TOM 2 - Rozdział 11
2/10
*-*-*-*-*
Suzanne stawiła się w Sali Wejściowej sporo przed czasem. Wolała nie siedzieć w swoich kwatera, które są obecnie okupowane przez czwórkę założycieli Hogwartu. Niestety nic się przed nimi nie ukryje, od początku wiedzieli o wyjeździe dziewczyny. Próbowali jej to delikatnie wyperswadować, a kiedy to nie przyniosło zamierzonych skutków postawili na zatrzymanie nastolatki siłą. Jednak nie docenili siły i chęci Gryfonki. Po rzuceniu na nich kilku potężnych zaklęć wiążących, co było nie małym wyzwaniem, uciekła stamtąd, jak najprędzej. Miała szczerą nadzieję, że razem z profesorem opuszczą teren zamku w ciągu najbliższych dziesięciu minut. Tylko tyle dawała swoim zaklęciom. Mogła być bardzo potężną czarownicą o niesamowitej sile i mocy, ale nadal w walce z tą czwórką znajdowała się na przegranej pozycji. Choć nie tak tragicznej, jak jeszcze kilka miesięcy temu. Odkąd poznała Salazara, Godryka, Helgę i Rowenę wspólnie, co miesiąc organizowali "małe" pojedynki. Ich zadaniem było sprawdzenie wiedzy i umiejętności dziewczyny. Pierwsza walka, zakończyła się druzgocącą przegraną, z czasem było coraz lepiej, ale nadal nie udało jej się wygrać. Pogrążona w myślach nie zauważyła nadejścia profesora.
- Khm, khm... - odchrząknął chcąc zwrócić na siebie uwagę uczennicy i istotnie ową uwagę otrzymał, jednak niekoniecznie taką jaką by chciał. Suzanne wymierzyła w profesora różdżką i gdyby szybko nie zrozumiała z kim ma do czynienia, Snape zdobił by jedną ze ścian szkoły.
- Czy musi się Pan tak skradać!? - powiedziała z wyrzutem.
- Mogła by panienka opuścić różdżkę? - spytał całkiem bezbarwnym tonem.
- Skąd mam wiedzieć, że to na pewno Pan? - zapytała podejrzliwie. Istniała spora szansa, że Sal mógł podszyć się pod jej nauczyciela eliksirów. - Jakiego koloru była bluzka, którą wczoraj miałam u Pana w gabinecie?
- Gryfońska czerwień. - odparł bez wahania. Nastolatka po usłyszeniu poprawnej odpowiedzi opuściła broń. - Mógłbym wiedzieć skąd to całe przesłuchanie?
- Chciałam mieć pewność, że to na pewno Pan. - powiedziała spoglądając jednocześnie na srebrny zegarek kieszonkowy, który wskazywał godzinę siódmą dwie. - No, czas się zbierać! - zawołała zbyt entuzjastycznie. Po czym skierowała się w stronę wyjścia.
- Czemu mam nieodparte wrażenie, że coś Pani zrobiła i niekoniecznie jest to coś dobrego? - zapytał idąc zaraz za nią.
- Na pewno nie jest to nic czym powinien się Pan przejmować. - odparła ucinając temat. - Gdzie się aportujemy?
- Musimy dostać się na lotnisko Cambridge. - zaczął mówić, powoli oddalali się od wejścia do szkoły. - Stamtąd mamy zarezerwowany lot do Brighton. Powinniśmy być na miejscu w ciągu nie więcej niż godziny. Ma Pani wszystko o czym mówiłem? - zapytał dla pewności.
- Tak. - odpowiedziała. - Co z eliksirem?
- Zażyjemy dopiero w Cambridge. Wziąłem kilka fiolek tego z ulepszonym przepisem. Dłużej działa. - chwilę później przekroczyli bariery Hogwartu i aportowali się do jednej ciemnej uliczki niedaleko lotniska w Cambridge.
Będąc na miejscu upewnili się, że nikt ich nie widział, a kiedy mieli całkowitą pewność, że nikogo nie ma w pobliżu nałożyli barierę i zaklęcie wyciszające. Suzanne wyciągnęła swoją walizkę z kieszeni i ją powiększyła, wyciągnęła z niej komplet ubrań. Snape także przygotował coś na przebranie. Całkiem przygotowani zażyli eliksir. Oboje zaczęli się powoli zmieniać. Długie, złote włosy Suzanne zostały zastąpione krótszymi, kasztanowymi. Tęczówki dziewczyny przybrały barwę mlecznej czekolady, nos lekko się wydłużył, a usta stały się pełniejsze, całkiem straciła swoje arystokratyczne rysy twarzy. Sylwetka nie zmieniła się znacznie, Gryfonka urosła parę centymetrów, a jej biust był teraz okazalszy. Założyła na siebie luźny, zielony sweter I krótkie, jeansowe spodenki do tego zwykłe czarne trampki. U Snape' a sprawa wyglądała dość ciekawie. Po pierwsze, nie była w stanie uwierzyć w to, że profesor kiedykolwiek stałby się rudy. Po drugiej, w życiu nie wyobrażała go sobie w innym ubraniu, niż jego nieśmiertelne czarne szaty. A jednak stał przed nią wysoki młody mężczyzna z rudymi włosami i niebieskimi oczami, teraz można było zauważyć, że jego sylwetka całkiem uległa zmianie. Profesor był grubszy i niższy niż zwykle, miał na sobie zwykłe jeansy i biały t-shirt.
- Eliksir, jak sama stwierdziłaś ma działać przez pięć godzin. - przypomniał jej mężczyzna, głos także się zmienił.
- Przez około pięć godzin. - zaznaczyła. - Nie miałam sposobności go przetestować, o czym Pan dobrze wie.
- Mam nadzieję, że nie zaczniemy wracać do swojej formy w samolocie. Wziąłem zaledwie kilka fiolek. - dodał z grymasem. Był zły, że nie zdołał odtworzyć przepisu dziewczyny. Eliksir, którego użyli był w całości wykonany przez Gryfonkę. Udało się jej odkryć sposób na wydłużenie czasu działania. Niestety nie znaleźli czasu by dokładnie go przetestować, a w jego zapasach nie było na tyle zwyczajnej mikstury, aby starczył im na co najmniej cztery dni. Jego próby uwarzenia eliksiru według przepisu Dumbledore spełzły na niczym. Był tym niesamowicie sfrustrowany.
- O to profesor nie musi się martwić. - powiedziała pocieszająco. - Mamy przynajmniej trzy godziny.
- Chyba, że TWÓJ eliksir zamiast wydłużonego czasu działania ma skrócony. Ale wtedy wina spadnie na Ciebie. - na jego ustach pojawił się złośliwy uśmiech, który zniknął równie szybko jak się pojawił.
- Tylko że, to Pan zaproponował zażycie eliksiru, nie wiedząc czy ten zadziała prawidłowo. - stwierdziła, złośliwie wypominając mu jego błąd.
- Chodźmy już. - warknął w jej stronę, całkiem ucinając temat. Suzanne uznała, że nie ma sensu drażnić profesora, szczególnie teraz gdy jeszcze nie dotarli na miejsce. Szli ramię w ramię ciągnąc za sobą walizki, kiedy dotarli już na lotnisko sprawdzili tablicę odlotów. Ich samolot wylatuje z Cambridge o 10, a na miejscu ma być przed 11. Po znalezieniu odpowiedniego stanowiska check-in udali się w jego stronę, w drodze Snape wepchnął jej do ręki jakiś dowód i bilet lotniczy. Przyjrzała się obu przedmiotom, dokładnie zapamiętując najważniejsze dane. Udało się im skutecznie i bezproblemowo nadać bagaże. Później zostali wysłani do stanowiska kontroli bezpieczeństwa, gdzie wyłożyli bagaże podręczne na taśmie do skanowania. Z małą pomocą magii i to poszło im bezproblemowo. Nie wzięli ze sobą zbyt wielu rzeczy, jednak nie które z nich mogły by nie przejść przez odprawę. Musieli się upewnić, że wszystko pójdzie po ich myśli. Następnie przeszli przez bramkę do skanowania metalu, niestety Suzanne zapomniała o swoim srebrnym zegarku. Skaner zaczął piszczeć i świecić na czerwono. Została dokładnie przeszukana i gdy już upewniono się, że oprócz zegarka nie ma ze sobą żadnych innych metalowych przedmiotów, puścili ją dalej. Zmierzając do hali odlotów oberwała po głowie od Snape' a. Przed 10 razem z resztą pasażerów udali się na pokład samolotu. O równej godzinie wylecieli z Cambridge. Jak się okazało eliksir działał bez zarzutu. Sama podróż nie różniła się zbytnio od innych, które zdążyła już odbyć Gryfonka.
Na lotnisku w Brighton byli o 11 przez małe problemy techniczne lot się wydłużył. Najszybciej, jak to było możliwe opuścili budynek, wezwali taksówkę i poprosili o dowiezienie na wskazany adres. Hotel w którym mieli się zakwaterować znajdował się na West Street. Wysiedli z samochodu i weszli do budynku. W środku niczym się nie wyróżniał, ścian zlewały się z podłogą, a sufit zrobiły nieciekawe żyrandole. Suzanne ruszyła za Snape' em w stronę recepcji. Przy ladzie stała dość młoda dziewczyna, która wydawała się niezbyt zafascynowana swoją pracą. Kiedy podniosła wzrok na przybyszy delikatnie się wyprostowała.
- W czym mogę pomóc? - zapytała znudzonym tonem.
- Mamy rezerwację na nazwisko Prince. - odparł nauczyciel. Kobieta przeniosła spojrzenie na komputer, w którym zaczęła czegoś zawzięcie szukać.
- Rozumiem. Czyli państwo Prince. - stwierdziła na głos. - Największy apartament na trzecim piętrze. Proszę to klucze. - podała mężczyźnie stary, zardzewiały klucz z Zawiszą na której widniał numerek. - Życzę miłego pobytu.
- Dziękujemy. - odparła entuzjastycznie Suzanne, muszą stwarzać pozory. Razem z profesorem weszli po schodach na najwyższe piętro budynku ciągnąc za sobą dwie małe walizki. Kiedy dotarli na miejsce stanęli przed ciemnymi odrapanymi, drzwiami. Snape otworzył je przy użyciu klucza, po czym przepuścił dziewczynę przodem. Po wejściu do "apartamentu" znalazła się w małym salonie z obrzydliwą tapetą w kwiaty. Pod ścianą znajdował się niewielki kominek, a naprzeciw niego stała mała kanapa ze sztucznej już zniszczonej skóry i do tego dwa fotele do kompletu. Okno było nie wielkie i skierowane zostało na sąsiedni budynek, przez ci widok nie był zbyt ciekawy. Po prawej stronie można było zobaczyć jasne drzwi prowadzące do łazienki i kolejne, po drugiej stronie za którymi kryła się sypialnia. Dziewczyna weszła do pomieszczenia dość nie pewnie. Jak można się było spodziewać w pokoju stało tylko jedno łóżko, ściany całkiem zlewały się z kremową pościelą i dębową ramą posłania.
- Dumbledore! - usłyszała głos profesora z sąsiedniego pomieszczenia, udała się do salonu i usiadła naprzeciw Snape' a. - Musimy ustalić parę rzeczy. Pierwsza, na czas misji nazywasz się Ana Prince, natomiast ja Erick. Jesteśmy małżeństwem od miesiąca, poznaliśmy się w szkole i tak rozkwitła nasza wielka miłość. - powiedział z obrzydzeniem. - Druga sprawa, musimy się pilnować z magią i eliksirem. Używamy czarów tylko w ostateczności. Eliksir Wielosokowy zażywamy tylko na czas wyjścia, zawsze masz mieć przy sobie jedną zapasową fiolkę. Jasne?
- Jak słońce. - odpowiedziała wszystko, jak na razie rozumiejąc.
- Po trzecie, nie chodzisz nigdzie sama. Albus by mnie zabił gdyby coś Ci się stało. To wszystko. Jakieś pytania?
- Jedno. - zaczęła niepewnie lekko się rumieniąc. - Jest tylko jedno łóżko. Więc...
- Będę spał na kanapie. - wtrącił. Dziewczyna skinęła mu z wdzięcznością głową. - Jesteś głodna?
- Trochę. - odparła, czując nie przyjemny uścisk w żołądku.
- Zaraz pójdziemy na obiad. - powiedział i już miał w planach wyminąć dziewczynę oraz zanieść do sypialni bagaże, gdy coś sobie przypomniał. - Dumbledore. Różdżkę masz mieć zawsze ze sobą. Nie ważne co potrafisz zrobić bez niej. Masz mieć ją zawsze ze sobą, rozumiesz?
- Oczywiście.
*-*-*
Taki luźny rozdział. Od następnego się dopiero zacznie.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro