Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 81

Harry chodził po szkole niezwykle z czegoś zadowolony. Nikt tak naprawdę nie był pewien z jakiego to powodu Złoty Chłopiec nie jest w stanie usiedzieć spokojnie na miejscu i z szerokim uśmiechem wita wszystkich na korytarzach. Ciągle gdzieś biegał cały w skowronkach. Uczniowie sądzili, że to w związku z jego nowym partnerem - Draco Malfoy' em, jednak byli w błędzie, niewiele osób znało prawdziwy powód zachowania Wybrańca.

Jedną z takich właśnie osób była Suzanne Dumbledore. Dziewczynę wcale nie dziwiło zachowanie Gryfona. W końcu, gdyby to ona miała wskrzesić swoich rodziców pewnie zachowywała by się podobnie. Harry był podekscytowany tym, że już praktycznie wszystko jest gotowe. Jedyną rzeczą, której jeszcze nie posiadali, a była potrzebna do rytuału był Kamień Wskrzeszenia, który obecnie znajdował się w gabinecie dyrektora. Gryfoni opracowali skomplikowany, wieloetapowy plan włamania się do tego pomieszczenia.

Pierwszą rzeczą, którą musieli zrobić było załatwienie sobie solidnego alibi. Ustalili, że najlepiej będzie zaangażować w to Draco i resztę Huncwotów. Według ich wymyślonych zeznań, Harry razem z Suzanne i przyjaciółmi mieli udać się do Hogsmead gdzie planowali spędzić całe południe. Aby uwiarygodnić swoje alibi poprosili Neville' a i Ginny, żeby podszyli się pod nich za pomocą Eliksiru Wielosokowego, oczywiście nie zdradzając im szczegółów. Co prawda Draco, Ron i Hermiona wiedzieli, że coś planują, jednak uważali, że jest to po prostu jakiś ostry kawał. W sumie można było tak to nazwać.

Drugą rzeczą, którą musieli zrobić było wypędzenie Dumbledore' a z jego gabinetu. Próbowali znaleźć jakiś sensowny powód dzięki któremu dyrektor opuścił by swoją siedzibę, jednak nie było to wcale proste. Musiałoby to być coś co zajęłoby go na co najmniej dwadzieścia minut. Po długich rozmyślaniach znaleźli idealny pretekst.

Trzecia rzecz, czyli sposób działania. Nie będą mieli żadnego problemu z dostaniem się do gabinetu, jednak co gdy już się tam znajdą? Fawkes mimo, że lubi Suzanne pozostanie wierny dyrektorowi, więc Dumbledore na pewno o wszystkim się dowie. Musieli pozbyć się ptaka, co prawda istniała spora szansa, że feniks będzie na polowaniu, jednak nie mogli tej kwestii pozostawić szczęściu. Suzanne namówiła swojego towarzysza, żeby jakoś wyciągnął Fawkes' a z gabinetu na czas ich pobytu. Ptak niechętnie się zgodził. Poszukiwania kamienia nie powinny być trudne, ponieważ Suzanne dokładnie pamiętała miejsce ukrycia kamienia, jeśli nic się nie zmieniło to akcja wydawała się banalnie prosta. Lecz zawsze coś może nie wyjść. I tu właśnie przychodzi punkt czwarty.

Ostatnią rzeczą było solidne wytłumaczenie, gdyby ktoś ich nakrył. Każdy profesor równa się inne wytłumaczenie. Skoro teoretycznie każde z nich miało być w innym miejscu trzeba było wymyślić coś przekonującego. Przykładowo, gdyby to McGonagall nakryła ich w gabinecie powiedzieli by, że Dumbledore wezwał ich do siebie, jednak kiedy byli już w gabinecie ten okazał się pusty, więc grzecznie czekają na profesora. W przypadku Snape' a sprawa wyglądałaby podobnie. Najbardziej obawiali się trafić na Syriusza co pewnie wydaje się niektórym dziwne. Problem leży w tym, że Łapa potrafi wyłapać każde kłamstwo Harrego, jest to ogromny minus. Jednak pojawiło się światełko w tunelu. Stwierdzili, że jeśli powiedzą, że są w gabinecie, żeby zrobić Dumbledore' owi kawał to Syriusz im odpuści. Tak przedstawiał się ich plan idealny, który zamierzali niebawem wprowadzić w życie.

Był bardzo ciepły i słoneczny dzień. Uczniowie korzystali z pięknej pogody, jak tylko mogli. Praktycznie wszyscy byli z tego powodu zadowoleni, zima odchodziła już w zapomnienie, a natura budziła się do życia przywołując wiosnę. Za kilka dni miało dojść do równonocy wiosennej, to wtedy nasi Gryfoni planowali odprawić rytuał. Wszystko było gotowe, zostało im tylko włamać się do gabinetu Dumbledore' a i ukraść Kamień Wskrzeszenia. Przecież to nie może być takie trudne, prawda?

Trzy dni przed równonocą Harry i Suzanne wdrożyli swój plan w życie. Blondynce udało się przekazać dwójce Gryfonów - Neville' owi i Ginny, eliksir. Kiedy Gryfoni pod ich postacią ruszyli do Hogsmead, ukryli się w Pokoju Życzeń by nikt nie mógł ich znaleźć. W międzyczasie rozpoczęła się druga faza planu. Albus Dumbledore, który do tej pory wygodnie siedział w swoim fotelu przeglądając papiery otrzymał chaotyczną wiadomość przez patronusa profesor McGonagall. Nie czekając na nic wyszedł z pomieszczenia zostawiając na straży swojego feniksa. Dyrektor był pewien, że ptak poradzi sobie z nieproszonymi gośćmi. Nie wiedział, jak bardzo się mylił. Zaledwie chwilę później do gabinetu przez otwarte okno wleciał Felix, który zaraz potem wyleciał, ale już w towarzystwie Fawkes' a.

Suzanne i Harry stali właśnie przed chimerą prowadzącą do gabinetu dyrektora. Każde z nich w głębi siebie wahało się, ale teraz nie było mowy o tym, żeby się wycofać. Byli tak daleko. Bez uprzedzenia Suzanne ruszyła w stronę wejścia, Harry niepewnie udał się zaraz za nią. Wdrapali się po schodach, a gdy stanęli pod drzwiami gabinetu wiedzieli, że nie ma już odwrotu. Z duszą na ramieniu i sercem łomoczącym w piersi weszli do środka. W pomieszczeniu było przerażająco cicho, Suzanne z zadowoleniem stwierdziła, że w gabinecie nie ma Fawkes' a. Felix świetnie się spisał. Nie rozglądając się zbytnio zaczęli przeszukiwać pomieszczenie. I tu popełnili ogromny błąd, o którym mieli dowiedzieć się całkiem nie długo. Po dziesięciu minutach blondynka odezwała się z triumfem w głosie.

- Mam! Udało się. - westchnęła z ulgą.

- Zbierajmy się, nie chce by nas przyłapał. - odparł chłopak. Zaledwie chwilę później znaleźli się w swoim Pokoju Wspólnym. Było tam niemal pusto, wszystkie klasy powyżej trzeciego roku udały się do Hogsmead. Wspólnie udali się do dormitorium Gryfona, gdzie rozmawiali na już luźniejsze tematy.

Kiedy młodzi Gryfoni rozkoszowali się swoim małym triumfem, dyrektor szkoły zdążył wrócił do swojego gabinetu wyraźnie zmęczony, ale jednocześnie rozbawiony. Przez przeszło pół godziny próbował ściągnąć profesor McGonagall z sufitu. Kobieta przyznała się, że nie ma zielonego pojęcia, jak się tam znalazła. Natomiast dyrektor próbował z całej siły jej współczuć, jednak było to niebywale trudne, ponieważ ledwo powstrzymywał swój śmiech. Gdy już udało mu się ściągnąć Minerwe z sufitu, ta poprzysięgła, że odnajdzie tego, jak to powiedziała "cholernego żartownisia" i ukara go niezwykle surowo, planowała zacząć od czyszczenia regały w bibliotece, konkretnie o dział Historii Magii. Albus miał pewne podejrzenia co do osoby odpowiedzialnej za dzisiejszą sytuację, jednak postanowił o tym na razie nie wspominać Minerwie. Dyrektor planował udać się na spoczynek, gdy niespodziewanie jedna z postaci na portretach i to ta, którą najmniej podejrzewał o taki ruch zagadała do niego.

- Albusie jesteś pewien, że wszystko masz na swoim miejscu? - zapytał sarkastycznie dawny dyrektor Hogwartu - Fineas Nigellus Black.

- Jak mam to rozumieć Fineasie? Jestem zmęczony i nie mam ochoty na słowną przepychankę. - odparł i wstał od biurka.

- To nie żadne przepychanki, czy żarty tylko troska. - nagle w całym pomieszczeniu można było usłyszeć przyjemny śmiech kobiety z portretu obok.

- To było zabawne Fineasie, jednak szkoda mi, że tak żartujesz sobie z Albusa, zamiast po prostu mu to powiedzieć. - odpowiedziała miło czarownica, a dokładnie była dyrektorka - Dilys Derwent.

- Co powiedzieć? - zapytał zdezorientowany czarodziej. - O czym mówicie Dilys?

- Ktoś tu był, dwójka uczniów. Gryfoni. - odparł Black, a ostatnie słowo powiedział tak jakby było największą obelgą na świecie.

- Chłopiec i dziewczyna. - dodała kobieta z portretu. - Czegoś szukali.

- I znaleźli to. - wtrącił Fineas.

- Jednak nie jesteśmy w stanie powiedzieć co to jest. To coś było bardzo małe. - wytłumaczyła Derwent.

Albus, jakby otrząsnął się z letargu, podszedł prędko do biurka i przeszukał dobrze szufladę. Rzeczywiście brakowało czegoś.

- Po co im Kamień Wskrzeszenia? - zapytał sam siebie.

- Wiesz Albusie, ten kamień ma ogromną moc. - odpowiedziała kobieta. - Musiało im na nim bardzo zależeć.

- Racja. - dodał Black. - Musieli to zaplanować wcześniej. Poszło im za łatwo. Nikogo tu nie było nawet twojego piekielnego ptaka, dokładnie wiedzieli czego i gdzie szukać.

- Mądrze to wymyślili. - powiedział głośniej niż zamierzał Dumbledore. - Kto to był?

- Pan Potter i Panna Dumbledore. - odrzekła Derwent.

- Tak myślałem.

- Ukarasz ich? - zapytał z nie ukrywaną nadzieją Fineas.

- Nie. Poczekam i zobaczę, jak się sprawy rozwiną. Przyznam, że jestem bardzo ciekaw tego co zamierzają zrobić.

Harry i Suzanne siedzieli właśnie z Salem i Godrykiem w Komnacie Tajemnic rozmawiając o jakiś błahostkach.
Potrzebowali się odstresować, zdecydowanie starczy im atrakcji, jak na jeden dzień. Jednak musieli jeszcze uzgodnić co dalej. Suzanne była pewna, że sama nie jest w stanie rzucić zaklęcia nieśmiertelności, uważała, że jest za słaba magicznie. Poprosiła o pomoc Salazara, który obiecał asekurować ją. Kiedy już wszystko było jasne Gryfoni wrócili do swoich dormitoriów.

Suzanne przez cały dzień była mocno zestresowana. To dziś! Dziś mają wskrzesić Potter' ów. Gryfonka nie mogła wytrzymać tego napięcia. Była jednocześnie szczęśliwa i przerażona, przecież wciąż istniało ryzyko, że może im się nie udać. Dziewczyna wyglądała, jak kłębek nerwów, ale nie była w tym sama. Harry zachowywał się bardzo podobnie. Na przykład jeszcze na pierwszej lekcji był wulkanem energii, zgłaszał się do każdego pytania nawet jeśli nie znał odpowiedzi. Jednak już na drugiej wydawał się wrakiem człowieka. I tak na przemian. Nauczyciele zaczęli się niepokoić jego stanem, profesor McGonagall chciała go nawet wysłać do Skrzydła Szpitalnego, ale ten stanowczo odmówił, jeszcze by tego brakowało, żeby nie pojawił się wieczorem w Komnacie Tajemnic. Harry bardzo bał się tego co ma nadejść, na początku nie przemyślał swojej decyzji, miał nawet zamiar się wycofać. Jednak kiedy przeanalizował sprawę, uświadomił sobie, że więcej zyska niż straci, nawet jeśli im nie wyjdzie. Obiecał sobie wtedy, że nieważne co się będzie działo i do jakich dojdzie wniosków nie stchórzy.

Nadeszła już noc, a wraz z nią cisza nocna. Uczniowie udali się na spoczynek, natomiast nauczyciele i prefekci rozpoczęli swoje patrole. Dość często profesorowie przyłapywali swoich wychowanków poza ich dormintoriami. Co ciekawe najrzadziej do takich sytuacji dochodziło pod koniec tygodnia. Było tak nie bez powodu. W piątku swój dyżur odbywał najbardziej znienawidzony i przerażający nauczyciel Hogwartu - Severus Snape. Żaden uczeń nie chciał trafić na niego podczas swoich nocnych spacerów, dlatego od zawsze było jasne, że w ten dzień nikt nie wychodził z Pokoju Wspólnego po ciszy nocnej bez wyraźnej zgody kogoś z grona pedagogicznego. Jednak znalazło się kilku śmiałków, którzy niezbyt przejęli się profesorem eliksirów.

Harry i Suzanne spotkali się w Pokoju Wspólnym Gryfonów dziesięć minut przed ciszą nocną. Czekali, aż wszyscy uczniowie udadzą się do swoich łóżek, po czym zabrali Mapę Huncwotów i ruszyli na drugie piętro. Kilka razy prawie wpadli na nauczycieli, jednak za każdym razem zdążyli się ukryć. Po dość ciężkiej wędrówce dotarli na miejsce.

Łazienka wydawała się być taka jak zwykle, jednak Suzanne wyczuła, że coś jest nie tak. Miała już powiedzieć Harremu, żeby zaczekał, ale było już za późno i przejście zostało otwarte. Nie chciała niszczyć Gryfonowi tego wieczoru, więc przemilczała sprawę. Szybko wskoczyli do rury, a umywalki wróciły na swoje miejsce. Blondynka trochę bardziej spokojna szła zaraz za rozentuzjowanym Gryfonem. Ten wręcz skakał ze szczęścia, kiedy to zauważyła zaczęła się bać. A jeśli to nie wyjdzie? Co jeśli dałam mu nadzieję na coś niemożliwego? Takie i tym podobne myśli krążyły jej po głowie. Harry musiał zauważyć jej zmartwienie, bo podszedł do niej i mocno ją przytulił, po czym wyszeptał na ucho.

- Wiesz, że nawet jeśli to okaże się tylko niemożliwym marzeniem dalej będę Cię kochał? - zapytał cicho.

- Ale jeśli... - ten szybko jej przerwał.

- Księżniczko zrobiłaś dla mnie więcej niż ktokolwiek inny. Ron i Hermiona mogą być ze mną dłużej, ale jeszcze nigdy nie dali mi tego co ty.

- Niby co takiego Ci dałam? - zapytała niepewnie.

- Nadzieję na poznanie mojej rodziny. - odparł pewnie. - Ron i Miona są dla mnie, jak rodzeństwo, są moją rodziną, dzięki nim wiem co to szczęście i jestem im za to wdzięczny, ale jeszcze nigdy żadne z nich nie zaproponowało czegoś tak szalonego i absurdalnego. - wytłumaczył. Ale dziewczyna dalej była smutna. - Suzanne nawet jeśli nam się nie uda to chociaż próbowaliśmy. Ta chwila w której dowiedziałem się, że mogę poznać moich rodziców była jedną z najlepszych w moim życiu i nic tego nie zmieni. - powiedział. - No może spotkanie ich, ale chyba mnie rozumiesz? - dodał po chwili i uśmiechnął się na co dziewczyna odpowiedziała tym samym. - Wszystko dobrze?

- Tak. Już tak.

Ruszyli dalej kanałami, aż dotarli do ściany z dwoma wężami. Harry syknął hasło, po czym oboje weszli do środka. Na wstępie zauważyli Salazara, który już na nich czekał. Co ciekawe nie sam.

- Co wy tu robicie? - zapytała zdziwiona Gryfonka.

- Chcemy Was wesprzeć. - odparła Rowena.

- No i poznać rodziców Harrego. - wtrącił Helga.

- Dziękuję. - powiedział wzruszony chłopak.

- Poza tym obawiam się, że Sal coś zepsuje i będzie trzeba po nim sprzątać. - dodał od siebie Godryk.

- Taaa. A mówi to ten co wysadził laboratorium. - odparła Mała.

- Dobra nie było tematu. To zaczynacie?

Bez słowa Harry i Suzanne podeszli do małego stolika na którym leżały rzeczy potrzebnych im do rytuału. Avadooki wziął mały nóż rytualny i Kamień Wskrzeszenia, a następnie udał się na wcześniej wyznaczoną pozycję. Blondynka natomiast zabrała Eliksir Życia i ruszyła za chłopakiem. Suzanne zaczęła nanosić eliksir na kamienną podłogę Komnaty. Harry stał w miejscu i ze stresu nawet się nie poruszał. Patrzył tylko, jak wokół niego powstaje prosty wzór. Przedstawiał on dwa koła, które nachodziły na siebie w miejscu gdzie stał. Kiedy dziewczyna skończyła odsunęła się od chłopaka i dała mu znać, że może rozpocząć. Nie pewnie zaczął obracać Kamień Wskrzeszenia w dłoni cały czas intensywnie myśląc o swoich rodzicach. Nachodziły go wtedy różne myśli. Jacy będą? Czy jego mama będzie zachowywać się, jak pani Weasley? Może będzie jeszcze bardziej opiekuńcza? A jego ojciec? Będzie dumny z tego, że jest w drużynie od pierwszego roku? Czy będą go kochać tak jak on kocha ich? A może nawet mocniej? Uśmiechnął się mimowolnie na tę myśl. Nieświadomie wszystkie negatywne emocje go opuściły, teraz czuł się naprawdę szczęśliwy. Gdy trzeci raz obrócił Kamień w dłoni, po środku wcześniej narysowanych kół pojawiły się dwie postacie. Kobieta i mężczyzna. Nie byli całkiem fizyczni. Przypominali Harremu wspomnienie młodego Riddle' a. Dobrze wiedział kim są. Jego matka wyglądała tak, jak na zdjęciach. Lily Potter miała śliczne kasztanowe włosy i takie same, jak on zielone oczy, które na myśl przywoływać promień zaklęcia uśmiercającego. Nie była bardzo wysoka, ale i nie za niska, miała wręcz idealną figurę. Gdy skończył się przyglądać kobiecie spojrzał na swoją starszą wersje, a właściwie to swojego ojca. Ludzie nie kłamali wyglądał całkiem, jak James Potter. Mieli takie same wiecznie splątane, kruczoczarne włosy, cała postura i twarz były takie same, jedyną rzeczą, która ich różniła to był kolor oczu, w przypadku James' a były one orzechowe. Jego rodzice szeroko się uśmiechali jakby wiedzieli co zaraz nastąpi. Młody Gryfon na chwilę stracił kontakt z rzeczywistością, jednak kiedy usłyszał swoje imię otrząsnął się. Spojrzał na swoją przyjaciółkę.

- Harry już prawie koniec. - odparła. - Wiesz co robić.

Chłopak skinął głową i pewnie podniósł dłoń w której trzymał nóż. Naciął swój drugi nadgarstek, a gdy tylko krople krwi dotknęły podłoża, kręgi zaświeciły się jasnym światłem. Postacie stały się o wiele bardziej wyraźne, można by śmiało uznać, że są oni całkiem żywi. Zostało tylko jedno.

Suzanne wiedziała co teraz musi zrobić. Była przerażona, bo to od niej zależało czy uda im się zakończyć rytuał. Nagle poczuła na swoim ramieniu dużą dłoń. Spojrzała prosto w szare tęczówki Sala, z jego oczu zdołała wyczytać, że nie jest sama. Pewnie wyciągnęła swoją różdżkę i zaczęła wykonywać nią skomplikowane ruchy, po chwili dołączyły do nich słowa.

- Hanc immortalitatem corporis et animae remaneant in perpetuum.* - po wypowiedzeniu tych słów poczuła się nagle niezwykle zmęczona, gdyby nie szybka reakcja Salazara i Godryka spotkałaby się z podłogą. Straciła równowagę, dalej pozostała świadoma, jednak nie na długo. Zdążyła tylko zobaczyć, jak Harry podchodzi do swoich rodziców i chyba ich przytula. Nie była do końca pewna, bo w tym momencie straciła świadomość.

Harry stał, jak spetryfikowany. Gdzieś w tle usłyszał głos Suzanne kończącej inkantacje zaklęcia. Gdy ostatnie słowo opuściło jej usta kręgi na podłodze zniknęły, a jego rodzice stali się całkiem widoczni i co najważniejsze prawdziwi. Nie pewnie podszedł do swojej matki, a w jego ślady ruszył ojciec. Musiał być tego pewny. Wyciągnął drżącą dłoń w stronę kobiety, która najwyraźniej także potrzebowała potwierdzenia, bo po chwili ich palce dotknęły się, a Harry już wiedział, że wszystko się udało. Nie czekając dłużej przyciągnął swoją mamę do siebie i mocno przytulił. Po chwili poczuł, jak coś mokrego ląduje na jego szacie. Gdy przyjrzał się kobiecie zrozumiał co to było. Płakała, ale nie z żalu, tylko ze szczęścia. Kiedy sobie to uświadomił z jego oczu popłynęły słone krople. Starszy mężczyzna widząc ten widok także się rozpłakał, podszedł do swojej rodziny i przytulił ją zaborczo.

- Harry. - szepnęła kobieta. Miała niezwykle przyjemny głos. - To naprawdę ty. Och Harry! - wtulił się mocniej w syna. - Wyglądasz całkiem, jak twój ojciec.

- Tylko oczy masz Lily. - wtrącił starszy Potter.

- Nawet nie wiecie ile razy to słyszałem. - odparł chłopak. - Jednak cieszę się, że mogłem to usłyszeć od Was.

- Ale jak Ci się to udało? - zapytał James.

- Mało tu mojego udziału, to wszystko dzięki Suzanne. - odparł Harry. Nagle się ocknął, czemu do niego nie podeszła. Spojrzał w stronę gdzie jeszcze chwilę temu stała dziewczyna. Gwałtownie zbladł. Nie to niemożliwe. - Suzanne!

*-*-*
No i jak się rozdział podoba.

Udało mi się! Jestem z siebie dumna, bo był to na pewno jeden z najtrudniejszych dla mnie rozdziałów do napisania.

Już niedługo będzie następny.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro