Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

3.

Weszłam na pocztę, od razu podchodząc do wolnego okienka. Nie zamierzałam tracić czasu, zwłaszcza że w każdym momencie mogli zadzwonić informatycy z przeszukaniem znalezionego telefonu. Podałam awizo pani na poczcie, w spokoju wyczekując, aż poda mi paczkę, choć tak naprawdę w środku byłam odrobinę zdenerwowana.

— Tu jest przesyłka, proszę podpisać odbiór — poprosiła kobieta, kładąc niewielki sześcian na blacie. Złożyłam podpis i już miałam wyjść z pakunkiem, lecz pani za biurkiem nie spuszczała ze mnie wzroku.

— Coś się stało?

— Nie zamawiała pani czegoś ostatnio? — zapytała, wstając z krzesła.

Pokręciłam głową.

— Nic z tych rzeczy — odpowiedziałam, ale zaintrygowana zatrzymałam się w miejscu, przyglądając się kobiecie przeszukującej szafki, aż w końcu znalazła tą jedną konkretną. Przerzuciła kartki i podała mi jedną.

— Podpis tutaj — poprosiła.

Stawałam się coraz bardziej zaciekawiona, dlatego też szybko napisałam długopisem swoje imię z nazwiskiem i chwytając obie paczki, wyszłam z budynku. W drodze do samochodu przyglądałam się pakunkowi przeznaczonemu mi, lecz nie było żadnego adresu zwrotnego, jedynie adres dostawy.


Po zaparkowaniu samochodu pod domem już miałam ruszyć szybko do domu, lecz wołanie listonosza zwróciło moją uwagę.

— Dzień dobry pani Chloe, przekazuje pocztę, to już nie będę do skrzynki wrzucał — oświadczył, podając mi dwie koperty. Jedną był rachunek za prąd, natomiast drugi był najprawdopodobniej listem, ponownie do mnie.

— Dziękuję — odpowiedziałam, zabierając papiery z jego ręki. — Co się stało, że pan dzisiaj tak późno?

Mężczyzna machnął ręką.

— Za kolegę dzisiaj pracuję. Miłego popołudnia.

— Miłego — mruknęłam, otwierając kopertę jeszcze zanim w ogóle doszłam do drzwi mieszkania i je otworzyłam.

Od razu po wejściu, bez ściągania butów, wysypałam zawartość koperty na stół. Jedyne, co wypadło to dwie, pojedyncze kartki z przypadkowymi literami na nich. Jeszcze raz przyjrzałam się kopercie, ale nie było żadnego znaku, od kogo mogłabym ją dostać.

Nożyczkami leżącymi na stole otworzyłam paczkę do mnie. Energicznie rozcięłam taśmę i zajrzałam do środka pudełka. W nim była tylko taśma, dwie podobne kartki jak w poprzedniej kopercie i niewielki liścik.

„Tajemnice i sekrety lubią być odkrywane i rozwiązywane. Uczyń mi przyjemność i rozwiąż tą"

Zmarszczyłam czoło, próbując odnaleźć jakikolwiek sens w tym, co dostałam. Od razu poznałam w liście pismo Luke'a, lecz ani trochę mi to nie ułatwiało sprawy, a wręcz przeciwnie.

— W butach na biały dywan? Oszalałaś do reszty? Ściągaj je — ochrzaniła mnie Cherry od razu na wejściu. Pół świadomie zrobiłam to, o co prosiła, rzucając niedbale obuwie do korytarza, lecz cała moja uwaga była wciąż skupiona na przesyłkach.

— O co w tym chodzi? — zapytała, nachylając się nad tym wszystkim.

— Też bym chciała wiedzieć — wymruczałam, przyglądając się po kolei każdej z kartek z pozoru losowymi literami. Gdzieś tutaj musiał być sens, wystarczyło tylko go znaleźć.

Wzięłam pierwszy kawałek papieru, ten z kartonu i przyjrzałam mu się uważniej. Oprócz liter z jednej strony miał jeszcze cyfrę jeden z drugiej. Chwyciłam pozostałe trzy — to samo. Czułam się, jakbym coraz bliżej była rozwiązania tej zagadki. Z nadzieją ułożyłam je obok siebie, lecz rozwiązanie delikatnie mnie rozczarowało.

— Hemingway i Amba? — wysunęłam pytanie, bardziej do samej siebie, patrząc z niedowierzaniem na kartki. Sama Cherry również nachyliła się nad stołem.

— Poczułam się jak w liceum, co autor miał na myśli — stwierdziła. — Amba to może chodzić o Amba Hotel, ale co by miał do tego Hemingway, to nie mam zielonego pojęcia.

Skleiłam kartki dołączoną taśmą, by nie zepsuć sobie ułożenia, i ponownie położyłam je na stole

— Chcę ci się dzisiaj gotować? — zapytała Cherry.

Zmarszczyłam nos, kręcąc głową.

— Tobie chyba też nie, co? — zagadnęłam przyjaciółkę.

— Zamawiamy pizzę?

Pokiwałam głową w odpowiedzi, włączając laptopa, którego również zostawiłam na stoliku kawowym, podobnie jak całą resztę swojej pracy. W momencie, gdy wpisałam nazwisko ze sklejonych kawałków papierów, wyskoczyło tylko to, co się spodziewałam — Ernest Hemingway.

Wybrałam wideokonferencję z Calumem i Michaelem i spokojnie wyczekiwałam, aż odbiorą.

— Chloe, dopiero co wyszliśmy z roboty, daj ludziom odpocząć — jęknął od razu na wstępie Mike.

— Jestem szefem, a wyjątkowo się z nim zgodzę — stwierdził Cal, pomiędzy jednym kawałkiem kurczaka, a drugim. — Nie możesz całe życie pracować.

— Chcesz się założyć? Przechodząc jednak do celu tej rozmowy, znamy jakiegoś Hemingwaya oprócz tego pisarza?

Hood przygryzł widelec w geście zamyślenia, za to Clifford utkwił swój wzrok gdzieś w tle. Finalnie oboje pokręcili głowami.

—Nie.

— Nic z tych rzeczy.

Sapnęłam z irytacją, jeszcze raz przyglądając się kartkom, mając nadzieję, że może dadzą mi jakąś odpowiedź.

— Skąd to pytanie? — zapytałem Michael.

Zamiast odpowiedzieć, wysłałam każdemu z nich zdjęcie tego, co dostałam w dzisiejszych przesyłkach, łącznie z liścikiem od Luke'a.

— To jest pismo Hemmingsa, prawda? — zapytał Cal.

Pokiwałam głową.

— Myślę, że on wiedział, że ktoś na niego czyha, pewnie nawet wiedział kto i teraz nas naprowadza. Natomiast jak wyszukałam to nazwisko w przeglądarce i przejrzałam pierwsze dziesięć wyświetlanych stron, to nie znalazłam nic. Kompletne nic.

— A Amba? To może chodzić o hotel — powiedział Mike, również z nosem w telefonie.

— To już podpowiedziała mi Cherry, natomiast nadal nie widzę żadnego powiązania. Luke zabity został gdzieś indziej.

— Może to chodzi o kogoś, kto tam pracuje? — podpowiedział blondyn. — Próbowałaś wyszukać to nazwisko w wyszukiwarce Facebooka?

— Oczywiście, że próbowałam. Wyskoczyły mi albo właśnie strony związane z Ernestem, albo ludzie zza granicy, kompletnie niepowiązani z Anglią czy Wielką Brytanią ogólnie.

— Możemy podjechać do tego hotelu, ale to dopiero jutro! Nie możesz pracować dwadzieścia cztery na siedem, Chloe.

— Jak już powiedziałam, chcesz się...

— Wyśpij się w końcu, bo niedługo nawet najbardziej kryjący korektor nie będzie ci pomagał — powiedział Cal, przyglądając mi się uważniej i nie dając mi dokończyć.

— I tak wszyscy dobrze wiemy, że nie dam rady usnąć — oświadczyłam z westchnięciem.

— Leki na sen nadal nie pomagają?

— Nie to, że nie pomagają, bo skutek pożądany jest, śpię. Tylko ze skutkami ubocznymi.

— Chociaż spróbuj — poprosił Michael. — A jutro i tak masz wizytę u swojego psychologa, to poprosisz o zmianę.

— Skoro mamy odwiedzić ten hotel, to mogę...

— Nawet nie próbuj o tym myśleć! — zagroził Hood, celując we mnie widelcem. — Wszystko zaplanujemy tak, żeby się zmieścić.

Zrobiłam nieokreślony ruch ręką.

— Zgoda, niech wam będzie. Odłożę to wszystko na razie i spróbuję nie myśleć o tym przez resztę wieczoru.

— I to chciałem usłyszeć! — stwierdził Calum. — Kończę, moja najpiękniejsza żona wróciła, muszę nałożyć jej obiad. Cześć wam!

— Ja też się żegnam, obiecałem Lucy, że dzisiaj ja gotuję.

Westchnęłam.

— Pantoflarze.

Mężczyźni rzucili mi urażone spojrzenia, na które się uśmiechnęłam.

— Oj no żartuję przecież. Widzimy się jutro.

Rozłączyłam połączenie i oparłam się o kanapę. Mimowolnie znowu zaczęłam popadać w zamyślenie, niechcący skupiając wzrok na przedmiotach leżących na stoliku. Trwałabym w tym stanie dłużej, gdybym nie dostała poduszką w głowę.

— Odpływasz — stwierdziła oczywisty fakt Cherry. — A to do ciebie niepodobne.

— Wiem — mruknęłam, wstając z podłogi. — I też mi się to nie podoba, ale robię to mimowolnie. To chyba przez te wszystkie leki na moją pokaleczoną psychikę.

— Na pewno odpuścisz sobie już pracę na dzisiaj? — upewniła się Cher.

— Traktujecie mnie jak jajko — stwierdziłam, dając kobiecie pstryczka w twarz w drodze do kuchni. — Patrzcie, żyję!

— Chyba egzystujesz, chciałaś powiedzieć.

— Bardzo dobrze wiem, co chciałam powiedzieć.

Potarłam oczy i ziewnęłam głośno. Stanowczo potrzebowałam snu i miło by było, gdyby moja głowa też się z tym zgadzała.


Spojrzałam na swoje łóżko, które wbrew pozorom strasznie kusiło wygodną poduszką ciepłą kołderką.

— No to próbujemy — powiedziałam sama do siebie i weszłam pod kołdrę, od razu starając się jak najlepiej ułożyć.

O dziwo usnęłam naprawdę szybko, jak jeszcze mi się nie zdarzyło w przeciągu ostatniego miesiąca, bez półgodzinnego szukania idealnej pozycji. Zapadłam w ciężki sen, a moja postać od razu została umieszczona w śnie.

Nie był to sen szczęśliwy, ale nie był to też koszmar. Owszem, nadal głównym jego bohaterem był Luke, tylko tym razem nie byłam zabójcą. Tak naprawdę oglądałam wszystko jako osoba trzecia, nie brałam czynnego udziału w wydarzeniach.


Za oknami padał mocny deszcz, tym samym zagłuszając wszelkie odgłosy. Hemmings siedział za kratkami, najprawdopodobniej w więzieniu, cały czas przypatrując się ulewie za oknem. Chciałam podejść do niego i go dotknąć, lecz sen nie dawał mi takiej możliwości. Mogłam jedynie stać jak słup soli i patrzeć na wszystko, co się działo przed moimi oczami.

Nagle do celi wszedł mężczyzna o równie blond włosach, tylko dużo krótszych. Nie widziałam jego twarzy, lecz widziałam posturę — był dużo bardziej umięśniony niż Luke, ale także poruszał się z dużo większą godnością.

— Przestań wokoło paplać, bo inaczej więzienie to będzie twój najmniejszy problem — zagroził mężczyzna. Jego głos był grubym basem, którego nie kojarzyłam znikąd, słyszałam go pierwszy raz w życiu.

Luke odwrócił głowę w jego stronę ze swoim nonszalanckim uśmiechem.

— Miło wiedzieć, że uważasz moją dziewczynę za „wokoło", doceniam to. Kiedy tylko odkryje prawdę, to osobą z większą ilością problemów będę tutaj nie ja, a ty. A jestem pewien, że niedługo to się stanie. Nikt nie pobije Chloe pod względem inteligencji.

Drgnęłam i we śnie, i przez sen słysząc swoje imię.

— Co takie małe chucherko może mi zrobić? — zadrwił przybyły.

Uśmiech Luke'a się powiększył jeszcze bardziej.

— Dużo więcej, niż byś się spodziewał.


Gdy się obudziłam, nie pamiętałam nic ze swojego snu. Po nim śniło mi się jeszcze kilka innych, dużo mniej istotnych i wartych zapamiętania.

Czułam się wyspana, pierwszy raz od bardzo dawna, co było sporym zaskoczeniem, a jeszcze większym było to, że przespałam całą noc bez budzenia się. Przeciągnęłam się leniwie i wzięłam telefon do ręki. W tym momencie moje zadowolenie i błogość zniknęły, bo zegarek wyraźnie wskazywał, że powinnam była wstać jakieś trzy godziny temu do pracy.

— Cholera, cholera, cholera...

Wyplątałam się szybko z kołdry, w biegu biorąc ciuchy i ruszając do łazienki, w międzyczasie wybierając numer do Caluma.

— Cal? Słuchaj, mega cię przepraszam za...

— Za to, że dobrze spałaś? W końcu należało ci się. Jesteśmy u ciebie na dole w kuchni i pijemy kawę, jak będziesz gotowa, to dołączysz do nas.

— Cherry was wpuściła? — zapytałam, przełączając telefon na tryb głośnomówiący, by rozczesać włosy i je związać.

— Tak, minęliśmy się przy wyjściu. Słyszała, że się nie budziłaś w nocy, więc wyłączyła twój budzik, żebyś mogła zażyć normalną i porządną dawkę snu.

— Podziękuję jej za to wieczorem, rzeczywiście potrzebowałam tego najbardziej na świecie. Czuję się jak nowo narodzona.

— I właśnie taka najbardziej się przydajesz śledztwu, a nie niewyspana, zmęczona i z tego wszystkiego rozdrażniona.

— Zrozumiałam, zaraz zejdę. — Nie dając przyjacielowi czasu na odpowiedź, wcisnęłam czerwoną słuchawkę.

— Cześć wam, nalewam sobie kawę w kubek i możemy jechać — oświadczyłam, wyciągając kubek termiczny z szafki.

— Nie — zaprotestował Calum. — Najpierw śniadanie, później reszta.

— Już od dawna nie jem śniadań.

— To zaczniesz na nowo. Nie wyjedziemy stąd, dopóki nie zjesz całej jajecznicy.

— Jestem dorosła, nie musicie mnie nańczyć — zauważyłam z lekkim oburzeniem.

— Najwyraźniej czasem musimy. No już, siadaj.

Z westchnieniem zajęłam miejsce naprzeciwko Hooda, a obok Michaela.

— Przyjrzeliście się w międzyczasie temu, co leży w salonie? — zapytałam, nabierając jajka na widelec.

— Owszem i rzeczywiście nie ma tam praktycznie żadnego powiązania — powiedział Michael. — I jeszcze ten liścik od Luke'a, więcej komplikujący niż rozwiązujący.

— Mnie bardziej zastanawia, kiedy on to wysłał, że przyszło to dopiero dzisiaj. Albo poprosił kogoś, tylko kto to mógł być?

— Nie miałaś okazji poznać żadnych jego znajomych? — zapytał z nadzieją Calum.

Pokręciłam głową.

— Za to uważam, że warto będzie pojechać nie tylko do jego mieszkania, ale do domu rodzinnego również. Może tam uzyskamy jakieś odpowiedzi.

— Albo jedyne, co dostaniemy, to kolejne pytania, na które będziemy musieli odpowiedzieć, bo nie ruszymy dalej — dodał Michael. — I lepiej dla nas, żebyśmy szybciej znaleźli odpowiedzi, niż żebym rzucono nam kolejne pytania, bo to dopiero początek, a my już jesteśmy w martwym punkcie.

— I zaczynamy tonąć w bagnie — zauważyłam. — Gdybym tylko odkryła, o co chodzi z tymi wczorajszymi przysyłkami...

— Kiedyś dostaniemy te odpowiedzi, zobaczycie. Przyjdą w odpowiednim czasie.

— I tego się trzymajmy. 



// Żeby pisanie eseju na kulturę szło mi tak pięknie, jak pisanie rozdziałów ostatnio //

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro