Rozdział 86
Suzanne ze zdradzieckim rumieńcem opuściła gabinet Mistrza Eliksirów i ruszyła w stronę swoich kwater. Nie mogła uwierzyć, że tak się upiła, mało tego wylądowała nieprzytomna w komnatach Snape' a, Naczelnego Postrachu Hogwartu i Nietoperza z Lochów. Jednak musiała przyznać, że gdyby nie on byłoby z nią źle. Zamyślona nie zorientowała się, że dotarła na miejsce dopiero głos postać z portretu sprawił, że wróciła na ziemię.
- Gdzieś ty była!? - wydarł się na nią Sal. Skrzywiła się na głośność tej wypowiedzi, pewnie gdyby nie eliksir to teraz skulona leżała by na podłodze jęcząc z bólu.
- Mógłbyś być ciszej? Nie chcesz chyba, żeby cały zamek dowiedział się o twojej nadopiekuńczości. - powiedziała. Slytherin spojrzał na nią z mordem w oczach. - Poza tym to ty urządziłeś sobie nocną eskapadę kiedy to ja chciałam się dostać do swoich kwater. A teraz Śmierć cytrynowym dropsom.
Przejście otworzyło się, a Salazar na chwilę umilkł, jednak nie oznaczało to wcale końca kłótni. W salonie usiadła na jednym z foteli mając nikłą nadzieję na spokój, niestety przeliczyła się.
- Nie było mnie, bo jakaś kapryśna nastolatka nie wróciła po ciszy nocnej do pokoju. - próbował się bronić.
- Przecież często mi się to zdarzało. - odparła.
- Ale zawsze o tym wiedziałem. - wtrącił oschle. - Udałem się do Komnaty poinformować ich o tym.
- Co zrobiłeś!? - krzyknęła przerażona.
- A co? Myślałaś, że będę tu tylko siedział i nic nie robił? - spytał z kpiną. - Mogę być tylko częścią swojej podświadomości, ale wcale nie jestem przez to głupszy. Gdyby to nie była spontaniczna decyzja pod wpływem chwili to bym wiedział o tym, że wrócisz późno i przynajmniej bym się nie martwił. Jednak było inaczej i oni musieli się o tym dowiedzieć.
- Jak zareagowali? - zapytała zrezygnowana. Z Salazarem nie wygra, nie ważne w jakiej postaci.
- Różnie. - odpowiedział wymijająco.
- A jakieś szczegóły? - dopytywała. Slytherin westchnął i spojrzał na dziewczynę.
- Poszli Cię szukać. - odparł prosto z mostu.
- Wyszli z komnaty? - spytała i gwałtownie zbladła, gdy Sal skinął na potwierdzenie.
- Na początku nie mieli żadnych tropów. Dopiero gdy spotkali Potter' a dowiedzieli się, że kilka godzin temu rozdzieliliście się. Chłopak pożyczył im mapę, ale nie mógł pomóc w poszukiwaniach. Nawet z tą piekielną mapą im się nie udało! Helga i Rowena były zrozpaczone, a Lily przerażona. Wszyscy stwierdzili, że ktoś Cię uprowadził. Z tego co wiem teraz próbują coś wymyślić, żeby rozpocząć oficjalne poszukiwania. Lepiej idź do nich! - surowo rozkazał czarnoksiężnik.
- Ale lekcje...
- IDŹ DO NICH! - wydarł się.
Już chwilę później zamiast na zajęcia biegła w stronę Łazienki Jęczącej Marty. Cudem nie trafiła na żadnego nauczyciela. Najszybciej, jak tylko mogła wypowiedziała hasło i zbiegły po schodkach na dół. Ruszyła pędem dobrze jej znaną drogą. Uspokoiła się dopiero, gdy stanęła przed posągiem w Komnacie Tajemnic.
- Przemów do mnie Salazarze, największy z Czwórki Hogwartu!
Ruszyła prosto do salonu, z którego dochodziły stłumione krzyki. Z wachaniem nacisnęła klamkę i weszła do środka. Gdy tylko przekroczyła próg pomieszczenia wszystkie spojrzenia padły na nią.
- Wróciłam i żyje. - powiedziała niepewnie na wstępie.
- Suzanne? - szepnęła z niedowierzaniem Helga patrząc prosto w oczy dziewczyny.
- Nie było mnie tylko kilka godzin, chyba aż tak się nie zmieniłam? - zapytała próbując rozluźnić atmosferę.
- Gdzieś ty była!? - no i znowu. Ten krzyk poznała by wszędzie. Salazar właśnie stracił cierpliwość.
- U Hagrida. - odparł zgodnie z prawdą. - W nocy odbył się pogrzeb jego przyjaciela, Aragoga. Razem z Harrym i profesorem Slughorn' em chcieliśmy mu ulżyć w cierpieniu po stracie bliskiej osoby. - "raczej zwierzaka, ale mniejsza" pomyślała.
- I dlatego nie było Cię w zamku przez całą noc? - zapytała niby spokojnie Rowena, choć jej drgająca powieka mówiła co innego.
- To nieprawda, byłam w zamku. - co z tego, że nie w swoich kwaterach. Na tą myśl lekko się zarumieniła co nie uszło uwadze dorosłych.
- Gdzie? - spytał z mordem w oczach Salazar.
- W lochach.
- A dokładniej? - już wiedziała, że szybko stąd nie wyjdzie.
- W kwaterach opiekuna twojego domu. - wyrzuciła z siebie.
Na twarzach założycieli pojawił się istny szok i niedowierzanie. Nagle Helga wybuchła śmiechem, a Rowena dołączyła do niej chwilę później razem z Lily. Natomiast James i Godryk wyglądali jakby planowali morderstwo, natomiast Sal mruczał pod nosem dość ciekawą wiązankę przekleństw.
- Wykastruję, obedrę ze skóry, zabiję, po ćwiartuję, wskrzeszę i znowu zabiję. - powtarzał w kółko. Gdy już się opanował zwrócił się już spokojnie do dziewczyny. - Co tam robiłaś? Albo nie! Jednak nie chcę wiedzieć.
- O co Ci chodzi? - zapytała blondynka z niezrozumieniem.
- Jak do tego doszło? - spytał zrozpaczony patrząc na dziewczynę z bólem w oczach.
- No... - zaczęła zawstydzona. - trochę wypiłam ze Slughorn' em. Kiedy wracaliśmy było już późno, rozdzieliliśmy się przy Wielkiej Sali. Zawędrowałam nieświadomie na drugie piętro gdzie wpadłam na profesora Snape' a. Chciał mnie zaprowadzić do moich kwater, ale nie wiem czy tam dotarł, bo zasnęłam po drodze. Wnioskując po tym, że obudziłam się w jego sypialni pewnie tam nie dotarł.
- Do niczego między Wami nie doszło? - zapytał z nadzieją.
- A niby do czego miało dojść? - spytała zbita z tropu, ale szybko pojęła o co chodzi, jednocześnie się rumieniąc. - Ty chyba nie myślałeś, że ja i...
- Tak właśnie myślałem. - odparł już spokojnie. - Na szczęście rozwiałaś moje wątpliwości. A teraz czas na pogadankę.
- Nie...
Z komnaty wyszła dopiero po bardzo długiej pogadance Salazara. O czym? Wolała nie wspominać. Gdy opuściła Łazienkę Marty dochodziła już trzynasta co oznaczało, że zbliżała się godzina obiadu. Wiedział, że pewnie nauczyciele nie będą zadowoleni z jej nieobecności, a konkretniej taka jedna sztywniara. Przed posiłkiem wróciła do swoich kwater, żeby przejrzeć czy nie ma jakiś esejów, które miała oddać dzisiaj. Na jej szczęście nic takiego się nie znalazło. Z trochę lepszym humorem zaczęła powoli iść do Wielkiej Sali. Po drodze spotkał swoich przyjaciół z którymi razem ruszyła na posiłek. Do Sali weszli, jak zwykle spóźnieni i jak to oni przyciągając całą uwagę. Suzanne często zastanawiała się dlaczego tak było. I nagle jakby doznała olśnienia zrozumiała, dlaczego od przeszło miesiąca wszyscy tak na nich patrzą.
- Harry, dawno nie robiliśmy żadnego kawału. - stwierdziła, mówiąc tak by tylko Gryfon ją usłyszał.
- Masz coś na myśli? - zapytał z huncwockim uśmiechem.
- Mam pewien pomysł, ale to na koniec egzaminów. Takie zwieńczenie tego roku. - wytłumaczyła swój złowieszczy plan.
- Aż nie mogę się doczekać.
Chwilę później już spokojnie spożywali posiłek kiedy do Wielkiej Sali wpadł (bo inaczej tego nie można nazwać) zdyszany Malfoy. Blond włosy arystokrata rozejrzał się chaotycznie po sali, a gdy znalazł swój cel ruszył w jego stronę.
- Chcę z tobą porozmawiać. - powiedział z powagą Ślizgon zwracając się do swojego chłopaka, który siedział obok Suzanne.
- Draco, nie tutaj. - odparł Harry, chciał już wstać i wyjść z chłopakiem z pomieszczenia, kiedy ten go zatrzymał.
- Nie, tutaj. - bezwachania przyciągnął szatyna do siebie i złożył na jego ustach namiętny pocałunek. Gryfoni zaczęli bić głośne brawa, to samo zrobiła część Ślizgonów. Reszta, która żyła w błogiej nieświadomości patrzyła na tę scenę ze zdziwieniem. Dlaczego? O związku Wybrańca i Księcia Slytherinu wiedzieli tylko nie liczni członkowie ich domów. Na balu nikt za bardzo nie zwrócił na nich uwagi, a od tamtego czasu dobrze się ukrywali. Suzanne cieszyła się ich szczęściem. Uważała, że należy im się. W końcu po tylu latach ich bezsensownej wojny, masy wyzwisk i głupich przepychanek zostali oficjalnie parą, a ten pocałunek był oświadczeniem, że Harry Potter należy do Draco Malfoy' a i każdy powinien się z tym liczyć.
W głowie Suzanne zaświtała pewna myśl. Zaniepokojona spojrzała na stół nauczycielski, a konkretniej na właściciela czarnych tęczówek, które dokładnie jej się przyglądały. Zdała sobie sprawę, że teraz wszystkie jej przykrywki mogą iść się walić. Najbardziej jednak obawiała się konfrontacji z nauczycielką transmutacji, która przecież głupia nie jest i doda dwa do dwóch. Szczerze, rozważała czy nie przenieść się do Komnaty na stałe.
Wybawieniem, o dziwo okazało się wezwanie od dyrektora, który poprosił ją i Harry' ego do siebie. Suzanne spodziewała się w jakiej sprawie. Z żalem przerwała piękną chwilę jej przyjaciół i razem z Potter' em zmierzali do wyjścia z Wielkiej Sali, jednak zatrzymał ich głos Dracona.
- Dumbledore. - powiedział dziedzic Malfoy' ów. - Pamiętaj, że on jest mój. - dodał z uśmiecham, po czym usiadł przy stole Slytherin' u, natomiast Suzanne i Harry ruszyli do dyrektora by rozwiać wszelkie wątpliwości.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro