Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 9


Kiedy Snape walczył ze swoimi myślami, Suzanne udała się do gabinetu dyrektora. Gdy była na korytarzu, przy chimerze natknęła się na pewną osobę.

- Ehh... Cześć, babciu. - odezwała się z dozą niepewności. Starsza kobieta, która stała przed tajnym wejściem do gabinetu odwróciła się w jej kierunku. Przez chwilę wydawała się patrzyć na nią ze zdziwieniem, ale zrozumienie nadeszło szybciej niż nastolatka by tego chciała.

- Suzanne? - cichy i pełen niedowierzania głos kobiety dotarł do jej uszy. Choć dawno nie widziała jej na oczy musiała przyznać, że nie zmieniła się zbytnio przez te wszystkie lata. Ciemne włosy z dodatkiem siwizna były zaplecione w misterne koka, a szata miała piękny szmaragdowy kolor i jak zawsze spoczywała dumnie na swojej właścicielce. Na twarzy kobiety pojawił się ten sam ciepły uśmiech, który znała tak dobrze. Nie zdarzając na nic zbliżyła się do blondynki i zamknęła ją w żelaznym uścisku. - Nie mogę uwierzyć, że znowu się spotykamy. - wyszeptała szczęśliwa. - Ale co ty tu w ogóle robisz? - odsunęła nastolatkę na długość ramion i dokładnie się jej przyjrzała wyraźnie czekając na jej szczerą odpowiedź.

- Szłam właśnie do dziadka. - powiedziała. Jej słowa spotkały się z niezadowolony grymasem na twarzy kobiety.

- Chodziło mi o to, co ty robisz w Hogwarcie? - zapytała zniecierpliwiona.

- Na razie pracuję. - odpowiedziała niechętnie. Nienawidziła tych przesłuchiwań. Już jako dziecko zdołała się z nimi dość dobrze zapoznać. A jej babcia uwielbiała znać wszystkie szczegóły, czy te ważne, czy kompletnie zbędne.

- Ale nie powinnaś być teraz w Ameryce? - jej wzrok mógł obecnie zabijać, a fakt, że Suzanne znalazła się pod jego ostrzałem i jeszcze żyła zawdzięczała temu, że już do tego przywykła. - I czemu, na Merlina, ja nic nie wiedziałam o twoim powrocie!? No i o jakiej pracy mówisz!?

- Za dużo pytań na raz. - odparła krótko modląc się o jakieś wybawienie, które najwyraźniej nie miało ochoty nadejść. Westchnęła, więc ciężko ubolewają nad swoim położeniem i z bólem odpowiedziała. - Dziadek postanowił, że od września będę uczęszczać do Hogwartu. Nie mam zielonego pojęcia, dlaczego ci o tym nie powiedział. Jeśli chodzi o tą pracę to warzę eliksiry dla Zakonu i roszyfrowuje tajne wiadomości z Hermioną, bo Szalonooki jest obecnie zajęty czymś innym.

Widać było, jak kobieta dokładnie analizuje jej słowa, a po krótkiej chwili marszczy brwi w zdziwieniu.

- Czy chcę wiedzieć od jak dawna jesteś w Wielkiej Brytanii? - spytała zwodniczo spokojnie.

- Tylko kilka dni.

Przez twarz McGonagall przebrnęła cała gama emocji, od tych całkowicie negatywnych do tych, no... niewiele bardziej różniących się od tych wcześniejszych. Suzanne miała wrażenie, że kobieta z każdą chwilą jest bliższa kompletnej eksplozji wszystkich swoich uczuć i nastolatka miała szczerą nadzieję, że nie dojdzie do tego na korytarzu.

- Nie.

To jedno słowo przeraziło ją bardziej niż każda inna wiązanka przekleństw i wyzwisk.

- Tak się nie będziemy bawić. - wyszeptała, po czym odwróciła się w stronę gargulca broniącego wejścia do gabinetu Dumbledore. - Zaraz się wszystkiego dowiemy. Cytrynowy sorbet.

Przejście otworzyło się, a Minerwa szybkim krokiem weszła po schodach. Blondynka nie mając lepszego pomysłu, poszła w jej ślady. Chwilę później obie kobiety były już w gabinecie dyrektora. Jednak nikogo w środku nie zastały. Gabinet był pusty, może z wyjątkiem pięknego, szkarłatnego chowańca Albusa. Feniks, gdy tylko zobaczył młodą dziewczynę wzleciał w powietrze i zasiadł na jej ramion domagając się pieszczot.

- Fawkes, już zdążyłeś się stęsknić. - powiedziała rozbawiona Suzanne i delikatnie pogłaskała ptaka po dziobie.

- No i nie ma go, jak zawsze gdy jest potrzebny. - odparła zdenerwowana McGonagall przechadzając się nerwowo po pomieszczeniu. - Nie potrafi usiedzieć choć chwilę na jednym miejscu.

- Może musiał coś załatwić i zaraz wróci. - stwierdziła nie odrywając wzroku od czarnych oczu Fawkes'a.

Jak na zawołanie w kominku błysnęły szmaragdowe płomienie, a z nich dostojnie wyszedł dyrektor Hogwartu. Od razu zwrócił uwagę na niespodziewaną obecność dwóch czarownic, i wyraźne niezadowolenie starszej.

- O, już się spotkałyście. - mruknął nerwowo, rozglądając się za jakąś alternatywną drogą ucieczki.

- Kiedy miałeś zamiar mi powiedzieć, że nasza wnuczka wróciła do kraju? - zapytała na pozór spokojnie nauczycielka transmutacji, choć wewnątrz niej aż wrzało. Widać to było w jej żywych, zielonych oczach.

- Niebawem. - odparł starzec zmierzając w stronę swojego biurka, jednak puki jego małżonka znajdowała się w gabinecie nie odważył się usiaść. Zbyt bardzo obawiał się klątw wymierzonej w jego kierunku, wolał stać.

- Niebawem!? - oburzyła się McGonagall. - A nie pomyślałeś, żeby to ze mną skonsultować, na wypadek gdybym miała odmienne zdanie na ten temat? W końcu jest też pod moją opieką. Wiesz dobrze, że tutaj nie jest bezpiecznie, i nie było też przed laty, gdy sam zdecydowałeś się ją odesłać! - w tym zdaniu było bardzo słyszalne oskarżenie. Na policzkach kobiety pojawiły się czerwone wypieki świadczące o jej dogłębnym zdenerwowaniu. Suzanne tak naprawdę nie wiedziała co zrobić, żadko bywała świadkiem takich kłótni, dlatego postanowiła grzecznie stać z boku i po prostu się przyglądać. Słuchała słów dziadków z uwagą, była szczerze ciekawa efektów tej... rozmowy.

- Minerwo, spokojnie. W Hogwarcie przecież nic jej nie grozi. Jest tu bezpieczna.

- Bezpieczna? - powtórzyła to słowo z czymś w rodzaju ponurego rozbawienia. - Czyś ty zdurniał do reszty, czy te mugolskie dropsy przeżarły Ci mózg? Jak śmierciożercy się dowiedzą o niej to będzie ich głównym celem.

- I tak jedyne co robią to mnie szukają. - wtrąciła Suzanne, czego prędko pożałował.

- To kolejny powód dla którego nie powinno Cię tu być. - widać było, że Minerwa potwornie bała się o swoją wnuczkę, od zawsze jest jej oczkiem w głowie. Po śmierci córki załamała się, straciła własne dziecko, ale wiedziała, że musi pozostać silna dla niej, żeby ją wychować, być dla niej wsparciem. Minerwa jest Gryfonką z krwi i kości, to jasne, że rodzina jest dla niej najważniejsza. To właśnie myśli o Suzanne trzymały ją przez lata przy zdrowych zmysłach, świadomość, że jej Mała Księżniczka, jest tam gdzieś i może jej w każdej chwili potrzebować.

- Tu przynajmniej mamy ją na oku. - Albus podał kolejny argument. - Jeśli coś się wydarzy będziemy mogli natychmiast zareagować.

- W Ameryce nie byłoby takich sytuacji. - stwierdziła kobieta, zbliżając się niebezpiecznie szybko w kierunku starszego czarodzieja.

- Wiecie, że ją tu ciągle jestem. - słowa blondynki, jednak zostały całkiem zignorowane, albo nieusłyszane z powodu cichej wojny pomiędzy dwójką potężnych magów.

- Do czasu, aż Voldemort nie odkryje, że właśnie tam się ukrywa. Nie myśl, że była tam nietykalna. - wypomniał jej Dumbledore. - Tam groziło jej o wiele większe niebezpieczeństwo. Była zdana tylko na God'a. Tutaj ma za sobą pełno wpełni wykwalifikowanych czarodziei do ochrony.

- A jednak zwlekałeś. - Minerwa nie miała już za wielu przekonujących argumentów. W pewnym sensie Albus miał rację, tutaj mieli jakąkolwiek szansę na ochronę Suzanne, jeśli coś się stanie, to tu będzie im łatwiej pomóc niż gdyby nastolatka była po drugiej stronie oceanu. Jednak dlaczego teraz?

- Dobra niech już będzie! - profesorka warknęła ze zrezygnowaniem. Było jasne, że tej walki nie wygra, jednak nie przeszkadzało jej to zbytnio. - Ale jeden wybryk i nie zawaham się wysłać cię z powrotem do God'a. - z tymi słowami zwróciła się do blondynki.

- Świetnie! - zawołała zadowolona dziewczyna. - Jak to mamy już za sobą, to przejdę do tego po co tu jestem. - na ustach Suzanne pojawił się szeroki uśmiech. - Chodzi o SUM-y.

- Ach, no tak! - Dumbledore rozluźnił się na zmianę tematu. - Rozmawiałem już z przedstawicielami Ministerstwa. Nie będzie z tym żadnych problemów, jedyny wymóg to taki, abyś napisała egzaminy do końca sierpnia, proponuję...

- Mogę je napisać już w przyszłym tygodniu. - wtrąciła z figlarnym błyskiem w niebieskich oczach. Nie umknęło to czujemy spojrzeniu jej dziadków.

- Jesteś pewna? - zapytała zmartwiona McGonagall. - Wyniki testów są bardzo ważne i...

- Spokojnie, - przerwała kobiecie, uśmiechając się do niej uspokajająco. - jestem przygotowana. Chciałabym zdawać wszystkie przedmioty.

Starszych czarodziei lekko zdziwiło to postanowienie. Mała ilość uczniów decyduje się na zdawanie wszystkich przedmiotów na SUM-ach. Jest ich 12 i żeby zdać wszystkie trzeba posunąć się do niekonwencjonalnych sztuczek, w przypadku Suzanne sprawa ma się trochę inaczej. Skoro zdaje egzaminy poza terminem, żeby dostać się do danej placów, naturalnie nie musi, a dokładniej nie ma możliwości zaliczenia konkretnych przedmiotów, zostają jej tylko testy teoretyczne i praktyczne. Jako że Suzanne nie uczęszczała do żadnej szkoły i nie ma również żadnego dokumentu, który mógłby jakkolwiek potwierdzić jej umiejętności, dlatego zdecydowała się na napisanie wszystkich egzaminów. Nie chciała, żeby brak papierka odciął jej możliwość rozwoju i wybrania sobie wymarzonej kariery w przyszłości.

- No dobrze, powiadomię ministerstwo jak najszybciej, by zdążyli kogoś wysłać do poniedziałku. - stwierdził Albus, po czym przyjrzał się nastolatce uważnie. - Najlepiej będzie, jak się jeszcze douczysz. Dasz radę wykonywać swoje zadanie i znajdziesz czas na naukę? Jeśli nie to możesz sobie na razie odpuścić. Panna Granger całkiem dobrze sobie poradzi sama.

- Nie ma sprawy, dam radę. Szyfry nie zajmują wiele czasu, nie ma ich za wiele, a eliksiry to sama przyjemność. Będę się już zbierać, macie pewnie masę roboty. Do zobaczenia. - powiedziała i przytuliła się do każdego z osobna. Gdy opuściła pomieszczenie do jej uszu dobiegły krzyki jej babci. Pewnie będą się jeszcze długo kłócić. Z tą myślą wróciła na Grimmauld Place.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro