Rozdział 1
- Cześć dziadku.
Starszy mężczyzna spojrzał na nią z uśmiechem i lekko przyciągnął ją do siebie. Ta nie protestowała od razu przybliżyła się do staruszka i mocno go przytuliła.
- Dawno się nie widzieliśmy. - powiedział mężczyzna, a w jego głosie można było wyczuć lekko karcącą nutę.
- No... Będzie z dziesięć lat. - stwierdziła i popatrzyła prosto w bliźniacze tęczówki swojego dziadka. - Tęskniłam. - dodała i mocniej wtuliła się w starca. Po kilku minutach odsunęli się od siebie, a blondynka zaczęła się wnikliwie przyglądać mężczyźnie. Miał on na sobie długą do ziemi, fiołkową szatę i śmieszną, kolorową czapkę. Jego długa, biała broda i okulary połówki na lekko zakrzywionym nosie wcale nie pomagały mu w niewyróznianiu się w tłumie. - Mogłeś się chociaż przebrać. Tutaj aż roi się od mugoli.
- Nie przeczę, że masz rację, jednak spieszyło mi się. - wyjaśnił, po czym spojrzał na dziewczynę z naganą. - A teraz Suzanne, może wyjaśnisz mi dlaczego jesteś tu, a nie w Ameryce?
Suzanne. Dawno nie używała tego imienia. Dziwnie jest jej znowu je usłuszeć, po raz pierwszy od pięciu lat. Szybko jednak wróciła na ziemię. Ameryka. Cholera.
- Tak jakoś wyszło. - odparła od niechcenia. - Po tym, jak Alex uznał, że już więcej mnie nauczyć nie może postanowiłam poszukać wiedzy na własną rękę. Jak widzisz źle na tym nie wyszłam, bo żyje i nikt mnie nie porwał żądając okupu.
- Nie powinno Cię tu być, tym bardziej, że Voldemort wysyła śmierciożerców na poszukiwania. - powiedział już spokojniej, dalej patrząc z zaniepokojeniem na swoją wnuczkę.
- Powrócił? - spytała, na co starzec skinął głową. - Nie zapowiada się to zbyt ciekawie. - myślała na głos.
- Dlatego właśnie zabieram Cię ze sobą, Księżniczko. - odparł staruszek, a na jego twarzy błąkał się delikatny uśmiech.
- Po pierwsze, błagam nie nazywaj mnie tak. Nie mam już sześciu lat. - poprosiła, na co staruszek tylko szerzej się uśmiechnął. - A po drugie, niby dokąd mnie zabierasz?
- To chyba jasne, że do Hogwartu. - odparł, a dziewczyna spojrzała na niego zdziwiona. Nie była w stanie odpowiedzieć, zamurowało ją. Ostatni raz w Hogwarcie była lata temu.
Właściwie przydałoby się coś sprostować. Dziadek Suzanne nazywa się Albus Percival Wulfryc Brian Dumbledore, jest jednym z najpotężniejszych czarodziejów naszych czasów, jak i jest najlepszym dyrektorem jakiego znał Hogwart. Gdy Suzanne miała równo rok Voldemort zamordował jej rodziców. Od tamtej chwili znalazła się pod opieką Albusa i zamieszkała w magicznym zamku z masą tajnych przejść i ruchomych schodów, jak i ukrytych pomieszczeń, których nie miał szansy poznać nikt przed nią. Dopóki nie skończyła trzech lat jej pobyt w zamku był najlepiej strzeżoną tajemnicą, jednak nic nie może trwać wiecznie. Pewien incydent spowodował, że dosłownie każdy w zamku wiedział o małej wnuczce dyrektora. Szkoła była jedynym miejscem, które mogła nazwać domem. Teraz dostała możliwość powrotu do Hogwartu.
- Naprawdę? - zapytała z nadzieją i niepewnością.
- Naprawdę. - potwierdził z szerokim uśmiechem Dumbledore. - Mogłabyś wrócić już dawno, gdybyś nie zwiała od Alexandra.
- Nie wplątuj go w to. To nie ty musiałeś go znosić bezprzerwy przez pięć lat. - odrzekła i ledwo widocznie wzdrygnęła się na wspomnienie morderczych treningów i masy męczących godzin spędzonych nad kociołkiem. - Ale masz rację, gdybym nie uciekła do Europy teraz pewnie szykowałabym się na swój... szósty rok?
- A czy ktoś powiedział, że nie możesz od początku nowego roku szkolnego zostać uczennicą Hogwartu? - zapytał, a w jego niebieskich oczach zatańczyły wesołe ogniki. - Musisz tylko zdać SUM-y przed rozpoczęciem września.
- I przyjmiesz mnie? - spytała zdziwiona.
- A dlaczego miałoby być inaczej, Księżniczko? - odpowiedział pytaniem na pytanie. Natomiast Suzanne zgromiła go wzrokiem. - No dobrze, zbierajmy się. Musimy kogoś jeszcze odwiedzić.
- Teleportacja? - staruszek skinął głową, a ona chwyciła go za ramię. Już chwilę później znaleźli się w całkiem innym miejscu.
Ku zdziwieniu Suzanne był to mugolski dworzec kolejowy. Wyjątkowo obskurny dworzec kolejowy. Zaczęła się rozglądać dookoła, próbując wyłapać gdzie się znajdują, ale na szczęście dziadek zaoszczędził jej wysiłku.
- Jesteśmy w Little Whinging, Surrey. - odparł, widząc jej pytająca spojrzenie dodał. - Musimy kogoś ze sobą zabrać. Na pewno ta osoba ułatwi nam zadanie. - mówiąc to nieodrywał spojrzenia od kawiarenki po drugiej stronie stacji. Ona również tam spojrzała. Z knajpki wyszedł nastolatek najprawdopodobniej w jej wieku. Spojrzał w ich stronę, a po chwili zniknął na schodach. Pojawił się kilka minut później zaraz obok nich.
- Dzień dobry, profesorze Dumbledore. - przywitał się uprzejmie młodzieniec. Chłopak miał rozczochrane, kruczoczarne włosy, którymi widać, że starał się zakryć jakąś bliznę na czole. Na jego nosie spoczywały czarne, okrągłe okulary zza których można było podziwkać oczy w kolorze Zaklęcia Uśmiercającego. Miał na sobie o wiele za duże ubrania, co ciekawe był od niej wyższy zaledwie o kilka centymetrów.
- Witaj Harry. - przywitał się z nim starzec. - Dobrze, że jesteś. Zabieramy się stąd. Chwyćcie mnie za ramię. - nastolatkowie zrobili to o co ich prosił. Po chwili zniknęli z cichym pyknięciem.
Pojawili się na rynku w jakiejś wiosce. Suzanne, która była już przyzwyczajona do aportacji spojrzała na chłopaka obok niej, który raczej nie zniósł tej podróży zbyt dobrze.
- Dobrze się czujesz? - spytała zmartwiona. - Niestety do tego trzeba się przyzwyczaić.
- Bardzo dobrze. - odparł chłopak, rozcierając uszy, na co Suzanne zachichotała.
- Uwierz, że mi za pierwszym razem tak dobrze nie poszło. - przyznała i po chwili razem z nastolatkiem spojrzeli wyczekująco na dyrektora. Ten jedynie uśmiechnął się i powiedział, żeby poszli za nim. Mijali opustoszałą gospodę i kilka domów. Gdzieś w tle Suzanne zauważyła zegar, który wskazywał na prawie północ. Zmarszczyła brwi w konsternacji i spojrzała na swój zegarek kieszonkowy. Miał on magiczne właściwości, automatycznie przystosowywał się do strefy czasowej. I jak na złość okazało się, że stary zegar ma rację. Trochę dziwnie się czuła z tą zmianą, co prawda to tylko godzina różnicy, ale teraz normalnie już by spała. Suzanne w zamyśleniu nie zwróciła uwagi na rozmowę jej towarzyszy, zainteresowało ją dopiero miejsce w jakim się znajdują.
- Eee... gdzie my właściwie jesteśmy?
- W uroczej wiosce Budleigh Babberton.
- A co my tu robimy? - spytała tym razem Suzanne zwracając na siebie ich uwagę.
- Och, prawda, jeszcze Wam nie powiedziałem! Widzisz moja droga brakuję nam nauczyciela, więc jesteśmy tu, żeby namówić jednego z naszych wspólnych kolegów, żeby zawiesił emeryturę i wrócił do Hogwartu. - wyjaśnił, spoglądając znacząco na swoją wnuczkę. Ta szybko zrozumiała o kogo chodzi.
- Och... nie wiedziałam, że przeszedł na emeryturę. Kiedy...?
- Zaraz po twoim wyjeździe, moja droga. - odpowiedział nie pozwalając jej dokończyć pytania. Harry przyglądał się tej rozmowie z zainteresowaniem, pierwszy raz widział by ktokolwiek miał, aż tak bliskie stosunki z dyrektorem. - W lewo.
Poszli w górę ciemnej, stromej uliczki, we wszystkich oknach było ciemno. Wszędzie panował dziwny chłód, który niepokoił Suzanne. Pomyślała tylko o jednej rzeczy, która może powodować coś takiego w środku lata. Dementorzy.
- Panie profesorze, a dlaczego nie aportowaliśmy się prosto do domu pana kolegi?
- Bo byłoby to równie nieuprzejme co wywalenie drzwi kopniakiem. - wyjaśniła mu z uśmiechem Suzanne.
- Grzeczność wymaga, byśmy zapewnili innemu czarodziejowi możliwości odmówienia nam wstępu. - dodał od siebie Albus. - Poza tym wiele mieszkań czarodziejów jest chroniona zaklęciami przed czyjąś nieporządaną aportacją. W Hogwarcie, na przykład...
- ...nie można się aportować ani z zamku, ani na błoniach. - wpadł mu w słowo chłopak. - Hermiona mi mówiła.
- I miała rację, ale...
- ...istnieją pewne wyjątki. - wtrąciła blondynka z tajemniczym uśmiechem.
- Ty jesteś poza jakąkolwiek klasyfikacją. - stwierdził staruszek.
- Wypraszam sobie.
Po chwili stanęli w miejscu zaskoczeni i zmartwieni.
- Jesteśmy na miejscu. - powiedział dyrektor. - Różdżki w pogotowiu.
Suzanne podążyłaz jego wzrokiem do frontowych drzwi, które ledwo trzymały się na zawiasach. W środku było jeszcze gorzej.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro