przekonać Lucasa, że jesteś godny ręki jego córki, jak się jej oświadczasz, jak bierzecie ślub. A ja i Albus stalibyśmy z tyłu i Ci kibicowali.
- Czy ty się, aby nie za bardzo zagolopowałaś? - zapytał sceptycznie. Choć musiał przyznać, że nie miał nic przeciwko temu wszystkiemu, szczególnie gdy sobie to zwizualizował. - Nadal nie wierze, że nie masz nic przeciwko. Jestem od niej o dwadzieścia lat starszy. - przypomniał jej dość dosadnie. Ta spojrzała na niego niewzruszona.
- No i? - spytała czekając na coś więcej. - Severusie, kim ja jestem, żeby Was oceniać? Byłabym hipokrytką, gdybym próbowała. Pomiędzy mną, a Albusem są piędziesiąt cztery lata różnicy. - odparła, na co Snape spojrzał na nią z rozszerzonymi oczami. - Severusie... w miłości nie liczy się wiek, czy choćby to co myślą o tym inni. Liczy się to czy ludzie kochają się naprawdę i potrafią olać tych którzy tego nie tolerują. - powiedziała, po czym nagle się roześmiała. - Chociaż dyrektor Dippet musiał mieć odmienne zdanie na ten temat.
- Co masz przez to na myśli? - zapytał lekko blady, chyba nie do końca chciał poznać odpowiedź na to pytanie.
- Na pewno nie spodobało mu się, że zastał jedną z najzdolniejszych uczennic w szkole, pół nagą na biurku nauczyciela transmutacji. - powiedziała, po czym roześmiała się ponownie widząc zgorszoną minę profesora eliksirów. - Co za ironia, że teraz na tym samym biurku sprawdzam eseje uczniów, prawda?
- Jesteś potworem. - odparł blady Snape.
- Och, przeceniasz mnie. - po czym znów wybuchnęła śmiechem.
*-*-*
Rozdział jest na tyle długi, że nie miałam siły już go sprawdzać. Przeprasza za błędy. Proszę jakąś dobrą duszę o poprawienie błędów w komentarzu.
Bóg zapłać.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro