Rozdział 55
Po kilku minutach doszli do celu. Jak się okazało znaleźli się przed sklepem Ollivandera. Marvolo przepuścił dziewczynę w drzwiach, a po chwili sam wszedł do środka, zaraz za nim ruszył Grindelwald. Riddle podszedł do lady i zadzwonił dzwonkiem. Chwilę później zza regału wyłonił się wytwórca różdżek.
- Och, panna Dumbledore. Co panienkę do mnie sprowadza? - zapytał niby zdziwiony.
- Proszę nie udawaj, że nie wiesz. - odezwał się Voldemort.
- Pan Riddle. - powiedział. - W czym mogę służyć?
- Dobrze wiesz Ollivander. - powiedział tym razem Grindelwald. - Chodzi o różdżkę dla dziewczyny.
- Och, czyżby z poprzednią coś się stało? - zapytał, najwyraźniej dobrze się bawiąc.
- Nie, poprzednia świetnie sobie radzi. - odpowiedziała Suzanne. Sama nie wiedziała co tu robią, niby po co jej nowa różdżka.
- Jest za słaba. - powiedział Marvolo. - I Pan dobrze o tym wie. - sprzedawca westchnął zrezygnowany i ruszył do jednego z najgłępszych regałów. Wrócił chwilę później z długim pudełkiem. Wyciągnął z niego piękną, prostą różdżkę.
- Proszę. - powiedział i podał ją dziewczynię. Ta niepewnie chwyciła ją, a po chwili poczuła niezwykle przyjemne uczucie ciepła pomiędzy palcami. - Wiedziałem, że to ta. - szepnął cicho. A potem głośniej dodał. - To jest wierzba, 15 cali, rdzeń to pióro feniksa, bardzo sztywna. Ta różdżka nie została wykonana przeze mnie.
- Nie przez Pana? - zapytała zdziwiona.
- Nie, ta różdżka jest równie stara co Czarna Różdżka. - Suzanne spojrzała na niego zdziwiona.
- Jak to? - zapytała nie kryjąc zaciekawienia.
- W twojej dłoni spoczywa właśnie tak zwana Biała Różdżka. - zaczął tłumaczyć Ollivander. - Mówi się, że została ona stworzona przez Trzeciego Brata z Opowieści o Trzech Braciach.
- Ignotusa Peverell' a. - wtrąciła.
- Dokładnie. Pewnie wiesz o Insygniach Śmierci, więc będzie mi łatwiej to wytłumaczyć. - zamyślił się chwilę. - Kiedy najstarszy z braci stworzył różdżkę z czarnego bzu i włosu z ogona testrala był bardzo z siebie dumny, to nielada wyczyn wytworzyć różdżkę z tego drzewa. Jego bracia uprzedzali go by nie chwalił się jej mocą, ale on nie posłuchał. Zabił swojego rywala i wychwalał się, jak to stworzył różdżkę, która może decydować o życiu i śmierci. Jak wiesz został zamordowany. Drugi brat zmarł nie długo po nim. Najmłodszy, a zarazem najskromniejszy i najmądrzejszy z nich wszystkich wiedział, że różdżka w rękach potężnego czarnoksiężnika doprowadzi do zguby. Postanowił stworzyć różdżkę, która będzie równa Czarnej Różdżce, ale tylko w rękach godnego jej czarodzieja.
- Dlatego pióro feniksa. - stwierdziła. - Jest wybredne.
- Dokładnie. Jest też bardzo sztywna przez co za życia czarodzieja nie zmieni swojego właściciela. - dodał sprzedawca. - Gdy tylko weszłaś do mojego sklepu wyczułem twoją potęge, byłem pewien, że to ta różdżka cię wybierze.
- A jednak zaproponował Pan mi inną. - powiedziała ciekawa odpowiedzi.
- Tak. - odparł. - Akacja, 13 i 2/5 cala, pióro feniksa z domieszką jadu bazyliszka. Myślałaś nad tym, dlaczego żadna różdżka nie chciała Cię wybrać? - zapytał.
- Nie zastanawiałam się.
- Tu chodzi o Twoją moc. - wtrącił Gellert. - Jesteś tak potężna, że zwykłe zaklęcie lewitacyjne rozniosło by różdżkę w proch. - wytłumaczył.
- Trudno znaleźć czarodzieja, któremu różdżka z akacji będzie posłuszna, a do tego jeszcze pióro feniksa. Ha! Trzeba być naprawdę niezwykłym czarodziejem. - stwierdził Ollivander. - Nie bez powodu w rdzeniu znajduje się jad bazyliszka. Ma on za zadanie utwardzić różdżkę na tyle by nie rozleciała się pod mocą czarodzieja. Niestety nie jest to trwałe rozwiązanie. Pan Riddle ma rację, mówiąc że różdżka jest za słaba. Dla Ciebie na pewno. Wiedziałem, że prędzej czy później tu przyjdziesz.
- Rozumiem. - odpowiedziała.
- No dobrze. - wtrącił Marvolo. - Ile płacę?
- Nic. Nie mogę jej wycenić. Poza tym ona od zawsze należała do niej. - powiedział właściciel sklepu i zniknął za regałami.
Suzanne wraz z czarnoksiężnikami wyszła ze sklepu. Grindelwald poszedł załatwić swoje sprawy, a nastolatka wraz z Lordem wróciła do dworu.
- Idź do siebie i poćwicz. - powiedział tonem nieznoszącym sprzeciwu. - Sprawdzę, jak sobie poradziłaś. Jeśli się nie postarasz będzie kara. - odparł zbliżając się do niej, nachylił się i dodał. - Więc lepiej się postaraj. - po czym uśmiechnął się przerażająco.
Suzanne udała się prosto do swojego pokoju. Nie dane jej było w spokoju poćwiczyć, bo po chwili do jej komnat wpadł zdyszany Draco.
- Co się stało? - zapytała go lekko przestraszona.
- Musimy wiać. - szepnął cicho idąc w jej stronę.
- O czym ty mówisz? - była tak zdezorientowana, że nie zobaczyła jak Dracon rzuca zaklęcie wyciszające.
- Jest gorzej niż nam się wydawało. - powiedział. - Pamiętasz, jak kilka dni temu wezwał mnie do siebie. - dziewczyna skinęła głową. - Powiedział, że jeśli sama mu się oddałaś to moje zadanie dalej obowiązuje. - Suzanne momentalnie zbladła i usiadła na łóżku. - Ale to nie to jest najgorsze. Dzisiaj nakryłem skrzatkę, jak chciała Ci coś dolać do napoju. Na szczęście Cię nie było. Okazało się, że to była Amortencja. - dziewczyna zbladła jeszcze bardziej, jeśli to w ogóle możliwe. - Nie wiem na kogo była ukierunkowana, ale masz farta. Jednak wciąż jest coś gorszego.
- Jak jeszcze chcesz mnie dobić? - zapytała z ironią.
- Matka i ojciec znaleźli mi żonę. - Gryfonka momentalnie podniosła się do pionu. - Mamy się hajtnąć jeszcze przed końcem tego roku szkolnego.
- O cholera. - tylko tyle była w stanie wydusić. - Co my teraz zrobimy?
- Musimy wiać.
- Dobry pomysł, ale zapominasz o jednym.
- Tak?
- Jesteś szpiegiem, jeśli zwiejesz uznają Cię za zdrajcę i będziesz drugi do odstrzału zaraz po Snape' ie. - powiedziała.
- No to co robimy ja nie mogę się ożenić. Jestem za młody, żeby tak zniszczyć sobie życie. - Draco zaczął histeryzować, a Suzanne nie mogła się powstrzymać i wybuchła śmiechem. - Co w tym takiego śmiesznego?
- Wyglądasz przezabawnie kiedy tak rozpaczasz. - odparła z szerokim uśmiechem.
- Poczekaj, jak zostaniesz żoną Voldzia.
Suzanne potknęła się o dywan i wylądowała na ziemi.
- Co proszę!? - wrzasnęła.
- A ty myślałaś, że po co on się zgodził na tą wymianę? On ma w tym swój interes.
- Musimy stąd wiać. I to szybko. - stwierdziła.
- Dobra, tylko jak? - zapytał rozdarty.
- Nie mam zielo... Mam! Felix! - zawołała, a koło niej pojawiła się kula ognia, która przyjęła kształt feniksa. - Witaj przyjacielu. Mógłbyś nas z tąd zabrać? - ptak podleciał do góry, a wokół nich pojawiły się płomienie. Chwilę później byli zdala od Gadziej Mordy, Grindelwald' a i Butolizów.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro