Rozdział 90 (Koniec TOM 1)
Suzanne stanęła oko w oko z trójką śmierciożerców. Bez zastanowienia wyciągnęła różdżkę, pozostali poszli w jej ślady. Już po chwili rzucali w siebie nawzajem najgorszymi klątwami, Gryfonka ograniczyła się do słabszych zaklęć. Nie czuła potrzeby, aby zacząć używać czarnomagicznych klątw, wiedziała, że jest od nich silniejsza i bez tego da sobie radę. Powoli śmierciożercy opadali z siły, a ona to dobrze wykorzystała. Ogłuszyła ich drętwotą i dla pewności zabrała różdżki. Zatrzymała się przed barierą, była dość silna, ale nie na tyle by nie mogła jej zniszczyć. Po pięciu próbach osłony opadły, a ona usłyszała, jak ktoś schodzi po schodach. Schowała się za ścianą i czekała z różdżką w pogotowiu. Ku jej zdziwieniu był to Harry.
- Co ty tu robisz!? - chłopak spojrzał na nią zaskoczony i od razu ruszył w jej stronę.
- Cicho, na górze jest jeszcze siedmiu śmierciożerców i dyrektor. - starał się ją uciszyć.
- Kto? - zapytała ciszej.
- Bellatrix Lestrange, jakieś dziwne rodzeństwo, Fenrir Greyback, chyba Dołohow i Rockwood. Był jeszcze jakiś starszy facet, ale go nie kojarzę. - powiedział.
- Co tam robiliście? - spytała. Widziała, jak Gryfon walczy ze sobą, ale w końcu odpowiedział.
- Udaliśmy się po kolejnego horkruksa. Medalion Salazara. - wyjaśnił. - Zniszczyliśmy go w grocie Szatańską Pożogą.
- Czyli zostały już tylko trzy. - stwierdziła z uśmiechem.
- A nie cztery?
- Kiedy wy pojechaliście sobie na wycieczkę, ja znalazłam i zniszczyłam Diadem Roweny. - odparła.
- Nie wiem czy wycieczką można nazwać walkę z inferiusami? - jego głos wręcz ociekał ironią.
- Dobra, niech Ci będzie. Miałeś trudniej. Tylko dlaczego go tam zostawiłeś? - zapytała zdenerwowana.
- Kazał mi zawiadomić Zakon.
- Już to zrobiłam. Idź na nich czekać w gabinecie dyrektora, hasło nie będzie Ci potrzebne. Przyprowadź ich tu. Merlinie, niech będzie z nimi jakiś auror. - wydała Harry' emu polecenia i gdy ten zniknął ruszyła po schodach na szczyt Wieży. Już stąd słyszała podniesiony głos, i to na dodatek dobrze jej znany. Zatrzymała się w niewidocznym miejscu i obserwowała całą sytuację. Nie myliła się, głos który słyszała należał do Grindelwald' a. Harry dobrze rozpoznał wszystkich śmierciożerców, jedynie Carrow' ów nie znał, no i Gellert' a. Jej dziadek nie wyglądał najlepiej, został obezwładniony, a jego różdżka była w posiadaniu czarodzieja, który mierzył w niego swoją bronią. Musiała działać i to szybko. Chciała wyjść z ukrycia, kiedy to usłyszała strzępki ich rozmowy.
- Zobacz do czego Cię to doprowadziło? Razem mogliśmy rządzić światem, a ty wolałeś zamknąć się w zamku. Żałosne. - Grindelwald nie szczędził słów, chciał go dobić, zniszczyć. - I co dzięki temu osiągnąłeś?
- Mam rodzinę. - odpowiedział bezwachania, a w jego oczach pojawił się delikatny błysk determinacji.
- Ach, no tak. Zapomniałem! Twoja córka z tego co wiem nie żyje, jaka szkoda. Musiała być śliczna, sądząc po wyglądzie twojej kochanej wnuczki. - szydził z niego. Śmierciożercy roześmiali się, ale najbardziej słychać było rechot Lestrange. - Swoją siostrę zabiłeś...
- To nie ja... - sprzeciwił się cicho, a błysk w błękitnych oczach przygasł. Suzanne wiedziała, że nie może już dłużej zwlekać.
- Co tam szepczesz? - zapytał z szyderczym uśmiechem. - Czyżbyś nie zgadzał się z tym co mówię? Nie pamiętasz, jak to z twojej różdżki wyleciało zaklęcie, które pozbawiła ją życia.
- Nie to nie ja, to nie mogłem być ja. - powtarzał w kółko, rozpaczliwie trzymając się tej myśli. W tym samym czasie Kieł po cichu obezwładniła śmierciożerców. Kiedy była pewna, że żaden nie jest w stanie im przeszkodzić, wyszła z ukrycia.
- Dobry wieczór. - przywitała ich uprzejmie, a obaj mężczyźni spojrzeli zaskoczeni w kierunku nowego głosu. Na twarzy Grindelwald' a przez sekundę było widać szczere zdziwienie, które szybko zostało zastąpione niepokojącym uśmiechem.
- Witam, czyż to nie panna Dumbledore? Albusie, muszę przyznać, że wnuczka Ci się udała. - powiedział powoli zbliżając się do Gryfonki. - Nie dość, że śliczna to i zdolna.
- Czego chcesz? - zapytała już mniej przyjemnie. Nie podobała jej się cała ta sytuacja, jednak najgorsze było to, że jej dziadek był całkiem bezbronny. Czarna Różdżka znajdowała się za pasem Grindelwald' a, nie będzie łatwo ją zdobyć.
- Nie udawaj głupiej, przecież wiesz. - był na wyciągnięcie ręki, ale Suzanne nie ruszyła się nawet o milimetr, w głowie miała już plan. - Twój drogi dziadek jest przeszkodą, której należy się pozbyć, tak samo jak Potter.
- A ja nią nie jestem? - spytała podejrzliwie.
- A to zależy...
- Od czego? - przerwała mu zirytowana.
- Cierpliwości. - zaczął krążyć wokół niej, patrząc na nią głodnym wzrokiem. - Pomyśl. Jesteś zdolna, masz ogromną moc i odpowiednie pochodzenie. Marvolo proponował Ci współpracę, jednak z jakiegoś powodu odmówiłaś. A co gdybym to ja Ci ją zaproponował?
- A czym ty się różnisz od niego? Poza tym gracie razem, a ja nie mam zamiaru być na każde Wasze wezwanie. Nie nie jestem marionetką, którą można kontrolować. - odpowiedziała pewnie patrząc wprost w jego oczy z ogromną determinacją.
- W to nie wątpie. Ale znajdzie się parę rzeczy, którymi się różnimy. Na przykład, on chce zabić Potter' a, a ja Dumbledore' a. To jest już jakaś różnica. - stwierdził stając zbyt blisko niej. - Jednak JA go nie potrzebuje. Nie, MY go nie potrzebujemy. - stanął za nią, złapał kosmyk jej złotych włosów i zaciągnął się jej zapachem. - Marvolo jest silny, ale i głupi. Wierzy, że będę mu wierny aż do końca. Wyobraź sobie ile możemy razem osiągnąć.
- Wybacz, ale ja zdecydowałam już dawno. I ty dobrze o tym wiesz. - odsunęła się od niego i stanęła z nim twarzą w twarz, a w jej oczach błyszczał gniewu i niesamowita determinacja.
- Ach, to braterstwo. Wiesz dobrze, że możesz je zerwać.
- Nie chce poznawać tego konsekwencji. - odparła, pewnie i bezwachania.
- Wolisz być po przegranej stronie? - spytał z kpiną.
- A skąd pomysł, że po przegranej?
- Oni wszyscy są żałośni i słabi, znajdzie się kilka wyjątków, lecz nie na tyle pewnych by coś z tym zrobić. Przegracie i to jest pewne, jak to, że jutro wstanie świt. Jesteś gotowa umrzeć dla czegoś takiego? - zapytał i wskazał z obrzydzeniem na dyrektora, widziała w jego oczach, że zrobi wszystko, żeby ją przekonać. - Albus jest słaby, zbyt skupiony na swojej grze by dostrzec pojedyńcze jednostki.
- I uważasz, że ty jesteś inny? - zapytała z ironią, Czarna Różdżka była zaledwie kilka centymetrów od niej.
- Nie, ale ja nie jestem zdania, że miłość jest odpowiedzią na wszystko. I pomyśl kto to mówi, człowiek, który zabił własną siostrę. - ani na chwilę nie dała po sobie pokazać, że ta informacja ją zaskoczyła. Nie wierzyła w jego słowa, dopóki nie spojrzała na swojego dziadka. W tym momencie wypełniły ją wątpliwości. - Och, nie wiedziałaś? Nie raczył Ci o tym wspomnieć? Zabawne.
- To nie ja... Ariana zginęła podczas naszego pojedynku, to mógłbyś być równie dobrze ty. - próbował się rozpaczliwie wytłumaczyć.
- Ale to nie ja się tak tym zadręczam. - Albus nie wytrzymał i upadł na kolana, jego oczy stały się matowe, bez żadnego wyrazu. Suzanne chciała do niego podejść, ale Grindelwald ją zatrzymał mocno chwytając za ramię. - Chcesz skończyć jak on? Pomyśl, dołącz do mnie, zostawmy Riddle' a samego i pozbądźmy się Dumbledore. Ten zamek może być nasz, on, jak i cały magiczny świat. Wystarczy, że się do mnie przyłączysz. - wyczekiwał jej decyzji z niecierpliwością, a ona dostrzegła tylko jedno wyjście z tej beznadziejnej sytuacji.
- Nie wiesz o jednym Gellercie... - przybliżyła się do niego tak blisko, żeby tylko on był w stanie ją usłyszeć. Na jej twarzy pojawił się kpiący uśmiech, jednak to nie on go tak zaskoczył, zrobiły to słowa dziewczyny. - ...Hogwart należy do mnie, a ja nie lubię się dzielić.
Złapała za Czarną Różdżkę, odskocznia od niego, po czym gwałtownie aportowała się do swojego dziadka, pomogła mu wstać i ponownie zniknęła zostawiając oniemiałego Grindelwald' a z nieprzytomnymi śmierciożercami. Razem z dyrektorem pojawili się przed wejściem na Wieżę Astronomiczną. Suzanne usłyszała dźwięk nadchodzących kroków, chwilę później zobaczyła co najmniej dwudziestu członków Zakonu razem z Harrym na czele.
- Szybko! - zawołała Gryfonka. - Są na górze!
Większość wbiegła o schodach na szczyt Wieży, zostali tylko Suzanne, Harry, Dumbledore i Remus, który przybył z resztą oraz trójka nadal nieprzytomnych śmierciożerców. Albus nadal nie był w najlepszym stanie.
- Dziadku... - zaczęła delikatnie.
- Przepraszam, powinienem Ci powiedzieć. - dyrektor wyglądał na zdruzgotanego. Jego zachowanie w ogóle nie zdziwiło Gryfonki, rozumiała jego ból, jednak nie chciała mu pozwolić na użalanie się nad sobą.
- Nie mam Ci tego za złe, dalej nie wiesz kto tak naprawdę rzucił klątwę, która ją zabiła. Obaj jesteście tak samo winni. - odparła. Po chwili usłyszała za sobą głos Tonks.
- Mamy 6, plus tych 3. - wyjaśniła różowowłosa z szerokim uśmiechem.
- Sześciu? Przecież było ich siedmiu. - spytał zdenerwowany Harry.
- Grindelwald był przytomny, pewnie się aportował. - stwierdziła niezadowolona blondynka, pomagając usiąść swojemu dziadkowi pod ścianą.
- To był Grindelwald!? I ty z nim walczyłaś!? - Potter wyglądał na oburzonego.
- Tylko rozmawialiśmy. Jesteś zdecydowanie prze...
- Harry! - wszyscy, jak na zawołanie odwrócili się w stronę znajomego głosu. Troje dorosłych było pewnych, że mają przewidzenia, jak w końcu nazwać to, że widzą kogoś, kto nie żyje od piętnastu lat. - Dowiedzieliśmy się przed chwilą. Nic Wam nie jest. - kobieta podeszła do dwójki Gryfonów i zamknęła ich w żelaznym uścisku, mężczyzna, który przyszedł razem z nią, poszedł w jej ślady.
- Mamo, wszystko w porządku. - młody Potter próbował wyrwać się ze szczelnego uścisku. - Skąd wiedzieliście?
- Sal. - odparł krótko na jego pytanie ojciec.
- James? Lily? - od strony schodów można było usłyszeć słaby głos Lupin' a.
- Remus! - zawołał Pan Potter, po czym podbiegł do przyjaciela i przytulił go. - Żyjesz, jak to dobrze.
- Ja żyje!? To ty jesteś martwy! - Lunatyk dalej nie dowierzał w to co widzi.
- Raczej byłeś martwy. - poprawiła go kobieta, która oderwała się od dwójki Gryfonów. - Miło Cię widzieć Remusie. - ona także wyściskała przyjaciela.
- Jak? Kiedy? - dopytywała Lupin.
- To akurat ciekawa historia. Tak naprawdę wszystko dzięki tym dwóm diabłom. - odparł James wskazując na Suzanne i Harry' ego, którzy starali się dyskretnie wymknąć. Teraz czeka ich długie przesłuchanie.
- Suzanne! - dziewczyna usłyszała już pewniejszy głos swojego dziadka. Spojrzała na niego spięta, jednak to szybko minęło kiedy zauważyła jego zadowoloną minę. - Lepiej tego kamienia użyć nie mogłaś.
Blondynka szeroko się uśmiechnęła, po czym rzuciła się dziadkowi w ramiona i razem z nim usiadła na ziemi.
- Wiedziałeś. Skąd? - szepnęła.
- Nie zwróciliście uwagi na portrety. - odparł tak samo cicho.
- I tak długo milczałeś? - spytała zdziwiona, ale i zadowolona. Ufa jej.
- Byłem ciekaw co z nim zrobicie. - wyjaśnił. - Rozumiem, że ten wybuch magi miał związek z tym?
- Tak, nieprzewidzieliśmy tego. - przyznała skruszona.
Po chwili na schodach pojawili się członkowie Zakonu Feniksa wraz z związanymi i nieprzytomnymi śmierciożercami. Wszyscy wyglądali na równie zdziwionych widokiem państwa Potter' ów, gdy już otrząsnęli się ze wstępnego szoku Dumbledore wstał z pomocą wnuczki, po czym zabrał głos.
- Ogłaszam nadzwyczajne zebranie Zakonu Feniksa. Za 20 minut w moim gabinecie. - ogłosił dyrektor. - Proszę przetransportować wszystkich śierciożerców do Ministerstwa. Powiadomcie innych o spotkaniu.
Kiedy aurorzy zajmowali się więźniami, Zakon zgromadził się w gabinecie dyrektora. Każdy kto znał James' a i Lily witał ich żarliwie, najbardziej jednak uradowany był Łapa. Nie był w stanie zapanować nad swoją przemianą animagiczną, zamienił się w wielkiego, czarnego psa, a jego merdający ogon można by spokojnie używać jako wiatrak. Snape także bardzo się ucieszył, jednak tylko na widok Lily. Cieszył go widok przyjaciółki z dzieciństwa. Na samym wstępie błagał ją, żeby wybaczyła mu błąd z przeszłości. Nie musiał długo prosić, od razu wszystko zostało mu darowane. Gdy nastał względny spokój rozpoczęło się zebranie, które nie zapowiadało się zbyt przyjemnie.
- Witam Was moi mili na tym nadzwyczajnym zebraniu. - zaczął Dumbledore z szerokim uśmiechem na twarzy. - Jak pewnie zauważyliście James i Lily żyją. Suzanne wraz z Harry' m udało się ich wskrzesić. - w całym pomieszczeniu powstała wielka wrzawa. W sumie czemu się dziwić, dwójka nastoletnich czarodziejów dokonała czegoś co jeszcze nikomu się nie udało i raczej już nie uda. - Proszę o spokój. Dobrze, niestety nie chcą nam ujawnić w jaki sposób do tego doszło, ale ja sam nie nalegam. Wolałbym, aby pozostało to tajemnicą. Ktoś przeciw. - nikt się nie zgłosił i raczej nikt by się nie odważył. - Świetnie. Następna, mniej przyjemna sprawa. Już drugi raz śmierciożercom udało się przedrzeć do zamku.
- Drugi!? - pisałam oburzona Molly Weasley. - I nic nam nie powiedziałeś!?
- To był niegroźny przypadek. - próbowała bronić dziadka Suzanne. - Poza tym woleliśmy to zachować w tajemnicy.
- To było wtedy, gdy zniknęłaś, zgadłem? - spytał Harry. Zakon spoglądał to na niego, a to na dziewczynę.
- Tak. Podczas balu doszło do pewnych...khm, khm problemów. - odparła.
- Jednemu śmierciożercy udało się wedrzeć do szkoły. - wtrącił profesor Snape. - Napadł na Suzanne, na szczęście przyszliśmy w odpowiednim czasie.
- Odkryliśmy sposób w jaki mogą się dostać na teren Hogwartu, co daje nam swego rodzaju przewagę. - powiedziała blondynka, a cała uwaga była skupiona na niej. - Voldemort nie wie, że my wiemy, ale zdaje sobie sprawę, że możemy się tego domyślić i temu przeciw działać, dlatego korzysta póki może.
- Ale jak? Przecież bariery... - zaczął Syriusz.
- ...nie przepuszczają nikogo z zewnątrz. - dokończył za niego dyrektor. - Tylko, że Tom nie jest z zewnątrz. Jest dziedzicem Slytherin' a, ma jego krew. Może dzięki temu bez problemu wchodzić i wychodzić z zamku. Chyba, że...
-...stworzymy kolejną osłonę. - wtrąciła Gryfonka. Wywołało to poruszenie wśród członków Zakonu.
- Albusie, nikt nie jest na tyle silny magicznie, nawet ty. - stwierdził Szalonooki Moody.
- Ja nie, ale Suzanne tak. - odparł z uśmiechem. - Jeśli była w stanie wskrzesić dwójkę czarodziejów to i z barierą nie powinna mieć problemu.
- Nie zgadzam się! - wykrzyknęła oburzona McGonagall. - To niebezpieczne, nie pozwolę jej na to!
- Wybacz babciu, ale już podjęłam decyzję. - odrzekła z determinacją w głosie.
- To może Cię zabić!
- Jestem na to gotowa. - wszyscy byli zdziwieni taką deklaracją. - Hogwart to mój dom. Mój i masy innych uczniów, mam zamiar go chronić za wszelką cenę.
- Suzanne, nie! - zawołał Potter. - Nie pozwalam Ci!
- Wybacz Harry, ale nie masz tu nic do gadania. - powiedziała i dodała ciszej. - Ja nie będę sama. - chłopak zrozumiał, że Założyciele na pewno pomogą Suzanne, jednak nadal nie był do końca przekonany.
- Nie przesadź. - odparł, po czym mocną ją przytulił. - A spróbuj tylko umrzeć! - dodał głośniej.
- To co wtedy zrobisz? - spytała zaciekawiona i rozbawiona zarazem.
- Wskrzeszę Cię. - oboje się zaśmiali, a po chwili dołączyła do nich reszta. Zapowiadają się ciężkie wakacje.
*-*-*
No i mamy koniec tego tomu.
Szczerze nie mogę się doczekać następnego. Ale najpierw dwa tygodnie przerwy.
Dodam, że jestem z siebie zadowolona i bardzo się przywiązałam do tych postaci, więc nie liczcie na szybki koniec. 😉
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro