Rozdział 51
Przez ostatnie trzy dni Suzanne nie wychodziła ze swojego pokoju. Posiłki przynosiła jej skrzatka Draco, a sam Ślizgon codziennie ją odwiedzał. Do dzisiejszego dnia nikt nie wymagał jej obecności. Z samego rana Śnieżka obudziła i powiadomiła Gryfonkę, że Czarny Pan chce ją widzieć na śniadaniu. Suzanne niezbyt się to podobało, ale i tak nie miała tu nic do gadania. Gdy już się przygotowała przyszedł po nią Draco. Był ubrany w bardzo elegancką szatę. Chłopak zlustrował nastolatkę wzrokiem i potrząsnął głową w akcie dezaprobaty.
- Nie możesz tak tam iść. - powiedział blondyn i zaciągnął dziewczynę do swojego pokoju kilka drzwi dalej.
- Draco, co my tu robimy? - zapytała nierozumiejąc o co chodzi nastolatkowi.
- Dzisiaj przyjeżdża ten cały "gość". Ojciec chodzi taki nabuzowany, że nieda się wytrzymać. Ubrałem się tak, jak zwykle, a on się na mnie wydarł i kazał przebrać. Chce Ci tego oszczędzić. - wytłumaczył i wepchnął ją do garderoby.
- Wow Draco, masz więcej ubrań ode mnie. - powiedziała zachwycona.
- Chodź tutaj. - wskazał na inną część pomieszczenia. - Tutaj są damskie ubrania. Często goszczę u siebie dziewczyny. Od razu mówie, że te były jeszcze nie wykorzystywane. - dodał na swoją obronę. - Wybierz coś dla siebie. Czekam na zewnątrz.
Suzanne przyglądała się kreacją. Musiała przyznać, że Draco ma niezły gust. Po kilku minutach zdecydowała się na czarną, rozkloszowaną u dołu sukienkę z rękawem trzy czwarte. Do tego założyła także czarne szpilki. Szybko się przebrała i wyszła z pomieszczenia. Draco wyraził swoje zadowolenie szerokim uśmiechem.
- No teraz możemy iść. - powiedział i podszedł do dziewczyny wyciągając w jej stronę ramię, które z wdzięcznością przyjęła.
Suzanne była bardzo zestresowana. Od dnia przybycia do dworu nie spotkała, ani Voldemort, ani żadnego śmierciożercy. Towarzystwo Ślizgona dodawało jej pewności siebie, dzięki niemu czuła się spokojniej. Lekko spóźnieni weszli do jadalni. Wszystkie spojrzenia powędrowały na nich. Lord przyglądał się dziewczynie niezwykle intensywnie, po czym wskazał jej miejsce, które zajęła poprzednio. Draco doprowadził ją do krzesła, które odsunął by mogła usiąść. Po czym ucałował jej dłoń i odszedł siadając przy swoich rodzicach. Suzanne zauważyła, że miejsce naprzeciw niej jest wolne. Kiedy była tu ostatnio, siedział na nim Lucjusz. Domyśliła się, że miejsce to zarezerwowane jest dla tajemniczego gościa.
Przy stole prowadzone były ciche rozmowy, gdzieś w tłumie Suzanne wypatrzyła Snape' a, siedział dokładnie trzy krzesła od niej. Kilka minut później przez drzwi wszedł starszy mężczyzna o idealnie białych włosach. Jego niebieskie tęczówki prześliedziły całą salę i na chwilę zatrzymały się na Gryfonce. Voldemort wstał od stołu i podszedł do przybysza.
- Witaj, Gellercie. Wspaniale Cię widzieć. - przywitał gościa Lord. Widać było, że jest niezwykle uradowany obecnością czarodzieja.
- Witaj, Marvolo. - odrzekł mężczyzna. - Czy mógłbym usiąść? Przebyłem sporą drogę, jestem trochę zmęczony.
- Oczywiście. - odpowiedział Riddle i poprowadził czarodzieja do jego miejsca. Gdy obaj usiedli, Lord zabrał głos. - Pozwólcie, że przedstawię Wam mojego drogiego znajomego, jak i sprzymierzeńca w walce z Zakonem Miłosierdzia Dumbledore' a, - na te słowa śmierciożercy parsknęli śmiechem, a Suzanne lekko się spięła i opuściła wzrok, co nie umknęło niebiesookiemu mężczyźnie. - Gellerta Grindelwalda. - Gryfonka podniosła głowę, a pierwsze co napotkała to tęczówki ów mężczyzn. Czarnoksiężnika przeszły ciarki na widok oczu dziewczyny.
- Dumbledore... - szepnął cicho, ale Voldemort był na tyle blisko, że usłyszał.
- Ach, Gellercie gdzie moje maniery. Zapomniałem Ci przedstawić mojego drugiego gościa. - powiedział Marvolo. - Suzanne Dumbledore.
Gellert nie mógł uwierzyć w to co właśnie usłyszał. On nie chciał uwierzyć. Te niebieskie oczy takie same, jak u Albusa, to samo przeszywające spojrzenie. Nie wiedział ile się tak jej przypatrywał, ale gdy się już otrząsnął, wstał i podszedł do dziewczyny. Ujął i ucałował jej dłoń.
- To dla mnie ogromny zaszczyt poznać panienkę. - powiedział patrząc jej prosto w oczy. Chciał użyć legilimencji, ale natrafił na bardzo silne bariery, co ani trochę go nie zdziwiło. Jeśli jest spokrewniona z Albusem, czego był prawie pewien to jest to normalne.
- Dla mnie również jest to wielki zaszczyt, panie Grindelwald. - jego nazwisko powiedziała z taką dawką jadu, że spokojnie mógłby zabić wszystkich w tej sali. Gellert nie zniechęcił się i po prostu wrócił na swoje miejsce. Na stole pojawiło się śniadanie. Pół godziny później wszyscy już zjedli.
- Możecie już iść. - powiedział, po czym szybko dodał. - Ty zostań. - zwrócił się do Suzanne, która już wstawała. Grindelwald też został. Gdy wszyscy wyszli, Riddle rzucił zaklęcie wyciszające na salę i zabrał głos. - Gellercie, jak zapewne pamiętasz, wspominałem Tobie o pewnej dziewczynie, której poszukiwałem.
- Tak. Powiedziałeś, że jest z Rodu Morningstar' ów. - potwierdził.
- Dokładnie. Odkąd się odrodziłem, zarządziłem jej ponowne poszukiwania.
- Ponowne? - zapytał Grindelwald.
- Szukałem jej jeszcze zanim zabiłem Potter' ów. - oczywistym jest, że nie powie zanim upadłem. - Już wtedy wiedziałem kim dokładnie jest ta dziewczyna, to jej poszukiwania tyle mi zajęły. Świetnie się ukrywała. Jednak w sierpniu, natrafiłem na jej ślady w Anglii, a dokładniej w Londynie. Zakon Feniksa i sam Dumbledore bardzo jej pilnowali. Jak widzisz udało mi się ich przechytrzyć, ponieważ dziewczyna o której Ci właśnie mówie jest tu z nami.
- Ach, czyli panienka Dumbledore tak naprawdę nazywa się Morningstar. Fałszywe nazwisko jakie to prymitywne. - powiedział z kpiną.
- Nie nazywam się Morningstar. - szepnęła. - Nigdy nie nosiłam tego nazwiska, ani ja, ani mój ojciec. - dodała już pewniej.
- Gellercie, ta dziewczyna jest wnuczką Albusa Dumbledore' a. Nosi jego nazwisko dla "bezpieczeństwa". Zamordowałem jej rodziców, gdy miała roczek. - powiedział Voldemort ze zdumiewającym spokojem. - Stary dureń wiedział, że będę jej szukać. Jednak nic jej to nie pomogło, jak widzisz.
- Ale po co Ci ona? - zapytał. - Jeśli zagraża twoim planom to powinna już nie żyć.
- Widzisz dziewczyna jest ostatnią z rodu. Jej moc jest o wiele większa od naszych razem wziętych. - odrzekł.
- Chcesz mnie urazić, bo Ci wychodzi. - mruknął wściekle. - Niby ta małolata ma być potężniejsza od nas. Marvolo przecież to śmieszne.
- Wstań. - zwrócił się do Suzanne. Wykonała jego polecenie, żeby nie zarobić jakimś paskudnym zaklęciem. Wyciągnął coś z kieszeni i podał to dziewczynie. Jak się okazało była to jej różdżka. - Rzuć najpotężniejszy czar jaki potrafisz.
- Czyli? - zapytała.
- Wyczaruj patronusa. - wydał rozkaz.
Suzanne niechętnie to zrobiła. Niewerbalnie rzuciła zaklęcie, a z jej różdżki wyleciał piękny, srebrno-biały feniks. Okrążyłaś salę i zniknął.
- Ciekawe... - zamyślił się Gellert. - Niewybaczalne.
- Nie rzucę zaklęcia niewybaczalnego. - powiedziała pewnie.
- Zrób to, już. - zażądał Grindelwald.
- Nie.
- Ach, Gryfoni. - powiedział Riddle i wyjął własną różdżkę. - Imperio!
Suzanne przez chwilę poczuła błogą pustkę w głowie, jednak owa pustka błyskawicznie zniknęła.
- Rzuć klątwę Cruciatus. - wydał polecenie.
- Po co? - zapytała, dwóch mężczyznych patrzyło na nią, jak na jednorożca. Dziewczyna parsknęła. - Chyba nie myślałeś, że przyszłabym do Ciebie nie przygotowana.
- Crucio! - krzyknął Voldemort, ale Suzanne nawet nie drgnęła.
- Nie masz co się wysilać, to nic nie da.
- Jesteś odporna na niewybaczalne. - bardziej stwierdził niż zapytał Gellert.
- Na niewybaczalne i kilka innych klątw. - odparła.
- I jesteś oklumentką. - dodał.
- Dokładnie. Panowie wybaczą, ale jeśli to wszystko chciałabym udać się do siebie. Miłego dnia. - powiedziała i wyszła zostawiając czarnoksiężników w szoku.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro