Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 14


Ruszyli w stronę sklepu Ollivandera, który był ostatnim punktem w ich wycieczce tego dnia. Gdy tylko przekroczyli próg sklepu do ich nosów dotarł zapach drewna i kurzu. Syriusz kichnął głośno i przeklął pod nosem rozdrażniony, po czym dodał, że poczeka na zewnątrz. Harry i Remus zaśmiali się, a w tym czasie Suzanne zaczęła rozglądać się po pomieszczeniu.

Było to dla niej ciekawe przeżycie. Pierwszy raz znalazła się w takim miejscu, bo jak do tej pory nie miała nawet powodu. Podczas swojego „szkolenia" różdżka nie wchodziła nawet w grę. God wychodził z założenia, że czarodziej powinien sam potrafić używać swojej mocy, bez durnego patyka, który uchodził za przedłużenie ręki maga. Aleksander miał masę argumentów na to, że różdżka jest jej niepotrzebna. Uważał to za durne, że zamiast uczyć dzieci używać własnej mocy ułatwiano im to i dawano różdżki do których się przywiązywały. Dla ucznia stawała się ona bezcenna, a bez niej nie umiał sobie poradzić. W walce był przez to łatwym celem, wystarczyło zabrać mu różdżkę i koniec. Dlatego właśnie Suzanne nie miała własnej. Nie była jej ona potrzebna.

Sklep Ollivandera wydał jej się czymś wyjątkowym. Oprócz zapachu mogła wyczuć w powietrzu magię tego miejsca. Czuła na skórze dreszcze, nie wiedziała tylko, czy to przez moc, która wypełniała każdy najmniejszy zakątek sklepu, czy podekscytowanie. Mimo wpojonych przez jej nauczyciela przesądach o różdżkach, nastolatka nie mogła się doczekać aż otrzyma swoją własną. Słyszała o niesamowitym połączeniu czarodzieja ze swoją różdżką, i o tym, że to ona wybiera swojego czarodzieja. Chciała tego doświadczyć osobiście.

- Ach, panienka Dumbledore. Sądziłem, że pojawisz się u mnie już ładne parę lat temu. - nastolatka zaskoczona spojrzała w stronę głosu. Jej oczom ukazał się starszy mężczyzna o wielkich, niebieskich, przeszywających dusze tęczówkach. Na jego głowie znajdowało się dużo, długich, wręcz białych włosach. Ani na chwilę nie spuścił on wzroku z Suzanne. - No nic, coś Ci zaraz wybierzemy. - powiedział sprzedawca i zaczął czegoś szukać. Dziewczyna dalej nie mogła się odezwać z wrażenia. Dlatego po cichu obserwowała pracę Pana Ollivandera. - Twój ojciec, Pan Black... - tutaj uśmiechnął się znacząco spoglądając na blondynkę.- ...miał różdżkę z głogu, włókno ze smoczego serca, 12 cali, lekko sztywna. Natomiast Twoja matka, Pani Dumbledore, brzozę, rdzeń z pióra feniksa, 10 cali, odpowiednio giętka. Ciekawe połączenie, niezbyt często używam brzozy bo jest dość kapryśna. O mam! - przerwał nagle poszukiwania, zszedł z drabiny i nim Suzanne obeznała się w sytuacji podszedł do niej i wyciągnął w jej stronę kawałek bardzo ładnie ozdobionego drewna. - Ostrokrzew, włos z grzywy jednorożca, 12 i 2/3 cala, lekko sztywna.

Dziewczyna lekko otumaniona wzięła różdżkę do ręki i machnęła nią przez co zrzuciła stos papierów z biurka, jeśli nie mylił ją wzrok, część kartek się zwęgliła.

- Nie, to nie ta. - i zaczął zmierzać w kierunku innego regału. - Może ta. Dąb, pazur hipogryfa, 11 cali. - sprzedawca podał różdżkę dziewczynie i nim dotknęła jej ręki zabrał ją z powrotem. - Nie, stanowczo nie ta.

Przetestowała multum innych różdżek, o różnych rdzeniach i z różnego drewna. Każda kombinacja wydawała jej się bardziej wymyślna. Mogła zauważyć na twarzach Remusa i Harry'ego lekkie rozbawienie jako reakcje na zachowanie właściciela sklepu, który skakał od regału do regału, ale także dobrze widoczne zmęczenie.

- To musi być ta. - odparł niezbyt przekonany Ollivander. - Akacja, rdzeń z pióra feniksa z domieszką jadu bazyliszka, 13 i 2/5 cala, odpowiednio giętka.

Suzanne nie do końca przekonana wzięła różdżkę do ręki. Już powoli godziła się z myślą, że nie znajdzie tej jedynej. Jednak ta myśl szybko opuściła jej umysł. Nagle poczuła w dłoni przyjemne ciepło, a z różdżki, którą trzymała wyleciały kolorowe iskierki.

- No wreszcie! - zawołał z ulgą i radością sprzedawca. - Muszę przyznać, że to najlepsza różdżka jaką do tej pory zrobiłem. - pochwalił się wyraźnie dumny ze swojej pracy, a było z czego. Różdżka była naprawdę niebywała. Wzory na niej przypominały jej celtyckie litery, a ona sama idealnie układała się w jej dłoni. To zdecydowanie była różdżka dla niej. - Jest jedyna w swoim rodzaju. - dodał, zwracając na siebie uwagę wszystkich w pomieszczeniu. - Mało który twórca różdżek łączy jad bazyliszka z piórem feniksa. Niech Ci dobrze służy.

- Świetnie, ile płacę? - zapytała dziewczyna sięgając do sakiewki.

- 13 galeonów.

Gdy wyszli ze sklepu zauważyli, że Syriusz gdzieś zniknął. Lupin lekko zirytowany użył zaklęcia tropiącego. Z różdżki byłego profesora wydobył się złoty pyłek, który przyjął kształt igły kompasu. Wskazała im ona kierunek w jakim powinni zmierzać, aby dotrzeć do celu.

Zaklęcie poprowadziło ich wprost do Dziurawego Kotła. Po szybkim rozejrzeniu się dostrzegli starszego czarodzieja przy ladzie baru. W dłoni trzymał szklankę bursztynowego alkoholu i zawzięcie o czymś dyskutował z barmanem.

- Syriuszu! - zawołał Harry. Wzrok szarookiego padł na trójkę towarzyszy. Wypił resztkę whiskey, po czym rzucił sprzedawcy należną zapłatę, kiwnął głową na pożegnanie i ruszył w ich stronę.

- I jak, podobały się zakupy? - zapytał Black, zerkając w stronę Remusa.

- Bardzo. - odparła blondynka. - Było fantastycznie, dziękuję Wam, że poszliście ze mną. - zwróciła się do dwóch starszych czarodziei. - Tobie też jestem niesamowicie wdzięczna, Harry.

- Zakupy z tobą to sama przyjemność. - odpowiedział z uśmiechem. - Miło było się wyrwać z kwatery. Zaczęło się tam robić strasznie nudno.

- No dobrze młodzieży. Musimy już wracać. Robi się już późno. - zauważył Lupin.

Harry i Syriusz pożegnali się z nimi i opuścili bar, żeby się aportować na Grimmauld Place. W tym czasie Remus i Suzanne skorzystali z kominka, dzięki czemu już po chwili znaleźli się w gabinecie dyrektora.

- Witam ponownie. Jak Wam minął dzień? - zapytał na wstępie staruszek uśmiechając się do nich z nad stosu woluminów.

- Było wspaniale. - odpowiedziała szczęśliwa jak nigdy dziewczyna.

- W takim razie bardzo się cieszę, moja droga.

- Dyrektorze. - wtrącił blondwłosy mężczyzna, zyskując tym uwagę starca. - Wybaczy Pan, ale chciałbym już wracać do swoich obowiązków w kwaterze. Chyba, że mogę Panu jakoś jeszcze pomóc?

- Nie Remusie, zrobiłeś dzisiaj, aż nadto. - odparł Dumbledore. - Dziękuję, że ty i Syriusz zaopiekowaliście się moją wnuczką. Będę wdzięczny, jeśli przekażesz moje podziękowania i jemu.

- Oczywiście, dyrektorze. - Lunatyk uśmiechnął się uprzejmie i tym razem spojrzał na nastolatkę. - To był naprawdę miły dzień, Suzanne. Cieszę się, że mogłem być świadkiem twoich pierwszych, szkolnych zakupów.

- Ja też chciałabym Ci bardzo podziękować za twój czas, Remusie. Jeśli tylko nadarzy się okazje podziękuję także Harry'emu i Syriuszowi osobiście. Ale na razie będę wdzięczna jeśli przekażesz im to. - poprosiła uprzejmie. - Do zobaczenia, Lunatyku.

Czarodziej uśmiechnął się szeroko.

- Do zobaczenia, Mała. Dyrektorze. - skinął głową, po czym zniknął w kominku wypowiadając adres kwatery Zakonu Feniksa.

- Widzę, że jesteś zadowolona. - zaczął Albus.

- Tak, było niesamowicie. Pierwszy raz miałam, styczność z czymś takim. - przyznała blondynka podchodząc do biurka i opierając się na nim.

- Mam nadzieję, że dasz radę zasnąć dziś w nocy. - zasugerował zaczepnie. - Nie chce Ci podawać Eliksiru Słodkiego Snu. - dodał roześmiany.

- Bez przesady. Dam radę zasnąć...chyba.

- No już dobrze, lepiej idź już do łóżka. Jutro musisz wstać na śniadanie, a robi się już ciemno.

- Dobrze o tym wiem dziadku. Dobranoc. - obeszła mebel, żeby stanąć zaraz przy czarodzieju, a następnie pocałowała go w policzek.

- Dobranoc, Księżniczko.

Suzanne opuściła gabinet i ruszyła prosto do swoich kwater. Była już naprawdę zmęczona. Cały czas w dłoni ściskała sakiewkę z nałożonym zaklęciem pomniejszająco powiększającym, to w niej znajdowały się wszystkie dzisiaj zakupione rzeczy. Czekała tylko na dostawę szat, które powinny się pojawić w Hogwarcie za kilka dni, czyli idealnie na rozpoczęcie roku szkolnego. Nastolatka już nie mogła się doczekać września i Ceremonii Przydziału. Była szczerze ciekawa gdzie Tiara zechce ją przydzielić. W ten sposób umysł dziewczyny zagłębił się w myślach o szkole. Zastanawiała się jak będą tu wyglądać lekcje. Nie potrafiła ich sobie wyobrazić, nie mogła ich porównać do tego co miała już okazje doświadczyć jako dziecko, jej „nauczanie domowe" i mugolska szkoła to nie to samo co Hogwart. Naprawdę nie wiedziała, czego powinna się spodziewać. Gdy znalazła się już zaledwie zakręt od swoich kwater poczuła, że coś stanęło jej na drodze. Wpadła na kogoś. Znowu.

- Patrz pod nogi, a nie chodzisz z głową w chmurach. - warknął Snape, podnosząc się z twardej posadzki jednocześnie zaszczycając dziewczynę jednym ze swoich najbardziej pogardliwych spojrzeń.

- Przepraszam profesorze, zamyśliłam się. - przyznała zmęczonym tonem, co nie uszło zmysłom doświadczonego szpiega. Uśmiechnął się on złośliwie.

- Ach tak. Następnym razem uważaj to już drugi raz, jak ląduje przez Ciebie na ziemi.

- Jeszcze raz przepraszam profesorze. Ja już będę iść. - chciała jak najszybciej zniknąć w swoich kwaterach, gdy zaczęła wymijać nauczyciela usłyszała jego dziwnie zadowolony głos.

- Jutro o 6 w lochach. Masz sporo do nadrobienia, panno Dumbledore.

Dziewczyna jedynie kiwnęła potulnie głową i ruszyła szybko w stronę swojego pokoju. Wewnątrz niej aż wrzało, była wściekła. Nie to za mało powiedziane. Niby dlaczego Snape kazał jej przyjść tak wcześnie? Przecież wcale nie mają tak dużo pracy! Nawet nie zwróciła uwagi, że dotarła na miejsce.

- "Śmierć cytrynowym dropsom". - powiedziała hasło.

- I chwała twojej wyobraźni. - odparł Slytherin wyraźnie rozbawiony. Obraz odsłonił wejście, a ona wpadła jak burza do kwater. "Oj jutro mnie popamięta". Z tą myślą ruszyła w kierunku swojej sypialni.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro