Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 82

- Suzanne! - nie zwracając uwagi na nic podbiegł do swojej przyjaciółki. Była przeraźliwie blada. - Nie, nie to niemożliwe. Suzanne błagam!

- Harry uspokój się. - Helga próbowała mu przemówić do rozsądku.

- Nie, ty nie możesz! Rozumiesz. Nie wolno Ci mnie zostawić! - krzyczał w rozpaczy.

- Harry... - mówił cicho Salazar. Temu wszystkiemu przyglądali się zszokowani Potter' owie. Nie sądzili, że ich syn tak bardzo się przywiązał do tej dziewczyny.

- Ona nie mogła umrzeć. Nie mogła. - powtarzał, jak mantrę.

- Harry... - powtórzył Sal. - Ona jest tylko nieprzytomna. - Gryfon od razu otrząsnął się.

- Żyje?

- Jest wyczerpana magicznie przez co straciła przytomność, ale tak żyje. - wytłumaczył.

- Ile to potrwa? - zapytał chłopak, zauważył, że na twarzach założycieli pojawił się smutek i wahanie.

- Harry. Pamiętaj, że wszystko ma swoją cenę. - odparła Rowena. - Wskrzeszenie kogoś nie może pozostać niezauważone przez Śmierć.

- Ale przecież się udało, więc co to ma do rzeczy? - przerwał jej zdenerwowany Gryfon.

- Daj mi dokończyć. Widzisz, jak mówiłam wszystko ma swoją cenę, tym bardziej wskrzeszenie kogoś. Trzeba za to zapłacić, często bardzo surową cenę. Ty zapłaciłeś swoją krwią, która była Wam potrzebna do rytuału. Suzanne magią, której użyła do wskrzeszenia. - chłopak wyraźnie się rozluźnił i uspokoił. - Możliwe, że nie straciła by przytomności, gdyby nie musiała rzucić zaklęcia na dwie osoby. - tu spojrzała na rodziców Harrego i lekko się uśmiechnęła. Wstała i podeszła do nich. - Jestem Rowena Gryffindor, lecz wy możecie mnie znać jako Rowene Ravenclaw.

- Lily Potter, a to mój mąż... - zaczęła zielonooka.

- Kochanie potrafię się przedstawić. - przerwał jej orzechowooki. - Nazywam się James Potter i jestem mężem tej o to pięknej kobiety oraz ojcem tego niezwykłego chłopca jakby pani nie wiedziała.

- Och! Oczywiście, że wiemy. - powiedział głos od strony nastolatków. - Wiemy o Was całkiem dużo. Ja jestem Helga Slytherin lub Hufflepuff, jak kto woli.

- Ale skąd? - zapytała pani Potter.

- Przyjaźniliście się z naszym wnukiem. - odparł Gryffindor. - Z Lucasem.

- Ale, to by oznaczało, że... - zaczął pan Potter.

- Tak. - odparł Godryk. - Wasz przyjaciel tak naprawdę był ostatnim Lordem Morningstar' em.

- Nie wierzę. - szepnęła cicho Lily, a chwilę później spojrzała na nieprzytomną dziewczynę, która nagle wydała jej się niezwykle znajoma. - Czy to jest...

- Tak, to jest Suzanne Dumbledore nasza wnuczka i jedyna dziedziczka. - odpowiedziała Salazar.

- Nic jej nie będzie? - zapytał zaniepokojony ojciec Harrego.

- Nie ma się co martwić. - zapewniła ich Helga. - Suzanne jest bardzo silna. Nie długo dojdzie do siebie.

- Ja bym się bardziej przejęła tym wybuchem magii. - dodała Rowena. - Na pewno ktoś to poczuł. Mogę się założyć, że nie tylko dyrektor. - wszyscy pobledli. Oj nie zapowiada się na spokojny wieczór.

Severus Snape niedawno wrócił z patrolu na którym wydarzyło się coś dziwnego, a mianowicie dwójka Gryfonów i to nie byle jakich, bo sam Złoty Chłopiec i Księżniczka Gryffindoru zeszli do Komnaty Tajemnic. Musiał przyznać, że była to pewna anomalia. Sam uważa, że Wybraniec nigdy nie wrócił do tego miejsca po wydarzeniach sprzed czterech lat, a jednak każdy może się mylić. Na początku planował iść dalej za nimi by zobaczyć co tam mają zamiar robić, niestety nie zdążył się przemknąć zanim przejście się zamknęło. Po tym ze złym przeczuciem zaczął dalej patrolować korytarze. Gdy skończył wrócił do swoich kwater i rozmyślał nad tym co mogą tam teraz robić młodzi Gryfoni. W pewnym momencie naszła go dość niemiła myśl, że poszli się tam zabawiać. Jednak szybko wybił to sobie z głowy. W takim przypadku udali by się do jakiejś nieużywanej klasy, albo do Pokoju Życzeń. A jednak te argumenty do niego nie przemawiały i nieprzyjemna myśli nie chciała opuścić jego umysłu. Tylko dlaczego to tak go ruszyło? Z rozmyślań wyrwał go bardzo potężny wybuch magii. Nieświadomie wstał z fotela na którym siedział, miał zamiar ruszyć prosto do dyrektora, jednak coś go zatrzymało. W jego kominku rozbłysły zielone płomienie, a z nich w swojej glorii i chwale wyszedł Albus Dumbledore.

- Poczułeś to? - zapytał na wstępie staruszek nawet się nie witając.

- Pewnie, że tak. Za kogo ty mnie masz!?

- Ale kto i jak? - zapytał sam siebie dyrektor.

- Chodzi Ci kto jest na tyle potężny? Odpowiedź jest chyba prosta, prawda?

- Jednak co to musiało być za zaklęcie. Nigdy czegoś takiego nie czułem. - Albus skończył przechadzać się po gabinecie Mistrza Eliksirów i zasiadł na jednym z wolnych miejsc. Chwilę później do pomieszczenia wparowała zdyszana McGonagall.

- Czy wy też... - nie zdążyła dokończyć, bo ktoś jej przerwał.

- Tak.

- Ale kto?

- To akurat głupie pytanie. - odparł Snape. Po czym zdał sobie sprawę, że nagle wszyscy zlecieli się do jego gabinetu. - Właściwie po co tu przyszłaś?

- Chciałam się Ciebie spytać czy nie widziałeś Suzanne i pana Potter' a. - odparła kobieta. - Byłam w jej kwatera, ale nikogo tam nie było, nawet Felix się gdzieś ulotnił, portret Slytherin' a był pusty. Udałam się więc do Wieży Gryffindoru, ale tam jedynie dowiedziałam się, że nie tylko ona zniknęła.

- Dlaczego akurat do mnie? - zapytał zdezorientowany.

- Myślałam, że może dałeś im szlaban. - wytłumaczyła. - W drodze poczułam ten wybuch mocy i stwierdziłam, że to mogli być oni.

- To całkiem prawdopodobne. - odezwał się w końcu Dumbledore. - Dzisiaj z mojego gabinetu zniknął pewien potężny artefakt. Obrazy potwierdziły, że to byli oni. Stwierdziłem, że jutro z nimi na ten temat porozmawiam, ale nie sądziłem, że zadziałają tak szybko.

- Musimy ich znaleźć. - powiedziała pewnie nauczycielka transmutacji.

- Raczej nie uda Ci się do nich dostać. - odparł Severus.

- A to niby czemu? - oburzyła się kobieta.

- A umiesz mowę węży? - zapytał, a z tymi słowami przyszło zrozumienie. - Z tego co mi wiadomo w tym zamku potrafią to tylko dwie osoby.

- Khm, khm... - usłyszeli chrząknięcie od strony kominka.

- Przepraszam Salazarze. Zapomniałem o tobie. - odparł skruszony profesor zwracając się do obrazu wiszącego nad kominkiem.

- Muszę przyznać, że moja dziedziczka wie co dobre. - powiedział mężczyzna z portretu. - Przynajmniej ona jedna. - po czym wielce obrażony opuścił obraz.

Minęły już dwa dni od wskrzeszenia Potter' ów. Suzanne odzyskała przytomność dopiero poprzedniego wieczora. Założyciele i państwo Potter' owie razem z Harrym wspólnie stwierdzili, że dziewczyna musi odpocząć. Kieł chciała jak najprędzej wrócić na zajęcia. Obawiała się, że Różowa Ropucha znów będzie jej grozić wydaleniem. Podjęła się więc prawie samobójczej próby ucieczki, wiedziała, że jeśli ktokolwiek ją nakryje to nie wyjdzie z Komnaty do końca roku. Kiedy nikogo nie było w pobliżu dziewczyna choć silnie osłabiona wymknęła się z podziemi szkoły. Ledwo udało jej się dostać o własnych siłach do kwater, ale jednak. Z zadowoleniem położyła się do łóżka.

Następnego dnia jak gdyby nigdy nic udała się na śniadanie, co prawda dalej nie czuła się najlepiej, jednak chęć dopieczenia Landrynie była większa. Gdy tylko przekroczyła próg Wielkiej Sali poczuła na sobie mordercze spojrzenie zielonych oczów. Trochę mniej pewnie usiadła na swoim miejscu przy stole Gryfonów.

- Co ty tu robisz? - spytał niby spokojnie chłopak.

- Mówiłam Ci już wczoraj, że nie mam zamiaru leżeć w łóżku. - odpowiedziała pewna swego.

- A jeśli Ci się coś stanie?

- To udam się do Madame Pomfrey. - Harry chciał się jeszcze kłócić, ale do stołu dosiedli się Ron i Hermiona.

- Wreszcie jesteście! - zawołał uradowany Ron. - Nigdzie nie można was było znaleźć. Byłem pewien, że Harry zabarykadował się w pokoju razem z Malfoy' em. - Harry, który obecnie pił sok dyniowy zakrztusił się nim, natomiast Suzanne podkładała się że śmiechu temu wszystkiemu przyglądała się Hermiona, która po chwili dołączyła do przyjaciół. - Jednak nie mam teorii, dlaczego nigdzie nie było Ciebie, Suzanne.

- W piątek McGonagall była w naszym Pokoju Wspólnym. Wypytywać o Was. - powiedziała Miona. - Była wściekła.

- A! - zawołali wspólnie. - To może chodzić o ten sufit. - dodała Suzanne.

- Całkiem możliwe. - odparł Gryfon. - To by wyjaśniało, dlaczego teraz idzie w naszą stronę z tą swoją miną. - cała czwórka spojrzała na wściekłą nauczycielkę, która właśnie zmierzała w ich kierunku. - No to czas się zmywać. - Harry i Suzanne szybko wstali od stołu, po czym spokojnie-szybkim krokiem udali się do wyjścia.

- Potter! Dumbledore! - zawołała kobieta. - Macie natychmiast stawić się w moim gabinecie!

- Suzanne dawno nie biegaliśmy. - stwierdził chłopak patrząc na kobietę, która prawie biegła w ich stronę.

- Jedna rundka? - zapytała. Harry skinął głową i gdy od nauczycielki dzieliło ich zaledwie kilka metrów zaczęli uciekać. Na rogu zamienili się w swoje animagiczne formy i ruszyli w stronę schodów. Co im szkodzi rozruszać trochę nauczycielkę transmutacji?

*-*-*
Znajcie moje dobre serce.

Rozdział macie na dzisiaj. 😉

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro