Rozdział 47
Suzanne, Harry i Hermiona udali się do lochów na lekcje eliksirów. Na miejscu czekała już na nich grupka Ślizgonów na czele z Draco. Punkt 9 drzwi do klasy otworzyły się, a uczniowie weszli do środka i zajęli swoje miejsca. Chwilę później w sali pojawił się profesor Slughorn.
- Witam Was moi drodzy na dzisiejszej lekcji. - zaczął Horacy. - W ostatnim czasie uważyłem ten o to eliksir. - wskazał na kociołek stojący na jego stanowisku. - Czy ktoś z Was jest w stanie powiedzieć mi co to za eliksir?
Zgłosiło się kilka osób, w tym i Suzanne.
- To może, panna Granger. - powiedział.
- W tym kociołek znajduje się Amortencja. - zaczęła tłumaczyć. - To najsilniejszy eliksir miłosny na świecie. Nie wzbudza prawdziwej miłości, powoduje jedynie silne zauroczenie albo obsesję. Łatwo poznać ją po szczególnym, perłowym połysku i oparach tworzących charakterystyczne spirale. Siła tego eliksiru zależy od długości jego przetrzymywania. Zapach amortencji każdy odczuwa inaczej, w zależności od tego, co go najbardziej pociąga. Ja czuję woń świeżo skoszonej trawy, nowego pergaminu i... - tu zamilkła i spłonęła rumieńcem, co profesor skwitował lekkim śmiechem.
- Bardzo dobra definicja panno Granger. 10 punktów dla Gryffindoru. - powiedział profesor. - Dzisiaj zajmiemy się właśnie Amortencją. Przepis znajduje się w Waszych podręcznikach na stronie 236. Do roboty!
Wszyscy w klasie zabrali się do pracy. Każdy starał się, jak najlepiej wykonać zadanie. Wiele uczennic było zafascynowane miksturą, nie które już wymyślały sposoby na podanie eliksiru jakiemuś przystojnemu uczniowi. Godzinę później w całej sali roznosiły się przeróżne zapachy. Choć dla każdego inny.
Harry wyczuwał w nim kajmakową tartę, ale i charakterystyczną woń drewna rączki miotły, a może też jakiś znajomy, zapach mocnej wody kolońskiej. Wdychał go powoli, głęboko i wydawało mu się, że opary eliksiru wypełniają go jak spływający do żołądka napój. Ogarnęło go uczucie błogości.
Prawie wszyscy byli zainteresowani tym co poczuli, no właśnie prawie. Suzanne nigdy nie czuła zapachu Amortencji.Było to spowodowane stratą rodziców z którą nie pogodziła się do końca. W dniu, gdy oni zmarli jej serce pękło na pół. Nikogo do tej pory nie kochała tak bardzo. Co prawda miała tylko roczek, gdy oni zmarli jednak miłość rodziców do dziecka jest nie zastąpiona. Nie ważne, jak jej dziadkowie się starali to i tak nic nie było w stanie zapęłnić tej pustki w sercu.
Większość klasy wyszła z zajęć w bardzo dobrym humorze. Następną lekcją była OPCM. Profesor Black miał dziwnie dobry humor, wszystko wyjaśniło się, jak tylko weszli do klasy. Ławki i krzesła zostały przesunięte pod ściany, a wszystkie inne przedmioty pochowane. Na środku sali znajdował się długi podest. W sali oprócz profesora znajdował się ktoś jeszcze.
- Profesor Lupin!? Co Pan tu robi? - zapytał ciekawy i z niemałą radością Rogacz.
- Pozwól Harry, że wszystko wytłumaczę, jak tylko się ustawicie. - powiedział Black. Gdy uczniowie staneli naprzeciw mężczyzną, Syriusz zabrał głos. - Razem z profesorem Dumbledore' m ustaliliśmy, że dobrze by było jakbyście umieli się bronić. Zwykłe lekcje Wam tego nie zapewnią. Właśnie dlatego profesor Lupin wraz że mną poprowadzi dziesiejsze zajęcia. - wytłumaczył.
- Profesorze, a na czym będą polegały te zajęcia? - zapytała Lavender Brown.
- Będziemy uczyć Was pojedynkowania się. - odpowiedział szczęśliwy Łapa. - Dzisiaj tylko powiemy Wam co i jak, no i może tylko jeśli się wyrobimy to stoczymy pojedynek między sobą. - dodał. - Pojedynkowanie się w kulturze magii jest praktycznym wykorzystaniem zaklęć, w którym dwóch lub więcej czarodziejów bądź czarownic stawało ze sobą do walki, pod warunkiem, że wykorzystane były tylko magiczne środki. Przeciwnicy znajdowali się naprzeciwko siebie, kłonili się, a następnie próbowali rozbroić, ogłuszyć, zranić i pokonać, w celu wymuszenia przyznania się przegranego do klęski, stając się jednocześnie zwycięzcą.
- Dokładnie. - powiedział Lupin i zaczął swój wywód. - Istnieją zasady i zwyczaje, które określają, w jaki sposób odbywa się właściwy pojedynek i normy obowiązujące czarodziejów i czarownice urodzonych w magicznych rodzinach.
- W oficjalnym pojedynku jeden z czarodziejów lub jedna z czarownic wyzywa drugą osobę do walki, choć zakłada się, że uprzejma zachęta do pojedynku we współczesnym społeczeństwie nie jest dość powszechna. Jeśli druga osoba przyjmie wyzwanie, należy zorganizować datę i miejsce pojedynku. - wtrącił Black. - Przeciwnicy kłaniają się do siebie przed rozpoczęciem walki.
- Jednak czarodzieje, którzy nie szanują swoich przeciwników, zazwyczaj nie kłaniają się poprawnie. - zakończył Lunatyk. - Dobrze to teraz razem z profesorem Black' iem pokarzemy Wam, jak powinnien wyglądać prawdziwy pojedynek. - mówiąc to wszedł na podwyższenie. - Gotów, Syriuszu? - zapytał nauczyciela, który także staną na podeście.
- Zawsze, Remusie. - odparł. - Suzanne. Odlicz proszę.
Wszyscy przyglądali się im z podekscytowaniem. Suzanne podeszła do podwyższenia tak, by wszystko widzieć. Black i Lupin stanęli naprzeciwko siebie, skłonili i obrócili się. Zrobili 10 kroków do przodu i znów staneli do siebie przodem.
- Tylko zaklęcia rozbrajające? - zapytała dla pewności, na co obaj mężczyźni skinęli głową. - 1... 2... 3!
Na raz z obu różdżki wystrzelił czerwony promień, jednak żaden nie trafił swojego celu. Syriusz uchylił się od zaklęcia, natomiast Remus użył tarczy. Z każdą minutą uroki były coraz silniejsze. Nie skończyło się na zaklęciach rozbrajających, ale Suzanne postanowiła na razie nie interweniować. Zmieniła jednak zdanie, gdy jedna z klątw poleciała wprost na bezbronną uczennicę.
- Protego Horribilis! - krzyknęła i wymierzyła różdżkę w dziewczynę. Gdyby nie refleks Kieł, nastolatka oberwałaby klątwą. - Dość! Expelliarmus. - wypowiedziała zaklęcie, a do jej dłoni trafiły obie różdżki profesorów. - Co wy sobie wyobrażacie, rzucając klątwy w klasie pełnej uczniów!? Miały być tylko zaklęcia rozbrajające. Wasze zachowanie jest karygodne. - karciła ich obu.
- Przypominasz teraz swoją babkę. - mruknął Black, na co Lupin tylko skinął głową.
- Milcz Syriuszu! Przez Was nabawię się migreny i to będzie tylko i wyłącznie wasza wina. - mówiła dalej. - Oboje do dyrektora.
- Ale...
- Zamknij się Syriusz! - warknęła, a potem już spokojniej powiedziała do klasy. - Lekcja kończy się za 5 minut. Spakujcie się i możecie iść na przerwę. Wytłumaczcie moją nieobecność profesor Sprout. A my idziemy do dyrektora.
Obaj mężczyźni w ciszy ruszyli za Suzanne. Ona sama nawet nie wiedziała, jak bardzo przypominała im w tym momencie matkę. Po kilku minutach byli już pod gabinetem. Chimera od razu ukazała im przejście, wdrapali się po schodach, a następnie weszli do pomieszczenia, gdzie przywitał ich Dumbledore.
- Moja droga, co cię do mnie sprowadza? - zapytał, ale zaniepokoił się widząc Syriusza i Remusa z minami jakby szli na skazanie. - Czy stało się coś złego?
- Możesz mi powiedzieć, dlaczego zatrudniłeś tego idiotę? - zapytała, wskazując na Black' a.
- Ej! Wypraszam sobie! - bronił się buntowniczo.
- Co się takiego stało? - zapytał ponownie dyrektor.
- Profesor wpadł na genialny pomysł by użądzić pojedynek.
- Zgodziłem się na to. - wtrącił Albus.
- Wiem, ale to nie o to chodzi. - zaczęła tłumaczyć. - Ustaliliśmy, że będą używać tylko zaklęć rozbrajających. Z czasem były coraz silniejsze, a nawet nie wiem kiedy zaczęli rzucać klątw. Gdyby nie mój refleks jedna uczennica skończyłaby w Skrzydle Szpitalnym. - zakończyła. Twarz Dumbledore przyjęła surowy wyraz, wiedziała, że mężczyźni mają przechlapane.
- Suzanne możesz już iść na lekcję. - powiedział niby łagodnie.
- Pójdę jeszcze tylko do Skrzydła po eliksir przeciwbólowy. - powiedziała.
- Stało Ci się coś? - zapytał zaniepokojony.
- Nie, tylko przez tych idiotów rozbolała mnie głowa. - odpowiedziała i wyszła z gabinetu. Nawet na dole słyszała głośne krzyki jej dziadka. Dziewczyna w ciutkę lepszym humorze ruszyła do Szpitala.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro