Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

6.

W spokoju oczekiwałam na przyjazd Caluma i Michaela, choć tak naprawdę w środku czułam niepokój i stres, co odbiło się także na moim śnie. Przez ostatnie kilka nocy spałam już naprawdę dobrze i normalnie, ale wizja tego, że będę się musiała zmierzyć z jego pustym mieszkaniem i wszystkimi rzeczami osobistymi przyprawiły mnie o bezsenność.

— Znowu nie spałaś — stwierdziła już na wejściu, widząc nie tylko mój wyraz twarzy, ale postawę również. Byłam dzisiaj w naprawdę okropnym nastroju i nie spodziewałam się, że będzie lepiej.

— Co ty nie powiesz — sarknęłam.

— I przez to ktoś ma okropny humorek.

— Żeby tylko przez to — wymamrotałam cicho sama do siebie, przechylając kubek na ostatni łyk kawy.

— Co?

— Nic. Muszę lecieć.

Moja mina musiała być rzeczywiście tak okropna, że żaden z moich przyjaciół nie skomentował mojego wyglądu, tylko się przywitali.


Spacer po klatce schodowej na górę przypominał mi moment, gdy byłam tu ostatnim razem. Wtedy myślałam, że wyrzuty sumienia, które czuję, były wystarczająco okropne i źle się czułam, robiąc to, co robię. Gdybym tylko wtedy wiedziała to, co teraz.

— Teraz też się włamiemy? — zażartował Mike.

— Tym razem mam klucz — powiedziałam cicho, wkładając przedmiot do zamka.

Drzwi ustąpiły z cichym kliknięciem, witając nas dusznym powietrzem. Wszystko było dokładnie takie same, jak wtedy, gdy byłam tu ostatnim razem. Klasyczne biało — szare meble stojące na czarnej podłodze. Światło słoneczne, teraz przytłumione przez chmury na niebie, wpadające do przestronnych pomieszczeń.

— Trzeba zebrać odciski palców z klamki — powiedziałam, starając się zapisać sobie w głowie obraz tego mieszkania, prawdopodobnie byłam tu po raz ostatni. — Myślę, że ojciec odwiedził Luke'a. W jakim celu nie wiem, ale w jakimś na pewno.

— Dobrze, że wziąłem taśmę w razie czego — stwierdził Clifford, wychodząc na moment na klatkę schodową.

— Ty tu byłaś, więc ty będziesz wiedzieć, co jest nie tak — powiedział Calum, przyglądając mi się z uwagą, jak zakładam rękawiczki. Pokiwałam tylko głową, biorąc się do pracy.

— Ty bierzesz kuchnię, ja salon — powiedziałam krótko, nawet nie spoglądając na mężczyznę. Najpierw przyklęknęłam przy stoliku, najpierw przeglądając magazyny leżące na nim, a później spojrzałam pod kanapę, rozświetlając ciemność latarką z telefonu.

Należało przejrzeć każdy, nawet najmniejszy kąt. Sekrety uwielbiają kryć się w ciemnościach. Jak się jednak okazało, nie wszystkie.

— Możecie tutaj przyjść? — zawołał nas Hood. Wstałam z dywanu, aby dołączyć do bruneta w kuchni.

— Co znalazłeś? — zapytał Michael.

Calum wskazała głową rzecz w zlewie, nad którą chwilę później się pochyliliśmy.

Naszym oczom ukazał się nóż szefa kuchni, co prawda umyty, lecz mimo to nie pasował do wyglądu, gdzie wszystko było posprzątane i pochowane.

— Narzędzie zbrodni — stwierdziłam, pocierając nos.

— Mamy woreczek foliowy? — zapytał Clifford.

Zamiast odpowiedzi po prostu otworzyłam odpowiednią szufladę i wyciągając folię do fermetycznego pakowania.

— My nie, ale Luke owszem — powiedziałam, podając mu przedmiot. — Szukamy dalej? Może znajdziemy coś jeszcze.


Po przeszukaniu salonu przeszłam do sypialni, wbrew pozorom bojąc się, co tam zastanę, bo mogło być tam wiele rzeczy, jeszcze bardziej łamiących moje serce.

W szafie nie było nic oprócz ubrań. Natomiast gdy otworzyłam szafkę nocną, zobaczyłam swoje zdjęcie, które musiał zrobić mi w czasie naszej pierwszej randki spędzonej na oglądaniu komedii romantycznej na balkonie. Zasłaniałam się na nim przed aparatem, pokazując środowy palec. Ścisnęło mi nie tylko serce, ale gardło również. Sama miałam podobne jego ujęcie w swoim telefonie, dlatego też tak rzadko wchodziłam w galerię.

— Chloe, my już skończyliśmy, jeśli chcesz... — zaczął Cal, zaglądając do sypialni.

— Możecie zostawić mnie samą? — poprosiłam, nie odrywając wzroku od fotografii. — I tak, jestem pewna. Chcę zostać tu sama.

— W porządku — powiedział cicho, wycofując się. Łzy cisnęły mi się do oczu, lecz nie pozwoliłam im płynąć, dopóki nie byłam pewna, że rzeczywiście mnie zostawili i jestem sama w mieszkaniu.

W momencie, gdy usłyszałam dźwięk zamykanych drzwi, po prostu pozwoliłam łzom płynąć. Siadłam na łóżku, cały czas przyglądając się zdjęciu. W końcu postanowiłam przeszukać pozostałe szufladki, z nadzieją, że znajdę jakieś nasze wspólne, lecz nic takiego nie było.

Przytuliłam fotografię do siebie, marząc, żeby był to Luke, a nie zwykły kawałek papieru.

Wyszłam z sypialni do salonu, powoli dotykając każdego mebla. Wszystko się z czymś kojarzyło. W czasie śledztwa Luke'a spędziliśmy razem wbrew pozorom mnóstwo czasu, dlatego był to jeszcze bardziej bolesne. Kuchnia z wieloma przepysznymi posiłkami przygotowywanymi przez Luke'a, kanapa z wieloma rozmowami przy winie, a balkon ze słynną nocą oglądania romansów.

— Dlaczego musiałeś odejść jebany debilu? — zapytałam w przestrzeń, wycierając nos grzbietem dłoni. — Zawsze był z ciebie jebany egoista i musiałeś to pokazać, co? Nie wiem, czy bardziej cię kocham, czy nienawidzę w tym momencie. I nie wiem, czy bardziej się cieszę, że się pojawiłeś w moim życiu i się w tobie zakochałam, czy bardziej tego żałuję i marzę, żeby nigdy się to nie wydarzyło.

Zamilkłam, nie przestając pociągać nosem. Przestałam wycierać łzy, bo nie miało to żadnego sensu, co wytarłam, to płynęły kolejne.

Otworzyłam drzwi balkonowe na szerokość, wyglądając za nie. Pierwszy raz w życiu widziałam ten widok za dnia, przed południem.

Słońce zaszło za chmury, sprawiając, że Londyn zaczął tonąć w szarym mroku. Big Ben i London Eye były bardziej widoczne niż ostatnim razem, nawet pomimo faktu, że były zakryte budynkami.

Usiadłam na kafelkach, pozwalając wiatru osuszać moje łzy. Nadal leciały, ale już nie rzeką, a powolnym strumykiem, który z każdą chwilą robił się coraz mniejszy.

— Z jednej strony nie chcę stąd wychodzić, a z drugiej wręcz marzę, by uciec — powiedziałam, mimowolnie kierując te słowa do Luke'a który przecież i tak nie mógłby mnie usłyszeć, ale chciałam wierzyć w to, że on rzeczywiście jest gdzieś tam na górze i czasem mnie słucha. — Nie chcę, bo wtedy czuję, jakbyś wcale nie umarł, tylko wyjechał na jakiś czas, tak, jak miało być. Ale z drugiej strony... to ten ból w środku jest tutaj jeszcze bardziej nie do wytrzymania. Czuję się, jakby miał mi zaraz rozerwać klatkę piersiową od środka. Czemu to tak boli, powiedz mi?

I choć myślałam, że już przestanę płakać, to strumień ponownie przerodził się w rzekę. Gdzieś w środku dziękowałam za tusz wodoodporny, choć była to najmniej ważna kwestia, którą się kompletnie nie przejmowałam.

Pomimo bólu rozrywającego moje serce, nie byłam w stanie podnieść się i wyjść. Czułam się, jakby przekroczenie progu wiązało się z nieodwracalnym zamknięciem pewnego rozdziału w moim życiu, którego nigdy nie chciałam i nie planowałam zamykać, a który miał przez cały czas pozostać otwarty, aż do naturalnej śmierci każdego z nas.


Popadłam w zamyślenie, moje myśli krążyły, a ja nie potrafiłam schwytać tej jednej konkretnej, a może nawet i nie chciałam. Było mi dobrze tak, jak mi było, pomimo że siedziałam w samej koszulce przy dwunastu stopniach na wietrze i czułam, jak się wychładzam, jak z każdą minutą zaczyna mi być coraz bardziej zimno, a moje ciało zaczyna się trząść z tego wszystkiego.

Może po prostu podświadomie pragnęłam zamarznąć na śmierć, choć przy tej temperaturze było to niemożliwe? Ale jak to mówią, nadzieja umiera ostatnia.

W końcu donośny głos Big Bena, oświadczający nadejście godziny jedenastej wyrwał mnie z zamyślenia i nostalgii. Wstałam z terakoty, jeszcze bardziej czując wszechogarniające mnie zimno. Nie byłam tylko pewna, czy jest to wina tylko siedzenia w samej koszulce, czy także faktu, że moje serce zaczęło zmieniać się w kawał lodu, jak serce Kaja w „Królowej Śniegu".

Zamknęłam drzwi balkonowe, pocierając ramiona, by choć odrobinę się rozgrzać. Odłożyłam zdjęcie na miejsce, choć usilnie pragnęłam zabrać je ze sobą, lecz jednocześnie czułam, jakbym naruszała to miejsce, w jakiś sposób je zmieniała, a tego bardzo nie chciałam.

Zarzuciłam na siebie kurtkę i jeszcze raz, najdokładniej jak tylko mogłam, przyjrzałam się mieszkaniu, starając się zapamiętać każdy, nawet najdrobniejszy szczegół, zachować w swoim sercu i umyśle jak najbardziej pozytywny wygląd tego miejsca, bo nie zakładałam swojego powrotu tutaj.

W końcu cofnęłam się na klatkę schodową, zamykając za sobą drzwi na klucz. I choć przyszło mi to z wielkim trudem, opuściłam to miejsce, nie tylko mieszkanie, ale osiedle również, kierując się w stronę Tower Bridge.

Nie zamierzałam popełniać samobójstwa poprzez skok z mostu, nic z tych rzeczy. Uznałam, że może patrzenie na Tamizę mnie uspokoi, bo na moich policzkach nadal było widać ślady łez i czułam, że są to zasoby niewyczerpane.

— Wszystko w porządku? — zaczepił mnie nagle młody chłopak, nastolatek jeszcze. Miał brązowe dredy i kozią bródkę, a jego oczy, w takim samym kolorze jak włosy, wyrażały zmartwienie. Zaczynałam nienawidzić tego uczucia, od czasu śmierci Luke'a nie było chwili, by ktoś tak na mnie nie patrzył.

— Tak, tak — odpowiedziałam od razu, wycierając najpierw nos, a później policzki.

— Na pewno? Troszkę się pani... — Wskazał przestrzeń pod oczami, którą chwilę później również otarłam. — No i wygląda pani również na zmarzniętą.

— Jak widać ten tusz nie jest tak wodoodporny, jak obiecuje producent — zażartowałam, jak najbardziej starając się ukryć fakt, w jakim stanie byłam. — A jeśli chodzi o zmarznięcie, to po prostu ubrałam się nieodpowiednio do pogody, nic wielkiego.

— Nie zamierza pani skoczyć, prawda? — zapytał z obawą.

Energicznie pokręciłam głową.

— Nie, nic z tych rzeczy. Po prostu czasem się uda, że widok wody mnie uspokoi. Nie zamierzałam popełniać samobójstwa, ale jako policjantka muszę pochwalić. Zachowałeś się wzorowo.

Chłopak uśmiechnął się delikatnie i wzruszył ramionami.

— Każdy by tak zrobił — stwierdził.

Pokręciłam głową z uśmiechem.

— Nie. Nie każdy, uwierz mi.

— Czyli na pewno wszystko jest okej?

— Na pewno.

Szatyn uśmiechnął się szeroko w moją stronę.

— Niech się pani ciepło trzyma. Kiedyś na pewno będzie lepiej — powiedział na pożegnanie.

— Dziękuję. I mam taką nadzieję — wyszeptałam, lecz nastolatek nie mógł już tego usłyszeć, był za daleko.


Gdy wróciłam do domu, na szczęście nikogo nie było, więc nie musiałam się przejmować zmartwionym spojrzeniem Cherry, tylko mogłam od razu zmyć makijaż i wziąć cieplejszą kąpiel, aby w końcu przywrócić sobie prawidłową temperaturę ciała.

Z ręcznikiem na głowie, a także ubrana w dresy i bluzę, zabrałam się za robienie obiadu, a konkretniej, za krojenie warzyw do gulaszu. Byłam całkowicie skupiona nie tylko na czynności, ale również pogrążona w myślach, dlatego też dzwoniący telefon tak bardzo mnie przestraszył, że rozcięłam sobie palec.

— Kurwa mać — syknęłam z bólu, wkładając krwawiący palec do ust, bo ważniejsze było na razie odebranie telefonu niż poszukanie plastra. Na ekranie urządzenia wyświetlał się numer Caluma. — Halo?

Przełączyłam połączenie na tryb głośnomówiący, bo palec krwawił na tyle mocno, że bez opatrunku by się nie obyło.

— Daliśmy do analizy odciski palców z klamki do drzwi i noża, bo łutem szczęścia też na nim były i się pokrywają.

— Ale odciski Luke'a, mam nadzieję, wykluczyliście? Powinny być w bazie — zadałam pytanie, tnąc plaster nożyczkami i naklejając go w odpowiednie miejsce.

— Oczywiście, że tak, nie jesteśmy idiotami. A przynajmniej niektórzy z nas.

— Widzisz, zaczynają ci się udzielać moje poglądy.

— Aż dziw, że dopiero teraz.

— Efekt wspólnego pracowania.

— To by wyjaśniało, dlaczego macie z Mike'iem podobne poczucie humoru i momentami nawet zachowujecie się podobnie.

— No dobra, odciski palców pokrywają się, ale co dalej? Zostały do kogoś przypisane?

— Niestety nie.

Sapnęłam.

— Kurwa. A jesteśmy już tak blisko.

— Nie zostały przypisane, ale wpadłem na pewien pomysł, tylko będzie się to wiązało z ponownym włamaniem.

— O no widzisz! Jeszcze tak z dwa tygodnie razem i zaczniesz naprawdę kochać moje metody. Gdzie tym razem się włamujemy i ile wsuwek muszę wziąć tym razem?

— Do rodzinnego domu Luke'a.

Uniosłam brew, nie przerywając przygotowywania jedzenia.

— Znowu? A czekaj. Wiem, do czego dążysz. Skoro ja wysnułam tezę, że ojciec Luke'a żyje i jest nim właśnie Hemmingway, a recepcjonistka wygadała wtedy, że ma on swój dom tutaj, w Londynie, to najprawdopodobniej musi zamieszkiwać właśnie tam.

Hood klasnął z zadowoleniem.

— Dokładnie o to mi chodziło. Co prawda mi zajęło to trochę dużej niż tobie, ale przecież nikt nie jest taki błyskotliwy jak ty.

— To prawda, nikt. Najpierw musimy się wybrać na zwiady, sprawdzić, w jakich godzinach wychodzi i wraca, bo jak będziemy chcieli się włamać, a okaże się, że on jest w środku, to będziemy mieli, krótko mówiąc, przejebane.

— Od jutra się za to bierzemy, dzisiaj mój mózg musi już odpocząć, przyjął za dużo informacji.

Parsknęłam śmiechem.

— Twoja stała wymówka od czasów szkoły. Wymyśl coś nowego.

— Nie, za bardzo leniwy na to jestem. Ty też dzisiaj odpoczywasz.

— Taki miałam zamiar — powiedziałam, na co jedyną reakcją była martwa cisza w słuchawce.

— Chyba się przesłyszałem. Chloe zgodziła się ze mną w kwestii odpoczynku. Ta sama Chloe Sherridan, największa pracoholiczka, zarywająca noce?

— Tak, właśnie ta sama — potwierdziłam.

— Ktoś cię podmienił.

— Nie, Cal, nikt mnie nie porwał, nie podmienił, nie otruł ani nie otumanił. Po prostu na razie jesteśmy w martwym punkcie, co prawda umiejscowionym bardzo blisko końca, ale jednak. Z przykrością, bo z przykrością to mówię, ale na razie nie mam nad czym pracować ani czego szukać. Także nie pozostało mi nic innego, jak rzeczywiście zmarnować trochę czasu na odpoczynek.

— Odpoczynek nigdy nie jest czasem zmarnowanym — zauważył brunet.

— Ty będziesz mówił swoje, ja swoje, jak całe życie.

Cal westchnął.

— Przynajmniej ten porządek został zachowany — stwierdził.

— I nigdy się nie zmieni.


// Z racji tego, że musiałam czekać godzinę na pociąg, to akurat udało mi się skończyć pisać ten rozdział i właśnie będąc w pociągu go udostępniam 😂
Nawet nie wiecie, jak nie chciało mi się opuszczać domu i wracać na studia, choć na weekend znowu zawitam na chatę, ale jednak. Tak dobrze mi było w domku, po co wyjeżdżać? //

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro