Rozdział 22
Suzanne wróciła do kwater grubo po ciszy nocnej. Zamiast iść prosto do łóżka, usiadła na swoim ulubionym fotelu. Przy kominku leżało jajo Feniksa. Wkrótce miał się wykluć, a ona nie zdążyła jeszcze nic o nim przeczytać. Wstała z wygodnego siedzenia i ruszyła do regału po książkę "Legendy Rodu Dumbledore' ów". Wróciła na wcześniejsze miejsce i próbowała otworzyć księgę.
- Nie da się otworzyć.
- Może danina z krwi. -zaproponował Salazar.
- Danina z krwi?
- Nie słyszałaś o tym? -spytał zdziwiony. - To stary sposób na zabezpieczenie różnych przedmiotów. Sam z niego korzystałem. Żeby otworzyć dany przedmiot trzeba oddać krople krwi. Jeśli jest zgodna, zabezpieczenie zostaje zdjęte dla tej osoby. Często w księgach rodowych wykorzystuje się to, żeby mieć pewność, że tylko ktoś z krwią danego rodu może otworzyć księgę.
- Rozumiem. - Suzanne na cięła palec, z którego po chwili leciała krew. Kropla spadła na książkę, a ta otworzyła się. - Dziękuję.
- Do usług. -powiedział. - Mam do Ciebie pytanie.
- Tak?
- Jesteś moją potomkinią, prawda? -zapytał z nadzieją Slytherin.
- Tak. Jestem z rodu Morningstar' ów.
- Czyli jesteś moją prawowitą Dziedziczką. Tak jak myślałem.
- Jak to prawowitą Dziedziczką? -zapytała.
- Widzisz miałem dwójkę dzieci, syna Harrison' a i córkę Sarę. - zaczął opowieść. - Mój syn jako pierworodny miał przejąć tytuł Lorda. Był nazbyt ambitny. Jak pewnie wiesz pragnąłem, by tylko czarodzieje czystej krwi uczyli się w Hogwarcie. Harrison się z tym zgadzał, ale nie Sara. Była moim oczkiem w głowie. Jej zdaniem każdy zasługuje na wiedzę. Uważała, że jeśli nie będziemy nauczać czarodziei mugolskiego pochodzenia mogą ujawnić nas przed mugolami, bo nie będą panować nad swoją magią. W tamtych czasach było zdecydowanie więcej czarodziei czystej krwi i nie wielu się z tym zgadzało. Mój syn pragnął wybić mugolaków, mi byli oni obojętni, do póki nie weszli mi w drogę. - tu zatrzymał się na chwilę, jakby rozpamiętywał bolesne wspomnienie. - Nadszedł taki dzień, gdy Harrison oszalał. Chciał napaść na wioskę mugoli i wybić wszystkich. Ja i Sara próbowaliśmy go powstrzymać, ale z marnym skutkiem. Wpadł w wir zabijania, nie patrzył kogo morduje. Próbowałem do niego podejść, a on rzucił we mnie zaklęciem uśmiercającym. - Suzanne wciągnęł powietrze ze świstem. - Byłem tak oszołomiony, że nie postawiłem tarczy. Na moje szczęście zrobił to ktoś inny. Okazało się, że to pewna mugolaczka. Obezwładniłem mojego syna i zamknąłem w bezpiecznym miejscu. Po tym moje podejście do mugolaków się diametralnie zmieniło. Niestety nie mogłem wiedzieć, że mój syn miał żonę i dziecko. Harrison' a wydziedziczyłem, więc wszystkie przywileje przypadły Sarze. Musisz wiedzieć, że Harrison był bękartem. Jego matka zmarła zaraz po porodzie, była ona jednorazową przygodą zanim jeszcze poznałem moją żonę. Sara była córką moją i Helgi, więc została prawowitą spadkobierczynią majątku. Wyszła za mąż za syna Godryka i Roweny, co było pierwszym krokiem do zgody pomiędzy nami. Po jakimś czasie wszystko wróciło do normy. Sara i Edward założyli nowy ród, ponieważ uważali, że to niesprawiedliwe by tylko nazwisko Gryffindora przetrwało. Szkoda, że nie widziałaś jego miny jak się dowiedział. Godryk był bardzo dumnym człowiekiem. Jednak tylko na początku się boczył, ale prędko mu przeszło, ponieważ dowiedział się, że Sara jest w ciąży. Kilka miesięcy później narodził się mój wnuk Alexander William Eric Morningstar.
- Ale przecież mówi się, że opuściłeś Hogwart. I co z dzieckiem Harrison' a?
- Nigdy nie opuściłem Hogwartu. To tajemnica by mój prawowity dziedzic mógł w spokoju żyć. Jak wcześniej wspomniałem wydziedziczyłem mojego syna, a z moim wnukiem lub wnuczką nie miałem kontaktu. Wiem tylko, że uważani są za dziedziców Slytherin' a.
- Także władają wężomową? - zapytała.
- Jako że mają moją krew to tak. Przez to mogą także rozkazywać Bazyliszkowi.
- Bazyliszkowi!? - zapytała oszołomiona.
- Nie słyszałaś nigdy o mojej Komnacie Tajemnic? To jest tu w Hogwarcie. Co prawda wąż nie żyje, ale moje komnaty, gabinet i biblioteka stoją przed tobą otworem. Przejście jest w łazience dziewcząt na 2 piętrze. Wystarczy zwykłe "Otwórz się".
- Dziękuję za rozmowę.
- To ja dziękuję za wysłuchanie. - odparł z uśmiechem. - I jeszcze coś. Czy to jajo powinno tak pękać?
Suzanne spojrzała na jajko i rzeczywiście było na nim wyraźne pęknięcie, które się pogłębiało. Szybko podeszła do niego. Chwilę później jajo pękło całkowicie, a z wnętrza wyskoczyło małe pisklę. Księżniczka wyciągnęła do niego rękę, a ptak wskoczył na nią i ufnie wtulił.
- Jaki słodki!
- Czy to Feniks? - zapytał Salazar. - Miałem kiedyś przyjemność spotkać czarodzieja, któremu towarzyszył ten niezwykły ptak.
- To prezent od dziadka. W jego rodzinie jest legenda, że jeśli któryś z Dumbledore' ów będzie potrzebował pomocy Feniks przybędzie mu z odsieczą i zostanie z nim do końca. No i jak mam Cię nazwać? - zamyśliła się. - Wiem! Felix.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro