TOM 2 - Rozdział 20
Albus Dumbledore od rana szykował prezent dla swojej wnuczki z okazji jej siedemnastych urodzin. Od kilku miesięcy myślał nad idealnym podarunkiem, aż w końcu wpadł na iście genialny pomysł. Zdobycie tej konkretnej rzeczy nie było łatwe, musiał się na prawdę wysilić i użyć wielu swoich kontaktów, aby zdobyć to coś. Bardzo pomógł mu jego stary przyjaciel i uczeń - Newt. Gdyby nie on na pewno jego plan nie powiódł by się. Slughorn też miał w tym swój udział. Albus nie podejrzewał, że Horacy postanowi zostać na kolejny rok, ale w sumie nie powinien się dziwić. Póki Suzanne nie skończy szkoły, Horacy nie przejdzie na emeryturę. Zapowiada się na prawdę ciekawy rok, ma to spory związek z Danem. Tak, Cortez jest bardzo zdolnym i inteligentnym czarodziejem, za młodu może nie odznaczał się dojrzałością, ale z czasem wydoroślał i stał się prawdziwym mężczyzną. Albus zastanawiał się kiedy Dan postanowi się ustatkować. On sam od wielu lat jest z Minerwą, wzięli ślub zaraz po narodzinach Mari, jednak Minnie uparła się by zostać przy swoim panieńskim nazwisku.
Wiele razy jego myśli zmierzały do Severusa, jego wiernego i lojalnego przyjaciela. Choć nie zawsze tak było. Albus od początku miał słabość do Gryfonów, był wobec nich bardziej ulgowy i przymykał oko na wiele ich wybryków, nic się w tej sprawie nie zmieniło. Dumbledore dobrze wiedział, że jest niesprawiedliwy wobec innych domów, jednak coś w jego głowie nie pozwalało na zmianę swojego zachowania. Przez to wiele razy skrzywdził Snape' a. Kiedy Mistrz Eliksirów uczęszczał do szkoły należał on do Slytherin' u. Od samego początku grupa uczniów, Gryfonów, zaczęła go dręczyć. On ignorował to, udawał, że tego nie widzi. I to był jego największy błąd. Przez jego faworyzację Gryfonów i pobłażliwe traktowanie, spowodował, że jeden z jego uczniów stał się śmierciożercą. Każdy uczeń po stronie Lorda, bezgranicznie mu oddany i ślepo wierny, był jego osobistą porażką, ponieważ było tak głównie z jego winy. Nawet nie próbował porozmawiać, wyperswadować tego głupiego pomysłu, po prostu ignorował zagrożenie. Tak było w przypadku Severusa. Kiedy już był pewien, że całkiem go stracił, on wrócił skruszony i pogrążony w rozpaczy, błagał go na kolanach o wybaczenie. Wtedy zobaczył szansę, którą wykorzystał. I choć nie może mu się odwdzięczyć za te wszystkie lata ciężkiej pracy szpiega, traktuje go jak wnuka, którym może całkiem niedługo się stać.
Sprawa Severusa i Suzanne jest tak delikatna, jak domek z kart. Jeden zły ruch i wszystko legnie w gruzach. Widział po ich zachowaniu, że coś się dzieje. Miał okazję przyglądać się ich pracy na osobności. Szczerze wątpił, żeby po takich inwektywach, ktokolwiek wyszedł cało z gabinetu Mistrza Eliksirów. A jednak Suzanne się udało. Nie wierzył w wytłumaczenie, że jest wnuczką dyrektora i nie może zrobić jej krzywdy, strata tata! Sam musiał im zabierać różdżki, żeby się nie pozabijali. Jednak to nadal nie było to samo co w przypadku innych uczniów. On z całego serca życzył im jak najlepiej, ale w tym tempie to on się nie doczeka. Dlatego właśnie należy wziąć sprawy we własne ręce.
Jego rozmyślania przerwało trzaśnięcie drzwiami. Podniósł wzrok i spojrzał na swoją kochaną partnerkę z uśmiechem. Kobieta wyglądała na niezwykle wzburzoną. Szybko rozejrzała się po gabinecie, a nie znajdując tego czego szukała, usiadł zrezygnowana na fotelu.
- Co Cię do mnie sprowadza Minerwo? - zapytał z szerokim uśmiechem.
- Nie wiesz gdzie jest Suzanne? - mężczyzna zmarszczył brwi w konsternacji.
- Nie, ostatni raz widziałem ją na śniadaniu, czyli jakieś... - zerknął na złoty zegarek kieszonkowy z dziwnymi symbolami i licznymi wskazówkami. - ... pół godziny temu.
- Nie ma jej. - odparła ze zrezygnowaniem.
- Jak to jej nie ma!? - zawołał zaskoczony Dumbledore.
- Po prostu, zniknęła. Przeszukałam, każdy centymetr zamku oprócz Komnaty, ale wiem, że tam jej nie ma. - wyjaśniła.
- Skąd ten wniosek? - dopytywał zaciekawiony.
- Pomona widziała ją jakieś dziesięć minut, jak razem z ósemką innych osób przechadzali się po błoniach. W tym czasie nie zdążyliby się dostać do łazienki na pierwszym piętrze, poza tym było to pierwsze miejsce które sprawdziłam. - wyjaśniła zdenerwowana.
- Powiedziałaś ósemką? - spytał niepewnie.
- Tak. - potwierdziła. - Na pewno byli wśród nich Pan Potter, Pan Weasley, Pan Malfoy i Panna Granger. Z początku pomyślałam, że pozostałą czwórką mogli być James, Lily Remus i Syriusz, ale Pomona zaprzeczyła. Nie była w stanie stwierdzić kto to jest, bo z tej odległości niewiele można zobaczyć, jednak pewna była, że nie są to oni. - Albus od razu pojął kto wybrał się z jego wnuczką na wycieczkę.
- Chyba wiem o kogo chodzi, nie masz się o co martwić. Na pewno sobie poradzą w razie zagrożenia. - zapewnił ją staruszek.
- Obyś miał rację Albusie.
Suzanne razem ze swoim przyjaciółmi i założycielami pod przykrywką aportowała się do niemagicznej części Londynu. Draco o mało się nie rozszczepił podczas podróży przez swoje rozkojarzenie. Nie powinno to nikogo zdziwić, w końcu niecodziennie dane jest Ci usłyszeć, że czwórka potężnych czarodziei sprzed wieków, mało tego założycieli twojej szkoły, żyje. Niestety Malfoy nie był w stanie wyjść z szoku po tym co usłyszał. Pewnie gdyby nie to, że to Suzanne ich aportowała, chłopak skończyłby w kawałkach.
Wylądowali niedaleko Dziurawego Kotła. W świetnych humorach ruszyli w stronę pubu, a swoim wejściem wywołali niemałe poruszenie wśród klientów. W końcu niecodziennie można zobaczyć Wybrańca na własne oczy. Kiedy wszyscy przedarli się przez tłum czarodziei i czarodziejek szybko udali się na tyły pubu do muru, który był przejściem na Ulicę Pokątną. Pierwszym celem ich wycieczki był Bank Grigotta, chcieli szybko załatwić sprawy związane z kontraktem oraz wypłacić potrzebne im pieniądze na zakupy szkolne. Kilka minut później całą ósemką stanęli przed marmurowym budynkiem, weszli pewnie do środka i podeszli do wolnego goblina siedzącego przy kontuarze.
- Witaj. - zaczął Harry mówiąc do goblina, który łaskawie spojrzał na niego, a gdy tylko jego spojrzenie natrafiło na szmaragdowe tęczówki chłopaka zdał sobie sprawę z kim rozmawia. - Ja, Lord Harry James Potter proszę o pilne spotkanie z dyrektorem Banku, Bagrodem. - goblin delikatnie się uśmiechnął i odparł.
- Miło mi Pana widzieć ponownie Lordzie Potter, Lady Morningstar. - skłonił im się delikatnie i z szacunkiem. - Dyrektor już na państwa czeka.
- Rozumiem, dziękuję. - odpowiedział uprzejmie również schylając głowę w imitacji ukłonu, natomiast Suzanne delikatnie dygnęła. - Mam nadzieję, że towarzystwo naszych przyjaciół nie będzie problemem.
- Oczywiście, że nie. - powiedział. - Jednak muszę nalegać by zostawili państwo różdżki przy wejściu do gabinetu. Musimy dbać o bezpieczeństwo naszego przywódcy.
- Naturalnie. - zgodziła się z goblinem Suzanne. - To nie będzie dla nas problem.
- W takim razie, proszę za mną. - stworzenie opuściło swoje stanowisko i ruszyło w stronę bocznych drzwi, a dziewiątka przyjaciół udała się zaraz za nim.
Zaledwie chwilę później, po oddaniu swoich różdżek na przechowanie strażnikom, stanęli twarzą w twarz z przywódcą goblinów - Bagrodem.
- Niech Twoje złoto będzie prosperować. - przywitali się równocześnie Harry i Suzanne.
- A Twoja broń pozostanie ostra. - odparł im z uśmiechem dyrektor. - Miło mi Was ponownie spotkać.
- Cała przyjemność po naszej stronie. - powiedziała blondynka.
- Bagrod. - przywitał go lekko skłaniając głowę wysoki, rudy mężczyzna.
- Na Merlina, Salazarze to ty!? - zawołał rozbawiony goblin. Czarodziej niechętnie skinął głową na potwierdzenie. - Więc pozostała trójka to zapewne Rowena, Helga i Godryk, zgadza się?
- Jak zawsze nas przejrzałeś! - powiedział bez wyrzutu brunet.
- Jak rozumiem chcieliście być świadkami przypieczętowania umowy? - spytał niepewnie.
- Niekoniecznie. - zaprzeczyła Rowena.
- Wiąże się z tym dość zabawna historia. - odparła Helga, rozbawiona na samo wspomnienie tego wydarzenia.
- Załapaliśmy się właściwe przypadkiem. - dodał Sal.
- No dobrze, przejdźmy może do meritum. Proszę, usiądźcie. - pokazał na dziewięc wolnych krzeseł, a oni zgodnie je zajęli. - Wszystkie dokumenty są już przygotowane, zostało tylko złożenie przysięgi i podpisanie kontraktów. Jesteście gotowi?
- Jak nigdy. - odparli zgodnie.
- Wstańcie. - rozkazał goblin, a oni posłusznie wypełnili jego żądanie. - Ustawcie się naprzeciwko siebie i podajcie sobie lewe dłonie. Tak dobrze. Teraz powtarzajcie za mną. Zaczniemy od Lorda Potter' a. - wyjaśnił dyrektor, po czym złapał kawałek pergaminu na którym został zapisany tekst przysięgi, po czym zaczął odczytywać poszczególne zdania. - Ja, Lord Harry James Potter, potomek Wielkiej Czwórki...
- Ja, Lord Harry James Potter, potomek Wielkiej Czwórki... - powtórzył.
-...przysięgam, że pozostanę lojalny wobec Królewskiego Rodu Morningstar. Z godnością będę nosić nazwisko moich przodków oraz pozostanę zawsze szczery i wierny wobec Lady Morningstar. Niech tak się stanie! - mówił równo z goblinem młody Lord, przy ostatnim zdaniu z jego serca wystrzeliła złota nić, która oplotła ich splecione dłonie.
- Lady Morningstar. - zwrócił się do Suzanne. - Proszę powtarzać. Ja, Lady Suzanne Godryka Rowena Helga Morningstar, prawowita potomkini Wielkiej Czwórki...
- Ja, Lady Suzanne Godryka Rowena Helga Morningstar, prawowita potomkini Wielkiej Czwórki...
-...przysięgam, że pozostanę lojalna wobec Szanowanego Rodu Potter. Z godnością będę nosić nazwisko moich przodków oraz pozostanę zawsze szczera i wierna wobec Lorda Potter' a. Niech tak się stanie! - kiedy powtórzyła słowa Bagroda, z jej serca wystrzeliła druga, taka sama nić, która dołączyła do poprzedniej, łącząc ich dłonie w przysiędze. Obie nici zabłysły złotym, oślepiającym światłem, po czym lekko piekąc wniknęły w skórę dwójki czarodziei. Na ich palcach pojawiły się kolejne pierścienie, które zajęły miejsce obok tych należących do założycieli.
- Wspaniale! - zawołał dyrektor banku. - Wszystko się powiodło, zostało tylko złożyć podpisy pod kontraktem.
- Przepraszam, ale te pierścienia... - zaczął Harry niepewnie.
- To sygnety rodowe. - wyjaśnił goblin. - Od teraz jesteście głowami dwóch rodów, więc macie dwa pierścienie, no i te należące do Godryka, Roweny, Helgi i Salazara. Wyjątek jest taki, że tych nie możecie ściągać. Musicie godnie reprezentować swoje rody, takie były słowa przysięgi zapisanej przez waszych pradziadków.
- Ich pradziadków? - spytał dotąd milcząca Hermiona. Najwyraźniej nie mogła się już powstrzymać.
- Tak, kontrakt powstał przy współpracy ówczesnych Lordów. Słowa przysięgi też zostały przez nich wymyślone. - wytłumaczył spokojnie goblin. - Byli przygotowani na każdą ewentualność. No dobrze, a teraz podpisy.
Suzanne i Harry podeszli do biurka na którym leżał stary pergamin, jednak to nie jego stan wskazywał na wiek, nie ważne ile lat liczył sobie pergamin wyglądał on na nienaruszony. Obok niego stał złoty kielich, a w nim znajdował się mały sztylet.
- Do podpisania kontraktu musicie użyć swojej zmieszanej krwi. - wyjaśnił. Harry bez słowa chwycił z sztylet i naciął delikatnie swój nadgarstek, szkarłatne krople powoli skapywały do kielicha, a gdy ilość krwi była odpowiednia, rana sama się zaleczyła. Suzanne zrobiła to samo, po chwili dostali dwa pióra, które zamoczyli w czerwonej cieczy i podpisali kontrakt we wskazanym miejscu. Gdy pióro zakreśliło ostatnią literę, cały pergamin zaświecił się, po czym zwinął w rulon i zniknął. - Kontrakt znajduje się teraz w naszych archiwach, dobrze zabezpieczony. Myślę, że jedyne co nam teraz pozostało to omówienie naszej współpracy w nadchodzącej bitwie. - powiedział nadzwyczaj spokojnie Bagrod, siadając za biurkiem. Na twarzach gości ukazało się niemałe zdziwienie.
- Współpraca? - zapytał młody Malfoy.
- Oczywiście! - odpowiedział przywódca goblinów. - Salazar, Godryk, Rowena i Helga bardzo się nam przysłużyli, mamy w planach się Wam odwdzięczyć. Ten - Którego - Imienia - Nie - Wolno - Wymawiać prosił nas o przyłączenie się do niego, jednak odmówiliśmy. Byłoby to przeciwko rodowi Morningstar' ów, u których od wieków mamy dług.
- Rozumiem. - odparła Suzanne. - O jaką pomoc konkretnie Wam chodzi?
- Zbrojną, naturalnie. Nie od dziś wiadomo, że mamy jedne z najlepszych wojsk, jeśli nie najlepsze. Chętnie pośle wszystkie nasze siły na pole bitwy. Jesteśmy Wam to winni. - powiedział z szacunkiem.
- Uważam, że wysyłanie całej armii to przesada. Część wojsk powinna pozostać tutaj na wszelki wypadek. - wytłumaczyła blondynka.
- Popieram. - dodał Harry, a reszta zgodziła się z nimi.
- Rozumiem. Mam nadzieję, że gdy tylko ułożycie plany ataku, bądź obrony, podzielicie się nimi ze mną. - odrzekł goblin.
- Na pewno tak się stanie. - odparła Suzanne, a po chwili namysłu dodała. - Jednak nie jestem pewna czy będziemy się z Panem osobiście kontaktować, możliwe, że przyślemy do Pana kogoś z tu obecnych, w ostateczności będzie to członek Zakonu Feniksa.
- Rozumiem. Nie będzie to dla mnie problem, liczę jedynie na stały kontakt. - odpowiedział Bagrod. - Myślę, że to wszystko na dziś. Macie jeszcze jakąś sprawę do załatwienia?
- Chcemy jedynie wypłacić trochę pieniędzy z banku. - odparł Harry.
- Dobrze, wezwę Gryfka. Od dawna jest odpowiedzialny za wszystkie wasze skrytki, razem ze mną oczywiście.
- Dziękujemy za pomoc. - pożegnali się, po czym razem z Gryfkiem udali się do podziemi Gringotta. Gdy zabrali już wszystkie potrzebne im pieniądze i wymienili te należące do Hermiony, wrócili na ulicę, żeby zrobić zakupy szkolne. "Wygląda na to, że zapowiada się ciężki dzień." - pomyślała blondynka.
Suzanne nawet nie wiedziała, jak bardzo miała rację.
*-*-*
Przepraszam, że rozdział nie pojawił się wczoraj, jak zostało zapowiedziane, ale złapało mnie jakieś paskudne chorubsko.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro