21.
Gdy weszłam do kuchni, Cherry i Luke byli pogrążeni w rozmowie, która natychmiast została przerwana na mój widok.
— Widzę, świetnie wam idzie obgadywanie niepełnosprawnej — powiedziałam, patrząc na nich krzywym wzrokiem. Nie odpowiedzieli, jednak również nie przestawali mnie obserwować z uśmiechem.
— Masz bluzkę na lewej stronie — rzekła Cherry.
— Nie mam, nie dam się nabrać — odparłam. — Jeszcze zanim się ubrałam całkowicie, to już się upociłam. Ta ręka to cholerna katorga, a minęły zaledwie dwa tygodnie.
— Proponowałem swoją pomoc, ale Zosia Samosia nie byłaby sobą, gdyby nie chciała wszystkiego robić sama — wyznał, patrząc na mnie znacząco, natomiast na słowa „Zosia Samosia" wskazał na mnie widelcem z nabitym na nim parówką.
— I tak już wyręczacie mnie w za dużej ilości czynności — stwierdziłam.
— To fakt, ostatnio częściej usłyszałam „proszę" z twoich ust, niż przez cały ten czas, kiedy się znamy — oświadczyła Cherry.
Przedrzeźniłam ją niemo, próbując sięgnąć po stojący na wyższej półce kubek. Wszystkie z niższej były już w zmywarce, którą oczywiście wszyscy zapominali wstawić.
— Może jednak... — zaczął Luke, ale nagły huk rozbijającej się ceramiki przerwał jego wypowiedź. — ...pomóc.
— Kurwa — przeklęłam z westchnieniem. Schyliłam się po zmiotkę, lecz Hemmings mnie uprzedził.
— Zjedz śniadanie, posprzątam to — zapewnił, zabierając mi przedmiot z ręki. — Nie dasz rady zrobić tego jedną ręką, a za piętnaście minut musimy wyjść.
Już byłam gotowa rozpocząć dyskusję z mężczyzną, ale było to naprawdę bez sensu, patrząc na to, że miał rację. Nie dałabym rady sprzątnąć tego z jedną ręką w gipsie i temblaku. Z sapnięciem irytacji usiadłam przy stole, kątem oka rzeczywiście spoglądając na bluzkę. Ku mojemu zaskoczeniu, Cherry tym razem nie żartowała i rzeczywiście była założona na odwrót.
— Mówiłam — powiedziała tylko kobieta, ze spokojem popijając herbatę.
— Ja pierdolę, czy ktoś tam na górze naprawdę mnie nienawidzi? — zapytałam z warknięciem. — Co jeszcze się wydarzy tego poranka?
— Lepiej nie wywołuj wilka z lasu — stwierdził Hemmings, wyrzucając fragmenty kubka do kosza. Odłożył zmiotkę i podszedł do mnie. — Chodź, pomogę ci z tą koszulką.
Przytrzymał materiał, żebym mogła wyciągnąć lewą rękę z rękawa. Następnie pomógł mi ściągnąć temblak i ostrożnie przełożyć druga rękę przez otwór. Cherry przyglądała się temu z rozbawieniem.
— Wiesz co, ja ci naprawdę współczuje — stwierdziła w końcu. — Przecież dla ciebie okresowo niesprawna jedna ręka to jest wyrok.
— No co ty nie powiesz — sarknęłam, z ulgą przyjmując fakt, że koszulka w końcu leży prawidłowo. Luke podał mi narzutkę, nastawiając ją tak, żebym mogła włożyć lewą rękę w rękaw. — Z niecierpliwością odliczam dni do zdjęcia tego cholerstwa, a tu jeszcze tak cholernie dużo czasu.
— Luke, musimy korzystać z tego, że Chloe jest dla nas miła, póki możemy — zażartowała rudowłosa.
— Wcale nie muszę być dla was miła — stwierdziłam z przekąsem.
— Częściowo jesteś od nas uzależniona, więc jednak trochę musisz — powiedział Luke, zanim pocałował mnie w czubek głowy.
— Dałabym sobie radę sama.
Zarówno moja współlokatorka, jak i mój chłopak wybuchnęli śmiechem, wychodząc z kuchni i zostawiając mnie w niej samą.
— A ty przypadkiem nie masz jeszcze zwolnienia do końca tygodnia? — zapytał Michael, wchodząc do gabinetu i widząc mnie.
— Mam — mruknęłam, przewracając kartki, co było oczywiście dużo trudniejsze, gdy musiało się to robić jedną ręką. — I tak jest ono krótsze, niż powinno być, bo Hood miał dosyć słuchania moich ciągłych pojękiwań.
— Zatem co ty tutaj robisz?
— Przesłuchanie Rosy dzisiaj, nie pamiętasz? Musiałam przyjechać z Luke'iem, żeby dopilnować, że wszystkie dowody i akta dotarły.
Michael spojrzał na mnie z rozbawieniem.
— Powiedz po prostu, że chcesz przy tym być, a nie wciskasz kit. Hemmings spokojnie dałby sobie radę sam, jakbyś mu wszystko przygotowała w domu.
— To też — przyznałam z rozbawieniem. Ułożyłam wszystko w odpowiedniej kolejności, tak, jak powinno być i schowałam do teczki.
— Skoro już tutaj jesteś, to potrzebuję twoich podpisów w kilku miejscach — ogłosił, wyciągając papiery z jednej z szuflad w biurku.
Wzrokiem wskazałam na swoje ramię.
— Będzie to trochę ciężkie, nie uważasz? Nie jestem zbytnio dobra w podpisywaniu się lewą ręką.
— Wiem, ale góra nalega, żeby już zdać to wszystko, a nie mogę tego zrobić bez twoich podpisów.
Pokręciłam głową z niezadowoleniem, biorąc za długopis i próbując ułożyć go jakoś sensownie w dłoni. Ku zdziwieniu Clifforda, udało mi się to szybciej, niż oboje byśmy się mogli spodziewać.
— Chyba to ćwiczyłaś, co?
– A co z innego mam robić całe dnie w domu? Już mnie dupa i plecy bolą od ciągłego leżenia na kanapie przed telewizorem. A to będzie przynajmniej jakaś przydatna umiejętność, zwłaszcza że czeka mnie jeszcze półtora miesiąca w gipsie, o ile wszystko się dobrze zrośnie.
— Pisanie też ćwiczyłaś, prawda?
— Odrobinkę — przyznałam. — Ale nadal wygląda to źle.
— Cokolwiek, abym mógł to w końcu oddać i żeby przestali suszyć mi głowę.
Niezręcznie i koślawo podpisałam się w miejscach, w których byłam zobowiązana.
— Waliłam lepsze podpisy, ale jak mus to mus — stwierdziłam, odkładając długopis na biurko.
Chwyciłam teczkę ze wszystkimi papierami z biurka i spojrzałam na Mike'a.
— Idziesz ze mną? — zapytałam, patrząc na niego zachęcająco. — No dawaj, wiem, że tego pragniesz.
Szturchnęłam go kilka razy zagipsowanym łokciem.
— Masz rację, pragnę tego.
Luke już na nas czekał, opierając się o ścianę przy pokoju przesłuchań, niedbale obserwując ludzi mijających się na korytarzu. Podałam mu teczkę, którą momentalnie chwycił, ale której nie puściłam od razu.
— Przyciśnij ją. Wyduś z niej wszystko — poprosiłam cicho. Blondyn uśmiechnął się delikatnie, aczkolwiek ze sprytem i nonszalancją.
— Masz to jak w banku — obiecał. Puściłam przedmiot, tym samym całkowicie oddając go mężczyźnie. Blondyn bez oglądania się w naszą stronę wszedł do pomieszczenia.
Poczułam, jak Michael przygląda mi się kątem oka.
— Masz taki sam uśmiech satysfakcji, jakbyś sama osobiście ją przesłuchiwała — stwierdził.
Wzruszyłam ramionami.
— W końcu sami mówicie, że ja i Luke, to praktycznie jedność, więc teoretycznie też biorę w tym udział. Zwłaszcza że wczoraj wieczorem trochę mu pomagałam w przygotowywaniu się do tego przesłuchania.
— Żałuję, że mnie przy tym nie było, musiało być ciekawie — wyznał Clifford.
— Rzeczywiście było — przyznałam mu rację, wchodząc do przyległego pomieszczenia, oddzielonego od tego, do którego wszedł Hemmings ścianą i lustrem weneckim. — I wczoraj całkowicie zrozumiałam, jakim cudem on wyciska z nich prawdę.
Michael zmarszczył czoło.
— Co masz na myśli?
Mój uśmiech się poszerzył.
— Po prostu się przyglądaj, a sam zobaczysz.
Luke
Delikatnie położyłem akta na stole i oparłem się przedramionami o krzesło, jednocześnie nie odrywając wzroku od kobiety.
— Cześć Rosa, jak ci minęły ostatnie dni? — zapytałem łagodnie. Brunetka wpatrywała się we mnie cały czas, bez żadnej odpowiedzi na moje pytanie. Nie sprawiło to jednak, że zrezygnowałem, nigdy nie sprawiało. Potrzebna była po prostu chwila na przełamanie lodów i sprawienie, że oskarżony poczuje się swobodnie i będzie chętny do rozmowy. – Nie masz żadnych problemów w celi? Nikt cię nie zaczepia?
— Dostałam jednoosobową — powiedziała z niechęcią. — O czym bardzo dobrze wiesz. Znam metody przesłuchań, Hemmings i nie dam się na to nabrać. Nic nie powiem.
Usiadłem na krześle.
— Nie musisz, nie zmuszam cię do tego. Do niczego cię nie zmuszam. Zapytałem się dlatego, że jestem ciekawy, co u starej znajomej. Od dawna nie utrzymywaliśmy kontaktu.
— Owszem, bo zaczęło ci odpierdalać — zauważyła.
Pokiwałem głową ze zgodą.
— Masz całkowitą rację. Choroba dała o sobie znać i przestałem być sobą. Natomiast teraz już wróciłem do normalności.
Johnes nachyliła się bardziej w moją stronę.
— A szkoda, pasowalibyśmy do siebie. — Ponownie zamilkła, ewidentnie układając w głowie zarówno myśli, jak i swoją wypowiedź. — Wiesz, jak wiele moglibyśmy osiągnąć?
Uśmiechnąłem się lekko, z delikatnością.
— Przypuszczam. Ale wiele osiągnęłaś sama, nieprawdaż? Nie dość, że zostałaś dowódcą grupy szturmowej, to jeszcze bez niczyjej pomocy zabiłaś tyle ludzi. Przypomnij mi, ile dokładnie?
— Dziesięć — przyznała z pozorną niechęcią, niemniej jednak dało się zauważyć, jak bardzo stara się nie uśmiechnąć z chorą satysfakcją. — Więcej niż ty.
Pokiwałem głową z uznaniem.
— Masz rację. Więcej niż ja. Jakim cudem tego dokonałaś? Jestem pod wrażeniem, złapali cię później, niż mnie.
Rosa jeszcze bardziej zbliżyła swoją twarz do mojej. Trwałem w bezruchu. Wyobrażałem sobie, jak Chloe za ścianą zgrzyta zębami z zazdrości, na co się uśmiechnąłem, a co Johnes przyjęła jako moje zadowolenie z powodu tego, co robi.
— Bo od zawsze byłam sprytniejsza, niż ty — wyszeptała. Była na tyle blisko, że czułem jej oddech na swojej twarzy. — Wystarczyło się nająć do policji, aby nikt nic nie podejrzewał. Nie dość, że proste, to jeszcze można czasem coś zarobić i osiągnąć. I podpatrzeć.
— I to na tyle dobrze, że ukryłaś przed policją trzy ofiary, których nie mogą odnaleźć.
Rosa wzruszyła ramionami, opierając się na krześle, na tyle, na ile pozwalał jej na to łańcuch przyczepiony do kajdanek.
— Uznałam, że zawody w podchody mogą poprawić ich jakość pracy. Tylko nieliczni dają sobie tutaj radę. I w tej grupie, tutaj muszę z niechęcią przyznać, bo pałam do tej osoby czystą nienawiścią, jest właśnie Sherridan.
— Dlaczego masz do niej takie odczucia? Nie pytam oskarżycielsko, pytam jako twój przyjaciel, pamiętaj o tym. Oczywiście, jeśli nie chcesz o tym mówić, to nie musisz.
Rosa przygryzła wargi, przenosząc swój wzrok ze mnie, na lustro za moimi plecami.
— Ona tam jest, prawda? — zapytała cicho i to na tyle, że gdybym nie był wystarczająco blisko, to bym nie dał rady usłyszeć.
— Prawdopodobnie, jeśli czuła się na siłach zostać. Dość okrutnie poharatałaś jej rękę.
— Należało jej się — wyznała szeptem, ze wzrokiem nadal utkwionym w niewidzialny przedmiot za mną. — Za tyle rzeczy, które zrobiła...
Zmarszczyłem czoło.
— Co masz dokładnie na myśli?
Rosa zaczęła się nerwowo bawić skórkami przy paznokciach. Jak na dłoni było widać, że jest to dla niej mało komfortowy temat. I być może jedyny, gdzie było widać jej prawdziwą, pełną niepewności naturę. Kobieta tylko udawała silną i niezależną, wręcz nie do dotknięcia. Tak naprawdę nadal czuła się niepewnie w swoim własnym ciele i wciąż potrzebowała dowartościowania, w jakiekolwiek postaci.
— Stałam się jej celem w pierwszej klasie liceum i ciągnęło się to jeszcze przez następny rok. Popychanie, niezbyt życzliwe spojrzenia w moją stronę. I nawet nie wiedziałam, dlaczego skoro ani ja, ani ona nie byłyśmy popularne, nikt jej nie podziwiał, nie dopingował w tym, a mimo to robiła to. Dzień w dzień, przez dwa lata. Wrzucenie mnie do studni stało się punktem w moim życiu, w którym obiecałam sobie, że również jej życie zmienię w piekło. Wiedziałam, że chce zostać policjantką, od zawsze była ambitna, więc wiedziałam również, że będzie się starała rozwiązać każdą swoją przyszłą sprawę. A nic nie mogło zniszczyć tamtej Chloe bardziej niż jej własna nieskuteczność. Uważała się za najmądrzejszą i stanowczo ktoś potrzebował utrzeć jej nosa i zetrzeć na tarce ten cholerny egoizm. Dlatego też postawiłam sobie wtedy za cel stać się osobą nieuchwytną, jedyną, z którą ona nie mogłaby sobie poradzić.
— Właśnie dlatego postanowiłaś odebrać tamtym ludziom życie?
Rosa zawahała się.
— Też.
— Co było zatem innym powodem?
Ponownie zamilkła, układając myśli w głowie.
— Wiesz, jak ich wybierałam? Owszem, sprawiali, że czułam się dowartościowana, piękna, najmądrzejsza. Przypominałam sobie, że już od dawna nie jestem tą samą dziewczyną, którą byłam w liceum. Dlatego też, kiedy widziałam, jak przedmiotowo są traktowani ze względu na swoje zarobki, na swoją pozycję... chciałam ich uratować, wiesz? Nie chciałam, by całe życie byli tak traktowani. A to był jedyny sposób, jaki znałam, że to zrobić.
— Tylko dlaczego tak okrutnie?
Brunetka pokręciła głową.
— Nie czuli nic. Spali. Po prostu poszli spać na zawsze. Tak, jakby nigdy nic się dla nich nie wydarzyło. A ja po prostu uchroniłam ich przed okrutnymi, fałszywymi ludźmi i okrutnym, fałszywym światem. To wszystko.
— Jak się czułaś, gdy było już po wszystkim?
— Wolna. Szczęśliwa. Jakby zdjęto mi ciężar z piersi, jakbym zrobiła coś naprawdę dobrego. Nigdy nie czułam się szczęśliwsza niż w tamtych momentach. Apetyt rósł w miarę jedzenia. Nic tak nie uwalnia ludzkiej duszy, jak śmierć, prawda? Chciałam więcej i więcej, chciałam uratować jeszcze więcej ludzi.
— Dlaczego zatem zrobiłaś sobie tak długą przerwę, skoro cię to uszczęśliwiało?
— Potrzebowałam na tyle umocnić swoją pozycję, żeby tym bardziej nikt niczego nie podejrzewał. A to wymagało czasu, sporo czasu.
— Podasz nam tych, których uwolniłaś, a o których nie wiemy nic i miejsca, gdzie to zrobiłaś?
— Po co wam to? I tak już nic nie zrobicie. Teraz są szczęśliwi gdzieś indziej.
— W to nie wątpię. Natomiast na pewno mieli chociaż jednego bliskiego, który chciałby wiedzieć o tym, że ta osoba została uszczęśliwiona już na zawsze, nieprawdaż?
Rosa powoli pokiwała głową. W końcu podała pozostałe nazwiska i miejsca morderstw.
W tym momencie uznałem przesłuchanie za skończone Miałem jej przyznanie się do winy i miałem pozostałe ofiary, których policja jeszcze nie odnalazła.
— Dziękuję za rozmowę, Rosa — powiedziałam cicho, patrząc na kobietę z życzliwością. Kobieta nie odpowiedziała, jej wzrok wciąż był utkwiony w stole.
Wstałem z krzesła i zabrawszy rzeczy ze stolika, skierowałem się ku drzwiom. W momencie, w którym chwytałem za klamkę, usłyszałem jeszcze głos Johnes za plecami.
— Wiesz co, Luke? Naprawdę cię lubię, ale gdybym teraz układała plan, jak doprowadzić Sherridan do całkowitego upadku, ty byłbyś pierwszym punktem w planie.
— Uznam to za komplement — oświadczyłem, posyłając jej uśmiech.
Wszedłem do pokoju obok, od razu przyglądając się Chloe, a dokładniej jej wyrazowi twarzy.
— Mike, zostawisz nas samych? — poprosiłem, opierając się o framugę.
— Jasne — zgodził się. Przy wyjściu poklepał mnie po ramieniu. — To było naprawdę świetne.
Kiwnąłem tylko głową w podziękowaniu. Odczekałem, aż Clifford opuści pomieszczenie i dopiero wtedy podszedłem do swojej dziewczyny. Pierwszy raz w życiu widziałem ją w tak bezbronnej pozycji z tak pełnym załamania wyrazem twarzy.
— Zniszczyłam czyjeś życie — wyszeptała, nie przestając się wpatrywać w miejsce, na którym jeszcze kilka minut temu siedziała Johnes. — A wiesz, co jest w tym wszystkim najlepsze? Że nie pamiętam nic z tamtego okresu. To jest dla mnie czarna plama w życiorysie.
— Wiele osób mogłoby uznać, że zniszczyłaś innym życie, bo aresztowałaś ich albo kogoś z ich rodziny — zauważyłem, starając się jakoś pocieszyć blondynkę. — Co się wtedy działo takiego w twoim życiu?
— Ojciec był coraz bardziej natarczywy, a ja czułam się jeszcze bardziej winna tego wszystkiego, jeszcze bardziej marzyłam o śmierci. I nie będę zaprzeczać, próbowałam, żeby to, o czym marzyłam, stało się prawdą. Mnóstwo razy. Byłam wtedy jak w amoku, jednym, wielkim, autodestrukcyjnym amoku, z którego nie potrafiłam się wygrzebać. Dopóki Cal mną porządnie nie potrząsnął i siłą nie zaprowadził do psychiatry.
— Chloe — zacząłem, starając się sprawić, żeby kobieta odwróciła wzrok od pustego już krzesła i skupiła swoją uwagę na mnie. Stało się to dopiero wtedy, gdy powtórzyłem jej imię. — To nie ty zniszczyłaś jej życie. Wiesz, co zniszczyło jej życie? Fakt, że już dawno przed tym nie czuła się wartościowa, a to, że byłaś dla niej nieżyczliwa, sprawiło, że przyczynę tego wszystkiego uwidziała w tobie, nawet jeśli była to nieprawda. Przypuszczam, że w głowie miała uraz z dzieciństwa, o którym nie pamiętała, albo który wymazała sobie z pamięci. Możliwe jest też to, że ją samą ludzie traktowali przedmiotowo, bo miała dużo pieniędzy, skoro aż tak zapadło jej to gdzieś w głowie, że wybierała tylko te bogatsze ofiary.
— A co, jeśli ja ją naprawdę nękałam w szkole, tylko po prostu tego nie pamiętam?
— Uwierz mi, pamiętałabyś. Twoja pamięć jest nieomylna. Nigdy nie skrzywdziłabyś niewinnej osoby, bo stajesz w ich obronie jako policjantka. Rosa szukała sprawcy tego, jak się czuła w środku, a ty się po prostu idealnie do tego napatoczyłaś. Nie jesteś niczemu winna, jasne?
Sherridan nie odpowiedziała, tylko ponownie spojrzała na puste miejsce, nie do końca wierząc moim słowom. Chwyciłem jej twarz w rękę, obracając ją do siebie.
— Święta nie jesteś, ale nie jesteś tego winna, jasne? — powtórzyłem. W końcu pokiwała głową.
— Jasne — odparła finalnie. — Dziękuję.
— Za co?
— Za to, że zawsze ratujesz mnie wtedy, gdy mój własny umysł chce mnie po raz kolejny pogrążyć w bagnie.
// Następny rozdział to najwcześniej w czwartek, nie liczcie na jutro, środy to ja mam serio zawalone i zjebane za przeproszeniem XD
I jak wam się podoba perspektywa Luke'a? //
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro